Dlaczego on?
Kiedy Prymas Glemp został wyniesiony do tej godności, wielu ludzi pytało – dlaczego on? Odpowiedział na to pytanie swoim pięknym życiem.
Dzisiaj wiele osób sądzi, że Prymas Glemp był ostatnim Prymasem Polski – kapłanem, którego autorytet sięgał poza Kościół i obejmował naród; kapłanem, który trwał z narodem. Dzisiaj, w sytuacji wielkiego zamieszania społecznego w Ojczyźnie i zamieszania w samym Kościele, z wielkim szacunkiem żegnaliśmy Kardynała, którego za życia wielu nie postponowało, a który potrafił mówić prawdę wbrew poklaskowi mediów, nawet wtedy gdy była bardzo niewygodna. Przykładem są poniższe słowa Prymasa wypowiedziane w czasie pamiętnego ataku amerykańskich środowisk żydowskich na Karmel w Auschwitz:
Dialog systematycznego wyjaśniania rzeczy trudnych, a nie przedkładania żądań. Mamy swoje winy wobec Żydów, ale dziś chciałoby się powiedzieć: Kochani Żydzi, nie rozmawiajcie z nami z pozycji narodu wyniesionego ponad wszystkie inne i nie stawiajcie nam warunków niemożliwych do wypełnienia. Siostry karmelitanki, mieszkające obok obozu w Oświęcimiu, chciały i chcą być znakiem tej ludzkiej solidarności, która obejmie żywych i umarłych. Czyż, Szanowni Żydzi, nie widzicie, że wystąpienie przeciw nim narusza uczucia wszystkich Polaków, naszą suwerenność z takim trudem zdobywaną? Waszą potęgą są środki społecznego przekazu, będące w wielu krajach do waszej dyspozycji. Niech one nie służą rozniecaniu antypolonizmu.
Proste słowa, których wówczas nie wypowiedział ze strachu żaden znaczący polski polityk. By mówić prawdę, trzeba przestać się bać tego, co może nam zrobić ten świat, a troszczyć o to, co będzie z nami w tamtym. I śp. Prymas Polski Józef kardynał Glemp dał tego przykład.
•••
Nie ma co, silne mamy w Ontario kobiety, nie zaryzykuję stwierdzenia, że tak jak rosyjskie, ale blisko, i nie mówię tu o męskiej postawie naszej nowej premierowej, ale o całkiem zwykłej radnej pani Anie Bailao, którą policja złapała w październiku jadącą w nocy bez świateł.
Pani radna – okazuje się – ma bardzo mocną głowę, przyznała się do prowadzenia samochodu przy poziomie C2H5OH przekraczającym 0 koma 8 promila, a prokurator uznał, że nie była wstawiona (pod wpływem). Prawo odróżnia bowiem karę za zawartość alkoholu we krwi od "bycia pod wpływem". Całkiem słusznie – znałem w życiu kilku takich, co nawet po ćwiartce nic nie było poznać.
Zastanawiam się tylko głęboko, jak to było możliwe, że pani radna, mimo przekroczenia poziomu, nie była pod wpływem, skoro jechała w ciemną noc bez włączonych świateł. Jest to wiele gorszy wynik od pewnego radzieckiego pilota, który dla kurażu obalał przed lądowaniem w trudnych warunkach stakan wodki, a potem bezbłędnie sadzał tupolewa. Zastanawiam się też głupio, czy aby ta "mocna" głowa pani radnej nie jest związana z politycznym zesznurowaniem jej koterii...
Wracając zaś do naszej – z czeska zaciągając – premierki wynne-owej, to szczerze mówiąc, mam w nosie, czy jest z niej panna czy mężatka, ergo z kim śpi. W naszej prowincji nie takie rzeczy już się działy, zaś czy pani Wynne okaże się prowincyjną Kim Campbell, zaraz zobaczymy, chciałbym tylko przypomnieć, że to za "katolickiego" premiera McGuinty'ego, Ministerstwo Oświaty zmusiło szkoły katolickie do zakładania homoklubów. A więc nie patrzmy na to, kto się jak deklaruje, tylko co robi.
•••
Montreal to nie ma szczęścia do infrastruktury komunalnej. A tu się wiadukt zawali, a tu im rura pęknie – tym razem całkiem spora – wodociągowa półtorametrowa.
Dlaczego? Bo Montreal czasy świetności ma już za sobą i teraz się sypie. Jest to przykładowy obrazek tego, co powoli dzieje się z większością infrastruktury amerykańskiej. Oczywiście Montrealowi daleko do takich prymusów rozkładu jak Detroit, ale biorąc pod uwagę, z jakiego poziomu upada... Wszak jeszcze na początku lat 70. była to wizytówka Kanady, nowoczesna metropolia, z pięknymi autostradami, metrem, organizator wystawy światowej etc. Dzisiaj wiadukty spadają na samochody i puszczają grube rury.
Czy taki może być los Toronto? Oczywiście dzisiaj nic na to nie wskazuje, dzisiaj jest jak w Montrealu w latach 60. – buduje się, tylko tak małymi szarpnięciami usuwa się miastu dywanik spod stóp – pada sektor produkcyjny. No ale nas to jeszcze nie dotyczy.
Naprawdę?
Andrzej Kumor
Mississauga
Z OST FRONTU: Ser szwajcarski, czyli wywiad rzeka ze śp. Piotrem Jaroszewiczem
Na kilka lat przed swą zagadkową śmiercią były premier PRL z czasów Gierka dał wywiad dziennikarzowi Bohdanowi Rolińskiemu, który wcześniej opublikował podobny wywiad z Edwardem Gierkiem. Tego nauczyciela z zawodu, późniejszego możnowładcę Polski Ludowej okupacja sowiecka zastała na Kresach. Uciekając przed Niemcami z żoną i trzymiesięczną córeczką, schronił się u matki, która mieszkała pod Łuckiem.
Tam najpierw został kierownikiem szkoły już białoruskiej i miał szczęście, że nie pojechał oglądać białych niedźwiedzi podczas pierwszej wywózki Polaków z Kresów, a dopiero podczas trzeciej wywózki, latem 1940 r. Był w łagrze do lipca 1941 r., ale nie został przyjęty do wojska polskiego, które potem zwano armią Andersa, bo w pierwszej kolejności przyjmowano ludzi z wojskowym wyszkoleniem. Opisuje beznamiętnie tragedię Polaków na nieludzkiej ziemi, śmierć swej córeczki i wreszcie przyjęcie do armii gen. Berlinga, z którą odbył znany szlak "od Lenino do Berlino", na którym "wyrośli" późniejsi inni możnowładcy PRL, zaczynając od gen. Zawadzkiego, Siwickiego, Ochaba czy Jaruzelskiego, choć właściwie żaden z nich pod Lenino nie walczył.
Pan Jaroszewicz został oficerem politycznym, walczył o Wał Pomorski, Kołobrzeg i szybko awansował, by zostać w 1945 r. zastępcą gen. Spychalskiego, głównego politruka powojennej polskiej armii. Dalej przeniesiono go do szefostwa kwatermistrzostwa WP, gdzie objął je po oficerze Armii Czerwonej i był w randze generała III wiceministrem obrony narodowej.
Wreszcie przeniesiono go do Komisji Planowania Gospodarczego, gdzie był odpowiedzialny za uzbrojenie armii polskiej. Odbywało się to kosztem obywateli i rozbudowano niemiłosiernie przemysł ciężki, a zaniedbano produkcję dóbr konsumpcyjnych.
Były premier wspomniał o denominacji złotego w 1950 r. Bo właśnie podległe mu wojsko rozwoziło nowe banknoty i bilon po kraju. Nie wspomina jednak, ile ludność na tym straciła, bo sto ówczesnych złotych przeliczano na trzy nowe złote, ale obywatelom za sto złotych, jakie mieli w kieszeni, dawano tylko JEDNEGO nowego złotego.
Wspomina o wojnie w Korei jako początku już nie tak zimnej wojny, ale nie dodaje, że ona została wywołana za namową komunistów koreańskich przez ZSRS. Dopiero Stalin po dwóch latach bezskutecznych walk, widząc, że nie ma szans na zwycięstwo, kilka miesięcy przed śmiercią zaprosił korespondenta amerykańskiego do siebie i dał do zrozumienia, że gotów jest ją zakończyć. Po pertraktacjach 5 lipca podpisano w Panmundżonie rozejm trwający praktycznie do dziś. Ale praktycznie zaraz zaczęto dozbrajać komunistycznych Wietnamczyków i znów Polska wysyłała tam nie tylko uzbrojenie.
Niestety, pan Roliński nie zapytał byłego premiera, ile Polska do obu tych wojen dołożyła, a przecież kto jak kto, ale on to musiał wiedzieć.
Ba, tu warto przytoczyć kawał z dawnych lat:
– Z kogo składa się polska rodzina?
– Z taty, mamy, dwojga dzieci, jednego Wietnamczyka i jednego Murzynka, bo później ładowano sporo w ruch narodowowyzwoleńczy w Afryce.
Kolejną "dziurą" jest rok 1956, nie pisze nic o walce między "puławianami", czyli głównie Żydami, a natolińczykami, czyli Polakami zajmującymi niższe stanowiska w aparacie partyjnym.
Jego interpretacja Marca jest, najgrzeczniej mówiąc, antymoczarowska i prożydowska. Twierdzi, że to Moczar chciał obalić Gomułkę, a nie, jak twierdzili doradca Prymasa Wyszyńskiego profesor Kukułowicz i Albin Siwak, że wywołali go rewizjoniści, czyli Żydzi z wysokiego szczebla partyjnego, których na początku poparł Moczar, a potem zostawił ich na lodzie. Mimo wielkich demonstracji, nie tylko studenckich, po trzech dniach z poparciem Moczara Gomułka opanował sytuację, a swym żydowskim przeciwnikom dał możność opuszczenia Polski z dobrami, w czasie gdy normalny Polak nie mógł dostać paszportu.
Bardziej rzeczowy jest pan Jaroszewicz, mówiąc o Grudniu, który był z kolei próbą obalenia Gomułki przez Moczara i jego ekipę.
Oni to zorganizowali demonstracje po podwyżce cen żywności w Gdańsku i Gdyni, a potem w Szczecinie. Okazuje się, że Rosjanie ustami premiera Kosygina wyrazili sprzeciw przeciwko kandydaturze Moczara na I sekretarza oraz powiedzieli Jaroszewiczowi, że nie chcą powtarzać w Polsce "Czechosłowacji", która bardzo wiele ich "kosztowała". Tak bez oporów Edward Gierek, członek politbiura i I sekretarz KW z Katowic, objął fotel I sekretarza KC PZPR, a wicepremier Piotr Jaroszewicz został premierem.
Wspólnie musieli uspokajać społeczeństwo, najpierw dając podwyżki najmniej zarabiającym, a ostatecznie po strajkach włókniarek w lutym 1971 roku powrócić do cen z przed 13 grudnia.
W tej książce kolejną "dziurą" jest "niezauważenie", że problemy energetyczne Polski, jakie za Jaroszewicza zaczęły się pokazywać, to między innymi energetyczny koszt zagłuszania Radia Wolna Europa, co pochłaniało tyle energii elektrycznej co drugie po Warszawie miasto Łódź i nie było bardzo skuteczne.
Nic nie ma w tej książce o próbie obalenia Gierka przez Moczara w lutym 1971 r., kiedy zorganizował on spotkanie aktywu w Olsztynie, o którym poinformowali Sowieci Gierka, który tam się niespodziewanie zjawił i spacyfikował zamach.
Bez wątpienia Polska Gierka była już innym krajem. Otwarta na Zachód, było coraz więcej dóbr konsumpcyjnych i dużo łatwiej było dostać paszport.
