farolwebad1

Porady

Porady

piątek, 27 lipiec 2012 15:23

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Michał

Napisane przez

airetipiaOtwarcie nowego połączenia między Addis Abebą a Toronto odbyło się z wielką pompą. Był poczęstunek, występy oficjeli, zespołów folklorystycznych z Etiopii, poświęcenie samolotu przez ortodoksyjnego biskupa, latająca chmara dziennikarzy i fotoreporterów. Jest to pierwsze i jedyne bezpośrednie połączenie lotnicze między Toronto i Afryką. Na ten pierwszy lot czekało wielu Etiopczyków, nawet odkładając wcześniej planowane podróże, które jednak musiałyby być z przesiadką w Amsterdamie, Brukseli czy Frankfurcie.


W takiej też sytuacji znalazł się Michał, bo tak kazał się nazywać, mimo że zapisano jego imię z angielska Michael. Był wyznania chrześcijańsko-ortodoksyjnego. Pochodził z przedmieść Addis Abeby, gdzie dorastał, chodził do szkoły i skończył studia uniwersyteckie. Mając ponad 40 lat, zaliczył dość długą wędrówkę po świecie. W swoim rodzinnym kraju nie był ponad dziesięć lat.


Pierwszą swoją wyprawę zagraniczną odbył do Izraela. Miał tam kolegów, którzy zabrali się za przerzut zorganizowany przez lotnictwo Izraela dla wyznawców judaizmu zamieszkałych w Etiopii. Większość faktycznie wyznawała wiarę opartą na Starym Testamencie, ale niektórzy skorzystali z okazji i też się zabrali. Wśród nich byli koledzy Michała. Kiedy ich odwiedził, dowiedział się, że prawie wszyscy, po szybkiej nauce języka i adaptacji, musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową. Byli zazwyczaj szeregowcami pełniącymi służbę na pierwszej linii frontu.
Ale jak to w armii, co jakiś czas propagandziści organizowali grupowe oddawanie krwi. Kiedy cały pluton szedł do punktu krwiodawstwa, to w tym również ciemnoskórzy pochodzący z Etiopii. Później dowiedzieli się, że ich krew była wylewana do rynsztoka. Kiedy stało się to publiczną tajemnicą, pracownicy służby zdrowia tłumaczyli to tym, że obawiali się, że krew ta może być zainfekowana wirusem i narażać pacjentów, którym by się tę krew podało, na zachorowanie na AIDS. Z góry zakładano, bez przeprowadzania indywidualnych badań, że ci nowo przybyli i ledwo tolerowani obywatele mogą być zarażeni, a biali nie.


Michał z dużą nostalgią wspominał swój siedmioletni pobyt w Niemczech. Pracował tam głównie w gospodarstwie rolnym, położonym w pobliżu Norymbergi, gdzie uprawiano i zbierano zioła na potrzeby farmacji. Tam też zrodziła się przyjaźń Michała z wieloma pracownikami sezonowymi pochodzącymi z Polski, którzy stanowili trzon pracowników najemnych w tym rozległym gospodarstwie. Przyjeżdżali wiosną i odjeżdżali jesienią do Polski, a Michał pozostawał, wykonując prace porządkowe w czasie zimy. Mówił dość dobrze po polsku, choć jak powiedział, już sporo zapomniał, bo od tamtego czasu minęło prawie pięć lat. Z jednym z Polaków utrzymywał systematycznie kontakt i listowny, i telefoniczny. Rozmawiał z nim po polsku, z wtrącaniem zwrotów niemieckich, kiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego polskiego słowa. Bo chociaż obaj mówili dość płynnie po niemiecku, to ambicją Michała było to, aby rozmawiać ze swoim przyjacielem w jego ojczystym języku.
Na farmie tej Michał poznał krajankę, z którą zamieszkiwał przez ostatnie trzy lata pobytu w Niemczech. Ze związku tego urodziło się dwoje dzieci na ziemi niemieckiej. Ale, po latach starań, wszyscy oni otrzymali decyzję odmowną co do możliwości stałego pobytu. Dostali polecenie opuszczenia Niemiec. Partnerka Michała wyleciała z dziećmi do Stanów Zjednoczonych, gdzie miała wsparcie ze strony swoich krewnych, którzy uzyskali tam wcześniej stały pobyt. Po latach również ona i dzieci otrzymali prawo stałego pobytu w tym kraju.
Michał nie chciał osiedlać się w Stanach. Miał uraz do tego kraju wyniesiony jeszcze z okresu studiów, kiedy tak wykładowcy, jak i studenci skłaniali się do poglądów lewicowych, a nawet lewackich. Stany Zjednoczone były postrzegane przez to środowisko jako strażnik "krwiożerczego" kapitalizmu. Nadto jego związek uczuciowy z konkubiną osłabł. Już po rozstaniu tęsknił za dziećmi (chłopiec i dziewczynka) i skłonił ich matkę do odwiedzania go z dziećmi w Toronto, kiedy uzyskali już prawo stałego pobytu w Stanach. Za każdym razem pokrywał koszty ich podróży, utrzymania 1-2-tygodniowego tutaj, kupował im prezenty i dawał matce za każdym razem okrągłą sumkę na utrzymanie ich wspólnych dzieci.
Michał, po kilku miesiącach pobytu w Toronto, uzyskał pracę w największej ubojni świń. Jak twierdził, codziennie ubijano tam około sześciu tysięcy świń. Wymagało to oczyszczenia, podzielenia, spakowania i zmagazynowania mięsa w chłodni. Tam czekało na odbiorców. Michał zaliczył wszystkie działy i w końcu dostał pracę tam, gdzie najbardziej mu to odpowiadało, czyli przy wydawaniu towaru odbiorcom. Zarobki miał niezłe i pracę pewną. Był cenionym pracownikiem.


Michał przyleciał do Kanady z Niemiec jako turysta z paszportem etiopskim. Po roku od przybycia tutaj, poprzez agenta imigracyjnego, złożył dokumenty o udzielenie mu statusu uciekiniera politycznego. W kraju jego urodzenia ciągle nie utrwaliła się demokracja, ciągle trwał konflikt z Erytreą, zbuntowaną prowincją, wcześniej etiopską. Obaj przywódcy tych krajów, dawniej przyjaciele, walczący ramię w ramię z ówczesną dyktaturą wspieraną przez Związek Sowiecki, stali się śmiertelnymi wrogami, wciągając swoje narody w wykańczającą obie strony wojnę graniczną. To wszystko Michał zawarł w swoim wniosku i czekał. Dopiero po dwóch latach otrzymał odpowiedź –negatywną. Odwołał się od tego i po kolejnym roku znowu otrzymał decyzję negatywną. Faktycznie, jego kraj rodzinny okrzepł, zdemokratyzował się częściowo, rozwijał się intensywnie. Dowodem na to było choćby otwieranie nowych połączeń lotniczych.
Trwające długo oczekiwanie na przejście do samolotu skłaniało tego inteligentnego człowieka do refleksji nad sobą i swoim krajem. Znał książkę Ryszarda Kapuścińskiego "Cesarz", stanowiącą w sposób dość wierny, choć trochę karykaturalny, opis życia elit jego kraju jeszcze w niedalekiej przeszłości. Choć nie był w kraju od ponad dziesięciu lat, to wiedział z opisu tych, którzy przybyli do Kanady niedawno, a nadto z publikatorów, że znajdzie z łatwością pracę, bo choćby znajomość angielskiego i niemieckiego dawała mu możliwość łatwiejszego znalezienia pracy niż jego niewykształconym rodakom.


Michał planował jednak i dalszą przyszłość. Uważał, że najlepszym miejscem na ziemi jest Kanada, a szczególnie Toronto. Był on szczerze zakochany w tym mieście. Odpowiadało mu poczucie bezpieczeństwa tutaj, brak rasizmu, wolność wyboru wyznania, łatwość znalezienia pracy. Lubił tutejszych mieszkańców, obojętnie jakiego koloru skóry, pochodzenia, wykształcenia czy statusu społecznego.
Wiązał nadzieję na powrót do Kanady z tym, że poznana przez niego Kanadyjka, z którą utrzymywał stałe kontakty, choć mieszkali osobno, zadeklarowała zawarcie z nim związku małżeńskiego i sponsorowanie go.


