farolwebad1

Porady

Porady

piątek, 28 wrzesień 2012 20:10

mniej to lepiej

Napisane przez

jacekPrzed tygodniem pisałem w tym miejscu o alternatywnych rozwiązaniach dla kupna domu i próby odniesienia z tego finansowych korzyści. Podejmując decyzję o inwestowaniu w nieruchomość, która jest zarazem naszym dachem nad głową, należy sprawdzić, czy jest to rzeczywiście opłacalne i czy nie ma innego, lepszego rozwiązania. Dodatkowym argumentem przemawiającym za wynajmowaniem zamiast kupna są też poboczne, pozornie niewielkie koszty operacyjne, które można zredukować. Zawarcie umowy o najem lokalu czy budynku jest sprawą w Ontario prostą i niekosztowną. Kupno nieruchomości wiąże się ze znacznie większymi nakładami. I tutaj jednak można nieco uszczuplić wydatki, zwracając uwagę na opłaty, które wcale nie muszą być aż tak wysokie.


Zacznijmy od najpoważniejszego wydatku – honorarium dla agenta "real estate". Tu pierwsze poważne zastrzeżenie: raz za razem pojawiają się informacje o możliwości kupna czy sprzedaży domu bez pośrednictwa agenta. Tego żaden zaznajomiony z operacjami finansowymi specjalista nie będzie doradzał. Wszak, ostatecznie, znane są w medycynie przypadki samodzielnej amputacji kończyny i przeżycia przez pacjenta takiej operacji. Ale nie jest to przez nikogo rozsądnego zalecane.


Tak samo z zakupem domu: można operację przeprowadzić i zaoszczędzić coś ok. 5 proc. ceny, ale każdy znający się na rzeczy agent przytoczy państwu dowolnej długości listę błędów, jakie taka amatorszczyzna wywołuje.
Można natomiast spróbować wynegocjować od agenta niższe honorarium niż owe zwyczajowe pięć procent. Wbrew powszechnemu przekonaniu, nie jest to komisowe ustalone przepisami prawnymi, lecz zaledwie zwyczaj. Jeżeli agent prowadzi obie transakcje – sprzedaży dotychczas zajmowanego lokalu i kupna nowego – może zgodzić się na redukcję swego komisowego o ok. 1 proc. Niby niedużo, ale przy przeciętnej cenie nieruchomości w Kanadzie w granicach 375 tysięcy dolarów ów jeden procent rabatu to 3750 dolarów, które zostają nam w kieszeni.
Tyle, że należy postępować tu bardzo ostrożnie. Jak zawsze i we wszystkich operacjach finansowych – dostajemy to, za co płacimy. Tańsza usługa agenta może okazać się usługą niższej jakości. To trochę tak, jak z własnoręcznym naprawianiem swojego samochodu. Koncepcja korzystna i atrakcyjna – pod warunkiem, że człowiek wie, co robi. W przeciwnym razie…
Do dalszych oszczędności prowadzi podwyższenie tzw. własnego wkładu. Już wpłata 20 proc. ceny zakupu prowadzi do sporych oszczędności w zakresie obowiązkowego ubezpieczenia pożyczki hipotecznej.


No i oczywiście pozostaje najistotniejszy aspekt całej operacji, a mianowicie wskaźnik stopy oprocentowania pożyczki hipotecznej, czyli "mortgage". To najpoważniejszy koszt w całej operacji. Dla przykładu – pożyczając 300 tysięcy dolarów z 25-letnim okresem amortyzacji na 5,24 proc., płacimy w ciągu pierwszych pięciu lat aż 73.675 dol. w kosztach oprocentowania. Naprawdę więc warto szukać jak najniższego oprocentowania hipoteki. Nawet jeden procent obniżki daje w efekcie korzyść rzędu tysięcy dolarów.


I tak dolar do dolara rozwaga pozwoli zaoszczędzić na kosztach transakcji i przeznaczyć te pieniądze albo na coś atrakcyjnego, albo na korzystną inwestycję. Jak zwykle w sprawach finansowych – nawet niewielki zysk jest lepszy od straty.

piątek, 28 wrzesień 2012 16:05

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Siostrzyczki

Napisane przez

Różne są relacje rodzinne opowiedziane w wielkiej i tej mniejszej literaturze. Były więc opowieści o trzech siostrach, o matce i córce, o córce i starym ojcu itd. Opowiadanie o dwóch siostrach nie będzie długie, ale dość intensywne w wydarzenia.

Były tylko dwie, nie miały innego rodzeństwa. Pochodziły z zapyziałej wsi, choć rodzice dopilnowali, aby obie ukończyły szkoły średnie. Między Magdą i Kasią była różnica wieku czterech lat. Magda, starsza, była pięknością na całą okolicę. Kiedy więc w odwiedziny do sąsiedniej wsi, po latach pobytu w Kanadzie, przyleciał Wojtek, oszalał na punkcie Magdy. Poznali się na zabawie i przez pozostałe dwa tygodnie pobytu Wojtka w Polsce już się nie rozstawali. Cała okolica wiedziała o ich romansie.


Wojtek jako kilkunastoletni chłopak wybył wraz z rodzicami z Polski. W Kanadzie ukończył studia i rozpoczął dość intratną karierę. Planując pierwsze od czasu wyjazdu z Polski wakacje w rodzinnym kraju, jakby w podświadomości kołatało mu się pragnienie poznania wartościowej dziewczyny w rodzinnym kraju. Kiedy poznał Magdę, wszystko stało się realne.
Natychmiast po przylocie do Kanady poinformował swoich rodziców o zamiarze zaproszenia Magdy do siebie. Mieszkał ciągle z rodzicami. Kiedy Magda pojawiła się w ich domu, przez pierwsze dni spała w pokoju gościnnym, ale już wkrótce odrzucone zostały wszelkie konwenanse i przeniosła się do pokoju Wojtka. Już po trzech tygodniach zawarty został ślub i Wojtek złożył papiery na sponsorowanie Magdy, jako swojej żony. Po skończeniu się ważności jednomiesięcznej wizy turystycznej przedłużono ją o dalszy miesiąc, ale po tym terminie Magda wyleciała do Polski z obrączką na ręku i z nadzieją na powrót do Kanady w krótkim czasie. Faktycznie, już po kilku miesiącach była tu z powrotem z prawem stałego pobytu.
Kasia w tym czasie kończyła szkołę średnią. Szybka kariera pięknej, starszej siostry była dla niej i radością, ale i udręką. Nie tylko musiała kuć do matury, kiedy siostra żyła już planami wyrwania się w szeroki świat. Kasia, w porównaniu ze starszą siostrą, była raczej brzydkim kaczątkiem. Figurę wprawdzie miała nie najgorszą, ale twarz nie należała ani do anielskich ani do interesujących. Miała szereg kompleksów, m.in. na tle swojej urody. Po maturze zaczęła swoją pierwszą, mało płatną pracę i pomagała rodzicom w gospodarstwie. Powodzenia wśród chłopaków raczej nie miała. Porównywano ją ciągle z jej starszą siostrą i oczywiście stała na pozycji przegranej.
Po dwóch latach od wybycia siostry za ocean Kasia otrzymała od niej zaproszenie. Było to wielkie marzenie Kasi, ale nigdy nie wspominała siostrze o tym. Ta jednak chciała coś zrobić dla swojej młodszej siostry, choć nie miała, w związku z jej przylotem, jakichś skonkretyzowanych planów. Kiedy Kasia pojawiła się na lotnisku torontońskim, obopólna radość sióstr była ogromna i świętowano to przez pierwsze kilka dni. Oczywiście siostra obwiozła Kasię po okolicy, z obowiązkową wizytą w Niagara Falls włącznie, zabrała ją na kilka przyjęć do znajomych, ale po tym atmosfera trochę opadła, bo praca, codzienne obowiązki itd.