Podczas zjazdu PZPR w 1980 r. wpłynięto na Gierka, by Jaroszewicz nie wszedł do Biura Politycznego i przestał być premierem. Ze strony ekipy Kani i Jaruzelskiego był to cios w samego Gierka, którego potem nie poinformowano o napięciach na Wybrzeżu i spokojnie siedział w Jałcie, gdy najpierw w Gdańsku, a potem na całym Wybrzeżu wrzało.
Po powrocie Gierka do Warszawy nastąpiło podpisanie porozumienia i nagle I sekretarz zaniemógł, co umożliwiło jego przeciwnikom odsunięcie go od władzy i wywindowało Kanię na I sekretarza.
Pan Jaroszewicz twierdzi, że nie trzeba było iść na udry z klasą robotniczą i narodem, który protestował przeciw wielu przejawom nadużycia władzy, i była szansa wprowadzenia jakiejś demokracji, której potem nie wykorzystano, wprowadzając stan wojenny.
Niewątpliwie chamsko zachował się Jaruzelski i jego generałowie, osadzając w więzieniach nie tylko opozycję, ale będących poza układem władzy ludzi, jak Gierek, Jaroszewicz i inni notable z poprzednich lat.
Bardzo ciekawe jest porównanie dziesięciolecia Gierka i Jaroszewicza z tym, czego "dokonał" gen. Jaruzelski i jego ekipa.
Okazuje się, że po 1981 r. nie tylko obniżyła się konsumpcja towarów spożywczych, ale siadła produkcja. Polska w wielu dziedzinach cofnęła się nawet o 15 lat. Blisko milion rodaków wyjechało za granicę, w tym z 90 tysięcy ludzi z wyższym wykształceniem. Zamiast pracować w kraju i go wzbogacać, poszli wzbogacać inne narody.
Jeśli jednak okres Jaruzelskiego był degrengoladą Polski, to jeszcze gorzej przedstawia się kolejne dwudziestolecie, bo ile wielkich fabryk poszło na dno, a Polska z 11. miejsca wśród państw świata spadła pod względem produkcji na 40. miejsce.
Kończąc, muszę przyznać, że nie jestem wielkim specem od historii PRL-u, ale zauważyłem tylko kilka ważnych luk w tej książce, a ile ciekawych spraw pan Piotr "zapomniał" dodać?
Co z tego?
Byłem w biurze u sympatycznego Aleksandra Milinkiewicza w Mińsku, który próbował zostać prezydentem Białorusi kilka lat temu. Biuro w dobrym miejscu, cztery pokoje, z 12 osób się kręci, i co z tego? Podobne biuro ma jeszcze pan Nieklajew i też niewiele widać rezultatu jego działalności. Oczywiście ktoś funduje "działanie", ale co z tego?
Seminarium
W lokalu Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie odbyła się sesja poświęcona Lidze Narodowo-Demokratycznej, która była spadkobierczynią przedwojennej endecji i dawni jej członkowie prowadzili dla młodych szkolenia.
Stworzyło ją dwóch młodych ludzi w 1957 r. – Stefan Kosecki, ówczesny asystent na politechnice w Katowicach, i Przemek Górny, student prawa z Warszawy, a przedtem mój kolega z gimnazjum w Płocku. Była to pierwsza po Związku Młodych Demokratów organizacja niepodległościowa, która działała do 1960 r., kiedy w maju na jej zebranie naszła ubecja.
W trakcie seminarium wynikło coś bardzo ciekawego – jednemu z twórców Ligi Prymas Wyszyński powiedział, że do niego przybyli wysłannicy krajowi jak i sowieccy. Obiecywali, co mogli, jeśli na forum Soboru poprze "teologię wyzwolenia", bardzo modną w pogrążonej biedą Ameryce Łacińskiej. Oczywiście Prymas tego nie zrobił, ale dowiedział się, kto stoi za tą "teologią".
Kto walczy w USA z bronią
Po kolejnym ekscesie z bronią nastąpiła eskalacja walki z jej legalnym posiadaniem. Co najciekawsze, powstała panika, że będzie jeszcze trudniej ją posiadać, więc kto chciał ją mieć, szybko sobie jakąś broń kupił.
Okazuje się, że walkę z bronią, a raczej kampanię rozbrojenia obywateli prowadzą głównie liberalne wielkomiejskie koła... żydowskie. Bo właśnie oni jej mają najmniej, a ich przeciwnicy, Anglosasi z reszty USA, mają jej najwięcej.
Koniec wieńczy dzieło
Dowiedziałem się, że w organie Urbana jest ciekawy tekst o Powstaniu Styczniowym, gdzie autor sporo cytuje mego Ojca Ksawerego, który napisał książkę pt. "Margrabia Wielopolski" pokazującą, ile udało się temu arystokracie zrobić dla Polski, co potem zniweczyło powstanie. Kupiłem więc "NIE" i przeczytałem bardzo rzeczowy tekst. W przeciwieństwie do wielu pisze, że margrabia zrealizował to, co potem po klęsce w wojnie z Prusami dali Austriacy Polakom w Galicji. Różnica była tylko w tym, że nie zginęło 10 tysięcy ludzi z elity i kilka razy więcej nie poszło na Sybir, na emigrację oraz Polacy nie stracili majątków, które przejęli Moskale i Żydzi.
Oczywiście przeglądnąłem "NIE", które jest teraz znacznie mniej wulgarne niż 19 lat temu, gdy korespondent z Moskwy napisał o mnie bardzo rzeczowy tekst.
Istotne pytanie
Dowiadujemy się, że LOT ma deficyt rzędu miliarda złotych, w czasie gdy paliwo nagle NIE zdrożało i tragedii na rynku przewozów nie ma. Czemu to się stało i czemu np. PiS nie robi na ten temat rabanu w Sejmie?
Ktoś z LOT-u powiedział mi, że jest on tak zarządzany, by BYŁ wielki deficyt i trzeba było go za psi pieniądz sprzedać. Podobnie zresztą jest ponoć z pocztą i kolejami.
Pogrzeb Prymasa
Tydzień po śmierci kardynała Glempa odbył się Jego pogrzeb w Warszawie, na który przybyło 80 kardynałów i cała świta polityczna Polski z prezydentem i Jarosławem Kaczyńskim. Przez ponad dzień trumna ze zwłokami Prymasa była wystawiona w kościele Sióstr Wizytek, do którego stała kilkusetmetrowa kolejka nie tylko warszawiaków, ale też wielu rodaków z innych miast.
Do samej katedry nie dostało się na mszę pogrzebową co najmniej drugie tyle, ile było w katedrze, a potem zwłoki zostały złożone w podziemiach katedry, gdzie też pochowany jest Prymas Wyszyński.
Rzetelny inaczej "New York Times" też pisał o pogrzebie, ale nie omieszkał kopnąć Polaków, przypominając o tym, że ponoć w Jedwabnem zginęło 1600 Żydów. W odpowiedzi warto im przypomnieć, że w maju 1988 r. Żydzi pobili Prymasa w Nowym Jorku i korzystając z zamieszania, bohater tego znikł.
Aleksander graf Pruszyński
Postęp się cofnął?
Wprawdzie karnawał w pełni, ale nikt nie ma do niego głowy, bo cała postępowa Polska pogrążona jest w żałobie z powodu odrzucenia przez tubylczy Sejm wszystkich trzech projektów ustaw przewidujących instytucjonalizację tzw. związków partnerskich. Co bardziej postępowe środowiska nie tylko pogrążone są w żałobie, ale wręcz wiją się ze wstydu – co nawiasem mówiąc, poeta przewidział jeszcze przed wojną, pisząc w poemacie "Wiosna" prorocze słowa: "Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki fabryczne, brzuchate kobyły, krzywych pędraków sromne nosicielki!" .
Oczywiście jak to przy proroctwach, wszystko mu się pokręciło, bo ze wstydu nie wiją się żadne "brzuchate kobyły", tylko młode, wykształcone, co to w swoim czasie skwapliwie rozkładały nogi przed Simonem Molem, politycznym uchodźcą z Kamerunu, który z kraju lat dziecinnych, oprócz AIDS, wyniósł również przekonanie, że jeśli będzie wystarczająco często spółkował, to wyrzuci z siebie chorobę. W środowiskach postępowych zazwyczaj wystarczał mu do tego status uchodźcy, ale kiedy dama nie nadążała za postępem, Simon Mol używał argumentu nie do odrzucenia, oskarżając ją o pobudki rasistowskie. To działało bezbłędnie i w rezultacie w warszawskich przychodniach wenerycznych zaroiło się od zaniepokojonych wyznawczyń nieubłaganego postępu. To oczywiście nie był żaden powód do wstydu, uchowaj Boże; jeśli nawet któraś i zachorowała, to były to "chwalebne blizny", pamiątki bliskich spotkań III stopnia z nieubłaganym postępem: "Ach nie masz pojęcia, co za uczucie; wirusy jak chrabąszcze!".
Dzisiaj to co innego; na skutek spisku parlamentarnych konserwatystów okazało się, że nasz nieszczęśliwy kraj nie tyle wlecze się w ogonie Europy, ale zupełnie odstaje. Jak tu się po tym wszystkim pokazać w Paryżu? Więc nie tylko wstyd, ale również wściekła irytacja. Smutek ogarnął również "wesołków" płci obojga, zwanych z angielska "gejami", czyli sodomitów i gomorytki, którzy do instytucjonalizacji "związków partnerskich" przywiązywali taką wagę, jakby od tego zależała możliwość osiągnięcia orgazmu.
Wiadomo jednak, że sodomici i gomorytki stanowią tylko mięso armatnie przywódców światowego postępactwa, które marzy o ruszeniu z posad bryły świata, czyli wysadzeniu w powietrze cywilizacji łacińskiej, znienawidzonej zarówno przez starszych i mądrzejszych, jak i przez "socjałów nudnych i ponurych".
Jednym z jej fundamentów jest monogamiczna rodzina, którą – zgodnie z testamentem Antoniego Gramsciego – postępactwo zamierza rozpuścić w żrącym roztworze "związków partnerskich", traktowanych docelowo bardzo szeroko, bo nigdzie przecież nie jest powiedziane, że partnerstwo owo ma być zarezerwowane tylko dla szowinistycznych świń z gatunku ludzkiego, a nie rozciągnięte również na inne "istoty czujące". Dlaczegóż to tylko "wszyscy ludzie będą braćmi", a takie, dajmy na to, kozy – już nie?
I kiedy wydawało się, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki, na skutek dywersji pobożnego ministra Gowina z jego szajką konserwatystów z PO, wszystko spaliło na panewce. Takiego noża nikt się nie spodziewał, toteż z przepastnych czeluści postępactwa dał się słyszeć jęk zawodu i wściekłe zgrzytanie zębów, zwłaszcza że pobożny minister Gowin przedstawił nader światowy argument, jakoby każdy z tych projektów był niezgodny z konstytucją. Chodzi konkretnie o art. 18 stanowiący nie tylko, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, ale również – że Rzeczpospolita otacza je, tzn. rodzinę, macierzyństwo i rodzicielstwo, "ochroną i opieką". Wstępnym krokiem umożliwiającym roztoczenie owej "ochrony i opieki" jest oczywiście ewidencjonowanie zawartych małżeństw. Tylko taki cel owo ewidencjonowanie usprawiedliwia.
Tymczasem "związki partnerskie", które od rodziny różnią się tym, że ich celem jest wzajemne świadczenie przez uczestników usług seksualnych, a nie wydanie na świat potomstwa, miałyby zostać zinstytucjonalizowane, a więc również poddane ewidencjonowaniu. Jednak w myśl art. 7 konstytucji, organy władzy publicznej, czyli "Rzeczpospolita", działają "na podstawie i w granicach prawa", co oznacza, że każde działanie, każdy krok "Rzeczypospolitej" musi mieć wyraźne upoważnienie w przepisach prawa i może być uczyniony tylko w granicach tego upoważnienia.