Jedno tylko umknęło uwagi Michała. Otóż oczekując na możliwość odlotu do swojego kraju rodzinnego etiopskimi liniami lotniczymi, przekroczył limit czasu dany mu na opuszczenie Kanady. Tak więc status jego zmienił się z "wydalonego" na "deportowanego". To w znacznym stopniu utrudniało ponowny powrót do Kanady, nawet po zawarciu związku małżeńskiego z Kanadyjką. Cały proces komplikował się i wydłużał.
Michał dość dokładnie śledził zmieniającą się kanadyjską politykę imigracyjną. Wiedział, że stworzono program finansowania imigrantów, którzy dobrowolnie wyrazili chęć opuszczenia Kanady. Każda taka osoba od pierwszego lipca może otrzymać na pierwsze wydatki po dotarciu do swojego kraju rodzinnego do dwóch tysięcy dolarów. Michał nawet zapytał oficera, który prowadził jego sprawę i przygotował dokumenty deportacyjne, o możliwości otrzymania gotówki wraz z opuszczaniem Kanady. Okazało się, że jego sprawa została zamknięta przed pierwszym lipca, a nadto nie spełniał podstawowego kryterium gotowości opuszczenia Kanady w ciągu miesiąca od momentu wydania ostatecznej decyzji imigracyjnej.
Michał odlatywał jednak z uśmiechem na twarzy. Był dumny z tego, że leci etiopskimi liniami, i to pierwszym samolotem tej linii, który odlatywał z Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 27 lipiec 2012 14:01

Zatrzymanie

Napisane przez

Izabela EmbaloOsoby przebywające w Kanadzie bez ważnej wizy czy osoby zatrudnione bez zezwolenia na zatrudnienie powinny wiedzieć, jakie są konsekwencje złamania prawa imigracyjnego, jak się zachować w przypadku aresztu i jakie cudzoziemiec ma w Kanadzie prawa.
    W kanadyjskich imigracyjnych więzieniach zamyka się cudzoziemców, którzy w pewien sposób naruszyli prawo imigracyjne, oraz tych, którzy unikają deportacji.
    Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że urząd kanadyjski nie musi przyłapać kogoś na gorącym uczynku, to znaczy w sytuacji pobierania wypłaty, samo miejsce przebywania osoby (budowa), spracowane ręce czy robocze ubranie mogą być już przyczyną zatrzymania. Tłumaczenia, że się pomaga komuś  za darmo lub przyucza się do zawodu, rzadko brane są pod uwagę jako wiarygodne argumenty. Aresztowani mogą być także imigranci, których tożsamości nie można ustalić. Podobnie w przypadku osób, które w jakiś sposób stanowią zagrożenie dla kanadyjskiego społeczeństwa i złamały nie tylko prawo imigracyjne, ale także karne.
    Areszt i deportacja grozi także osobom posiadającym pobyt stały w Kanadzie, a nawet w bardzo rzadkich przypadkach obywatelstwo. Stała rezydencja jest także odbierana za rekord kryminalny-wykroczenia karne. I tu przestrzegam wszystkich stałych rezydentów, by unikali jakiejkolwiek sytuacji konfliktu z prawem, często pobyt stały anulowany jest na przykład za  jazdę w stanie nietrzeźwym. Zezwolenie na stałe zamieszkanie może być zabrane, jeśli osoba zdobyła prawo stałego zamieszkania w nieuczciwy sposób, na przykład poprzez fałszywe zeznania czy nieprawdziwy związek małżeński.


    W sytuacji aresztowania należy działać naprawdę szybko. W ciągu 48 godzin można wynegocjować z urzędem imigracyjnym warunkowe uwolnienie na przykład na podstawie wpłaty kaucji pieniężnej. Kaucję powinna wpłacić osoba, która zna aresztowanego i która jest wiarygodna w oczach władz imigracyjnych. Nie jest możliwe, by osoba sama się z aresztu wykupiła lub użyła własnych funduszy.


    Władze imigracyjne mogą wymagać kaucji w postaci gotówki (cash bond) lub w postaci obietnicy-gwarancji zapłacenia określonej kwoty na wypadek, jeśli osoba uwolniona z aresztu nie dostosuje się do określonych warunków, na przykład okresowych meldunków lub nie stawi się w urzędzie podczas finalnej procedury deportacyjnej, o ile taka będzie wymagana.


    Jeśli uwolnienie nie nastąpi w czasie dwóch dni, sprawę kieruje się na specjalne przesłuchanie w ciągu 7,  następnie 30 dni. Prawnik czy inny reprezentant ma niekiedy prawo do poproszenia o wcześniejsze przesłuchanie, na przykład jeśli osoba została zatrzymana za brak dokumentów tożsamości, a są one już w jej posiadaniu.
    Ważne, by nie podawać nieprawdziwych informacji policjantom i innym przedstawicielom prawa, warto także w tej przykrej sytuacji wykazać pełną kooperację, wtedy łatwiejsza jest w późniejszym etapie procedura uwolnienia.


    Warto także wiedzieć, iż każde przesłuchanie aresztowanego jest jakby nową procedurą, hearing de novo, dlatego w swojej obronie osoba może użyć tych samych i nowych argumentów. Aresztowany cudzoziemiec ma także pewne prawa, na przykład do prawnej obrony i reprezentacji, może kontaktować się z najbliższym konsulatem lub ambasadą swojego kraju, w celu uzyskania pomocy.


    Warto też pamiętać, by nie podpisywać żadnych dokumentów, dopóki nie zna się ich zawartości i ewentualnych konsekwencji złożenia na tym dokumencie własnego podpisu. Późniejsze tłumaczenia, że podpisało się dokument w języku angielskim, nie znając jego treści, nie są przez władze respektowane i dzieje się tak, że niekiedy nieświadomi swoich praw czy procedur prawnych aresztowani cudzoziemcy podpisują zgodę pod własną deportacją.
    W Toronto osoby aresztowane są najczęściej przetrzymywane pod adresem: Toronto Immigration Holding Center, 385 Rexdale Blvd., Toronto, Ontario, M9W 1R9. Znajomi i rodzina mogą zostawić wiadomość telefoniczną pod numerami 416-401-8509 lub 416-401-8508. Numer kontaktowy z oficerami policji imigracyjnej – Canada Border Services Agency to 416-401-8516 lub 416-410-8517.


Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! OFERUJEMY RÓWNIEŻ USŁUGI NOTARIALNE
(Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE
IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMY
O KONTAKT: 416 515 2022,
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
WWW.EMIGRACJAKANADA.NET

Curyk M 9264Jestem wielkim zwolennikiem porozumień wynegocjowanych przez rozstające się pary, bez uciekania się do drogi sądowej. Rozwiązują one wszystkie kwestie sporne, związane z separacją bądź rozwodem. Są nie tylko mniej stresujące dla stron i dzieci, ale nie zaostrzają konfliktu, są lepiej dostosowane do potrzeb stron, są poufne, mogą być zakończone dużo szybciej niż uzyskanie orzeczenia sądowego i bez wątpienia są dużo tańsze. Niestety nie zawsze są one możliwe.

 

Gdy jedna ze stron nie negocjuje w dobrej wierze, nie ujawnia swojej sytuacji finansowej, próbuje zataić dochód, roztrwonić majątek lub po prostu nie przyjmuje do wiadomości istniejącego stanu prawnego, postępowanie sądowe, choć nie jest mile widziane, może być jedynym rozwiązaniem.
Każdy, kto rozważa rozpoczęcie postępowania sądowego w sprawie rodzinnej, lub każdy, kto dobrowolnie lub mniej dobrowolnie zostanie w taką sprawę wciągnięty jako respondent, powinien zapoznać się z podstawowymi etapami procesu sądowego, kosztami związanymi z postępowaniem sądowym oraz jego "skutkami ubocznymi", które mogą obejmować psychologiczne, ekonomiczne, jak i emocjonalne konsekwencje.
Etapy, długość trwania i koszty postępowania sądowego zależą od ilości kwestii, które muszą zostać rozwiązane, a także od zawiłości tych kwestii, poziomu wrogości między stronami oraz instancji sądu podejmującego decyzję w danej sprawie. Bez względu na to, jak długo trwa postępowanie sądowe, zawsze trwa ono za długo z punktu widzenia osób, których dotyczy. Opóźnienia i oczekiwanie na dostępne terminy są nieuniknioną częścią procesu sądowego, a odroczenia zaplanowanych pojawień w sądzie nie są rzadkością.


Dobrze jest zdać sobie sprawę z tego, że w większości jurysdykcji w Ontario, w tym w Toronto i Brampton, istnieją dwa poziomy sądu, które podejmują decyzje w sprawach rodzinnych. Ontario Court of Justice rozpatruje sprawy związane z alimentami dla dzieci i współmałżonków, opieką i dostępem do dzieci oraz ustalaniem ojcostwa i ochroną dzieci (child protection). Superior Court of Justice może decydować o sprawach związanych z rozwodem i podziałem własności, jak również opieką i widywaniem się z dziećmi oraz alimentami, ale nie decyduje o sprawach ochrony dzieci.
W niektórych jurysdykcjach, takich jak Hamilton, istnieje tylko jeden poziom sądu, który zajmuje się wszystkimi kwestiami w obrębie prawa rodzinnego. Jest to tak zwany Family Court of the Superior Court of Justice często nazywany Unified Family Law Court.
Postępowanie sądowe w Superior Court of Justice jest zazwyczaj bardziej formalne i długotrwałe. Z definicji dotyczy ono kwestii majątkowych, jako że decyzje o podziale majątku nie mogą być podejmowane przez Ontario Court of Justice. W związku z tym charakter kwestii do rozstrzygnięcia jest zazwyczaj bardziej skomplikowany i strony mają obowiązek ujawnienia swojej sytuacji finansowej, co zazwyczaj oznacza wypełnianie rozlicznych dokumentów i dostarczanie dokumentacji z rozmaitych instytucji finansowych. Zazwyczaj strony nie rozpoczynają postępowania sądowego w Superior Court of Justice, jeżeli nie mają do czynienia z koniecznością przeprowadzenia podziału majątku.
Złożenie aplikacji jest pierwszym krokiem w postępowaniu sądowym z zakresu prawa rodzinnego. Aplikacja (application) to dokument rozpoczynający proces sądowy. Wyszczególnia ona roszczenia wnioskodawcy (zwanego applicant), jak na przykład prośba o alimenty lub opiekę nad dziećmi oraz opisuje okoliczności, z których te roszczenia wynikają.
Jeżeli aplikacja zawiera wniosek o alimenty na rzecz dzieci lub współmałżonka, podział własności lub roszczenie o wyłącznym zamieszkaniu w rezydencji małżeńskiej, applicant musi złożyć w sądzie oraz doręczyć drugiej stronie sprawozdanie finansowe (financial statement) wraz ze swoją aplikacją.