Kasia miała dwumiesięczną wizę turystyczną. Ale już wylatując z Polski, postanowiła sobie, że już tu na stałe nie wróci. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobić, ale liczyła na łut szczęścia. Już w pierwszych dniach wizyty siostra zabrała Kasię do salonu piękności, gdzie poprawiono jej fryzurę i ogólny wygląd. Siostra kupiła też jej trochę ciuchów, tak że siostra jej została dopasowana do standardu polonijnego.
Dało to spodziewany efekt. Bo kiedy siostra wróciła do swoich rutynowych zajęć, Kasia zaczęła bywać już sama u znajomych siostry i jej męża oraz u nowo poznanych. Początkowo siostra przyjmowała to za dobrą monetę. Bo sama nie miała dużo czasu, aby zajmować się młodszą siostrą, a z drugiej strony, była zadowolona, że ta jej zakompleksiona siostra otwiera się na świat.
Problemy zaczęły się, kiedy Kasia po raz pierwszy nie wróciła na noc do domu. Na szczęście, mąż Magdy był w delegacji i nie dowiedział się o tym, ale z drugiej strony, Magda wydzwaniała prawie do północy do znajomych, poszukując siostry. Ta zjawiła się nad ranem, jak się okazało, odwieziona przez poznanego wcześniej chłopaka. Doszło do pierwszej awantury między siostrami. Magda oświadczyła, że nie życzy sobie takiego postępowania młodszej siostry, za którą czuła się odpowiedzialna. Kasia natomiast oświadczyła jej, że jest dorosła i nie chce całego urlopu spędzić w czterech ścianach.


Chłopak, który przespał się z Kasią po wspólnej balandze, już drugi raz się nie pojawił. Później Kasia go spotkała jeszcze kilkakrotnie u wspólnych znajomych czy w lokalach, ale nie wracali oni już do tematu pierwszego spotkania. Kasia zaczęła być popularna wśród męskiej młodzieży polonijnej. Była to nowa "zwierzyna" i, jak się okazało, dość łatwa do złowienia. Kasia już po dwóch – trzech kieliszkach wina stawała się zupełnie rozluźniona i nie dbała o dalsze konsekwencje.
Kolejne spędzania nocy poza domem już przestały być tajemnicą dla szwagra. Najpierw porozmawiał konkretnie ze swoją żoną, a następnie bezpośrednio z Kasią. Ta oświadczyła mu, że chce na wesoło spędzić końcówkę urlopu, bo żyła jak zakonnica i do takich warunków przyjdzie jej wrócić.


Kiedy małżonkowie już myśleli, że zakończą się ich kłopoty z gościem z Polski wraz za zakończeniem się ważności wizy, Kasia nagle zniknęła na kilka dni. Po tym wróciła, ale tylko, aby zabrać swoje rzeczy. Oświadczyła, że nie wraca do Polski, bo zamierza urządzić sobie życie z nowo poznanym chłopakiem polskiego pochodzenia. Pytania o konkrety Kasia zbyła brakiem czasu, bo chłopak czekał na zewnątrz w samochodzie. Nie dane było siostrze i szwagrowi poznać go, bo odjechał z Kasią i workiem jej ciuchów.
Mijały tygodnie i miesiące. Kasia co jakiś czas dzwoniła do siostry, informując, że daje sobie radę. Odwiedzała też Magdę przeciętnie raz w miesiącu, ale sprawdzając zawsze, czy w domu nie ma szwagra. Z nim nie chciała się spotkać, jak oświadczyła siostrze. Od znajomych docierały do Magdy wiadomości, że jej młodsza siostra ma duże powodzenie. Najpierw nie było to dwuznaczne, ale później stało się jasne, że Kasia zmienia dość często adresy i łóżka. Jej kolejnymi kochankami już nie byli tylko jej rówieśnicy, ale coraz bardziej starsi mężczyźni. Magda prosiła i błagała Kasię, aby wróciła do niej, że spróbuje coś zrobić, aby sprowadzić ją legalnie do Kanady. Kasia stawała się coraz bardziej arogancka i nieustępliwa.
Któregoś dnia Magda miała wrócić później z pracy i kolejnego kursu angielskiego. Zajęcia jednak odwołano i wróciła ona wcześniej niż zapowiadała mężowi. Kiedy przekręciła klucz w zamku mieszkania usłyszała gwałtowną bieganinę. Zdążyła jeszcze zobaczyć roznegliżowaną swoją siostrę wpadającą do łazienki. Mąż Magdy w tym czasie w pośpiechu wciągał spodnie. Sytuacja była jednoznaczna.
Magda zadzwoniła na policję, informując, że w jej domu jest osoba przebywająca nielegalnie w Kanadzie. Nie słyszała tej rozmowy jej siostra ubierająca się w łazience. Po jakimś czasie wyszła stamtąd z zamiarem ulotnienia się, bez rozmowy z Magdą. W progu stało już jednak dwóch policjantów. Magda wskazała im Kasię. Wylegitymowali ją i zabrali ze sobą. Zawieźli ją do komendy policji, gdzie po jakimś czasie oddali ją w ręce dwóch oficerów imigracyjnych, którzy zawieźli Kasię do aresztu imigracyjnego.


Tam, po przespaniu nocy, poczuła gwałtowny głód, ale nie żołądkowy, bo karmiono ją dobrze, ale głód nikotynowy. Była bowiem nałogową palaczką, a w areszcie obowiązywał zakaz palenia. Nie mówiła po angielsku.
Na szczęście dla niej, pracowała w tym czasie w areszcie strażniczka mówiąca po polsku. Ta jej poradziła, aby jej krewni skontaktowali się z oficerem imigracyjnym w sprawie zwolnienia jej za kaucją. Kasia skorzystała z tego, dzwoniąc do ostatniego swojego kochanka. Ten, o dziesięć lat starszy od niej mężczyzna, przyjechał dość szybko i ubił interes: zgodzono się na wypuszczenie Kasi z aresztu po wpłaceniu kaucji w kwocie pięciu tysięcy dolarów. Mężczyzna ten wyłożył tę sumę i Kasia była gotowa do wyjścia z aresztu.
Na koniec jednak wykazała zupełny brak taktu, w sposób arogancki odpowiadając strażniczce, która udzieliła jej zbawiennej rady. Ta natychmiast pożałowała swojej sympatii do rodaczki. Kasia, która po spędzeniu doby w areszcie i braku możliwości zadbania o siebie wyglądała ponownie nieatrakcyjnie, wyszła na wolność. Natychmiast zaciągnęła się papierosem. Po miesiącu odleciała do Polski, złorzecząc siostrze, która pozbawiła ją możliwości urządzenia się w Kanadzie.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 28 wrzesień 2012 11:30

Z wizytą w Kanadzie

Napisane przez

 

Izabela EmbaloPolscy turyści, i nie tylko, są dość często zawracani z kanadyjskiej granicy. Zapewne wielu z Państwa obawia się perypetii swoich bliskich i znajomych na kanadyjskiej granicy, dlatego chciałabym przypomnieć, co może pomóc, a co może zaszkodzić polskim turystom, chcącym odwiedzić Kanadę.
Łatwiej jest osobom posiadającym rodzinę w Kanadzie, a zatem proszę podać swoim "gościom" z Polski wszelkie informacje kontaktowe, adres. Spotykałam się z odmową wizy turystycznej – czasowego pobytu, przyznawanej na granicy – tylko dlatego, że podróżujący nie pamiętał adresu czy numeru telefonu swojej rodziny lub przyjaciół w Kanadzie. Od razu wzbudza to podejrzenie, że turysta jest albo w nie najlepszych stosunkach z rodziną, albo zwyczajnie takiej nie posiada. Podanie samego imienia i nazwiska nie jest wystarczające. Można je przecież spisać chociażby ze strony Facebooka, także inne informacje o kanadyjskim rezydencie lub obywatelu... Zalecałabym posiadanie listu gwarancyjnego, ewentualnie znajomi czy rodzina mogą porozmawiać z urzędnikiem imigracyjnym, odbierając odwiedzającego.
Łatwiej jest także turystom posiadającym fundusze na podróż. Jeśli sytuacja finansowa osoby zapraszanej jest dobra, warto wziąć ze sobą zaświadczenia z banków, okazać się na przykład czekami podróżnymi, kartami kredytowymi itp. Osoby zamożne są mile widziane, by wydać fundusze na turystykę w Kanadzie, ponadto turyści ci w oczach urzędników są mniejszym zagrożeniem złamania prawa imigracyjnego – pozostania nielegalnie lub zatrudnienia bez autoryzacji pracy w Kanadzie.