Skoro tedy konstytucja w art. 18 upoważnia "Rzeczpospolitą" do otoczenia "ochroną i opieką" tylko "rodziny, macierzyństwa i rodzicielstwa", to znaczy, że niczego, co nie jest "rodziną, macierzyństwem i rodzicielstwem" otaczać jej taką "ochroną i opieką" nie wolno. A ponieważ wstępem do roztoczenia takiej ochrony i opieki jest ewidencjonowanie zawartych małżeństw, zaś w przypadku "związków partnerskich" ten cel nie istnieje, więc "Rzeczpospolita" – ze względu na art. 7 konstytucji – nie ma ani potrzeby, a przede wszystkim – nie ma prawnej możliwości rozpoczynania "ochrony i opieki" od ich ewidencjonowania.
Ta argumentacja wzbudziła wśród postępactwa nienawistne wycie i falę spekulacji o konieczności przetasowań w parlamentarnych koalicjach – żeby mianowicie Platforma Obywatelska zlała się koalicyjnie z SLD i Ruchem Palikota. To jednak wydaje się problematyczne, bo właśnie dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa oficjalnie zgłosiła kandydaturę osoby legitymującej się dokumentami na nazwisko "Anna Grodzka" na wicemarszałka Sejmu.
To zaś wydaje się trudne do przełknięcia nawet dla Leszka Millera, co to przecież z niejednego komina już wygartywał. Wnoszę to z jego uwagi, iż fakt cofnięcia przez Ruch Palikota rekomendacji Wandzie Nowickiej nie oznacza, że musi ona przestać być wicemarszałkiem, bo decyzję w tej sprawie podejmuje nie klub, lecz Sejm w głosowaniu. Możliwe zatem, że oficjalne zgłoszenie osoby legitymującej się dokumentami na nazwisko "Anna Grodzka" będzie tylko happeningiem, a nie aktem poniżenia Sejmu, podobnym w intencjach do postępku Kaliguli, który senatorem mianował swego konia Incitatusa. Inna rzecz, że głosowanie nad tą kandydaturą tak czy owak musi się odbyć.
Taki obrót sprawy musiał poruszyć nawet prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zaapelował, by powściągnąć emocje i nie forsować ustawodawstwa, którego konstytucyjność jest "wątpliwa", a przez część opinii publicznej postrzeganego jako zamach na jeden z fundamentów cywilizacji i społeczeństwa. Żeby raczej wykorzystać możliwości istniejące w aktualnym stanie prawnym.
Najwidoczniej i naszych okupantów trochę skonfundowała możliwość rozpętania wojny religijnej zwłaszcza w sytuacji, gdy właśnie Komisja Europejska wstrzymała Polsce alimenty na budowę dróg i autostrad do czasu wyjaśnienia "zmowy cenowej" przy przetargach. Unia odmawia finansowania "podejrzanych projektów", co oznacza, że 3,5 mld złotych, jakie miała dostać z Brukseli Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych i Autostrad i z tego opłacić wykonawców, może oddalić się w odległą przyszłość.
Co w tej sytuacji zrobią wykonawcy – Bóg jeden wie, podobnie jak nie wiadomo, czym skończy się zapowiedź strajku generalnego na Śląsku, którego termin został na razie tylko przesunięty do 11 marca. Jak trwoga – to do Boga – więc pod osłoną klangoru wszczętego w związku z odrzuceniem trzech projektów ustaw o instytucjonalizacji "związków partnerskich", Senat i Sejm po cichutku przywróciły Fundusz Kościelny w wysokości 94,3 mln zł.
Stanisław Michalkiewicz
Zarys nowej Konstytucji RP
Każdy proces tworzenia czegoś nowego zaczyna się od emocji, potem jest myśl, potem jest słowo, potem jest słowo przelane na papier. Wtedy staje się ciałem i ma swoje życie. Czy jest to rzecz mała czy wielka, proces zawsze jest ten sam. Każdy człowiek ma to w sobie. I w ten sam sposób wielkie dzieła może stworzyć grupa, która potrafi pracować dla jednego celu. W przypadku Konstytucji RP jest konieczne, aby ją stworzyli patriotyczni Polacy dla dobra Polaków.
Najważniejszym słowem dla narodu jest jego Konstytucja, ponieważ takie dzieło rzutuje na przyszłość następnych pokoleń. Dlatego ludzie, którzy tworzą taki dokument, muszą wierzyć w przyszłość swego kraju, tak jak wierzą w Boga. Twórcy nowej Konstytucji muszą kochać swoich rodaków, bo dobra droga to tylko ta, która ma serce. Niestety, obecna Konstytucja RP została stworzona przez ludzi, którzy wielokrotnie pokazali, że miłości do Polaków nie mają, a swoją lojalność rezerwują wyłącznie dla możnych tego świata. A przecież władza powinna pochodzić od ludzi i być ludziom służebna.
Obecna Konstytucja zatwierdzona przez ogólnopolskie referendum w 1997 r., była opracowana na potrzeby haniebnych porozumień "okrągłego stołu", przez Konstytucyjną Komisję Zgromadzenia Narodowego. Od listopada 1993 r. do listopada 1995 r. przewodniczącym tej komisji był wówczas wywodzący się z PZPR Aleksander Kwaśniewski. Rządził wówczas, podobnego rodowodu politycznego, Sojusz Lewicy Demokratycznej. Główną zaś siłą opozycji była KOR-owska Unia Wolności, a prawica tkwiła poza parlamentem wskutek swego rozbicia. Układ sił politycznych, z punktu widzenia wpływu na kształt Konstytucji, był dla patriotów szczególnie niekorzystny. Komisję Konstytucyjną tworzyła grupa posłów, którzy dostali się do Sejmu na skutek złamania prawa przez Państwową Komisję Wyborczą. Komisja ta wbrew prawu nie dopuściła kandydatów Partii "X" do wyborów w 48 okręgach wyborczych.
Otóż Państwowa Komisja Wyborcza wysłała telefaksy do pięciu okręgów wyborczych, gdzie Partia "X" zbierała podpisy poparcia w celu rejestracji pozostałych okręgów. Telefaksy mówiły o konieczności szczególnego zbadania zgłoszeń tej partii. Zarejestrowanie list w pięciu okręgach wyborczych oznaczało prawo do startu we wszystkich 52 okręgach w całej Polsce. W czterech okręgach Partia "X" swoje listy zarejestrowała. I pozostała jeszcze tylko rejestracja listy w ostatnim, warszawskim okręgu wyborczym. Sędzia Mieczysław Bareja, przewodniczący okręgu warszawskiego Państwowej Komisji Wyborczej, bezpodstawnie oskarżył Partię "X" o fałszowanie podpisów poparcia i nie dopuścił jej listy kandydatów z okręgu warszawskiego do wyborów. Nigdy nie zapomnę, jak szepnął mi w ucho na korytarzu Sądu Wojewódzkiego w Warszawie – "Musiałem tak zrobić i żadna apelacja Panu nie pomoże". Rzeczywiście miał rację, ponieważ wszelkie próby udowodnienia, że Partia "X" miała wystarczającą liczba podpisów koniecznych do rejestracji (5000), spełzły na niczym. Prasa pisała, że Partia "X" straciła możliwość startu większości kandydatów z powodu fałszowania podpisów poparcia. Ale nigdy nie było oficjalnego oskarżenia Partii "X" o przestępstwo wyborcze. Prokuratura nie była tym zainteresowana. M. Bareja zmarł w 2003 r. z powodu ataku serca w czasie własnej rozprawy lustracyjnej.
Tym samym większość kandydatów Partii "X" nie mogła wziąć udziału w wyborach. Według pracy magisterskiej Michała Pawła Racho z Uniwersytetu Gdańskiego, Partia "X" miała w 1991 r. szansę wprowadzenia ponad stu posłów do Sejmu. Zmieniłoby to całkowicie rozkład sił w Sejmie, łącznie z możliwością utworzenia przez Partię "X" koalicji rządzącej Polską. Moja partia nigdy by nie dopuściła do uchwalenia obecnej Konstytucji. W 1994 roku Aleksander Kwaśniewski jako szef Komisji Konstytucyjnej przysłał mi list na adres Partii "X", abym wziął w niej udział. Po krótkim zastanowieniu wrzuciłem ten list do kosza.
Sami dzisiaj widzimy skutki wdrożenia tej kolonialnej w swej treści Konstytucji w życie. Wielu amerykańskich ekonomistów uważa obecnie, że wprowadzenie demokracji na bazie takiej Konstytucji, jaką ma dziś Polska, było wielkim błędem i przyczyną klęski gospodarczej. W okresie przejściowym zmiany ustroju z komunizmu na wolnorynkowy, system gabinetowo-parlamentarnej demokracji jest nieodpowiedni. Taka sytuacja wymaga systemu prezydenckiego, gdzie prezydent i rząd mogą wydajnie, skutecznie i uczciwie przeprowadzić obywateli przez trudny moment historii.
Obecna Konstytucja jest podobna do statutu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). A to dlatego, że władza wykonawcza składa się też z posłów w rządzie, a ważne decyzje są podejmowane przez "komitety" poselskie bez osobistej odpowiedzialności. System prezydencki rządzenia krajem wymaga osobistej odpowiedzialności, ponieważ wiadomo, kto imiennie jest za co odpowiedzialny i podejmuje decyzje ważne dla obywateli.
Wadą obecnej naszej Konstytucji jest nie tylko brak jasnego rozgraniczenia kompetencji między ośrodkami władzy, głównie między rządem a prezydentem. Jej wadą jest także swoisty brak konsekwencji. Jeśli bowiem prezydent Polski wybierany jest w wyborach powszechnych i jeśli praktyka potwierdza, że wybory prezydenckie cieszą się każdorazowo największą frekwencją – byłoby logiczne i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, aby przyjąć właśnie system prezydencki. Więc taki, w którym prezydent wybrany w wyborach powszechnych powołuje rząd, na którego czele stoi i za którego działalność jednoznacznie on sam odpowiada politycznie. Rola upartyjnionego Sejmu byłaby wyłącznie ustawodawcza. Zostałaby ograniczona do niezbędnego minimum – stanowienia prawa, bez możliwości wtrącania się w politykę wykonawczą.
Inną poważną wadą obecnej Konstytucji jest brak zapisanej w niej szczególnej ochrony naturalnych praw człowieka, czyli ochrony życia, wolności i własności. Zamiast tej szczególnej ochrony praw przyrodzonych, praw naturalnych, mamy zapisany w Konstytucji RP, na ogół w formie deklaratywnej, "katalog roszczeń" obywatela wobec państwa. A realność tych roszczeń nie jest w żaden sposób uzależniona od możliwości finansowych państwa. To sprawia, że państwo staje się mało odporne na partyjną demagogię. Obecna Konstytucja wyodrębnia także prawnie "mniejszości narodowe", co czyni z pochodzenia narodowego kwestię już prawną (na przykład tytuł do zyskiwania przywilejów) – podczas gdy kwestia pochodzenia w państwie nie powinna mieć żadnego wpływu na status materialny i prawny obywatela.
Podsumowując, twierdzę, że działanie rządu w systemie prezydenckim jest podobne do kierowania duża korporacją w czasie kryzysu. Grupa mniej lub bardziej przypadkowo wybranych posłów nie może rządzić krajem. Sejm jest za małą grupą ludzi, aby miał w sobie najlepszych, najbardziej fachowych kandydatów na ministrów.
Na podstawie mego doświadczenia w polityce uważam, że nowa Narodowa Konstytucja RP powinna być oparta na następujących fundamentach:
1. System władzy politycznej w państwie jest systemem prezydenckim, gdzie prezydent i wiceprezydent wybierani w wyborach powszechnych, mają pełnię władzy wykonawczej. Prezydent jest szefem rządu. Powołuje rząd i mianuje najlepszych fachowców na ministrów każdego resortu, za akceptacją Sejmu.