Celem financial statement jest przedstawienie drugiej stronie szczegółowego obrazu sytuacji finansowej wnioskodawcy. Mimo że financial statement jest długim i szczegółowym dokumentem, to jest to zazwyczaj zaledwie pierwszy krok w wymianie informacji finansowych, które muszą być ujawnione przez strony. Niejednokrotnie pełne ujawnienie sytuacji finansowej wymaga wymiany przez strony obszernej i szczegółowej dokumentacji finansowej, takiej jak wyciągi z kont bankowych, rachunki z kart kredytowych, zwroty podatkowe czy wyceny majątku.
Jeżeli aplikacja zawiera wniosek o opiekę oraz dostęp do dzieci, kolejny obszerny dokument tzw. affidavit in support of claim for custody and access, musi być złożony wraz z aplikacją.
W ciągu trzydziestu dni od otrzymania aplikacji i towarzyszących jej dokumentów, osoba, przeciwko której składany jest wniosek (respondent), musi doręczyć aplikantowi, a także złożyć w sądzie odpowiedź (answer). Respondent może umieścić w answer odpowiedzi na roszczenia aplikanta, a także wyszczególnić całkowicie nowe roszczenia. Answer zawiera także fakty wspierające roszczenia respondenta. Jeżeli aplikacja bądź answer poruszają kwestie związane z alimentami na rzecz dzieci lub współmałżonka, roszczenie podziału własności lub roszczenie o wyłącznym zamieszkaniu rezydencji małżeńskiej, respondent musi przygotować financial statement. Jeżeli kwestie sporne dotyczą opieki i dostępu do dzieci, affidavit in support of claim for custody and access musi być również złożony.
Aplikant może doręczyć respondentowi, jak i również złożyć w sądzie reply w odpowiedzi na roszczenia złożone przez respondenta w answer. Celem reply jest odpowiedź na nowe kwestie, poruszone przez respondenta w answer. Aplikant nie ma prawa wnosić żadnych nowych roszczeń w reply.
Jakie są koszty złożenia aplikacji lub odpowiedzi na nią? Twój prawnik musi się z Tobą spotkać, aby zapoznać się z Twoją sprawą, zebrać fakty i wybrać najlepszą strategię w Twojej sytuacji. Jeśli odpowiadasz na aplikację (jesteś respondentem w sprawie), prawnik musi dokładnie przejrzeć materiały dostarczone Ci przez aplikanta.
Następnie musi przygotować wszystkie dokumenty niezbędne do rozpoczęcia aplikacji lub odpowiedzi. W celu przygotowania financial statement, prawnik musi zebrać szczegółowe informacje o Twojej sytuacji finansowej w momencie zawarcia małżeństwa, w dniu separacji, a także podczas rozpoczęcia postępowania sądowego. Zawsze informuję moich klientów, że przygotowanie potrzebnych dokumentów pochłania minimum 10 do 15 godzin mojej pracy. Liczba godzin może wzrosnąć w skomplikowanych przypadkach. Jeśli spór jest rozstrzygany w Superior Court of Justice, strony muszą uiścić opłaty za złożenie aplikacji i answer. Ponieważ wszystkie dokumenty muszą zostać złożone w sądzie osobiście, strony muszą również pokryć koszty osoby (process server), która składa dokumenty w sądzie w ich imieniu.

First appearance
Jeżeli postępowanie zostało rozpoczęte w Ontario Court of Justice, termin pierwszego pojawienia się w sądzie (first appearance) będzie automatycznie wyznaczony w momencie złożenia w sądzie aplikacji. Strony nie muszą przygotowywać żadnych dokumentów na first appearance. Koszty prawne stron wynikną jedynie z obecności prawnika w sądzie.
W Superior Court of Justice nie ma first appearance. Strony po raz pierwszy spotykają się w sądzie, gdy jedna z nich wyznaczy datę case conference.

Mandatory information program (MIP)
Zarówno aplikant, jak i respondent mają obowiązek wzięcia udziału w mandatory information program (tzw. MIP) , który jest dwugodzinną prezentacją przedstawioną przez prawnika oraz osobę o przygotowaniu psychologicznym. MIP ma na celu przedstawienie stronom podstawowych informacji na temat prawa rodzinnego, procesu sądowego, opcji dostępnych do rozwiązania sporów rodzinnych (w tym alternatyw do procesu sądowego) oraz wpływu separacji na dzieci i dorosłych.
Kiedy aplikacja zostanie złożona w sądzie, zawiadomienie o dacie MIP jest dostarczone każdej ze stron. Każda ze stron przychodzi na MIP w innym terminie.
Po prezentacji obie strony otrzymują zaświadczenie o uczestnictwie, które powinno być złożone w sądzie.

Case conference
W każdym przypadku, w którym złożona jest answer, odbywa się co najmniej jedna case conference. Jest to obowiązkowy krok w postępowaniu sądowym z zakresu prawa rodzinnego. Żadne dalsze kroki (tzw. motions) nie mogą zostać podjęte przed case conference.
Celem case conference jest ustalenie kwestii spornych i w miarę możliwości ich polubowne rozwiązanie. Ponadto sędzia w czasie case conference może zdecydować o tym, jakie dokumenty finansowe (wyciągi z kont bankowych, podania o mortgage, sprawozdania z kart kredytowych, wyceny planów emerytalnych lub innych dóbr, dokumenty dotyczące dochodu itp.) powinny być wymienione przez strony. Z reguły case conference kończy się ustaleniem daty następnego kroku w danej sprawie. Czas oczekiwania na termin case conference w Ontario Court of Justice wynosi zwykle od 2 do 3 miesięcy, a w Superior Court of Justice od 3 do 4 miesięcy.
Strony mają możliwość wyznaczenia przyśpieszonej case conference (tzw. early case conference), którą można wyznaczyć w krótkim terminie (nawet paru tygodni). Przyśpieszona case coference nie może trwać dłużej niż 15 minut, co z konieczności bardzo ogranicza ilość kwestii, które mogą być poruszane. Celem przyśpieszonej case conference jest stworzenie stronom możliwości omówienia palących problemów i uzyskania od strony przeciwnej potrzebnych dokumentów finansowych bez długotrwałego oczekiwania.
Zazwyczaj kwestie rozpatrywane podczas przyśpieszonej case conference obejmują ujawnianie informacji finansowych, opiekę i dostęp do dzieci oraz alimenty na dzieci i współmałżonka.


Monika Curyk M.A., M.Ed., J.D.
Barrister & Solicitor, Notary Public

Tel. 289-232-6166

 

piątek, 20 lipiec 2012 19:56

Mój dom: Wiarygodność kredytowa

Napisane przez

maciekczaplinski– Chciałbym, byś mi wyjaśnił, co oznacza termin "Beacon Score". Wiem, że dotyczy to pożyczek, ale powiedz mi coś więcej na ten temat.


Beacon Score (punktacja kredytowa) jest to numer, na który patrzą pożyczkodawcy, kiedy ubiegamy się o pożyczkę. Każdy z nas ma taki numer przypisany do naszego nazwiska, SIN oraz daty urodzenia. Najniższa możliwa punktacja to 300 punktów; najwyższa to 900 punktów (praktycznie nieosiągalna). Przeciętny dobry "record" to 700 punktów.
Wielu z nas wierzy, że powinniśmy mieć 800 punktów, by uzyskać najlepsze oprocentowanie – w rzeczywistości tylko 11 proc. Kanadyjczyków ma tak wysoką punktację.