Pomocne jest, jeśli odwiedzający Kanadę wykaże intencje powrotu, czyli posiada bilet powrotny. Nie jest prawdą, że Polacy mogą przebywać na terenie Kanady tylko przez 3 miesiące. Jeśli nie ma żadnych adnotacji urzędowych w paszporcie, jedynie pieczątka z datą wlotu/wjazdu – można pozostać na terenie Kanady przez 6 miesięcy, jest to ustalone prawem. Zalecamy także, by dokładnie zapoznawać się z dokumentami wydanymi na lotnisku. Niekiedy urząd oprócz adnotacji paszportowych wydaje dodatkowy wpinany w paszport dokument.
Zgłosił się do nas ostatnio młody mężczyzna, którego obecnie poszukuje urząd imigracyjny. Na lotnisku urzędniczka wydała mu czasowy pobyt (temporary residence) na okres 6 miesięcy, ale z restrykcją. Turysta miał się obowiązkowo stawić na lotnisku w urzędzie imigracyjnym przed wylotem – dostał do rąk własnych na lotnisku pismo, ale nie zapoznał się dokładnie z jego treścią. Dość rzadko urząd wydaje podobne restrykcje podróżującym, i jeśli w takiej sytuacji osoba nie pojawi się na meldunek przed odlotem, urząd może wystawić list gończy, rozpoczynając akcję porządkową, ewentualny areszt.


Wizy czasowego pobytu, także te z restrykcją, można przedłużyć, a zatem lepiej jest złożyć podanie o przedłużenie odpowiednio wcześniej, by informacja o przedłużeniu statusu wizytującego była odczytana z głównego systemu imigracyjnego, także przez urzędników na lotnisku, którzy anulują obowiązek meldunku przed odlotem. Pozostawanie nielegalnie i niezgłoszenie się na meldunek nie jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ władze imigracyjne mogą zaocznie wydać nakaz aresztu i list gończy.
Jeśli turysta chce opuścić Kanadę wcześniej, przed datą ważności wizy czasowego pobytu w powyżej opisanej sytuacji, powinien poinformować władze imigracyjne na lotnisku, by dokonano odpowiednich urzędowych adnotacji i wpisano datę stawienia się na meldunek. Niedopełnienie formalności może doprowadzić do wielu nieprzyjemnych komplikacji, także do odmowy przekroczenia granicy w czasie następnej podróży.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

niedziela, 23 wrzesień 2012 10:53

Mój dom: Bridge financing

Napisane przez

maciekczaplinskiCzasami słyszę  określenie "bridge mortgage" albo "bridge financing" – o jakich "mostach" tu mówimy i kiedy mają one zastosowanie?


    "Bridge mortgage" (w wolnym tłumaczeniu kredyt pomostowy) może być przydatny w wielu sytuacjach, ale dwie są najbardziej typowe.
    Pierwsza jest taka: wyobraźmy sobie sytuację, że znajdujemy dom naszych marzeń i chcemy złożyć na niego ofertę, a nie mamy jeszcze sprzedanego naszego obecnego domu, wówczas ten rodzaj krótkoterminowej pożyczki może nam pomóc.
    Druga typowa sytuacja jest taka, że sprzedaliśmy nasz obecny dom i kupiliśmy nowy, ale daty zamknięcia domów się nie zgadzają i przez moment musimy posiadać dwie nieruchomości. To jest właśnie typowy moment, kiedy "bridge mortgage" będzie przydatny.
    Tak na marginesie, to właściwie sugerowałbym zawsze tak ustawiać zamknięcie zmienianych domów, by dom, który kupujemy, był przejmowany 1 – 2 tygodnie wcześniej niż dom, który sprzedajemy. Takie rozwiązanie zapewnia nam bezstresową przeprowadzkę oraz czas na pomalowanie i uporządkowanie nowego domu.


    Istnieją dwa podstawowe rodzaje kredytów pomostowych:
    1. Kredyt pomostowy, który spłaca istniejący kredyt hipoteczny i daje pieniądze kredytobiorcy, zaliczkę (down payment) na zakup nowego domu. Zwykle w tego typu układzie kredytobiorca nie jest zobowiązany do płatności miesięcznych. Kiedy pierwszy dom zostanie sprzedany i nastąpi zamknięcie transakcji, kredytobiorca spłaca kredyt pomostowy wraz z naliczonymi odsetkami. Dzięki tej opcji kredytobiorca ma tylko jedną miesięczną opłatę za kredyt hipoteczny, czyli płatności za kredyt hipoteczny na nowym domu. Sytuacja taka zwykle może trwać do 6 miesięcy. Jeśli będzie to miało miejsce dłużej, instytucja finansowa może zażądać spłacenia nagromadzonego oprocentowania. Ważne jest też to, że zanim banki udzielą takiego kredytu (prześlą pieniądze do prawnika), chcą widzieć wiążące umowy kupna i sprzedaży obu domów.


    2. Kredyt pomostowy, który "pożycza" na zaliczkę (down payment) pod zastaw kapitału zgromadzonego w pierwszym domu. Tak jak w przypadku pierwszego rodzaju kredytu, kredytobiorcy zwykle nie mają miesięcznych płatności za sam kredyt pomostowy. Po prostu spłacą go wraz z odsetkami, gdy dom zostanie sprzedany. W przeciwieństwie do pierwszego scenariusza jednak w tego typu kredycie pomostowym kredytobiorca musi jeszcze opłacać płatności miesięczne za swój pierwszy dom, na którym ma kredyt hipoteczny, a także miesięczne płatności za kredyt hipoteczny na drugim domu. Ten rodzaj kredytu pomostowego nie jest dla osób o słabych nerwach lub finansowych problemach.
    Jak w przypadku większości kredytów specjalnych, warunki kredytów pomostowych mogą się znacznie różnić pomiędzy bankami. Kredytobiorcy muszą się upewnić, że w pełni rozumieją zasady pożyczek, które biorą pod uwagę. Najlepsze oferty kredytów pomostowych zazwyczaj pochodzą od kredytodawcy, który zapewnia zarówno kredyt pomostowy, jak i pożyczkę hipoteczną na zakup drugiego domu.
    Stawki oprocentowania kredytu pomostowego są wyższe niż zwykłe oprocentowanie kredytów hipotecznych. Oprocentowanie pożyczek pomostowych można różnić się aż o dwa punkty procentowe więcej niż konwencjonalne oprocentowanie kredytów hipotecznych.
    Kredyty pomostowe mogą mieć znaczne opłaty i koszty związane z ich zamknięciem, czyniąc je kosztownym przedsięwzięciem. Opłaty i koszty różnią się pomiędzy bankami. Zwykle sam koszt manipulacyjny wynosi od 250 do 500 dolarów. Samo oprocentowanie liczone jest "day by day basis".
    Czas trwania kredytu pomostowego (czasu, do kiedy musi być spłacony) może się znacznie różnić pomiędzy bankami. Typowy okres dla kredytu pomostowego wynosi maksimum jeden rok, ale pożyczkodawcy oferują kredyty pomostowe z warunkami nawet do 36 miesięcy.
    Alternatywą dla kredytu pomostowego może być skorzystanie z "Home Equity Line of Credit" (HELOC) – jeśli ją posiadamy.
    Korzystanie z HELOC w miejsce kredytu pomostowego ma pewne zalety. Większość kredytodawców nie nalicza za to żadnych dodatkowych kosztów. Ponadto w HELOC oprocentowanie może być niższe od oferowanych kredytów pomostowych w bankach.
    Kiedy skorzystamy z HELOC jako sposobu uzyskania środków na "down payment", ważne jest, aby zrozumieć, że jako kredytobiorcy mamy trzy równoległe płatności:
    1. hipotekę na pierwszym domu (kapitał i odsetki),
    2. HELOC z miesięcznymi płatnościami (tylko odsetki),
    3. hipotekę na drugim domu (kapitał i odsetki).
    Jak widać, istnieje kilka opcji, które umożliwiają przez krótki okres posiadanie dwóch domów. Każda z nich, niestety, wymaga dodatkowych opłat i czasami nie jest to tanie, ale z drugiej strony, jest to często jedyna metoda, by kupić dom naszych marzeń lub sfinansować kupno w sytuacji, kiedy daty przejęcia i opuszczenia domu się nie zgadzają.