2. Sejm i tylko Sejm (przy likwidacji Senatu) jest jedyną władzą ustawodawczą. Sejm ma zmniejszoną liczbę posłów, tak że jeden poseł reprezentuje 100.000 obywateli. Pracą Sejmu, jako organem władzy ustawodawczej, kieruje Marszałek Sejmu.
3. Sąd Najwyższy jest najwyższą władzą sądowniczą. Prezydent, przy akceptacji Sejmu, mianuje dziesięciu członków Sądu Najwyższego na okres czterech lat.
4. Sędziowie sądów wojewódzkich są wybierani co cztery lata. Sądy wojewódzkie sądzą z udziałem ławy przysięgłych.
5. Prezydent, przy akceptacji Sejmu, powołuje Prokuratora Generalnego. Prokuratorzy wojewódzcy są wybierani co cztery lata.
6. Ministerstwo Skarbu Państwa odpowiada za majątek narodowy i co roku w swoim raporcie sumuje aktywa i pasywa Polski.
7. Prezydent wybiera prezesa i radę pieniądza Narodowego Banku Polskiego, za akceptacją Sejmu.
8. Sejm może zatwierdzić emisję pieniądza przez Narodowy Bank Polski na cele inwestycyjne, które mają pokrycie narodowej hipoteki.
9. We wszystkich wyborach – prezydenckich, sejmowych i samorządowych, obowiązuje ordynacja większościowa w jednomandatowych okręgach wyborczych, przy czym dwie tury wyborcze występują tylko w wyborach prezydenta, jeśli żaden kandydat nie uzyska w pierwszej turze ponad 50 proc. głosów wyborczych.
10. Liczenie głosów wyborczych oraz wprowadzenie danych do komputerów odbywa się tylko w obecności mężów zaufania, zgłoszonych przez każdą z partii politycznych czy też osób biorących udział w wyborach.
11. Prezydent, minister rządu lub poseł może być odwołany przez Sejm w jawnym postępowaniu przy liczbie co najmniej 2/3 głosów.
12. Prezydent zarządza referendum ogólnonarodowe na wniosek 500.000 obywateli. Wyniki referendum są obowiązujące dla Sejmu.
13. Wprowadzenie nowej ustawy z inicjatywy obywateli do głosowania przez Sejm wymaga zgromadzenia co najmniej 500.000 obywatelskich podpisów.
14. Partie polityczne mogą być finansowane tylko przez obywateli. Każdy obywatel może przekazać w deklaracji podatkowej PIT 1 proc. podatku na wskazaną partię.
Wyliczyłem powyżej tylko zasadnicze zmiany w Konstytucji RP. Dalsze szczegóły Narodowej Konstytucji są drugorzędne. Głównym powodem zmian jest dążenie, by stworzyć ustrój, gdzie prezydent i patriotyczni fachowcy mogą skutecznie wykonywać swoje zadania. Jednocześnie wszystkie władze są podporządkowane obywatelom. Zabezpiecza to przed brakiem kompetencji ze strony władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowej. Taka Konstytucja daje władzy wykonawczej możliwości skutecznego przeprowadzenia reform dla dobra obywateli. Jest to Konstytucja, gdzie najwyższym suwerenem jest naród.
W tej Konstytucji przypadkowi posłowie nie mogą być członkami rządu. Aby stać się członkiem rządu, poseł musi złożyć mandat poselski.
Sędziowie i prokuratorzy na szczeblu wojewódzkim są wybierani co cztery lata. Na tym szczeblu ława przysięgłych daje obywatelom możliwość skutecznego dochodzenia swoich praw i racji. Zasada ławy przysięgłych gwarantuje, że kara będzie współmierna do rangi przestępstwa, oraz eliminuje możliwość dowolności wyroków sędziów i tym samym ryzyko ataków na nich grup gangsterskich i wszelkiego rodzaju mafii.
W praktyce wybory wygrywa to ugrupowanie polityczne, które w skali kraju ma największe możliwości promocji dla przekonania wyborców, czyli propagandy swoich obietnic wyborczych. Ale ta nowa konstytucja daje możliwość odwołania ludzi ze stanowisk władzy w przypadku niespełnienia obietnic wyborczych.
Konstytucja nie jest tylko dla legalistów i prawników. Jest to podstawowy dokument, który definiuje charakter kraju. Dlatego musi to być dokument, który bierze pod uwagę naszą historię, nasze narodowe wartości, warunki do społecznego, ekonomicznego, kulturowego i technologicznego rozwoju. Musi to być uniwersalny dokument, który służy przede wszystkim Polakom i odzwierciedla fundamentalne ambicje naszego Narodu. Opracowanie takiego dokumentu wymaga wstrzemięźliwości, powagi, empatii, inteligencji, wyobraźni oraz odwagi. Tak jak gracz w szachy musi myśleć strategicznie kilka czy kilkanaście kroków do przodu, tak samo autorzy Konstytucji muszą spojrzeć daleko w przyszłość, aby zobaczyć skutki i konsekwencje swego dzieła. Oczywiście Sejm przy 2/3 głosów zawsze będzie mógł Konstytucję zmienić, aby ją lepiej dopasować do przyszłej rzeczywistości. Ale chyba nie ma wątpliwości, że żaden Sejm nie zmieni już w przyszłości ordynacji wyborczej z większościowej na proporcjonalną, czy też nie zmieni systemu prezydenckiego na dwuizbową demokrację gabinetowo-parlamentarną, czyli władzę "komitetów", która bez poczucia odpowiedzialności będzie rządziła naszym krajem.
Nowa Konstytucja musi zabezpieczyć dwa podstawowe warunki rozwoju gospodarczego kraju: poszanowanie praw osobistych człowieka oraz niedopuszczenie do jakiejkolwiek grabieży własności prywatnej lub państwowej. Nowa Konstytucja przez rygorystyczny rozdział władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowej, zabezpieczy Polskę przed rakotwórczą korupcją. Instytucja Skarbu Państwa ochroni nasz kraj przed złodziejską prywatyzacją i zakusami reprywatyzacji resztek mienia, które nam po złodziejskich latach obecnej Konstytucji zostało.
Chyba nikt dziś nie ma wątpliwości, że przez ostatnie 16 lat Konstytucja RP, opracowana pod przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego, służyła przede wszystkim ludziom takim ja on. A to dlatego, że była ona zaplanowana dla postkomunistycznej elity, która niezmiennie rządzi krajem od 1944 roku. Dziś po 17 latach obowiązywania tej Konstytucji, wyłania się obraz kraju zniewolonego przez politycznych okupantów, którzy chcieli przejąć Polskę w swoje ręce na zawsze dla siebie. Powiem nawet, że wyłania się ustrój na podobieństwo obozów pracy, tylko parkan z drutów kolczastych został zastąpiony niewidzialnym dla oka, ale jakże realnym i skutecznym murem biedy. Dowodem tego jest kurczenie się naszego narodu z powodu antyrodzinnej polityki i przedwczesnej umieralności. I ucieczki za granicę młodych i wykształconych Polaków. Dodam jeszcze, że poczynając od roku 1997, kiedy obecna Konstytucja RP weszła w życie, w porównaniu do lat poprzednich nie narodziło się około 3 milionów Polaków. Razem oceniam stratę ludności na około 7 milionów obywateli, a dalsze miliony wegetują, czyli powoli wymierają z powodu biedy i bezrobocia. A młodzi ludzie linieją bez pracy...
Cała nadzieja na zmianę sytuacji jest w tym, że młodzi Polacy nareszcie zaczną walczyć o swoje podstawowe prawa, a fundamentalnym prawem jest Narodowa Konstytucja RP. Dlatego proszę Was o porady i krytykę wyżej opisanych tez nowej Konstytucji RP, aby Polacy mieli ten dokument gotowy na czas zmiany ustroju. Musimy zmienić ustrój, który służy tylko obcym nam kulturowo ludziom, którzy nas wyzyskują i traktują nas z pogardą i nienawiścią. Aby Polska, nasza ojczyzna, nareszcie stała się matką, a nie okrutną macochą.
Stanisław Tymiński
Acton, Ontario
www.rzeczpospolita.com
W poszukiwaniu straconego czasu
Cezary Gmyz (ten od trotylu w tupolewie) skonstatował niedawno na łamach "Gazety Polskiej", że polska armia, poza korpusem ekspedycyjnym bujającym się po obcych pustyniach, nadaje się dzisiaj prawie wyłącznie do służby wartowniczej.
Panowie kurzący w Warszawie cygara, rozbroili nasz kraj do samych kalesonów i dzisiaj, gdybyśmy się wdali w konflikt sam na sam z taką – powiedzmy – Białorusią, tobyśmy go przegrali.
Autor postuluje zatem, by w sprawach obronności "uczyć się od Żydów" i zapewnić sobie zdolność do suwerenności przy pomocy broni atomowej, i dyskusja nad tą bronią powinna przestać być w Polsce tabu.
Gmyz postuluje również, by pomyśleć o możliwości zakupu atomowych okrętów podwodnych. O ile zakup takich łodzie jest pomysłem z księżyca, o tyle myślenie o broni atomowej w przypadku wolnej Polski jest czymś naturalnym i oczywistym.
Piszę o tym, bo leży przede mną wycinek z "Toronto Sun" z listopada 1990 roku, doniesienie agencji AP z kampanii prezydenckiej w Warszawie, o tym jak to w Polsce ludzie śmieją się z "niepoważnego" Stana Tymińskiego który postuluje pozyskanie 100 głowic jądrowych. Materiał zatytułowany "Stan the N-man" (od "nuke") cytuje L. Wałęsę, który żali się, że "może walczyć z każdym poważnym oponentem", zaś "ten człowiek jest amatorem" i biedny Wałęsa "nie wie, jak reagować". Jednocześnie Wałęsa straszy, że "zwycięstwo Tymińskiego doprowadzi do wojny domowej".
Autor notki AP przypomina po tym, że w książce "Święte psy" Tymiński poświęca cały paragraf konieczności uzbrojenia Polski w broń atomową.
Po co o tym piszę? Po pierwsze, po to, żebyśmy sobie uświadomili, jaką drogę przebyliśmy i ile kosztuje wydobywanie się z głupoty narzuconej przez "autorytety" wykreowane na nasz użytek.
Musiało "upłynąć" pokolenie, by polska elita zaczęła powoli samodzielnie myśleć i wychylać nos z matriksu.
Niestety, mam przykrą wiadomość. Ponad dwadzieścia lat, jakie upłynęły od tamtego czasu, drogo nas kosztowało; po polskiej państwowości nie ma za bardzo co zbierać – jak słusznie konstatuje Cezary Gmyz.
W roku 1990 Polska miała kilka dość sprawnie działających instytucji, które – zreformowane – mogły tworzyć podwaliny niepodległego państwa. Polska posiadała atuty, z których większość Polaków nie zdawała sobie sprawy. Polska posiadała możliwość wyzwolenia energii gospodarczej, której rozmiary przyćmiłyby niemieckie projekty na terenach byłego NRD.
Zresztą PRL dysponował samolotami zdolnymi do przenoszenia głowic atomowych, Su-22M4, personelem, który potrafił je uzbroić w broń nuklearną, a na potrzeby LWP Sowieci magazynowali od 178 do 250 ładunków. Co ciekawe, w związku z magazynowaniem w Polsce bomb oraz prowadzenia badań nuklearnych NATO uznawało PRL za kraj posiadający wojskowy program nuklearny.
Dzisiaj rozmowy o kilkudziesięciu głowicach zakrawają na polityczne science fiction. Tymczasem w tamtych czasach nawet produkcja polskiej bomby nie byłaby całkiem niemożliwa. Polska dysponowała wystarczającą ilością wysoko wzbogaconego uranu produkowanego przez reaktory badawcze w Świerku. Ówczesna armia posiadała również taktyczną broń rakietową pozwalającą na przenoszenie takich ładunków.