By dostać dobre oprocentowanie, wystarczy mieć punktację na poziomie 680-700. Ale mając dobrego brokera od pożyczek, ciągle można dostać przyzwoite oprocentowanie nawet przy 600 punktach. Według przepisów z 2008 roku – 600 punktów – to jest minimum, które musimy mieć, by ubiegać się o pożyczkę, jeśli mamy mniej niż 20 proc. downpayment (ubezpieczaną przez CMHC). Jeśli nasza punktacja jest niższa niż 600 punktów, to wówczas będziemy traktowani przez pożyczkodawców jako klienci "drugiej kategorii". Zwykle ma to odzwierciedlenie w wyższym oferowanym oprocentowaniu. Czasami nawet przekłada się to na dodatkowe 3,5 proc. w przypadku punktacji na poziomie 500.
Warto wiedzieć, jakie elementy mają wpływ na tę punktację:


• Historia płatności – zwykłe opóźnienie w regularnych płatnościach, które robimy co 30 dni (mortgage, karty kredytowe) może obniżyć naszą punktację o 15 – 20 punktów. Historia płatności zwykle jest odpowiedzialna za 35 proc. punktacji.
• Istniejące zadłużenie – jest odpowiedzialne za około 30 proc. punktacji. Banki patrzą, jakie jest nasze obecne zadłużenie i ile maksymalnie możemy obsłużyć w długach. Jeśli jesteśmy na maksimum zadłużenia, to wówczas mamy problem. Jeśli mamy zapas na poszczególnych "długach", to wówczas mamy szanse na więcej kredytu.
• "Wiek zadłużenia" – jest zwykle odpowiedzialny za 15 proc. punktacji. Zwykły tak zwany ustabilizowany kredyt powinien zawierać minimum trzy "formy" zadłużenia, każda przynajmniej z roczną historią.
• Rodzaj kredytu – karty kredytowe, pożyczki hipoteczne oraz pożyczki z regularnych banków są traktowane jako bardzo pożądane i zwykle pozytywnie wpływają na naszą punktację; zwykle rodzaj kredytu odpowiedzialny jest za 10 proc. punktacji.
• "Zapytania o pożyczki" – każdym razem, kiedy składamy aplikację o pożyczkę, jest to odnotowane w naszym rekordzie. Każde "zapytanie" powoduje obniżenie punktacji o około 5 punktów. Czasami biegając między bankami i próbując znaleźć niższy procent na mortgage, możemy zrobić sobie krzywdę. Im więcej banków odwiedzimy, "próbując" znaleźć lepszy deal – tym niższy będzie nasz kredyt. Zdecydowanie należy rozmawiać z mortgage brokers, bo oni sprawdzają kredyt raz i wysyłają ten sam wyciąg z "credit bureau" do różnych banków, szukając najlepszej oferty dla nas.
Innym tematem, o którym warto wspomnieć, są bankructwa! Kiedy pojawi się jej rekord w "credit bureau", ma to poważny i negatywny wpływ na naszą możliwość uzyskania pożyczek, bez względu na to, jak dawno miało to miejsce. Ale są sposoby, by mimo rejestrowanego bankructwa być w stanie w miarę szybko ubiegać się o kredyt. Kluczem jest umiejętność zbudowania nowego kredytu nawet w postaci tak zwanych "secured credit card". Jest tak, kiedy wpłacamy na kartę na przykład 500 dol. jako zabezpieczenie i jest to nasz limit. Inną formą odbudowywania kredytu są pożyczki samochodowe czy meblowe, które są dość łatwe do uzyskania.


Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest utrzymanie istniejącego kredytu przynajmniej w części. Zwykle kiedy mamy kłopoty, przestajemy spłacać wszystkie długi. Jest to błąd. Należy wybrać i zatrzymać jedną, dwie lub więcej kart, które są najmniej zadłużone, i starać się je spłacać. Jak długo je płacimy na czas, nikt nam ich nie zabierze – i w ten sposób nasz kredyt może być odbudowywany od razu.
To nie są łatwe tematy i jeśli mają Państwo problemy, proszę radzić się specjalistów. Natomiast dbanie o kredyt jest bardzo istotne i często zły kredyt, nawet przy dobrych dochodach, może uniemożliwić nam zakup wymarzonego domu.

– Jeśli ktoś ma zły "Beacon Score" – jak może go poprawić? Czy są jakieś sposoby?


1. Sprawdzanie akuratności informacji w raporcie "credit bureau". Tak się składa, że "nobody is perfect" – agencja zbierająca informacje o naszym kredycie też popełnia błędy. Dlatego w sytuacjach "krytycznych" powinniśmy bardzo dokładnie przeanalizować zawarte w raporcie informacje i – jeśli odkryjemy błędy – natychmiast poprosić o ich sprostowanie. Błędy mogą dotyczyć nawet naszego SIN lub daty urodzenia.
2. Zgłaszać błędy. Tak jak wspomniałem, "credit bureau" ma obowiązek sprawdzić potencjalne błędy, które są do niego zgłaszane. Takie jest prawo. Normalnie, jeśli zgłosimy błąd, kredytor musi udowodnić, że jego raport opóźnionej płatności jest prawdziwy. Jeśli tego nie zrobi, to wówczas możemy domagać się usunięcia niekorzystnej dla nas informacji.
3. Płacić długi na czas. Płacenie swoich zobowiązań finansowych na czas jest jednym z najważniejszych elementów, które wpływają na naszą dobrą historię kredytową. "Regularność" jest odpowiedzialna za prawie 1/3 dobrej punktacji. W naszym zajętym życiu czasami warto pewne płatności załatwić jako automatyczne zlecenia stałe, by uniknąć konieczności pamiętania.
4. Nadpłacanie długów. Nie zawsze jesteśmy w stanie nadpłacać wiele, ale jeśli pożyczkodawca widzi, że jesteśmy zadłużeni do maksimum na wszystkich naszych liniach i kartach kredytowych, to wówczas szansa na następny kredyt jest prawie żadna. Natomiast jeśli pożyczkodawca widzi, że spłacamy długi na czas nawet z pewną nadwyżką, to wówczas jesteśmy zwykle mile widzianymi klientami.
5. Nie likwidować istniejących kart kredytowych i linii kredytowych. Często wydaje nam się, jak wychodzimy z długów, że należy pozamykać i zlikwidować wszystkie nasze karty, których nie używamy. Jest to oczywista reakcja, ale w praktyce jest lepiej pospłacać karty i po prostu je zostawić nieużywane. Bankierzy, widząc, że mamy dostępny kredyt, chętniej z nami rozmawiają. Pozbycie się kart wpływa zwykle na obniżenie "Beacon Score".

piątek, 20 lipiec 2012 14:32

Nie kłamać

Napisane przez

jacekPrzygotowując polisy dla moich klientów, często muszę stawać w obronie towarzystw ubezpieczeniowych, oskarżanych o przewrotne odmowy wypłacenia ubezpieczenia pod pretekstem drobnych nieścisłości w kwestii zdrowia klienta. Okazuje się, że mniej więcej co piąty klient kanadyjskich firm ubezpieczeniowych nieco "wypolerował" prawdę o swoim stanie zdrowia, udzielając odpowiedzi na standardowe pytania w kwestionariuszu dołączonym do wniosku o wydanie polisy. "Szukają byle pretekstu, by nie wypłacić" – grzmi oburzony nieklient, powołując się na liczne rzekomo przykłady. A towarzystwa ubezpieczeniowe replikują: "Trzeba było mówić prawdę".


To fakt, że lekkie "wygładzenie" informacji o stanie zdrowia wnioskodawcy może przynieść mu drobne korzyści przy zakupie polisy. Przede wszystkim – może obniżyć jej cenę. Proszę jednak spojrzeć na sprawę obiektywnie: polisa ubezpieczeniowa to prawny kontrakt. Jedna ze stron zobowiązuje się do wypłacenia określonej sumy, pod warunkiem że druga udzieli pełnych i wyczerpujących informacji. Jeżeli warunek ten nie zostanie spełniony, trudno żądać od towarzystwa ubezpieczeniowego, by zlekceważyło fakt, iż ktoś chciał firmę wywieść w pole.
TD Insurance przeprowadziło kolejny sondaż na ten temat i okazało się, że aż 19 proc. kanadyjskich klientów firmy udzieliło fałszywych lub niepełnych odpowiedzi na pytania kwestionariusza medycznego firmy. Jest to wyraźny wzrost w ostatnich latach; jeszcze rok temu do "wygładzania" odpowiedzi na tym kwestionariuszu przyznało się zaledwie 13 proc. respondentów podobnego sondażu.


Fałszywe lub nawet tylko niepełne informacje na temat stanu zdrowia czy zażywanych lekarstw to – zgodnie z przepisami prawa – całkiem realna podstawa do odmowy wypłaty przez towarzystwo ubezpieczeniowe. Polisa jest wszak obwarowanym odpowiednimi przepisami kontraktem o mocy prawnej. Udzielanie niepełnych odpowiedzi jest działaniem na szkodę nie towarzystwa ubezpieczeniowego, lecz klienta. Gdyby nie owe zabezpieczenia prawne, firma ubezpieczeniowa musiałaby bardzo dokładnie i rzetelnie sprawdzać wszystkie udzielone przez klienta odpowiedzi, narażając nas na niepotrzebne ingerencje w nasze prywatne życie, a co ważniejsze – podwyższając koszty wyliczenia stopnia ryzyka i cenę polisy.
Część klientów obawia się, że udzielenie prawdziwych i pełnych odpowiedzi na wszystkie pytania może skończyć się odrzuceniem wniosku i odmową wydania polisy. Jest to obawa w gruncie rzeczy nieuzasadniona. Wskaźnik odrzuconych podań o wydanie polisy ubezpieczenia na życie jest wprawdzie pilnie strzeżoną tajemnicą każdego towarzystwa ubezpieczeniowego, ale doświadczenie i ogólna znajomość rynku każe sądzić, że nie jest on w rzeczywistości taki wysoki. Nieoficjalne oceny wskazują, że nie więcej niż 10 proc. podań o polisę jest załatwianych odmownie.
Najlepiej jest więc być tu szczerym i uczciwym. W wielu przypadkach nasza niefachowa ocena zagrożenia, jakie niesie ze sobą ujawnienie jakiegoś faktu, bywa nieuzasadniona. Zdarza się bowiem, że czynnik, który naszym zdaniem podwyższy cenę polisy, nie jest wcale tak niebezpieczny z punktu widzenia towarzystwa ubezpieczeniowego. Mijając się z prawdą, wyrządzamy sobie wówczas więcej szkody, niż gdybyśmy ujawnili wszystko szczerze i uczciwie.