    Zupełnie inny temat. Wczoraj media podały, że sprzedaż nieruchomości w obrębie GTA w sierpniu spadła w stosunku do ubiegłego roku o 12,90 proc., a w skali Kanady spadła o 8,9 proc. Jak byś to skomentował?


    Warto oczywiście dodać, że według tych samych statystyk, średnia cena, porównując ten sam miesiąc, w obrębie GTA wzrosła o 6,5 proc.
    Wyjaśnienie jest bardzo proste. Oczywiście należy pamiętać, że mieliśmy wyjątkowo upalny miesiąc. Wiele osób zamiast myśleć o zmianie domu, wybierało wyjazdy na północ lub w inne miejsca (wakacje). Ale to był tylko jeden składnik.
    Prawdziwy powód to to, że ceny wywoławcze za domy wystawiane na sprzedaż w wielu przypadkach nie mają nic wspólnego z ich wartością. Domy często byle jakie i brudne są wystawiane za sumy, które odstraszają przeciętnego nabywcę. Rynek był zwykle napędzany przez kupujących po raz pierwszy i to oni nakręcali statystyki, jeśli chodzi o liczbę sprzedanych jednostek. Dziś, kiedy ceny są takie, jakie są, jest zdecydowanie mniej osób, które stać na zakup pierwszego domu.
    Domów sprzedaje się mniej, za to są one znacznie droższe. Jest to trochę niebezpieczny trend, bo eliminuje on chcących kupić pierwszy dom. Z drugiej strony, zaowocuje to tym, że ceny zaczną się stabilizować i być może będą bardziej rozsądne niż obecnie.

piątek, 21 wrzesień 2012 13:26

Twoje pieniądze: Cena własnego dachu

Napisane przez

jacekKonwencjonalna mądrość finansowa każe – przede wszystkim – zastanowić się nad kupnem własnego domu, jako drogi do poprawy rodzinnych finansów. Pomijając już takie aspekty sprawy, jak spokój, iż zawsze jest gdzie się schronić, na rzecz kupna przemawia wiele innych argumentów, łącznie z poczuciem bezpieczeństwa, bowiem na stare lata własny dom (spłacony) to podobno najlepsze zabezpieczenie finansowe. No i przekonanie, iż jesteśmy na swoim i spłacamy swoją pożyczkę hipoteczną, zamiast pomagać właścicielowi budynku w spłaceniu jego pożyczki na jego korzyść.
Jak do wielu konwencjonalnych finansowych mądrości, także i do tejże należy podchodzić ostrożnie i dobrze wszystko policzyć. Wbrew bowiem pozorom, może okazać się, że kupno własnego domu wcale nie jest najlepszym, najkorzystniejszym rozwiązaniem.


Kupno własnego domu jest zawsze związane z poczuciem bezpieczeństwa. Niemal zawsze jednak jest to wydatek, którego lepiej byłoby nie ponosić. Nawet w tak niepewnej jak obecnie sytuacji na rynku papierów wartościowych. Weźmy bowiem do ręki kalkulator i policzmy.
Najpoważniejszy wydatek przy kupnie nieruchomości to opłacenie "land transfer tax". W rejonie Toronto sięga on obecnie prawie 4 proc. ceny zakupu. Innymi słowy – jest to mniej więcej tyle, ile trzeba byłoby zapłacić za wynajem podobnego budynku przez cały rok.
Dalej – prowizja agenta. Zazwyczaj około 5 proc. Jeśli do tego doliczyć koszty przeprowadzki i opłaty prawne, wychodzi na to, że coś około 10 proc. ceny zakupu domu to koszty, których można uniknąć, wynajmując identyczną posiadłość. Co więcej, są to wszystko koszty płacone w gotówce, jaka zostaje nam po opłaceniu podatków.


Spójrzmy na kalkulację z przeciwnej strony. Załóżmy, że kupujemy dom o wysokiej cenie 800 tysięcy dolarów, bo na takich najlepiej się zarabia. Nawet jeśli w pięć lat później sprzedamy go za 950 tysięcy, po uwzględnieniu wspomnianych powyżej kosztów pozostanie nam w ręku zarobek w wysokości około 80 tysięcy dolarów. Na zainwestowanych pieniądzach zarobiliśmy coś około półtora procent. Może lepiej byłoby je wpłacić do banku, kupując rządowe obligacje? Bo na pewno (chociaż jest tu jakieś ryzyko) lepiej byłoby zainwestować tę sumę w najbardziej bezpieczne nawet fundusze powiernicze. Mało który osiągnął przez pięć lat zarobek zaledwie półtora procent.


Jeżeli ta podstawowa kalkulacja nie przekonuje państwa – proszę jeszcze rozważyć kwestię tzw. kosztów okolicznościowych. Zamiast zainwestować pieniądze na rynku finansowym, włożyliśmy je w dom. Teraz trzeba płacić podatek od nieruchomości, oprocentowanie pożyczki hipotecznej, ponosić koszty utrzymania budynku (zależnie od jego wieku mogą być niekiedy całkiem pokaźne) i całą serię drobnych kosztów incydentalnych. Jeżeli – oczywiście – oprzemy się pokusie poważniejszego remontu i związanych z nim wydatków.
Cała powyższa kalkulacja oparta jest na bardzo ogólnych danych. Jeżeli ktoś chce przeanalizować swoją własną sytuację nieco dokładniej, sieć Internetu daje wiele ciekawych możliwości. Jedną z nich jest prosty, ale bardzo skuteczny kalkulator przygotowany przez CanadaMortgage.com. Inny oferuje bank RBC. Jeszcze inny – Google czy Yahoo.


Najpierw policz, a potem podejmuj decyzję. Konwencjonalna mądrość nie zawsze jest przejawem największej mądrości.

piątek, 21 wrzesień 2012 13:16

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Matka

Napisane przez

matkaJak dotychczas każdy człowiek rodzi się z łona matki. Może w przyszłości zastąpione ono zostanie urządzeniem technicznym, ale jak dotychczas, aby dziecko przyszło na świat, musi przeciętnie dziewięć miesięcy rozwijać się w organizmie kobiety. Nastąpił postęp w sprawie leczenia bezpłodności czy metod sztucznych zapłodnień, a nawet, już zapłodnione jajo kobiety jest umieszczane w łonie zastępczych kobiet, gdzie dalej się rozwija. Pozostańmy jednak przy najbardziej naturalnym stosunku matki do swoich dzieci.
Zdecydowana większość matek wykazuje cechy naturalne w działaniu dla dobra swoich dzieci. Wiele z nich potrafi nawet poświęcić własne szczęście, aby zapewnić lepszy rozwój dla własnych dzieci. Wiemy to choćby na przykładzie imigrantów, gdzie często właśnie los dzieci był głównym powodem opuszczenia rodzinnego kraju, w którym matki miały lepsze warunki pracy i rozwoju niż, szczególnie w pierwszym okresie, w nowym kraju, do którego zabrały swoje dzieci.