RP w ramach porozumienia podpisanego z USA pozwoliła sobie ten materiał zabrać do Rosji pod obstawą amerykańskich służb specjalnych, "po to by nie wpadł w ręce terrorystów".
Oczywiście, Polska potrzebuje armii – oczywiście nie łodzi podwodnych, bo dla tego rodzaju broni Bałtyk to trudny akwen. Poza tym, o ile głowice atomowe są bronią, która zbytnio nie drenuje budżetu, o tyle wspomniane łódki to bardzo kosztowne zabawki, na które niewiele państw może sobie pozwolić.
Jest oczywiste, w jakim kierunku powinna iść reforma armii niepodległej Polski. Jednak najpierw trzeba zrobić tę Polską! – Odbudować państwo i jego instytucje. Polska musi zahamować własny upadek. Nie wiadomo, czy nie jest już zbyt późno, wiadomo natomiast, że smutna rzeczywistość dociera do coraz większej grupy obytych Polaków. Spadają klapki z oczu, widać, kto gdzie stoi...
Andrzej Kumor
Mississauga
Wojna, którą właśnie przegraliśmy (4)
Jednym z problemów polskiej debaty politycznej jest brak programu reform; dlatego z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy Państwu propozycję programową człowieka czynu i praktyki, Jana Kowalskiego, stałym Czytelnikom znanego z publicystyki kilka lat temu zamieszczanej na naszych łamach.
Nie bójmy się myśleć o Polsce radykalnie i do końca. Przyszłość, nawet ta najbliższa, może bowiem nieść wielkie zmiany dla Europy i świata. Zapraszamy więc do wspólnego myślenia z troską o Polsce. (red)
Przekupiono elity polityczne poszczególnych państw, demoralizując je ogromnymi pieniędzmi pochodzącymi z zewnątrz. Włączając je w orbitę elity europejskiej i gwarantując tym samym niezależność od krajowych wyborców. Niemcy jedynie konsekwentnie udawali, że nie widzą, jak tak zwane unijne środki korumpują elity włączanych do Unii państw. Sami zadowalając się rozrostem biurokracji wzmacniającej bazę społeczną tychże elit, systematyczne podrażanie życia i prowadzenie biznesu. Mówiąc językiem oficjalnym, następowało dostosowywanie się nowych państw do standardów unijnych. Mniej oficjalnie – rosła przewaga konkurencyjna gospodarki niemieckiej. No dobrze, ale dlaczego społeczeństwa podbijanych państw zgodziły się na to bez jakiekolwiek buntu? To proste, ich politycy obiecali im to samo co wiele lat później nasi, że będziemy skubać brukselkę. I tak to na początku wyglądało. Hiszpanie i Portugalczycy doświadczyli boomu mieszkaniowego, sprzedając kilkakrotnie drożej nieużytki, których nikt wcześniej nie chciał kupić, i rzucili się w wir spekulacji na rynku nieruchomości. Grecy, tak politycy jak i obywatele, do spółki wyłudzali pieniądze na nieistniejące przedsięwzięcia. Jedynie jacyś zacofani, niedzisiejsi wariaci mogli oponować.
Skończyło się tak, jak musiało. Niemcy są jedyną europejską potęgą gospodarczą dominującą nad całym kontynentem. Dysponują ogromnym rynkiem pracy, który jest w stanie wchłonąć nadwyżki rąk z Europy Wschodniej. Będąc drugim największym eksporterem świata i pierwszym Europy, mają w swoich rękach sieci handlowe, co zabezpiecza ich przed powstaniem wytwórczości konkurencyjnej w stosunku do ich gospodarki. Mogą wykorzystywać tańszą siłę roboczą w nowych państwach, instalując tam swoje montownie i fabryki podzespołów. I co najważniejsze, dzięki ogromnej nadwyżce finansowej gotowi są pomagać w reformowaniu gospodarek zadłużonych państw, takich jak Grecja. Czytaj: gotowi są przejąć kluczowe gałęzie greckiego przemysłu, żeby stały się częścią europejskiej gospodarki Niemiec. Na marginesie, wbrew temu co się powszechnie w Polsce sądzi, Grecja jest w dużo lepszej sytuacji niż Polska. Przede wszystkim ma jeszcze swoją narodową gospodarkę, bowiem początkowe rozszerzanie Unii Europejskiej odbywało się w formie bardziej cywilizowanej niż podbój po roku 90. Niemcy są gotowe pomagać również innym krajom. Oczywiście Francuzi też by chcieli, ale nie mają na to środków. I na tym polega rzeczywiste francuskie nieszczęście, nieszczęście figuranta.
Zastanówmy się przez chwilę, czy to mógł być przypadek. Tak się po prostu wszystko szczęśliwie dla Niemców poukładało. I wystarczyła tradycyjna niemiecka gospodarność i wstrzemięźliwość. O przestrzeń życiową (lebensraum) i MittelEuropa przegrali dwie wojny światowe. A teraz Europa musi ich prosić o pomoc… i Niemcy chętnie pomogą. Z teorią przypadku nie zgodziłby się pewnie Rudi, mój znajomy Ślązak z niemieckim paszportem. Już piętnaście lat temu tłumaczący mi, że z dostatniego życia na emeryturze nici i trzeba zaciskać pasa. Skąd taki pomysł u mającego wtedy 25 lat chłopaka, który wywieziony został do Niemiec zaraz po podstawówce przez emigrujących za chlebem rodziców? Tu zbliżamy się powoli do wyjaśnienia zagadki. W roku 1996 pewien Niemiec, aktywny uczestnik życia publicznego Arnulf Baring, napisał intrygującą książkę "Czy Niemcom się uda?". W czarnych barwach przedstawił niemiecką przyszłość, jeśli nie sprosta wyzwaniu, jakie stawia globalizacja. I jakie będą skutki masowego przenoszenia miejsc pracy do Azji. Dwa lata później został uhonorowany wysokim odznaczeniem państwowym. A nowy rząd Schroedera zaczął realizować ambitny program społeczny Agenda 2010, który miał sprawić, że jednak Niemcom się uda. Nastąpiło porozumienie głównych uczestników życia publicznego, polityków, związkowców i pracodawców. Polegało z grubsza na zahamowaniu płac, redukcji świadczeń dla bezrobotnych, wprowadzenie elastycznego czasu pracy w zamian za odstąpienie od masowych zwolnień. I jak widać nie tylko mój znajomy, ale wszyscy Niemcy zostali przekonani, że jest to konieczne. Jak to już widać po upływie 15 lat, Niemcy dobrze odczytali znaki czasu.
W tym samym czasie Francuzi przegłosowywali 36-godzinny tydzień pracy, Grecy kradli na gaje oliwne istniejące tylko na papierze, a Hiszpanie budowali kolejny budynek mogący pomieścić rozrastającą się administrację. Dlaczego nie mieli tego robić, mając świadomość, że to Niemcy są największym płatnikiem Unii Europejskiej. Każdy chciał po prostu skubać brukselkę. Dlaczego Niemcy mieliby się wtedy wtrącać w wewnętrzne sprawy innych państw. Co innego teraz, po wygranej wojnie.
III.1. O Nowy Wspaniały Świat w Polsce
Projekt nowego świata, gdzie globalizacja jest jednym ze sposobów na jego realizację, nie jest zupełnie pozbawiony sensu logicznego. Oczywiście nie włączając w to emocji. Po co strzyc jedynie 1,5 miliarda konsumentów, skoro można co najmniej 4,5. Włączenie Chin, Indii i reszty Azji w światowy obieg gospodarczy ma sens. Wszystkim ludziom tam mieszkającym też będą potrzebne lodówki, pralki, telewizory, samochody i domy. W naszym wspaniałym świecie dostaną to wszystko na kredyt. Dzięki czemu będą mogli być klientami banków do końca życia. Jakże wspaniała wizja dla światowej finansjery i wielkich korporacji. Dla jej realizacji cóż znaczą chwilowe problemy szarych ludzi w naszym starym świecie.
Wojna o Nowy Wspaniały Świat rozgrywa się na wielu frontach. I jak to zawsze na wojnie o zasięgu światowym, możliwe są różne koalicje i przegrupowania sił. Różne siły mają również swoje mniej lub bardziej zakamuflowane interesy. Jej pomysł narodził się w kręgu kulturowym naszej chrześcijańskiej cywilizacji i w sposób jednoznaczny dowodzi, że znajdujemy się w fazie upadku tejże cywilizacji. Pierwszymi ofiarami wojny są bowiem nasi bliźni, bracia w Wierze. A założenia tej wojny są prostym zaprzeczeniem podstawowych praw, podwalin naszej cywilizacji. Cywilizacji, która promieniując z ruin upadającego Rzymu, ogarnęła najpierw serca barbarzyńskich hord. Potem ogarnęła swoim blaskiem całą Europę, przeniosła się przez Atlantyk do Ameryki, ogarniając oba kontynenty. Doprowadziła do rozkwitu południe Afryki. A nawet podbiła serca deportowanych z Anglii ze względu na trudny charakter i wcale nieskorych do miłości bliźniego Australijczyków. Wszędzie głosiła wolność człowieka stworzonego przez Boga. Jej konstytucją była Biblia, a zwłaszcza Nowy Testament. A zasadą naczelną wcielanie w życie społeczne Dekalogu i nauki Jezusa Chrystusa. I chociaż nigdy nie wyglądało to cukierkowo, wewnętrzne siły zła nigdy nie były na tyle silne, żeby zmienić podstawowe jej założenia. Nawet niemiecki faszyzm, który rozwinął się w samym sercu Europy, i zwycięski na jej krańcach bolszewizm nie dały rady.
W 70 lat od zakończenia II wojny światowej, w 20 lat od upadku zbrodniczej ideologii komunizmu, bez wielkich fajerwerków i wystrzałów, przegraliśmy całe nasze dziedzictwo. Przegraliśmy naszą cywilizację.
Pozwoliliśmy zwyciężyć cywilizacji śmierci, o której tak przeraźliwie jasno mówił Jan Paweł II. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że kolejny rodzący się człowiek to zagrożenie dla zgromadzonego przez nas bogactwa. Tylko utrata wiary w Boga i jego ingerencję w sprawy tego świata mogły nas doprowadzić do takiego myślenia. Pozwoliliśmy ekonomicznej zasadzie Pareto, mówiącej że 20 proc. zasobów generuje 80 proc. dochodów, zwyciężyć w myśleniu społecznym. Doprowadziło to do konkluzji, że 80 proc. ludzkości jest na dobrą sprawę niepotrzebna i jedynie zabiera tlen wartościowym 20 proc., a zasoby się kończą. Pozwoliliśmy wreszcie na to, żeby stanowione prawo wbrew całej dotychczasowej praktyce chroniło nie wdowy i sieroty i ludzi najuboższych ale możnych tego świata.
Mam nadzieję, że przegraliśmy jedynie chwilowo, że ostatnie klęski tak uwidocznione przez już ogłoszony i jeszcze będący przed nami kryzys, pozwolą nam zrozumieć dlaczego tak się stało. Jeżeli zbudujemy koalicję najpierw duchową, ideową, a potem powołamy koalicję społeczną i jej reprezentację polityczną do odzyskania naszej cywilizacji, wygramy. I mam nadzieję, że prędzej czy później to nastąpi. W innym przypadku moje pisanie nie miałoby najmniejszego sensu.
Większości z was wydaje się pewnie, że te wszystkie fantasmagorie autora jego osobiście nie dotyczą. O, naiwni! Żyjemy tu razem na poletku doświadczalnym Nowego Wspaniałego Świata – w Polsce.