A co ważniejsze – prawie każda z firm ubezpieczeniowych ma swoje własne tabele ryzyka i oceny, stanowiące podstawę do wyliczenia ceny polisy. Dobry agent dopasuje potrzeby klienta do konkretnych możliwości i ofert towarzystw ubezpieczeniowych.
Najważniejsze, by w tym wszystkim trzymać się blisko prawdy. Wówczas prawie wszystko da się załatwić.

piątek, 20 lipiec 2012 13:50

Dobrana czwórka

Napisane przez

Ten układ przypominał ten z "Trzech muszkieterów" Dumasa, tylko ten jeden (w odróżnieniu od D'Artagnana) w tym wypadku był najstarszy z nich, najbardziej doświadczony i najmniej wyrywny. On był ich cichym doradcą, nie ryzykował, czekał ciągle na swoją szansę. Gdy pozostali zamieszkiwali w jednym pokoju, to ten jeden w innym i kiedy doszło do wpadki, to on był poza podejrzeniem. Co ich głównie łączyło? Otóż wszyscy byli muzułmanami.


Pierwszy, niski, około 25-letni, pochodził z Pakistanu. On też był najbardziej z nich religijny. Bił głową o podłogę w przepisanych porach dnia, nie jadł w ogóle mięs. Była to jego pierwsza podróż zagraniczna. Nie mówił po angielsku. Liczył z początku na pomoc dalekich krewnych zamieszkałych od kilku lat w Kanadzie. Kiedy jednak na kolejnych dwóch rozprawach uzyskał decyzję odmowną ws. wyjścia na wolność, nawet za kaucją, to zdecydował się partycypować we wspólnym przedsięwzięciu. Zdecydowany był nie wracać do swojego miejsca zamieszkania. Wykształcenie uzyskał w szkole religijnej na pograniczu Pakistanu i Afganistanu. Świat zachodni przedstawiany był uczniom tego typu szkół jako siedlisko diabła. Mimo słabej postury był zdecydowany walczyć dla swoich zbożnych celów, ale z uwagi na słabość fizyczną uznał, że może to robić poprzez własny przykład religijności, a być może poprzez uzyskanie stanowiska mułły w którejś ze świątyń muzułmańskich. Wybrał Kanadę, bo uzyskał informację, że w kraju tym jest duże środowisko muzułmańskie i panuje duża tolerancja dla wyznawców tej religii.


Drugi pochodził z Indii, ale też był wyznawcą Allaha. Znał dość dobrze angielski, który stanowi oficjalny język używany w administracji publicznej, tak więc dzieci uczą się go w szkołach. Ukończył inżynierską szkołę pomaturalną i pragnął wyrwać się z biedy, w której wyrastał. To znaczy nie była to ta skrajna nędza "niedotykalnych" czy innych warstw społecznych w jego rodzinnym kraju, bo wszak rodziców było stać na opłacenie mu szkoły w kraju, w którym ciągle spory procent dzieci w ogóle nie uczęszcza do szkoły, ale właśnie uzyskane wykształcenie gnało go do ułożenie sobie lepszego życia. Zachęcany był też do tego przez rodziców i pozostałe rodzeństwo. Liczyli na to, że podobnie jak niektórzy ich znajomi i oni podążą za nim, kiedy już uzyska prawo stałego pobytu w Kanadzie.

O kanadyjskim systemie imigracyjnym oczywiście niewiele wiedziano w tym przeludnionym miasteczku. Tylko tyle, że wielu z wylatujących do Kanady już z powrotem nie wraca. Mimo że przyleciał oficjalnie z wizytą do Kanady, to na pytanie, co chciałby zwiedzać, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał tu krewnych, a jedynie znajomych rodziców, u których miał się na początku zatrzymać. Wyrazili oni zgodę na to i telefonicznie oświadczyli oficerowi imigracyjnemu z lotniska, że są gotowi utrzymywać swojego krajana w okresie jego jednomiesięcznej wizyty w Kanadzie. On jednak prosił o prawo pobytu przez trzy miesiące. Tego strony jakoś wcześniej nie uzgodniły i wzbudziło to podejrzenie oficera imigracyjnego co do prawdziwych zamiarów przesłuchiwanego i na wszelki wypadek odesłał go do aresztu. Przebywał w tym areszcie już trzy tygodnie i uzyskiwał kolejne odmowy wypuszczenia go na wolność, mimo że znajomi rodziców gotowi byli zapłacić kaucję.


Trzeci z tej trójki był najmłodszy, bo 21-letni, i pochodził z Afganistanu. Był to osiłek, ciągle ćwiczący swoje ciało. Był świetnie zbudowany. Mówił trochę po angielsku, bo wcześniej przebywał przez kilka miesięcy w Anglii, gdzie mieszkał u swojego starszego brata, który uzyskał w tym kraju prawo stałego pobytu. Odwiedzał też inne kraje europejskie, gdzie wszędzie miał krewnych lub znajomych, którzy gościli go i załatwiali mu różne dorywcze prace. W Kanadzie nie miał bliskich znajomych. Przyleciał tu, bo ciągle w miejscach swojego kolejnego postoju dowiadywał się, że tam są duże problemy z uzyskaniem stałego pobytu, ale jest kraj, gdzie jest to zupełnie proste, to… Kanada. Mimo że pochodził z kraju muzułmańskiego, mimo że pochodził z rodziny o tym wyznaniu, to był najmniej religijny z tej grupy, a w zasadzie można go określić jako ateistę. Jego wykształcenie zostało zakończone na kilku klasach szkoły podstawowej. Później wałęsał się i w końcu trafił do jakiegoś ugrupowania partyzanckiego. Tam przeszedł krótkie przeszkolenie. Twierdził, że sam osobiście zabił sześciu Amerykanów. Prawdopodobnie taki "sukces" odniósł cały jego oddział, a przypisanie sobie tego miało wzbudzać w pozostałych muzułmanach podziw dla jego wyczynów. Bo ani wiedzą, ani religijnością nie mógł im zaimponować. A jednak to on stał się ich przywódcą, to on zainicjował próbę ucieczki.


Choć całą konstrukcję planu przedstawił im ten czwarty. Pochodził z Iranu. Twierdził, że przesiedział w irańskim więzieniu kilka lat. Kanadyjskie władze imigracyjne, mimo wielomiesięcznych starań, nie wyrażały zgody na wypuszczenie go na wolność. Nie do końca było wiadomo, za co siedział w więzieniu. Sam twierdził, że za działalność opozycyjną, ale wydawało się to mało prawdopodobne. Drugą ewentualnością było popełnienie zwykłych czynów kryminalnych, a to już nie stanowiło okoliczności ułatwiających uzyskanie statusu uciekiniera politycznego. Mimo "prześladowań" ze strony reżimu ajatollahów pozostał wyznawcą islamu, ale o średnim stopniu natężenia: nie bił głową o podłogę, ale modlił się czasami przy użyciu czegoś w rodzaju różańca.


Był on bardzo popularny w areszcie. Tryskał humorem i dowcipem. Często określał swoich współaresztantów "garbage", czyli "śmieciu", bo według utartego poglądu, aresztanci dla kanadyjskich służb imigracyjnych byli niepotrzebnym śmieciem. Czasami grając w piłkę nożną na boisku, krzyczał, kiedy coś mu nie wyszło, "k…a" po polsku, bo tego popularnego słowa nauczyli go, przebywający z nim w areszcie przez pewien czas Polacy.
Miał ponad 35 lat, tak więc z uwagi na wiek i doświadczenie aresztanckie stanowił dla wspomnianej trójki desperatów autorytet. Podzielił się z pozostałymi swoją wiedzą na temat wcześniejszej udanej ucieczki trzech aresztantów. Wprawdzie zostali oni po kilku tygodniach wyłapani przez policję, ale o tym już aresztanci nie wiedzieli.
Obserwacja terenu, systemu zabezpieczeń i sposobu kontroli ze strony strażników określały jeden możliwy kierunek ucieczki: przez okno. Areszt imigracyjny bowiem nie miał wówczas w oknach krat. Sprzeciwiano się ich założeniu, aby nie stwarzać wrażenia dla odwiedzających ten areszt przedstawicieli licznych organizacji, że jest to obiekt podobny do więzienia. Na lotnisku nawet oficerowie imigracyjni, odsyłający przybyszy do tego obiektu, określali go jako hotel. Faktycznie był to hotel wynajęty przez władze imigracyjne od prywatnego właściciela i przerobiony częściowo na potrzeby aresztu. Ale tylko w minimalnym stopniu. Okna zabezpieczono dodatkowo przykręcając śrubkami od wewnątrz dodatkowe, przeźroczyste płytki plastikowe. Zapobiegało to wybiciu szkieł okiennych i utrudniało ucieczkę tą drogą.