Maria urodziła się jako jedna z pięciorga córek i dwojga chłopców, w średnio zamożnej rodzinie kolumbijskiej. Rodzice jej prowadzili małą restauracyjkę przy jednej z bardziej atrakcyjnych ulic Bogoty. Kiedy dzieci dorastały, pomagały im, nie zaniedbując przy tym obowiązków szkolnych. Maria była najmłodszą córką, a więc najdłużej pozostała przy rodzicach, kiedy starsze siostry i bracia wyfrunęli już w świat: zawarli związki małżeńskie, uzyskali prace w swoich zawodach, doczekali się dzieci. Najpierw wszyscy mieszkali w Bogocie, ale po latach niektórzy z nich przenieśli się w dalsze strony, a nawet za granicę.
Rodzice, będący już w wieku emerytalnym, w coraz większym stopniu zdawali się na Marię w prowadzeniu biznesu. Któregoś wieczora na kolację do tej restauracji przybył Pedro, świeżo upieczony adwokat. Kręcąca się po lokalu Maria wpadła mu od razu w oko. Tak się zaczął ich romans, który zakończył się ślubem i hucznym weselem.


Po tym rodzice sprzedali biznes. Tym bardziej, że Pedro życzył sobie, aby młoda, atrakcyjna żona była ciągle w jego pobliżu. Zarabiał wystarczająco, aby zapewnić im byt. Po dwóch latach od zawarcia związku małżeńskiego urodził się syn Juan, a dwa lata później córeczka Angelika. Tak więc rodzina była w komplecie. Przez dalsze lata Maria była wyłączną opiekunką dla swoich dzieci, choć dwa razy w tygodniu przychodziła dziewczyna do pomocy, jak również, kiedy państwo wychodzili, spędzała wieczory w ich domu, opiekując się dziećmi.
Kiedy jednak Angelika poszła do szkoły, Maria uznała, że powinna skończyć z pozycją "kury domowej". Skłoniła męża do zgody, aby otworzyli wspólnie restaurację. I tak się stało. Miała trochę doświadczenia, korzystała z porad doświadczonych rodziców, choć jej restauracja była na wyższym poziomie niż ich dawna. Mąż zapewnił finansowanie wszystkiego i to był jego wkład, a ona wszystko organizowała i kierowała całością. Sielanki ciąg dalszy trwał.


Aż najpierw cienkim strumyczkiem, a później coraz wyraźniej zaczęły docierać do Marii sygnały, że jest przez męża zdradzana. Był popularnym adwokatem i przystojnym mężczyzną. Którejś nocy wrócił do domu podpity, z wyraźnym zapachem kobiecych perfum. Kiedy Maria zapytała, gdzie tak długo był, to oświadczył, że u kolejnej kochanki. Doszło do karczemnej awantury. Na drugi dzień Maria przeprowadziła się z dziećmi do swoich rodziców. Kilka dni trwały ciche dni. Potem mąż Marii przyszedł do niej do pracy do ich wspólnej restauracji. Oświadczył jej, że chce się z nią rozwieść. Spytał, co zamierza zrobić z restauracją, bo on chce się z tego interesu wycofać. Postanowili, że ją sprzedadzą, a uzyskana kwota będzie stanowiła (w połowie) alimenty Pedra na dzieci. Tak też się stało.
Starsza siostra Marii przed kilkoma laty przeniosła się wraz z rodziną do Kanady, gdzie cała rodzina uzyskała statut stałych rezydentów. Trudno powiedzieć, jakich argumentów użyli, być może fakt, że Kolumbia była postrzegana jako kraj bezprawia, rządzących gangów narkotykowych, wystarczało.


Kiedy Maria zadzwoniła do siostry i poinformowała ją, co zaszło, ta zaproponowała jej pomoc w osiedleniu się w Kanadzie. Po kilku tygodniach Maria wraz z dziećmi już była u niej. Siostra zaangażowała agenta imigracyjnego, który złożył do władz imigracyjnych odpowiednie dokumenty i wnioski. Maria dostała pozwolenie na pracę. Nie znała prawie angielskiego. Siostra załatwiła jej pracę kelnerki na bankietach. Właścicielem lokalu był Kolumbijczyk. Dzieci poszły do szkoły. Po jakimś czasie, za zgodą właściciela, Maria zaczęła zabierać dzieci ze sobą do pracy. Nie chodziło tylko o pieniądze, bo Maria je miała po sprzedaży restauracji, ale o włączanie dzieci do życia kanadyjskiego i praktyczną naukę języka angielskiego. Po pół roku Maria, która mieszkała najpierw u siostry, przeniosła się z dziećmi do samodzielnego dwusypialniowego mieszkania. Po dalszych sześciu miesiącach siostra wraz z rodziną przeniosła się do Alberty, bo mąż siostry dostał tam bardzo dobrą pracę. Tak więc Maria musiała od tego czasu radzić sobie sama.


Bardzo pomocne były dzieci, które w mig poznały język angielski. Uczyły się dobrze. Problemem był status rodziny w Kanadzie. Po roku Maria dostała pismo z urzędu imigracyjnego oddalające jej wniosek o uzyskanie wraz z dziećmi statusu stałych rezydentów Kanady. Wprawdzie agent imigracyjny zwykłe zdrady małżeńskie Pedra nazwał znęcaniem się psychicznym i napomknął o znęcaniu fizycznym (choć dowodów na to nie było), jednak to nie wystarczyło. Odwołanie nic nie dało, zapadła decyzja odmowna. Maria miała dość.
Chciała, jak dobra matka, wybrać swoim dzieciom jak najlepsze miejsce do życia. Zazdrościła siostrze i każdemu przechodniowi, że może żyć w kraju spokojnym, bezpiecznym, gdzie sama się wyciszyła, a dzieci były z dala od problemów między rodzicami. Tutaj miały matkę, która je bezgranicznie kochała i godziła się poświęcić swoje nadzieje na szczęście, dla ich dobra. Była bardzo ładną kobietą, szczupłą szatynką. Typową Kreolką hiszpańskiego pochodzenia. Dzieci były wyższe od niej. Syn zachował jaśniejszą karnację, ale córka, mimo podobieństwa na twarzy do matki, była pulchna i miała odrobinę cech indiańskich, po którymś z przodków ojca.
Maria radziła się rodziców, co robić. Tęsknili oni za nią i wnukami. Z nimi byli najbliżej, kiedy mieszkali w Bogocie. Mieli obszerny dom i zapewniali, że miejsca tam dla wszystkich wystarczy. Maria też skontaktowała się z byłym mężem, bo już byli po rozwodzie. Oświadczył, że będzie łożył na utrzymanie dzieci. Syn bowiem, po ukończeniu w Kanadzie szkoły średniej, chciał studiować prawo. Córka miała jeszcze dwa lata nauki w szkole średniej.


Maria, mając za sobą doświadczenie zawodowe ze swojego rodzinnego kraju i podpatrując branżę restauracyjno-bankietową w Kanadzie, wiedziała, że nie zginie. Część pieniędzy ze sprzedaży restauracji jeszcze miała w banku. Mogła też liczyć na pożyczkę w tym banku, jako długoletnia dobra klientka. Pożyczkę oferowała też siostra, której dobrze się wiodło w Calgary.
Na koniec Maria z dziećmi przeżyła ciekawą historię. Kupiła bilety powrotne ze swojego miejsca zamieszkania do Toronto i dalej do Bogoty. Między lądowaniem z rana w Toronto a odlotem do Kolumbii była tylko godzina. Samolot spóźnił się do Toronto. Ten do Bogoty już odleciał. Co robić? Maria poszła z dziećmi do pracownicy Air Kanada i oświadczyła, że przecież nie z jej winy nie mogła polecieć dalej i teraz musi spędzić dwa dni w Toronto. Skierowano ją do hotelu, gdzie miała z dziećmi zapewnione za darmo dwa noclegi i całodzienne wyżywienie. Wykorzystali oni te dwa dni na zwiedzenie Toronto. Była piękna pogoda, więc spędzili całe dwa dni, przemierzając to największe kanadyjskie miasto wzdłuż i wszerz.
Maria nie uznała za stracony okres półtora roku, przez który zamieszkiwała w Ontario. Wiedziała, że dzieci na tym dużo skorzystały. Zobaczyły lepszy świat. Z tym ładunkiem doświadczeń, nawet po powrocie do niezupełnie uporządkowanego swojego rodzinnego kraju, miały łatwiejszą możliwość wyboru, w którym kierunku podążać.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 21 wrzesień 2012 12:20

Kto zawinił?