Nizina Północnoeuropejska, na której z wyłączeniem południowych pasm górskich położona jest Polska, to idealny teren dla ekspansji i podboju ze Wschodu i Zachodu. Nawet góry pozbawione niedostępnych przełęczy, których mogłyby obronić nieliczne garstki wojowników, można było po prostu obejść. A płytkie i wąskie Morze Bałtyckie można było łatwo przepłynąć, albo nawet przejść suchą nogą po lodzie. Nie przeniesiemy naszego państwa i naszego narodu gdzie indziej. Jesteśmy narażeni na wpływy z każdej strony i musimy to wreszcie zaakceptować. Tylko akceptując ten prosty fakt, możemy dokonać wysiłku, jak nie dać się podbić i wykorzystać którejkolwiek ze stron. Jak zachować niepodległość państwa i zapewnić rozwój polskiego narodu w sytuacji nowego rozdania w polityce światowej.
Jak wspominałem powyżej, wojna, której chcąc nie chcąc staliśmy się uczestnikiem, przebiega na kilku frontach. Ideologicznym, ekonomicznym i geopolitycznym. W wyniku ostatecznego zwycięstwa ideologii globalizacji, wszystkie te fronty występują w Polsce. W postaci zintensyfikowanej dodatkowo naszym strategicznym dla tej części świata położeniem.
W obecnej sytuacji globalnego świata, fronty te wzajemnie się przenikają. Często do takiego stopnia, że trudno jest wzajemnie je rozdzielić. Na przykład ktoś demoralizuje nasze dziecko, to znaczy pardon, przerabia je na idealnego mieszkańca Nowego Świata, czyli bezwolnego niewolnika własnych żądz pozbawionego kręgosłupa moralnego. Naprawdę trudno jest tak od razu ocenić, czy robi to tylko dlatego, że sam jest pomiotem szatańskim, czy dodatkowo jest finansowany przez siły zewnętrzne, które są zainteresowane, aby naród polski stał się bezwolną masą kretynów.
ciąg dalszy za tydzień
Podajmy pałeczkę
Roześmiałem się w duszy na tekst "Gazety Wyborczej", w której jakiś mądry dziennikarz pyta mądrego socjologa, jak to możliwe, że młodzież polska jest, jaka jest, to znaczy inna niż w teveenie, inna niż na Woodstocku, że jest coraz bardziej patriotyczna i rodzinna. Pan socjolog duma w lewo, duma w prawo i konkluduje, że to wszystko przez... kryzys.
Jednym słowem, redakcja "Wyborczej" podsumowując skuteczność własnego kłamania, dochodzi do wniosku, że gdzieś jest dziura; coś jest nie tak, skoro młódź polska, mimo zastosowanych propagandowych pralek mózgów, nie zareagowała tak jak powinna; zamiast stać się internacjonalistyczną postępową jaczejką, hołduje nadal staromodnym wartościom bogoojczyźnianym.
Z badań wynika, że model "róbta co chceta", po początkowym sukcesie w mózgach rodziców obecnej młodzieży, kiedy to zdołał zdekonstruować polskie rodziny i polskie domy w szambo odpustowej bolszewii, na młodych przestaje działać. Młode pokolenie okazuje się impregnowane na kampanie montowane z sorosowych pieniędzy i hurmem garnie się do organizacji narodowych, marszów niepodległości, Orszaków Trzech Króli i obrony wolności słowa Telewizji "Trwam".
A przecież mieli, śpiewając Odę do radości, dziarsko kroczyć pod tęczowymi sztandarami w spędach równości, czy ewentualnie jakimiś pochodami Szumana, lub innego "ojca założyciela".
Kiedy w kontrmarszu niepodległości jakieś lewackie organizacje sponsorowane przez te co zwykle wielkie pieniądze usiłują coś tam organizować, to zamiast masówki wychodzą jakieś rzadkie grupki i mimo kunsztu operatorów kamer, wygląda to żałośnie. Na razie jeszcze w POlsce nie posunięto się do blokacji na relacjach z politpoprawnych wieców poparcia, czyli sztucznego rozmnażania tłumów na zasadzie powielania.
Tak więc pomimo różnych błotnych przystanków i telenoweli obrazujących intrygujące przygody 18-latek ze sponsorem, polska młodzież nie przystaje do lansowanego obrazu.
- Gdzie zrobiliśmy błąd, zdaje się pytać w podtekście "Gazeta Wyborcza", i p. socjolog przychodzi w sukurs redaktorom, usprawiedliwiając ich - winna jest sytuacja zewnętrzna. Wszystko - panie kochany - przez światowy i europejski kryzys, który powoduje, że młodzież, która - w przeciwieństwie do pokolenia o oczko wyżej - nie widzi marchewek majtających przed oczami i nie chce się ścigać po szczurzemu. Odnajduje za to oparcie i stabilizację we własnej rodzinie oraz tradycji narodowej.
Słowem, traktując rzecz całą po marksowsku - byt kształtuje świadomość i mądry pan socjolog uznaje, że odrodzenie polskości wśród młodzieży (powiedzmy sobie szczerze, na razie nie całkiem masowe) to - niczym faszyzm w weimerowskich Niemczech - efekt trudnej sytuacji materialnej. I to nie tylko w Polsce - kryzys w państwach europejskich sprawia, że również tamtejsi autochtoni mniej przychylnie patrzą na polskich migrantów zarobkowych, zwłaszcza takich, którzy stracili pracę i siedzą na socjalu. Jak wiadomo, bezrobotni gastarbeiterzy powinni wracać, skąd ich przywiało, a gdy zabierają zapomogi tubylcom, stają się obiektem przykrych ataków.
Tak więc polska młodzież uświadamia sobie "namacalnie", że Polska jest jej jednak do czegoś potrzebna.
Serce mi się na to uradowało, bo to znaczy to m.in., że młodzi ludzie wreszcie pojmą istotę patriotyzmu, potężnego narzędzia obrony własnych interesów narodowych.
Nie ma lepszego narzędzia zabezpieczenia interesów polskich rodzin niż państwo i jego instytucje, silne państwo powinno być podstawą myślenia o przyszłości i ta prosta prawda dociera do głów młodych Polaków, pomimo całego gnoju lanego z telewizorów i mediów głównego cieku.
Antypolacy tracą rząd dusz, powoli wychodzi im słoma z butów, i powoli widać, że pod postępową maską - jest ta sama co zawsze brzydka gęba.
Fakt, że nad fiaskiem własnej propagandy zaczyna łamać ręce "Gazeta Wyborcza", musi każdego z nas cieszyć. Wynika z tego niezbicie, że jeszcze Polska nie zginęła.
Na razie, mimo zmyślnych kampanii, które miały Polaków przeczołgać po błotach historii, pozbawić dumy narodowej i sprawić, by za cudze grzechy bili się we własne piersi, wyrosło samo z siebie pokolenie uświadomionych patriotów.
To pokolenie wbiło hak w smak królów antypolskiej hucpy. No bo o ile na babciach w moherach można położyć krzyżyk - wiadomo, że za moment wymrą - to na młodych "moherowcach" nie. To zaś oznacza że w najbliższej przyszłości nie będzie lekko, że konieczne będą nowe środki - być może ostrzejsze, być może inaczej dozowane - walka "wciąż jeszcze przed nami" - psioczą politrucy. Operacja na polskiej duszy nie wyszła. Jej skutki są straszne, nie tylko okradziono Polaków z majątku, ale odarto z godności. A więc pomóżmy młodym, czasem w sztafecie jakieś jedno pokolenie z głupoty nie chce podjąć pałeczki - szczęśliwie przychodzi następne.
Andrzej Kumor - Mississauga
Cienie w życiorysach
Wiedza o rzeczywistości to zaledwie początek. Niepozorny przyczółek. Punkt widokowy, z którego można dostrzec właściwą drogę. Ludzie przyzwoici w tym miejscu wybierają wyzwanie: zmianę zastanego na pożądane.
Przy okazji wygłaszania pryncypialnej krytyki "polowania na sędziego Tuleyę", wielce zatroskany prezydent Komorowski raczył pochylić się nad deficytem poszanowania sędziów i sądów, zauważając w tym obszarze Rzeczypospolitej wyraźny niedostatek. Bynajmniej nie w sobie, o nie, a tylko wśród swoich rodaków. O sobie na pewno nie myślał. Zresztą w tym momencie mniejsza z tym, kto i w kogo rzuca kamieniem, i czy aby na pewno do takiej postawy pan prezydent dysponuje wystarczającą legitymizacją. Ważne, iż przy tej samej okazji głowa państwa nie odważyła się wspomnieć, że na szacunek wypada sobie najpierw zasłużyć. Pewnie nie było tego na kartce z przemową.
Ale korzystając z nadarzającej się okazji, proponuję odrobinę inną perspektywę. Otóż nie mam wątpliwości, iż gdyby ktoś usiłował zadać dziś pytanie, czy w wolnej Polsce udało się zbudować kompetentny, bezstronny, sumienny i rzetelny wymiar sprawiedliwości, czy wznieśliśmy struktury systemowe, do których obywatele mieliby zaufanie, niechybnie byłyby to pytania z gatunku mało rozsądnych. Te właściwe powinny brzmieć: czemu przez ponad dwie dekady to się Polakom nie udało i dlaczego gorzkie spostrzeżenie Waldemara Łysiaka sprzed wielu lat ("W Polsce istnieje prawo, ale nie istnieje sprawiedliwość") nic nie straciło na aktualności, przeciwnie, czemu z każdym rokiem nabiera mocy?
Nie ma to, tamto: nadwiślański aparat sprawiedliwości jest ślepy jak trzewiki Moniki Olejnik, głuchy jak tipsy Doroty Rabczewskiej i zepsuty niczym charakter policjanta drogówki. Na dodatek często sprawia wrażenie kokoty, umęczonej po całonocnej szychcie. Nie ma dostatecznie twardych "cojones", by skoczyć do gardeł swoim ciemiężycielom – tym, którzy gwałcili go przez długie dziesięciolecia, począwszy od 1944 roku. Czy zniewolili polską praworządność ze szczętem – oto jest pytanie.
Pytanie ważne, może nawet najważniejsze, skoro w kraju położonym między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca o sprawiedliwości rozstrzygają de facto znajomości, pieniądze oraz władza, zaś maluczkich odsyła się po sprawiedliwość do bogini Temidy. Co często oznacza, że odsyła się ich do diabła.
Zjeść naiwnych
Do diabła usiłuje się również odesłać ludzi pytających o rodzinne koneksje dzisiejszych decydentów, a to z kolei przy okazji przekazania opinii publicznej informacji o przeszłym statusie zawodowym matki pewnego sędziego.
"Owady łajnolubne" – strzyknął komentarzem jak śliną Tomasz Lis, dając tym samym świadectwo przemożnego szacunku dla przeciwnika politycznego. Lis napisał tak o ludziach, którzy wyrazili zainteresowanie biografiami person, we współczesnej Polsce zasiadających na świecznikach. Racji w bełkocie Lisa tyle, że rzeczywiście to, co tkwi w życiorysach wielu świecznikowych bytów, to bardzo często łajno.
Dlatego powiadam: ludzie podobni Lisowi, odstręczając od własnych i cudzych życiorysów, oszukują nas. Nie pozwólmy zgnieść w sobie przyzwoitości. Dziecko nie dziedziczy przewin swoich przodków, natomiast wartości, którym hołdują czy hołdowali ich rodzice, nie pozostają bez wpływu na sposób, w jaki dzieci te postrzegają i rozumieją świat. I dlatego kpiną ze zdrowego rozsądku jest rozpowszechnianie poglądu, głoszącego, jakoby korzenie rodzinne, kulturowe czy etniczne pozostawały bez wpływu na wychowanie, wynikające z wychowania przekonania, wynikające z przekonań wybory oraz wynikające z wyborów opinie i osądy, za pomocą których własne wybory racjonalizujemy.