Problemem było więc wyjęcie jednej z płytek plastikowych. Należało tego dokonać tak, aby strażnicy, często kontrolujący okna, niczego nie zauważyli. Problemem było też uzyskanie czegoś, co pozwoliłoby na odkręcenie specjalnych śrubek. Podjął się tego i zaczął wykonywać tę trudną pracę Afgańczyk. Wykonywał to jednak niedokładnie maskując to co robi. Jednemu ze strażników wydało się, że jedna ze śrubek za nadto wystaje. Złapał za łepek i śrubka wyszła. Uderzył w plastik i jeszcze dwie śrubki wypadły. Strażnik natychmiast powiadomił o swoim odkryciu swoich zwierzchników, a ci nadzorującego oficera imigracyjnego, który dokonał przesłuchań wszystkich trzech mieszkańców tego pokoju o numerze 333 (ciągle powtarzający się system trójkowy w tym wydarzeniu). Żaden z nich nie przyznał się do odkręcania śrubek (trzech), żaden też nie wskazał na współmieszkańca jako sprawcę. Tak więc solidarnie wszyscy wysłani zostali do więzienia o maksymalnym zabezpieczeniu. Nawet cień szans na uzyskanie prawa stałego pobytu w Kanadzie prysnął; stamtąd po kilku tygodniach wszyscy zostali odesłani do ich rodzinnych krajów.


A co z czwartym? Ten pozostał na miejscu. Trochę jakby przycichł, bo inni muzułmanie przebywający na tym oddziale wiedzieli, że stale odbywał narady z tymi trzema, którzy zostali odesłani do więzienia. Trochę się obawiał, czy któryś, za cenę może zwiększenia swoich szans na pozostanie w Kanadzie, nie zdradzi go, nie doniesie, że był w bliskiej komitywie z konspiratorami. Ale nic takiego się nie stało. Solidarność wzięła górę i Irańczyk spokojnie oczekiwał na kolejne swoje rozprawy. Trwało to jeszcze kilka miesięcy. Był najstarszy stażem aresztanckim, kiedy w końcu odesłano go do Iranu. Nie potrafił wskazać wiarygodnych dowodów swojej działalności opozycyjnej. Nawet jeśli przebywał w więzieniu w tym kraju, to został z niego legalnie wypuszczony, a więc nie groziło mu za to ponowne aresztowanie.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 20 lipiec 2012 13:53
piątek, 20 lipiec 2012 06:51

Nakaz deportacyjny

Napisane przez

Izabela EmbaloWielu emigrantów nie zdaje sobie sprawy z tego, że decyzja deportacyjna może zostać wydana bez poinformowania osoby otrzymującej nakaz. Zazwyczaj tak się dzieje w przypadku osób, które zgłosiły status azylanta w Kanadzie. Imigranci decyzjami deportacyjnymi są zaskoczeni. Niekiedy dowiadują się o nich po powrocie do kraju rodzimego, w ich kartotece pojawił się nie tylko nakaz deportacyjny DEPORTATION ORDER (mimo że dobrowolnie opuścili Kanadę), posiadają także dożywotni zakaz powrotu do Kanady.


Dlaczego tak się dzieje? Otóż każda osoba zgłaszająca status uchodźcy (refugee), musi, rozpoczynając sprawę, podpisać zgodę na własną deportację. W stercie różnych dokumentów podanych imigrantowi do podpisania, rozpoczynając sprawę, jest biała karteczka, którą wielu podpisuje, nie mając świadomości, co na niej widnieje i jakie są prawne konsekwencje. Zazwyczaj imigrant nie zna na tyle angielskiego, a nawet jeśli zna, trudno coś z dokumentu zrozumieć, gdyż widnieją tam paragrafy kanadyjskiego kodeksu prawa imigracyjnego i żeby tak naprawdę zrozumieć zawartość " białej karteczki", trzeba raczej być znawcą prawa. Nie wszyscy też adwokaci czy konsultanci dokładnie wyjaśniają swoim klientom, jakie są procedury i dlaczego ich klienci muszą podpisać w początkowej fazie różne dokumenty. Z dokumentem "zawieszonej deportacji" imigrant otrzymuje także inne dokumenty, takie jak kartę ubezpieczenia medycznego czy dokument tożsamości azylanta.
Niektóre agencje pomagające imigrantom bezpłatnie także nie potrafią odpowiednio zinterpretować i wyjaśnić swoim klientom konsekwencji prawnych niektórych procedur, nie dlatego że nie chcą pomóc zgłaszającym się tam osobom, zwyczajnie dlatego, że pracownicy tych agencji, podejrzewam, nie są dokładnie szkoleni w zakresie prawa imigracyjnego, opierając się jedynie na instrukcjach dołączonych do aplikacji. Spotkałam ostatnio kilka klientek, którym zalecono w takich właśnie agencjach, by złożyć podanie o azyl, co obecnie stawia te kobiety w bardzo trudnej prawnie sytuacji deportacyjnej.


W przypadku przegranej sprawy, a zazwyczaj takiego wyniku może się spodziewać osoba z polskim paszportem Unii Europejskiej, należy opuścić Kanadę w czasie 30 dni. Przedłużanie spraw, odraczanie deportacji, składanie następnych podań w rezultacie może być przyczyną wydania zaocznego nakazu deportacyjnego i dożywotniego zakazu powrotu do Kanady bez poinformowania imigranta. Dopiero po powrocie, składając podanie na przykład o wizę pracowniczą czy pobyt stały, nawet posiadając małżonka-sponsora w Kanadzie, osoba dowiaduje się o tym.
Na szczęście, prawo pozwala osobie z dożywotnim zakazem powrotu ubiegać się o specjalne zezwolenie na ponowny wjazd, należy jednak odpowiednio uargumentować wniosek, na przykład łączeniem rodzin. Zwykła wizyta turystyczna w celu zwiedzenia wodospadu Niagara zazwyczaj nie jest wystarczająca.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca
prawa imigracyjnego

OSOBY ZAINTERESOWANE
IMIGRACJĄ PROSIMY O KONTAKT
416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

piątek, 13 lipiec 2012 21:00

Wycena nieruchomości

Napisane przez


maciekczaplinski
    - Często słyszymy o wycenie domów – czyli po angielsku "appraisal". Czy mógłbyś powiedzieć, jak się dokonuje wyceny nieruchomości i czy trzeba mieć do tego specjalne uprawnienia. Do czego są takie wyceny potrzebne?


    - Zanim jeszcze zacznę odpowiadać na twoje pytanie – to warto w uproszczeniu przypomnieć definicję "wartości rynkowej nieruchomości". Każda nieruchomość jest tyle warta, ile ktoś jest skłonny za nią zapłacić. Wartość może być zmienna i zależy od sytuacji rynkowej, lokalizacji, standardów wykończenia i bardzo wielu innych czynników. W niektórych sytuacjach o cenie decydują też emocje.
    Zacznijmy od tego, że rzeczywiście, by być oficjalnie uznanym za zawodowego "appraisera", należy ukończyć specjalne kursy. Są one oferowane przez wiele szkół (collage'ów) i wielu agentów real estate wybiera tę karierę. Poprzez dodatkowe kursy zdobywają oni specjalne uprawnienia. Istnieje wiele firm, które specjalizują się w wycenach, i trzeba powiedzieć, że w dzisiejszych czasach są one bardzo zajęte. Tak na marginesie, być może niektórzy słuchacze powinni rozważyć to jako swoją przyszłą karierę?
    Zastosowanie wycen jest bardzo ogromne. Głównie jest ono wykorzystywane przy załatwianiu finansowania nieruchomości (mortgages), przefinansowywaniu pożyczek, załatwianiu linii kredytowych pod zastaw nieruchomości. Ale również w przypadku sprzedaży bankowych, spraw spadkowych, rozwodów i sądów – wycena jest często nieodzowna. Banki zasadniczo nie zgodzą się na udzielenie pożyczki, jeśli nie otrzymają wyceny potwierdzającej wartość nieruchomości.
    Opinia "zawodowego wyceniacza" z tak zwanymi kredytami jest uznawana przez wiele instytucji i dlatego jeśli ktoś potrzebuje wyceny, która może być uznawana w sądzie czy w podobnych sytuacjach, zdecydowanie powinien zatrudnić profesjonalnego "appraisera". Niestety, są z tym związane spore koszty, które mogą wynosić od kilkuset dolarów do kilku tysięcy dolarów. Dlatego wiele osób, które potrzebują wyceny do spraw mniej ważnych, zadowala się wyceną przez agentów real estate w formie opinii o wartości.
    Jeśli chodzi o sposoby, jak się wycenia nieruchomości, to nie wchodząc w nadmierne szczegóły, warto wiedzieć o kilku sposobach.
    Po pierwsze, ważne jest, co wyceniamy. Jeśli jest to dom czy bliźniak albo condominium, to wyceny zwykle dokonuje się, sięgając do ostatnich sprzedaży podobnych nieruchomości. Zwykle wybiera się 3 do 6 nieruchomości sprzedanych w danym rejonie, podobnych wielkością oraz sprzedanych w niedalekiej przeszłości. Takie dane historyczne są dostępne poprzez system MLS, który jest – jak już wielokrotnie wspominałem – nieodzownym źródłem informacji. Wycena polega na przygotowaniu specjalnego raportu, w którym szczegółowo opisane są poszczególne nieruchomości i zanalizowane wszystkie różnice. Jeśli domy się różnią szczegółami wykończenia czy ich jakością, to oczywiście proponowana wartość jest dostosowywana do realiów.
    Sprawa się komplikuje, kiedy nieruchomość, którą wyceniamy, jest nietypowa i nie możemy znaleźć nic, do czego możemy ją porównać. Jest to na przykład nietypowy dom wybudowany na zamówienie. Co wówczas? W takiej sytuacji – czasami stosuje się wycenę bazującą na kosztach terenu plus kosztach budowy – z tym że jest to raczej unikany przez większość fachowców sposób.
    Zupełnie inaczej podchodzi się do wyceny nieruchomości, które są lub mogą mieć wartość komercyjną. Na przykład na ulicy Hurontario w Mississaudze ciągle istnieją małe domki, w których są niewielkie biznesiki oferujące usługi. Czy wartość takiej nieruchomości to jest biznes, którą ona kreuje? Czy wartość faktycznego budynku?  Czy być może jest to wartość tego, co będzie można w tym miejscu w przyszłości wybudować? To jest tak zwany koncept "higher and best value". W tym przypadku wiadomo, że wartością jest ziemia, na której pewnie wcześniej czy później pojawi się wieżowiec lub inny budynek o wysokim zagęszczeniu na stopę terenu.
    Koncept, o którym wspomniałem, jest bardzo istotny i zawsze warto sobie zadać pytanie w przypadku nieruchomości nietypowych, czy wartość to tylko mury, czy może przyszły potencjał? Pamiętam, jak około 10 lat temu małe domki wolno stojące na ulicy Sheppard w North Yorku na działkach 50x120 stóp były na sprzedaż po 250 – 300 tys. dol. i nikt ich nie chciał kupić. Dziś cały ten rejon zamienił się w "commercial", bo jest tuż koło stacji metra. Domki te sprzedają się obecnie jak świeże bułki po ponad 1,2 mln dol.
    Często w przypadkach bardzo istotnych i krytycznych o wycenę wartości prosi się  2 – 3 "wyceniaczy", by nikt nie zarzucił błędów.
    Jeszcze innym – chyba najtrudniejszym – sposobem jest wycena biznesów. Tu specjalistów jest nie tak wielu. Biznesy często ukrywają swoje dochody, kiedy prosperują, by płacić mniejsze podatki. Kiedy przychodzi do sprzedaży, wówczas pojawia się problem. Jak udokumentować faktyczne dochody? Jak właściwie wycenić potencjał?  Czasami w takich sytuacjach należy popracować w danym biznesie przez kilka miesięcy, by wiedzieć, o co chodzi.
    Podsumowując –wycena nieruchomości może być skomplikowanym i kosztownym procesem.