Napisane przez

Izabela EmbaloJakiś czas temu zgłosiła się do mnie kobieta, której historia imigracyjna jest dość zadziwiająca. Do tej pory, mimo wielu lat pracy w branży imigracyjnej, nigdy nie spotkałam się z podobną sytuacją.


Kobieta ta przybyła do swojego męża, obywatela Kanady. Z pomocą firmy adwokackiej złożyli sponsorskie dokumenty na pobyt stały z terenu Kanady. Mąż spełniał wszelkie wymogi sponsorskie, oddali sprawę w fachowe ręce i wszystko miało pójść jak po przysłowiowym maśle.
Kobieta i jej mąż czekali z cierpliwością, aż w końcu asystent adwokata przesłał im kopię wezwania, by się stawić w urzędzie imigracyjnym w Scarborough w celu uzyskania-odbioru pobytu stałego. Ucieszeni wybrali się wspólnie do pobliskiego biura imigracyjnego z zawiadomieniem, przesłanym przez kancelarię adwokacką.


Niezmierne było ich zdziwienie, kiedy urzędniczka oznajmiła, że żadnego pobytu stałego nie przyznano nowej imigrantce, ponadto że sprawa jej nigdy nie została złożona w urzędzie imigracyjnym – nie ma takiej kartoteki. Dlaczego więc sponsor i jego sponsorowana żona otrzymali kopię wezwania? Jak twierdzą urzędnicy, wezwanie było najprawdopodobniej sfałszowane. Trochę trudno mi jest w to uwierzyć, ale jest to jedna z wersji.
Urząd także sprawdził adwokata, okazuje się, że przez 30 lat prowadzi nienagannie kancelarię, posiada licencję i wszystko jakby jest w porządku. Ponadto mąż sponsorowanej kobiety był już wcześniej klientem tej firmy, pośredniczyła ona sukcesywnie w jego sprawach. Co się zatem mogło stać?
Adwokat nie odbiera telefonów, przechodzi już na emeryturę, nie udostępnił materiałów dowodowych, jakie mogą świadczyć o wysyłce dokumentów do urzędu, jednak twierdzi, że pismo-wezwanie nie było sfałszowane. Właściwie to nie sam adwokat, a jego asystent, który sprawą tak naprawdę się zajmował. Dlatego jeśli prowadzą Państwo sprawę w kancelarii obsługiwanej przez asystentów lub agentów, warto przynajmniej od czasu do czasu konsultować się z samym adwokatem czy innym specjalistą prawa nadzorującym całą sprawę. Niekiedy jest niestety tak, że adwokat ma duże zaufanie do swojego personelu, a ludzie są tylko ludźmi...


Suma pobrana za prowadzenie sprawy była także relatywnie niska... Kto tu zawinił, można jedynie spekulować. Czy urząd zgubił kartotekę, winiąc teraz adwokata? A może ktoś w urzędzie pomylił kartoteki i wysłał błędnie zawiadomienie do innej osoby? Ale skoro tak, dlaczego firma adwokacka nie udostępniła klientom dowodów wysłania dokumentacji, jeśli sprawa była zakończona, czy sprawy nie dopatrzył personel biura adwokackiego (asystent)?


Kobieta ponownie złożyła dokumenty o pobyt stały. Straciła dwa lata i kilka tysięcy dolarów (opłaty dla adwokata i opłaty urzędowe). Spór między firmą, urzędem i klientami wciąż trwa. Trudno jest jeszcze ocenić, kto tak naprawdę zawinił i gdzie został popełniony błąd.


mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 14 wrzesień 2012 14:13

Mój dom: POS i foreclosure

Napisane przez

maciekczaplinskiSłyszymy w mediach określenia "power of sale" oraz "foreclosure". Czy mógłbyś je trochę przybliżyć i powiedzieć, na czym polegają różnice?

Gdy spłaty kredytów hipotecznych są opóźnione, kredytodawcy mają do dyspozycji dwie typowe opcje, aby odzyskać pożyczone pieniądze (mortgage): "power of sale" lub "foreclosure".
W Stanach Zjednoczonych kredytodawcy najczęściej wybierają tę drugą opcję – czyli "foreclosure". W Kanadzie preferowanym środkiem pozbywania się zadłużonych nieruchomości jest sprzedaż przy pomocy "power of sale".
Warto wiedzieć, na czym polega różnica w obu przypadkach.

Prawo do sprzedaży na mocy "power of sale" jest wpisane w Kanadzie do każdej umowy o kredyt hipoteczny. Prawo to daje pożyczkodawcy możliwość sprzedaży nieruchomości, kiedy pożyczkobiorca nie spłaca swoich zobowiązań, bez potrzeby ubiegania się o decyzję sądu. Nie będę wchodził w detale, jak sam proces przebiega i kiedy bank może wszcząć "power of sale", ale to, co jest ważne, to to, że prawo nakłada również pewne obowiązki i ograniczenia na pożyczkodawców. Czyli bank, sprzedając nieruchomość na podstawie POS (power of sale), musi przestrzegać pewnych zasad: 


1. Cena, za którą bank sprzedaje nieruchomość, musi być uzasadniona i bazować na jej wartości rynkowej,


2. Proces sprzedaży nie może być odkładany w nieskończoność,


3. Bank musi negocjować cenę sprzedawanej nieruchomości z potencjalnymi nabywcami w dobrej wierze, starając się uzyskać jak najwyższą możliwą cenę,


4. Po sprzedaży nieruchomości – tracący ją ma prawo wglądu do wszystkich kosztów związanych ze sprzedażą,


5. Wszelkie nadwyżki środków odzyskanych ze sprzedaży muszą być przekazane do właściciela tracącego dom (mortgagor),


6. Z kolei tracący dom może być odpowiedzialny za wszelkie deficyty związane ze sprzedażą. Dlatego banki wymagają, by pożyczki z małym "down payment" były ubezpieczone w CMHC,


7. Tracący nieruchomość do ostatniej chwili (do zamknięcia) ma prawo do spłacenia zaległych długów i odzyskania traconej nieruchomości.

"Foreclosure" jest postępowaniem prawnym, w którym wierzyciel hipoteczny (bank) uzyskuje nakaz sądowy do usunięcia prawa właścicieli (tracących dom) do możliwości spłacenia długu i odzyskania traconej nieruchomości. W takim przypadku po wydaniu wyroku sądowego tracący dom traci wszelkie prawa do nieruchomości. Istnieją oczywiście ścisłe zasady proceduralne w tym procesie i trwa on zwykle znacznie dłużej niż POS. Jak wspomniałem, bank w tym przypadku zostaje wyłącznym właścicielem nieruchomości i proces sprzedaży przebiega zupełnie inaczej:


1. Bank ma prawo sprzedać nieruchomość za cenę, jaka mu odpowiada, i nie musi się z tego tłumaczyć przed byłym właścicielem,