Krócej: nikt nie bierze się znikąd. A nasze korzenie mają na nas wpływ – bezsprzecznie. Zakłamywanie tej oczywistości bierze się ze złej woli, i to jest jedna rzecz, natomiast ignorowanie owego faktu – i proszę to sobie naprawdę bardzo starannie przemyśleć – jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Medialna berbelucha
Zatem strzeżmy się naiwności i abstrahując od matki tego czy innego sędziego, zapytajmy: kim byli rodzice ludzi, którzy dysponują dziś największymi wpływami w biznesie, mediach, polityce? Z zaułków jakich mrocznych aksjologii się wywodzą? Jak brzmiały kryteria ich moralności politycznej? Jakim wartościom służyli i w związku z tym jakie wartości mogli przekazać swoim potomkom? I tak dalej, i tak dalej.
Rozumiem powyższe wątpliwości i znam dla nich uzasadnienie. Wiem, że dzień dzisiejszy oraz przyszłość Polski warte są dokładnie tyle, ile warte są zasady moralne, kształtujące sumienia ludzi, którzy w Polsce odpowiadają za polskość. Tym bardziej drażni mnie ślepota przeciętnego Polaka. Zaś przeciętny Polak nie dostrzega tych oczywistości, ponieważ prawdy tej nikt nie pokazuje mu w telewizorze, nie wygłasza w radiu, nie publikuje w gazecie. Przeciętnemu Polakowi spacyfikowano część mózgu odpowiedzialną za krytyczną analizę i wnioskowanie. Jak tego dokonano? Przemilczając pewne informacje na śmierć oraz troszcząc o obudowywanie tych, których zamilczeć nie sposób, odpowiednim kontekstem. W efekcie przeżarty medialną berbeluchą rodak obserwuje, co dzieje się dookoła niego, lecz nie potrafi wzbudzić w sobie refleksji, co może oznaczać fakt, że dzieje się akurat to, co się dzieje. Albo dlaczego pokazują mu to, co pokazują, a nie cokolwiek innego. "Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością" (Józef Mackiewicz).
Demokracja skaleczona
Zaglądajmy w życiorysy ludziom ze świeczników. Zaglądajmy tym bardziej, im bardziej ten i ów od zaglądania w życiorysy nas odstręcza. Oni wiedzą, czemu to robią i co chcą przed nami ukryć. Zaręczam: wszystkim ludziom przyzwoitym ta wiedza również się przyda. To dla niektórych bardzo niewygodne, lecz w sumie wcale nietrudne (co więcej właściwe i zawsze na miejscu): wydać właściwą opinię o ludziach, którzy swoją dzisiejszą pozycję zawdzięczają rodzicom aktywnym w aparacie represji PRL.
Z perspektywy interesów wspólnoty, postawa antenatów zawsze jest czynnikiem znaczącym, zwłaszcza wtedy gdy determinuje pozycję potomków. Albowiem niezmiernie istotne jest (i powinna to być wiedza dostępna opinii publicznej bezwzględnie), w jaki sposób dzieci wczorajszych decydentów zbudowały swoje dzisiejsze pozycje zawodowe i społeczne: w opozycji do postaw rodziców czy zgodnie z nimi bądź nawet dzięki nim. Ci, którzy tę pozycję wznoszą dzięki określonym wyborom dokonanym przez rodziców, wyborom jednoznacznie złym, zasługują co najmniej na ostracyzm. Tacy ludzie sami to wiedzą i dlatego tak bardzo boją się naszej oceny.
A między nami w samej istocie nie brak nikczemników. Ludzi uwikłanych w przeszłość w takim stopniu, że trudno im ją przekreślić, w takim razie musieliby bowiem przekreślić samych siebie. Nie dziwota, że temu i owemu zależy, by wszystkie przejawy nepotyzmu nomenklaturowego, kulturowego czy etnicznego, ukryć w czarnej dziurze naszej niewiedzy. Komu i dlaczego?
* * *
I na koniec w powyższym kontekście przypomnienie bodaj najważniejsze: wspólnotowe wybory dokonywane w oparciu o niedobór wiedzy zawsze są jałowe, niejako z definicji kalecząc demokrację śmiertelnie. Jak to ujął Lech Kaczyński na jednym z seminariów w Lucieniu: "Elementarny mechanizm demokratyczny nie może funkcjonować przynajmniej w miarę sprawnie, jeżeli rozeznanie potoczne – bo to z punktu widzenia mechanizmu demokratycznego jest najistotniejsze – tak bardzo odbiega od rzeczywistości".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Pora umierać?
Ledwo zakończył się pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej, matki nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, a już nadeszła wiadomość o śmierci Józefa kardynała Glempa, byłego prymasa Polski. Pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej był uroczysty, ale nie przekształcił się w jakąś polityczną manifestację – co zostało przyjęte z ulgą przez tak zwany Salon. Jego uczucia wyraził Mirosław Czech, działacz Związku Ukraińców w Polsce, pisujący w żydowskiej gazecie dla Polaków, a więc będący żywą ilustracją proletariackiego internacjonalizmu. Zauważył mianowicie, że "nie chowaliśmy generałowej Sowińskiej". Jak wiadomo, pogrzeb generałowej Sowińskiej w roku 1860, wdowie po "jenerale z nogą drewnianą", co to poległ w obronie wolskiej reduty podczas Powstania Listopadowego, przekształcił się w patriotyczną manifestację, która zapoczątkowała kolejne, prowadząc do wybuchu Powstania Styczniowego.
Najwyraźniej Salon przez gęsią skórkę czuje, że atmosfera w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej sprzyja manifestacjom, które Bóg wie, do czego mogą doprowadzić, a z pewnością – do konieczności opowiedzenia się po jakiejś stronie: pałowanych albo pałujących. Nietrudno się domyślić, że w środowisku autorytetów moralnych wzbudza to żywe zaniepokojenie, bo i poczucie wspólnoty interesów i instynkt samozachowawczy nakazywałby stanąć murem po stronie pałujących – oczywiście patetycznie uzasadniając to koniecznością obrony wolności i demokracji, bo wiadomo, że nic tak demokracji nie służy jak czołgi na ulicach i spałowanie suwerenów – ale z drugiej strony, czy autorytetom moralnym wypada tak ostentacyjnie przyłączać się do pałowania, podskakiwać i pokrzykiwać?
Nie tylko nie wypada, ale nawet stwarza ryzyko zwichnięcia aureoli – toteż nic dziwnego, że spokojny przebieg uroczystości pogrzebowych pani Kaczyńskiej Salon przyjął z widoczną ulgą, co w żydowskiej gazecie dla Polaków odnotował swoimi słowami działacz Związku Ukraińców w Polsce, nazwiskiem Czech. Ciekawe, jak będzie wyglądał pogrzeb pana red. Adama Michnika – bo myślę, że towarzyszyła mu będzie oprawa znacznie bardziej okazała niż nawet w przypadku Jacka Kuronia. Jak pamiętamy, w pogrzebie Jacka Kuronia, który uchodził za agnostyka, wzięli udział przedstawiciele wszystkich możliwych wyznań, co jakiegoś poczciwca skłoniło do komentarza, że "chłop wierzył we wszystko".
Tak to pozory mylą, o czym wspomina również Adam Grzymała-Siedlecki, opisując, jak to słynący z zamiłowania do retorycznych popisów abp obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz po uroczystej mszy w Wilnie w roku 1918 miał udzielić błogosławieństwa – ale przedtem nie oparł się pokusie przemówienia: "Mnież to, niegodnemu słudze Bożemu przygodzi się błogosławić ciebie, ludu wileński, ludu, któryś tyle przecierpiał? Mnież to ciebie – a nie tobie mnie błogosławić? – co jeden ze słuchaczy streścił głuchawej żonie, pytającej, co arcybiskup powiedział: "prosto waha się, czy błogosławić!".
Z okazji śmierci prymasa Glempa, który kazał pochować się w warszawskiej Archikatedrze, a nie w "panteonie wielkich Polaków" przy świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, w telewizji podkreślano, że był on prymasem "kompromisu" i "rozwagi", przypominając jego słowa z pierwszego dnia stanu wojennego nawołujące, by nie podnosić ręki na braci-Polaków.
To oczywiście bardzo ładnie – ale niepodobna nie zauważyć, że te nawoływania skuteczne były jedynie w odniesieniu do pałowanych, bo pałujących sługusów generała Jaruzelskiego żadne braterstwo przed niczym by nie powstrzymało. Jestem nawet pewien, że do żadnego braterstwa żaden z nich się nie poczuwał – i słusznie – bo już wtedy byli to ludzie sowieccy, a więc grupa etniczna zupełnie inna niż Polacy, chociaż z braku własnego posługująca się zubożonym językiem polskim.
Niestety, tamta fałszywa diagnoza – również za sprawą "lewicy laickiej", która w drugiej połowie lat 80. już obwąchiwała się z razwiedczykami generała Kiszczaka – na dobre, a właściwie na złe się utrwaliła, ośmielając zarówno przedstawicieli ubeckich dynastii, jak i komuszków drobniejszego płazu nie tylko do natrętnej i nieznośnej amikoszonerii, ale również do reprezentowania narodu polskiego – co wydaje się jawnym i łajdackim nadużyciem. Stąd też kompromis awansował do najważniejszej cnoty obywatelskiej, a nawet chrześcijańskiej – co znakomicie wychodzi naprzeciw głosu instynktu samozachowawczego. Jeśli jednak nawet w tej sytuacji Salon przez gęsią skórkę zaczyna odczuwać niepokój, to znaczy, że i diagnoza Jego Eminencji z 13 grudnia 1981 roku z wolna może tracić na aktualności.
Tymczasem kryzys dał o sobie znać w sposób zupełnie nieoczekiwany, mianowicie w postaci zapobiegliwości Umiłowanych Przywódców. Okazało się, że sejmowa marszalica Ewa Kopacz przyznała sobie 45 tysięcy złotych nagrody, a swoim zastępcom, w osobach Jerzego Wenderlicha z SLD, Wandy Nowickiej z dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, Markowi Kuchcińskiemu z PiS, Cezaremu Grabarczykowi z PO i Eugeniuszowi Grzeszczakowi z PSL po 40 tys. złotych.
Kiedy podniósł się klangor, że "Sejm to nie koryto", Umiłowani Przywódcy z kwaśnymi minami deklarowali, że przekażą te pieniądze "na cele charytatywne" – co niestety nie jest pewne, bo nagrody owe zostały im przyznane w dwóch transzach – w listopadzie i grudniu ub. roku, więc jest wysoce prawdopodobne, że już dawno zostały skonsumowane i nawet strawione.
Najgorzej wyszła na tym Wanda Nowicka, której trzódka dziwnie osobliwa cofnęła rekomendację na wicemarszalicę sejmową, co konkretnie oznacza utratę alimentów na poziomie co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. Niby niewiele, ale mamy kryzys, więc, jak to mówią, dobra psu i mucha. A cóż może lepiej przekonywać o kryzysie niż owa zapobiegliwość Umiłowanych Przywódców? Kryzysowi, ma się rozumieć, nie zapobiegną; to zadanie na znacznie tęższe głowy – ale własne problemy socjalne mogą sobie rozwiązywać, niczym diligens pater familias – żeby zacytować Digesta cesarza Justyniana. A cóż tu cytować, jeśli nie Digesta, kiedy idzie o problemy socjalne Umiłowanych Przywódców – naszych nadzorców i – podobno – prawodawców?
Podobno – bo nie jest żadną tajemnicą, że zdecydowana większość prawa obowiązującego w naszym nieszczęśliwym kraju to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które Umiłowani Przywódcy tylko tłumaczą własnymi słowami, dodając najwyżej wtręty w rodzaju "lub czasopisma", pozwalające nakraść się komu tam trzeba w tak zwanym "majestacie prawa".