    - Wspomniałeś o profesjonalnych wyceniaczach (appraisers) oraz o agentach real estate. Czym się różnią wyceny oferowane przez jednych i drugich?
    - Wycena przez "zawodowych" wyceniaczy jest bardziej obszerna, gromadzi więcej materiałów porównawczych i jest oczywiście bardziej wiarygodna, gdyż "zawodowy" wyceniacz nie kieruje się emocjami.
    "Letter of Opinion" – to co robią bezpłatnie agenci real estate – jest bardzo przydatnym dokumentem i też musi się opierać na faktach i porównywalnych nieruchomościach. Czasami kiedy ludzie planujący sprzedaż nieruchomości proszą o taką opinię kilku agentów. Oni wiedząc, że "konkurują" o potencjalny listing, mają często tendencję do zawyżania wyceny, wiedząc, że najczęściej klient wybierze "najwyższą" wycenę, a tym samym agenta do współpracy. Proszę pamiętać – sama wycena to tylko "opinia". Dom jest tyle wart, ile ktoś za niego zapłaci. Często zbyt zawyżona cena powoduje, że dom stoi na rynku i nie wzbudza zainteresowania.
    Zastosowanie "Letter of Opinion" może być bardzo powszechne, z tym że w przypadkach spraw sądowych radziłbym korzystanie z "zawodowców".

Maciek Czapliński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Mississauga

piątek, 13 lipiec 2012 18:17

TWOJE PIENIĄDZE: Ja pana ubezpieczę

Napisane przez

jacek Od czasu, gdy zająłem się przygotowywaniem polis ubezpieczeniowych, jeden z moich znajomych, pracownik administracji federalnej, uparcie usiłuje mnie przekonać, że moja praca ma tyleż sensu, co wydawanie prawa jazdy na sedes. Po co mu to? Po co ma się martwić, skoro…
    I tu następuje długa lista przywilejów i korzyści, jakie płyną z zatrudnienia w silnej organizacji rządowej, której pracownicy korzystają z obszernego parasola ubezpieczeń fundowanych przez pracodawcę na wniosek lokalnego oddziału związku zawodowego.
    Kto śledzi wiadomości z areny politycznej kraju, ten wie, że rząd Ontario rozpoczął właśnie zapowiadającą się widowiskowo batalię ze związkami nauczycielskimi. Z pierwszych pomruków przedstawicieli związków wnosić można, iż będzie ciekawie. Kto ma dzieci w szkole, zwłaszcza należącej do sieci szkół publicznych, ten winien przygotować rozwiązania alternatywne do lekcji na pierwsze miesiące jesieni.
    W pamięci co bardziej pamiętliwych pobrzmiewają jeszcze echa sporów między władzami miasta Toronto a ich pracownikami na temat absolutnej konieczności zapewnienia tymże pracownikom przywileju aż 18 dni płatnego zwolnienia chorobowego rocznie, które to dni można sobie na dodatek gromadzić z roku na rok i wykorzystać albo przyspieszając sowitą emeryturę, albo zamieniać na gotówkę.
    Z najnowszych "doniesień" medialnych wynika, że reporterzy, którzy jakoś od lat nie zauważyli tego, nagle zorientowali się, że podobny mechanizm działa także w biurokracji federalnej. I działa z okrutną bezwzględnością – kosztuje to skarb państwa około 1 MILIARDA dolarów rocznie! O tym przeoczonym przez populistyczno-lewackich reporterów fakcie musiał poinformować szerzej dopiero raport resortu skarbu państwa.
    Biurokraci to ludek słabowity. Chorują przeciętnie dwa i pół razy częściej niż pracownicy sektora prywatnego. I dwa razy częściej niż pracownicy sektora publicznego niższych szczebli. A nawet – częściej i dłużej niż pracownicy przemysłu samochodowego, opanowanego przez wyjątkowo silne związki zawodowe.
    Wygląda na to, że wstąpienie do związku zawodowego pracowników administracji federalnej wiąże się z zarażeniem się jakimś bardzo groźnym wirusem.
    A może wiąże się to ze stresem, jaki ostatnio opanował szeregi biurokratów na wieść o planowanych cięciach w ramach oszczędności budżetowych? Premier Harper zapowiada redukcję zatrudnienia aż o kilkanaście tysięcy etatów. Toż to prawdziwa armia wyrzuconych na bruk!
    No, tak – chyba, że zwrócimy uwagę na fakt, iż w biurokracji federalnej pracuje (czyt.: pobiera pensje) 282 tysiące pracowników. Czyli, że: zwolnienia dotkną może 5 proc. siły roboczej. To tak, jakby firma zatrudniająca dwadzieścia osób zredukowała liczbę miejsc pracy o jedno.
    Niczego mojemu znajomemu nie zazdroszczę. Zwłaszcza: gdy słucham opowieści o jego współpracownikach. Pozostaje mi tylko wyprostować argumentację na temat polis ubezpieczeniowych. Jemu polisy oferowane przez prywatne firmy nie są potrzebne, bowiem pracodawca funduje mu znacznie lepsze za znacznie niższe pieniądze (albo wręcz za darmo). Kto pokrywa koszt tych ubezpieczeń? Czyż muszę tłumaczyć komuś, że to my, pracownicy sektora prywatnego, poprzez podatki dochodowe, od sprzedaży, od spadku, od sprzedaży inwestycji, od... od jasnej Anielki tego jest.
    Proszę mnie nie przekonywać o urokach życia za cudze pieniądze. Jakieś resztki honoru jeszcze zachowałem. Wolę zapłacić za swoje i z czystym sumieniem korzystać, gdy przyjdzie na to czas. A nie skamleć jak szczeniak, gdy ktoś, dla wspólnego naszego dobra, zaczyna robić porządek w tym bagienku.

piątek, 13 lipiec 2012 18:12

Sponsorowanie

Napisane przez

isauraDuża część nowych imigrantów, w tym Polaków, dostała się do Kanady dzięki sponsorowaniu przez osoby prywatne, głównie krewnych, Kościoły czy organizacje etniczne. Ten program nakłada na te osoby czy organizacje sponsorujące obowiązek zadbania o sponsorowanych, w znacznym stopniu ograniczając obowiązki państwa w tym zakresie. Generalnie jest to korzystne dla Kanady, choć zdarzają się w tym zakresie nadużycia, czy wręcz działania pewnych osób mają charakter przestępczy.


    Lin urodziła się w Pekinie w rodzinie inżyniera zatrudnionego w firmie państwowej i pracownicy biurowej, zatrudnionej w szpitalu państwowym. Może, gdyby w tamtych czasach dostępne było w Chinach badanie płodu, z możliwością określenia płci, to być może Lin by się w ogóle nie urodziła, gdyż jej rodzice by podjęli decyzję o aborcji. Oboje chcieli mieć synka. Będąc zatrudnieni w instytucjach państwowych, i to w stolicy, mieli świadomość, że kolejne dziecko stworzy dla nich wiele problemów, wynikających z rządowej polityki ograniczania urodzeń w tym przeludnionym państwie.