2. Proces sprzedaży nie musi być natychmiastowy,


3. Wierzyciel hipoteczny nie musi negocjować z potencjalnymi nabywcami w dobrej wierze, by uzyskać najlepszą cenę,


4. Wszelkie nadwyżki środków uzyskanych ze sprzedaży stają się własnością banku i nie są przekazywane do tracących dom,


5. Właściciel jest uprawniony do wglądu w rozliczenia przed ostatecznym nakazem sądowym, lecz nie później,


6. Jeśli istnieje niedobór środków na spłacenie pożyczki, bank nie może ubiegać się o odzyskanie ich od właściciela.

Wspomniałeś, że "power of sale" jest głównie stosowane w Kanadzie, a "foreclosure" w USA. Czy to ma jakieś znaczenie, twoim zdaniem?
Moja osobista teoria jest taka, że powszechne stosowanie "foreclosure" w USA przyczyniło się w znaczny sposób do spadku wartości nieruchomości. System, który stosujemy w Kanadzie, czyli sprzedaż zadłużonych nieruchomości przy pomocy "power of sale", jest bardziej stabilny dla rynku.
Dlaczego tak jest? Otóż jak powiedziałem w pierwszej części, że "power of sale" nakłada na bank obowiązek sprzedaży odebranych domów według wartości rynkowej i nakłada na bank obowiązek rozliczenia się ze wszystkich pieniędzy. Powoduje to, że nawet zabrane przez bank domy są sprzedawane w podobnej cenie jak wszystkie inne domy wystawiane na rynek MLS w danej okolicy.
Odwrotnie dzieje się w USA, jest to forma wolnej amerykanki. Jak bank czy jedna z wielu często mało znanych instytucji finansowych uzyska bezwarunkowe prawa do nieruchomości przy pomocy "foreclosure", to wówczas może sprzedać nieruchomość, kiedy chce i za ile chce, i nic nikomu do tego! Powoduje to, że na rynku mogą się znaleźć domy nawet w dobrych dzielnicach wystawione znacznie poniżej wartości rynkowej, bo bank po prostu chce odzyskać swoje pieniądze. Jest to superokazja dla kupujących, ale to ma wpływ na ceny sprzedaży i w sposób automatyczny pociąga w dół wartość wszystkich pozostałych nieruchomości w danej okolicy. Ci, którzy chcą sprzedać dom, bazując na wartości rynkowej, nagle muszą konkurować z domami wystawionymi przez banki za znacznie mniejsze pieniądze.
Wiadomo, że potencjalni kupujący będą w pierwszej kolejności szukali okazji w postaci "foreclosure", a domy wstawiane przez właścicieli będą stały na rynku. Ci, jak muszą sprzedać, będą zmuszeni do obniżenia ceny, by znaleźć chętnych, i zaczyna się napędzać efekt czarnej dziury. Ceny idą w dół, brak chętnych do zakupu, ceny spadają i zaczyna się panika. Ponieważ, jak wiemy, w Stanach pieniądze na domy były do niedawna pożyczane na prawo i lewo bez sprawdzania nawet możliwości spłacania pożyczki i cały kraj bazował na spekulacji – potencjalnych obiektów sprzedawanych przy pomocy "foreclosure" nie brakuje i przez wiele jeszcze lat nie będzie ich brakowało.
Na szczęście w Kanadzie mieliśmy i mamy zupełnie inną politykę pożyczania pieniędzy i dlatego, pomimo że często słyszę pytanie, czy u nas tak będzie jak w USA, jestem przekonany, że NIE! My mamy rynek nieruchomości zbudowany na zdecydowanie bardziej stabilnych zasadach – i dlatego nie należy się obawiać inwestycji w nieruchomości.

piątek, 14 wrzesień 2012 12:57

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Waluciarz

Napisane przez

pieniadzeKiedy Robert odsłużył swoje dwa lata w Wojskach Ochrony Pogranicza, miał skonkretyzowany plan, jak ułożyć sobie dalsze życie. Wiedział, że z ukończoną zawodówką nie ma zbyt wielkich perspektyw życiowych. Ale służba w wojsku dała mu możliwość obserwacji, na czym można zrobić pieniądze, bez posiadania większych umiejętności czy wykształcenia. Uważał, że najszybciej i najłatwiej dorobi się na wymianie waluty. Wiedział, że kantor wymiany na punkcie granicznym, w pobliżu którego była jego jednostka, jest tylko przykrywką dla większych interesów. Bo poza oficjalną wymianą toczyła się tam wartka wymiana walut w sposób nielegalny, poza kasą, poza wszelką kontrolą.


Zaczął uczyć się nowego zawodu będąc najpierw naganiaczem dla poznanego wcześniej cinkciarza. Odbywało się to w pewnej odległości od kantora wymiany. Wiedział, że jego szef płaci łapówki komu trzeba, aby nie być przegonionym z tego rejonu. Roman też był pod jego protekcją. Trwało to rok. Roman wiedział jednak, że dobry profit będzie miał dopiero, kiedy wystartuje samodzielnie. Najpierw zaczął trochę "kiwać" szefa i dokonywał drobniejszych wymian na własny rachunek, a kiedy został na tym przyłapany, pożegnał się z szefem i wyjechał do pobliskiego, granicznego miasta. Wiedział już, komu musi się tam opłacać, aby mieć spokój w robieniu intratnego interesu.
Pracował tak przez kilka lat. Nigdy nie dorobił się własnego kantora wymiany. Inni byli lepsi lub z lepszymi koneksjami. Pracował ciągle jako "wolny strzelec". Dawało to mu wolność i możliwość przerzucania się z miejsca na miejsce, gdy w jakimś miejscu było zbyt "gorąco". W końcu, kiedy problem walutowy się ustabilizował w Polsce, coraz trudniej było o dobre profity.


Robert spróbował innej możliwości. Było to puszczanie w obieg fałszywej waluty. Otrzymywał "towar" od producentów lub pośredników i puszczał jeden – dwa banknoty fałszywe między oryginalnymi. To zwiększało pulę zarobku, ale stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Bo groziła możliwość nakrycia przez policję i spotkania się ponownego z oszukanym klientem. Robert coraz częściej zmieniał miejsca swojej pracy. To nie pozwalało mu się jakoś ustatkować. Pieniądze przychodziły i wypływały: na hotele, lokale, dziewczynki.
Robert stał się ekspertem od walut. Jedno dotknięcie każdego banknotu, każdej krążącej na rynku wymiany waluty pozwalało mu natychmiast ustalić, czy ma do czynienia z oryginalnymi, prawdziwymi, czy z fałszywkami. W razie lekkiej niepewności zawsze istniała możliwość dokonania dodatkowych oględzin i Robert już wydawał ekspertyzę: dobry czy śmieć. Bywało, że znajomi, lub też przypadkowi ludzie, prosili go o opinię w tej sprawie. Robił to niechętnie, ale też coś z tego kapało, przy większych sumach.
Robert obracał obcymi walutami, ale nie miał możliwości lub czasu na odwiedzenie krajów, z których one pochodziły. Aż tu nadarzyła się okazja. Spotkał przypadkowo kolegę z wojska, który przyleciał na urlop z Kanady, gdzie mieszkał już na stałe. Robert fundnął mu fajną zabawę w lokalu z dziewczynkami, a w rewanżu koleś obiecał mu, że go zaprosi do siebie. I faktycznie, po kilku miesiącach Robert otrzymał list od kolegi zapraszający go do odwiedzenia go w Mississaudze, gdzie osiedliła się większość nowej polskiej emigracji w Kanadzie, a które to miasto, liczące ponad siedemset tysięcy mieszkańców, jest przedmieściem Toronto.


Gdy jednak Robert stawił się z listem od kolegi w konsulacie kanadyjskim w Warszawie, to zapytano go o miejsce pracy, źródło dochodu, dane o jego stanie majątkowym, rodzinnym itd. Mimo że Robert przygotował sobie jakąś legendę na tę okoliczność, to jednak musiało to wypaść niewiarygodnie, bo otrzymał odmowę wizy. Trochę go to zmartwiło, ale już po chwili wiedział, co ma zrobić.
Handlując walutą, ocierał się również o czarny rynek handlu dokumentami. Zwrócił się więc do znanego mu eksperta w tej materii i ten już po kilku dniach miał dla Roberta paszport z odpowiednią wizą. Kosztowało go to kilka tysiączków, choć jak zapewniał partner tej transakcji, dał on Robertowi obniżoną cenę, jako kumplowi po fachu.


Robert nie miał żadnych kłopotów z zakupem biletu lotniczego, z przejściem przez kontrolę graniczną w Polsce i pewnego dnia stanął na ziemi kanadyjskiej. I tutaj "zaczęły się schody". Najpierw został on odesłany na rozmowę do oficera imigracyjnego na lotnisku. Robert, z uwagi na swoją profesję nauczył się slangu angielskiego, wystarczającego do dokonywania transakcji wymiany walut. Potrafił się więc dogadać z oficerem imigracyjnym. Na tegoż pytanie odpowiedział zgrabnie, że jego intencją jest odwiedzenie kolegi, który go zaprosił. Coś jednak musiało wzbudzić nieufność oficera, bo poszedł gdzieś na zaplecze z paszportem Roberta. Po kilkunastu minutach wrócił i zaprosił go na rozmowę przy stoliku. Zapytał wprost, skąd ma paszport. Robert oświadczył, że wydały go władze polskie. Na pytanie, skąd pochodzi wiza, też odpowiedział, że uzyskał ją w konsulacie kanadyjskim w Warszawie. Oficer wówczas bez owijania sprawy w bawełnę oświadczył Robertowi, że mówi nieprawdę i że tak paszport, jak i wiza są fałszywe, tzn. blankiet paszportu był oryginalny, ale zostało podmienione zdjęcie. Wiza natomiast została wydana oryginalnemu właścicielowi paszportu, a nie Robertowi.


Po mniej więcej półgodzinie ponownie podszedł do Roberta oficer imigracyjny, który go przesłuchiwał, w towarzystwie dwóch policjantów federalnych. Ci zapytali Roberta o jego dane osobowe. Robert wiedział, że dalsze brnięcie w kłamstwo nic mu nie da. Podał więc swoje prawdziwe dane. Powiedział też, że w jego walizce, którą jeszcze nie odebrał, jest ukryty jego oryginalny paszport. Oficer imigracyjny przyniósł po chwili walizkę Roberta i faktycznie wyjęli oni z albumu ze zdjęciami paszport Roberta. Teraz już została potwierdzona jego tożsamość. Jeden z policjantów zaczął pisać raport, a drugi oświadczył Robertowi, że go aresztuje pod zarzutem posługiwaniu się fałszywymi dokumentami przy wjeździe do Kanady. Przewieźli Roberta do aresztu, skąd na drugi dzień został zabrany i postawiony przed obliczem sędziego, który wymierzył mu karę 60 dni więzienia.
Prosto z sądu Robert został zawieziony do więzienia, znajdującego się w odległości około 40 kilometrów od Toronto. W izbie przyjęć policjanci przekazali do depozytu, w jego obecności, jego zabrane rzeczy osobiste i portfel z pieniędzmi, w którym znajdowało się około dwóch tysięcy dolarów amerykańskich, głównie w banknotach studolarowych.


Zgodnie z kanadyjskimi przepisami, z uwagi na bezproblemowe odsiedzenie połowy kary, Robertowi darowano drugą połowę. Przygotowano go do odesłania do aresztu imigracyjnego. W izbie przyjęć okazano Robertowi jego rzeczy osobiste, a nadto strażnik wyjął z koperty banknoty studolarówek amerykańskich. Robert tylko rzucił okiem na nie i już wiedział, że coś jest nie tak. Wziął do ręki jeden z banknotów i już był pewny, że to fałszywka. Powiedział to strażnikowi. Ten go wyśmiał, mówiąc, że przecież te pieniądze pochodzą z banku, do którego odprowadzono pieniądze Roberta, kiedy ten został przyjęty do tego więzienia. Robert zapytał, czy może sprawdzić pozostałe banknoty. Dostał pozwolenie. Z łatwością wyłowił siedem fałszywych. Powiedział o tym strażnikowi. Ten z niecierpliwością oświadczył, że może przybić pieczątkę więzienną na jednym z banknotów, dla potwierdzenia, że został on wydany przez niego.


Kiedy Robert został przywieziony do aresztu imigracyjnego, oświadczył natychmiast w izbie przyjęć, że wśród dostarczonych banknotów studolarowych jest siedem fałszywych. Przy nim otwarto plastikowy woreczek z pieniędzmi. Strażniczka sporządziła raport w tej sprawie i przekazała zwierzchnikom. Na drugi dzień Robert udał się do oficera imigracyjnego ze skargą w tej sprawie. Powiadomił też o fałszywych banknotach policję federalną i miejską. Zadzwonił też w tej sprawie do miejscowego dziennika.
W godzinach popołudniowych przybyło do aresztu dwóch policjantów federalnych. Najpierw z niedowierzeniem słuchali opowieści Roberta. Widać było, że nie są ekspertami od fałszywych walut. Robert pokazał im wyraźnie, że druga twarz mężczyzny na banknotach, wskazanych przez niego jako fałszywe, jest wydrukowana na wierzchu, zamiast być wtopioną i jakby utajnioną. Dopiero dali się w pełni przekonać, kiedy spisując numery studolarówek, stwierdzili, że dwie mają identyczne numery. Nawet oni wiedzieli ze szkoleń, że każdy taki banknot ma swój własny, niepowtarzalny numer. Po tym sporządzili raport i zabrali fałszywe banknoty.
Po dwóch dniach z więzienia, w którym uprzednio przebywał Robert, przyjechał jakiś urzędnik i przekazał na jego konto, w jego obecności, siedem dobrych studolarówek. Ciekawe, czy policja pójdzie tym tropem i do dna prześwietli, kto w banku, lub więzieniu, zamienił siedem banknotów studolarowych.


W więzieniu wiedziano, że Robert ma odlecieć z Kanady na drugi dzień, a więc było możliwe, że nikt się nie zorientuje o tej zamianie. Nie wiedział jednak ten ktoś, że aresztant jest ekspertem w sprawach walut. Stąd nastąpiła wpadka. Robert faktycznie odleciał z Kanady do Polski, ale z dobrą, solidną walutą amerykańską.


Aleksander Łoś
Toronto 28 sierpnia 2012

piątek, 14 wrzesień 2012 12:43

Kto jest atrakcyjnym kandydatem?

Napisane przez



Izabela EmbaloW sierpniu bieżącego roku kanadyjski minister obywatelstwa i imigracji przedstawił zreformowany plan zmiany jednego z najpopularniejszych programów imigracyjnych – programu punktowego FSW. Jeśli przeglądają Państwo internetowe strony różnych firm, zazwyczaj najwięcej informacji jest na temat właśnie tego programu.
UWAGA: ze względu na częste zmiany prawa kanadyjskiego wiele tych informacji jest nieaktualnych, dlatego warto sprawdzić, jakie są najnowsze zasady przyjęć. Istnieje wiele programów, każda praktycznie prowincja ma swój odrębny program. Oprócz tego istnieją także programy federalne, takim jest właśnie omawiany program emigracji niezależnej.
Kto jest zatem atrakcyjnym kandydatem na program federalny punktowy? Statystyki, wprowadzane nowe przepisy oraz wszelkiego rodzaju opinie publiczne wskazują na to, że najłatwiej integrują się:
• młodsi kandydaci, niekiedy można także dostać dodatkowe punkty za posiadanie małych dzieci (Quebec),
• osoby znające język lub dwa obowiązujące języki w Kanadzie,
• imigranci, którzy już pracowali w Kanadzie i posiadają kanadyjskie doświadczenie,
• imigranci, który w Kanadzie studiowali,
• imigranci, których współmałżonkowie lub konkubenci znają język i posiadają kanadyjskie doświadczenie zawodowe,
• imigranci posiadający w Kanadzie bliską rodzinę.
Rząd zapowiedział możliwość stworzenia specjalnej grupy imigracyjnej dla wykwalifikowanych robotników (trade people), ale na szczegóły musimy jeszcze poczekać. Może otworzy to drogę emigracji polskim fachowcom, często docenianym na kanadyjskim rynku pracy.
Ponadto każdy kandydat musiałby posiadać obowiązkową ewaluację edukacyjną, by uzyskać odpowiednią liczbę punktów.
Opisane możliwości nie są jedyną drogą emigracji, prawo imigracyjne Kanady jest dość bogate i warto dowiedzieć się o szansach na emigrację nie tylko w jednym programie. Należy też pamiętać, że stałą rezydencję otrzymuje się niekiedy po określonym czasie zatrudnienia lub studiów w Kanadzie.
Nadal popularnym programem jest sponsorowanie rodzinne.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca
prawa imigracyjnego
licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.