    Ale kiedy Lin miała 10 lat, rodzice zdecydowali się na drugie dziecko. Tym razem, będąc bardziej uświadomieni i mając już dostęp do badań płodu, byli pewni, że urodzi się upragniony chłopiec. Już w trakcie ciąży z bratem matka Lin miała problemy, a po urodzeniu dziecka oboje zostali wezwani do odpowiedniego biura, gdzie określono im kary za niesubordynację.


    Trwało to pięć lat. Kiedy Lin miała 15 lat, do fabryki, w której pracował ojciec Lin, przybył inżynier z Kanady, który miał pomagać we wdrożeniu produkcji maszyn na rynek azjatycki według projektu kanadyjskiego. Właściciel firmy, w której pracował ten inżynier, kupił udziały w firmie chińskiej. Obaj inżynierowie zaprzyjaźnili się (ojciec Lin mówił dość dobrze po angielsku) i kiedy Chińczyk zwierzył się Kanadyjczykowi ze swoich kłopotów, ten zaproponował, aby przysłał córkę do niego do Kanady.
    Faktycznie, kanadyjski inżynier wysłał zaproszenie do odwiedzenia go przez Lin i ta po około trzech miesiącach przyleciała do Toronto. Najpierw zamieszkała u starszego od siebie o około 15 lat Kanadyjczyka, który traktował ją jak córkę, posłał do szkoły języka angielskiego, złożył dokumenty o sponsorowanie jej w urzędzie imigracyjnym, opłacając agenta imigracyjnego, który wszystko przygotował. Po mniej więcej pół roku zawiązał się między nimi romans. Kanadyjczyk w pełni utrzymywał Lin i ta nie miała nic przeciwko utrzymywaniu z nim intymnych stosunków. Nie informowali oni rodziców Lin o ich związku. Trwało to kilka lat. Lin prowadziła inżynierowi dom, ukończyła kanadyjską szkołę średnią i dwuletni college ze specjalnością biznesową. Nie orientowała się dokładnie, jak on to załatwiał, że władze imigracyjne jej się nie czepiały. Po ośmiu latach inżynier wynajął Lin samodzielne, jednosypialniowe mieszkanie, za które płacił. Dawał też jej kilkaset dolarów miesięcznie na utrzymanie, choć podjęła pracę jako kelnerka, zarabiając wystarczająco na zaspokojenie minimum potrzeb. Przeciętnie raz w tygodniu  inżynier odwiedzał ją w celach seksualnych. Obie strony były zadowolone z tego układu.
    Czasami wychodzili razem na kolację. Któregoś wieczora do ich stolika podeszła młoda kobieta i inżynier przedstawił ją Lin jako koleżankę z pracy. Po kilku miesiącach inżynier oświadczył Lin, że ta kobieta, którą poznała tamtego wieczora, jest jego nową dziewczyną. Lin orientowała się, że oprócz niej inżynier miał i inne kobiety, ale nie robiła mu żadnych zarzutów. Nie miała też żadnych problemów z tymi kobietami, bo nigdy nie była w ich towarzystwie. Uznawała, że sama musi odwdzięczać się swojemu sponsorowi, nie kwestionując ustalonych przez niego relacji.
    Tym razem okazało się, że związek inżyniera z tą nową partnerką jest poważniejszy. Ona wiedziała o roli Lin w życiu inżyniera i postawiła mu warunek, aby na zawsze zerwał z nią stosunki. Inżynier zwodził przez pewien czas, przez pół roku opłacał jeszcze mieszkanie Lin, ale już jej nie odwiedzał w wiadomych celach. Dzwonił tylko albo spotykał się z nią na mieście. Przesyłał jej czeki pocztą. W końcu oświadczył Lin, że zamierza zawrzeć związek małżeński z poznaną przez nią przed dwoma laty kobietą, ale ta postawiła warunek, że Lin jeszcze przed ich ślubem wyjedzie na stałe z Kanady. Inżynier zaprosił Lin do restauracji i poprosił ją, aby udała się do biura imigracyjnego i zadeklarowała chęć wybycia z Kanady. Zaoferował też, że kupi jej bilet na samolot i wyłoży dwa tysiące dolarów tytułem rekompensaty i na zagospodarowanie się w Chinach.
    Lin uznała, że będzie to dobre rozwiązanie. Była wdzięczna swojemu sponsorowi. Początkowo go pokochała, ale później, kiedy zamieszkała sama, zrozumiała, że służy mu tylko do zaspokajania potrzeb seksualnych. Była ładną kobietą, podobała się innym mężczyznom, ale nie zdradzała swojego sponsora. Mając jednak 27 lat, uznała, że najwyższy czas, aby pomyśleć poważnie o sobie. Odrzuciła możliwość jakiegoś szybkiego szukania nowego sponsora czy kandydata na męża.
    Tęskniła za rodzinnym domem, rodzicami, bratem. Nie widziała ich dwanaście lat. Teraz, kiedy była już dorosła i jej brat prawie też już wydoroślał, nie stanowiło to już problemów dla rodziców, że mieli o jedno dziecko za dużo. Nie spodziewali się oni, że władze mogą mieć do nich jakiekolwiek pretensje. Sami tęsknili za Lin, doradzali jej, aby wróciła. Uważali, że z płynną znajomością angielskiego, kanadyjskim wykształceniem i doświadczeniem ekonomicznym, ma warunki do dobrego startu w szybko rozwijającym się kraju rodzinnym. Bo Lin przez ostatnie pięć lat pobytu w Kanadzie pracowała solidnie w biurze średniej wielkości firmy (pracę załatwił jej sponsor), głównie zajmując się księgowością i zaopatrzeniem.


    Lin wylatywała dobrowolnie z Kanady, nie zamykała sobie możliwości powrotu tutaj. Była uśmiechnięta. Jeszcze w ostatniej chwili w sklepie bezcłowym kupowała rodzicom i bratu prezenty. Miała na koncie około trzydziestu tysięcy dolarów w banku mającym główną siedzibę w Hongkongu, którymi mogła dysponować, żyjąc w Chinach. Ta ładna kobieta o wyglądzie rodowitej Kanadyjki, z lekko tylko zaznaczonymi "chińskimi" oczami, z manierami "zachodnimi", nie czuła się pokrzywdzona przez los, a wręcz odwrotnie, uważała, że los był dla niej łaskawy, bo nie musiała się prostytuować, jak wiele jej rodaczek, które musiały opuścić, z takich czy innych przyczyn, swój rodzinny kraj.


    Inny rodzaj "sponsoringu" zaliczała Maria, urodzona w Brazylii, a wyglądem przypominająca "niewolnicę Isaurę" ze słynnego brazylijskiego serialu. Była szczuplutka, dość niska, a tylko twarz zdradzała, że miała już 27 lat, kiedy była deportowana z Kanady do Stanów.


    Najpierw, po wyjechaniu z Brazylii, przebywała przez kilka lat z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami w Stanach. Kiedy rodzina ta nie uzyskała tam prawa stałego pobytu, udała się do Kanady. Nie było jeszcze wówczas umowy między tymi obydwoma krajami o jednorazowym wszczynaniu procesu imigracyjnego w jednym lub drugim kraju. Tak więc rodzice Marii, po kilku latach nielegalnego pobytu w Kanadzie, wszczęli taki proces.
    Maria w tym czasie poznała swojego krajana, który miał obywatelstwo amerykańskie, wyszła za niego za mąż i przeniosła się do niego, tak więc pozytywna decyzja o przyznaniu prawa stałego pobytu w Kanadzie jej rodzicom i dwóm siostrom jej nie objęła. Po krótkim czasie ten związek się rozpadł i Maria wróciła do rodziców do Kanady, nie mając prawa stałego pobytu w Stanach.


    Wówczas wszczęła proces imigracyjny w Kanadzie, chcąc uzyskać taki sam status stałego rezydenta jak jej rodzice i siostry. Ale tu natrafiła na istotną barierę. Była już dorosła i argumenty, którymi posługiwali się jej rodzice, jej już nie dotyczyły. Brazylia wyrastała na demokratycznie rządzony, coraz bogatszy kraj. Tak więc po kilku latach starań (teczka z kanadyjskiego urzędu imigracyjnego jej dotycząca była dość gruba) uzyskała ostateczną decyzję odmowną. Groziła jej zatem deportacja do kraju urodzenia, czyli Brazylii.
    Aby ubiec tę decyzję władz, Maria uzyskała dokument świadczący o tym, że ma wyjść za mąż za obywatela amerykańskiego, który ją sponsorował. Kupiła bilet do jego miejsca zamieszkania na Florydzie i przedstawiła to w kanadyjskim urzędzie imigracyjnym. Stawiła się w przewidzianym terminie na lotnisku torontońskim, gdzie amerykański urzędnik imigracyjny wydał zgodę na jej wjazd do Stanów pod warunkiem, że w ciągu dwóch lat zalegalizuje swój związek małżeński z obywatelem tego kraju. Czy miał to być związek faktyczny, czy fikcyjny (jak to często bywa, za pieniądze), trudno powiedzieć. Faktem jest, że "sponsoring" to dość powszechna metoda uzyskiwania prawa stałego pobytu w Kanadzie ale nie zawsze jest to uczciwie uzyskiwane i  wykorzystywane.
Aleksander Łoś
Toronto

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.