W tym też kontekście należy spojrzeć na debatę, jaka odbyła się w Sejmie w związku z trzema projektami ustaw o tak zwanych związkach partnerskich. Inicjatywa ta jest, z jednej strony, następstwem presji, jaką na Umiłowanych Przywódców wywiera Eurokołchoz, dyrygowany przez marksistów, realizujących na tym etapie strategię Antoniego Gramsciego. Polega ona na stopniowym zoperowaniu nieświadomych niczego europejskich narodów, by przekształcić je w zbiegowiska człowieków sowieckich. Zoperowaniu temu służą rozmaite semantyczne sztuczki, wśród których są również "związki partnerskie". Potrzebę ich zinstytucjonalizowania tłumaczy się obłudnie koniecznością skasowania dyskryminacji – ale to oczywiście nieprawda, bo przecież zarówno sodomici i gomorytki, jak i konkubenci zwyczajni nie potrzebują urzędowego certyfikatu do odbywania stosunków płciowych. Mogą też zapisać sobie nawzajem majątek w testamencie i złożyć oświadczenie uprawniające do uzyskania informacji medycznej.
Jeśli w tej sytuacji forsowane są specjalne ustawy instytucjonalizujące "związki partnerskie", to wyłącznie w tym celu, by stopniowo, zgodnie z wytycznymi strategii Antoniego Gramsciego, zrównać nie tylko konkubinaty, ale i związki sodomickie i gomoryckie z małżeństwami i w ten sposób doprowadzić do prawnej degradacji rodziny jako instytucji "dawnego reżymu" przez postępactwo znienawidzonej. Jak wiadomo, Umiłowani Przywódcy w naszym nieszczęśliwym kraju uprawianie prawdziwej polityki mają już zakazane – ale rujnować fundamenty łacińskiej cywilizacji nie tylko im wolno, ale nawet zaleca im zarówno Eurokołchoz, jak i tubylcza razwiedka, której najtwardsze jądro stanowią wszak człowieki sowieckie.
W tej sytuacji tylko patrzeć, jak wszystkie trzy projekty zostaną skierowane do komisji, która wypichci z nich produkt finalny, dzięki któremu Umiłowani Przywódcy będą mogli podlizywać się nie tylko postępactwu, ale również – sodomitom i gomorytkom. Jakkolwiek przykro czy okrutnie by to nie zabrzmiało – ale może zarówno pani Kaczyńska, jak i kardynał Glemp umarli w samą porę?
Stanisław Michalkiewicz
Antysemityzm i antypolonizm
Aby wyjaśnić antypolonizm, trzeba wyjaśnić problem antysemityzmu. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że antysemityzm jest to broń polityczna używana w Polsce przez małą, ale silną i zwartą żydowską grupę władzy. Ta grupa używa zarzutu antysemityzmu po to, aby spowodować śmierć cywilną przeciwnika. To jest forma politycznej klątwy. Antysemita – to jakiś straszny człowiek, nienawidzący Żydów i pewnie innych ludzi. Rasista!
W Polsce często byłem oskarżany o antysemityzm. Pamiętam tego skutki, kiedy stałem przy ulicznych stolikach i pomagałem partii "X" w zbieraniu podpisów poparcia, koniecznych do rejestracji w wyborach do Sejmu w 1993 roku. W Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu na mój widok starsze panie pluły pod nogi, a potem rozcierały swoje plwociny stopami o ziemię, coś mówiąc do siebie pod nosem. Było to dla mnie ciekawe, bo nigdy takiego folkloru nie widziałem. Dowiedziałem się, że to zwyczaj żydowski. Dlatego po powrocie do Kanady, zapytałem moich znajomych kanadyjskich Żydów, co to jest według nich antysemityzm. Ich zdaniem jest o'key, gdy się Żydów nie lubi. Nic w tym złego. Każdej nacji można nie lubić. Można nie lubić Niemców, tak jak można nie lubić Żydów czy Polaków. To ani nie antygermanizm, ani nie antysemityzm, ani też antypolonizm. Bo to rzecz normalna. Ludzie mają prawo kogoś nie lubić. To zwyczajnie ludzkie. To nie jest nienawiść. A przecież te panie, które pluły na mój widok, nienawidziły mnie dzięki "Gazecie Wyborczej" Adama Michnika. To gazeta Michnika tworzyła atmosferę nienawiści wobec ludzi takich jak ja. I to tylko dlatego, że krytycznie wyrażałem się nie o Żydach, tylko o nielicznej żydowskiej grupie władzy w Polsce. A przecież w Polsce nie ma przejawów nienawiści do Żydów. Nikt nie pluje na ich widok, tak jak owe panie pluły na widok Stanisława Tymińskiego. Nigdy też żadnej nienawiści nie żywiłem. Do nikogo. Nienawiść to uczucie negatywne. Ono odciąga energię człowieka od konstruktywnego działania. To odbiera dużo energii życiowej. To człowieka osłabia. I choćby dlatego jest absurdalne. I jeśli Żydzi z grupy władzy w Polsce mogą do celów politycznych rzucać klątwę antysemityzmu i siać nienawiść do swoich polskich przeciwników, to ja nazwałem to antypolonizmem. Antypolonizm to uczucie nienawiści do Polaków i propagowanie takiego uczucia. To jest pojęcie wprowadzone do obiegu publicznego przeze mnie. Jeszcze na początku lat 90. nie używano takiego określenia.
Jaskrawym przykładem takiego zachowania był Piotr Najsztub, młody dziennikarz "Gazety Wyborczej". Na początku lat 90. miał on zadanie, aby się mną zająć i mnie pilnować. W praktyce chodził on za mną jak wierny pies. I nawet aby być obecnym na zjeździe założycielskim partii "X", wypełnił i podpisał deklarację członkowską, którą zachowałem na pamiątkę mimo jego późniejszej prośby, aby ją zniszczyć. Tyle, że sala zagłosowała wówczas przeciw jego obecności i musiał czekać na mnie przy wyjściu z budynku, aby dowiedzieć się, gdzie pojadę dalej. W 1995 roku, kiedy wyjeżdżałem z Polski do Kanady, P. Najsztub czekał na mnie przy bramce do sali pasażerów na lotnisku Okęcie w Warszawie. Akurat miałem w kieszeni masowej produkcji zabawkę, którą ktoś mi dał jako żart. Było to małe czarne plastykowe pudełeczko z głośniczkiem i guzikiem. Kiedy się nacisnęło ten guzik, to słychać było głośne "fuck you". Ponieważ nie chciałem mieć kłopotu z kontrolą przy wejściu na salę odlotu, z uśmiechem dałem to pudełeczko Najsztubowi na pożegnanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się dowiedziałem, że następnego dnia "Gazeta Wyborcza" zamieściła jego sprawozdanie z mego odlotu z Polski z uwagą, że dałem mu zabawkę, która mówi "ty pieprzony Żydzie". No niech mi ktoś powie, czy jestem w błędzie, jeśli sądzę, że jest to szerzenie nienawiści rasowej.
Ale pomijając ten fakt, uważam, że istotą konfliktu pomiędzy żydowską grupą władzy w Polsce a Polakami jest zasadnicza różnica kulturowa. Zasadnicza różnica pomiędzy kulturą żydowską a kulturą polską. Kultura polska jest zbudowana na kulturze łacińsko-katolickiej. Kultura żydowska w Polsce jest czymś dla niej zupełnie obcym. Dodam, że jest jeszcze w Polsce obecna kultura bizantyjska. Naukowo te różnice przeanalizował profesor Marian Mazur, a wcześniej jako różnice pomiędzy cywilizacjami zdeterminowanymi kulturowo, opisał profesor Feliks Koneczny. Kontynuował to docent Józef Kossecki, mój zastępca w partii "X" w latach 1991–1995. Tak że ja, z punktu widzenia tych naukowców, uważam, że jest to walka polityczna, a nie rasowa czy etniczna. Zawsze tak było w historii świata, iż jeżeli na danym terenie geograficznym współżyją dwie grupy kulturowe, dwie kultury, takie jak kultura polska i kultura żydowska, to jedna będzie się starała zająć dominującą pozycję. I tutaj nie chodzi o to, kogo jest mniej, a kogo więcej, bo oczywiście liczebnie żydowska grupa władzy jest niewielka, maksymalnie kilkaset osób. Ale mimo to, ta mała grupa żydowska jest na topie, tak w polityce, jak i w mediach. Jest na topie nie tylko dzięki charakterystycznej dla tej kultury agresywności, nazywanej "żydowską hucpą". Jest na topie głównie dzięki zewnętrznym źródłom finansowania w Polsce. Jest też na topie ze względów historycznych. To Stalin narzucił Polsce w 1944 roku polskojęzyczny rząd żydowski w Lublinie. Do tego doszło panowanie grupy żydowskiej w aparacie represji komunistycznej, od Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego poczynając. Taki był punkt wyjścia istnienia w Polsce współczesnej żydowskiej grupy władzy.
Konsekwencją tej sytuacji dominującej pozycji kultury żydowskiej w Polsce jest stałe wypieranie kultury polskiej. To, że Kościół katolicki w Polsce współczesnej jest przedmiotem stałych ataków medialnych, będąc stale poniżany i obrażany, jest wynikiem panowania kultury żydowskiej grupy władzy, wrogiej wobec kultury łacińsko-chrześcijańskiej, z jakiej wyrosła kultura polska. Hasła wielokulturowości, globalizacji i kosmopolityzmu są przejawem takiej dominacji. Jej przejawem jest też marginalizowanie i rugowanie w życiu publicznym wszystkiego co jest polskie; od kultury ludowej poszczególnych regionów, po dorobek klasycznej kultury wyższej. Ja to traktuję jako specyficzny rodzaj sportowej rywalizacji, w której drużynami przeciwnymi są dwie odmienne kultury. A to jest normalne, że w trakcie takiej sportowej rywalizacji są i faule. Nawet ostre. Z kopaniem po kostkach. Ale to nie powód, aby krzyczeć o nienawiści rasowej czy etnicznej. Spotkałem się z tym, że wielu Polaków mruczy pod nosem niechętne wobec Żydów uwagi. Ale przecież w Polsce nie ma aktów przemocy czy wrogiej agresji wobec Żydów i ich kultury. Więc jak można mówić o nienawiści rasowej. Nienawiść rasowa typu antysemityzm prowadzi nie tylko do aktów przemocy, ale i do morderstw. A nie było takich przypadków we współczesnej Polsce, więc o jakim antysemityzmie my mówimy? To jest tylko walka kulturowa, i to jeszcze prowadzona według kulturalnych zasad. Choć trzeba zauważyć, że żydowska grupa władzy w Polsce jest wyjątkowo agresywna i perfidna. Ale czego oczekiwać od wilka. Wilk zawsze będzie mordował owce. Taka jest jego natura. Więc od kultury żydowskiej grupy władzy w Polsce musimy oczekiwać takich jej cech, jak agresywność czy chęć dominacji oraz manipulacji i spekulacji w każdej dziedzinie. Ale mimo to nie ma dowodów, że Żydzi w Polsce są traktowani z nienawiścią. Wręcz przeciwnie, wielu Polaków im przyklaskuje i ich adoruje. Dobrze to dokumentują wyniki głosowania w kolejnych wyborach parlamentarnych.
Co ciekawe, moi znajomi Żydzi kanadyjscy i cała społeczność żydowska w Kanadzie, takich cech kulturowych, jak agresywność, chęć dominacji i spekulacji, nie wykazuje. W wielokulturowej Kanadzie z ludźmi pochodzenia żydowskiego normalnie się współpracuje i współżyje. A kiedy opowiadam o praktykach żydowskiej grupy władzy w Polsce, kanadyjscy Żydzi nie kryją swego zniesmaczenia. W Polsce też poznałem wielu kulturalnych Żydów, którzy żydowskiej grupy władzy w Polsce nie lubią, czy też wręcz jej nienawidzą. Znana była w Polsce antypatia śp. prof. Ludwika Haasa i Adama Michnika. A to dlatego, że większość Żydów w Polsce jest tak samo poszkodowana jak my, rdzenni etnicznie Polacy. Otóż ta mała grupa władzy żydowskiej nigdy się z nimi nie podzieliła łupami terapii szokowej Balcerowicza. Nie podzieliła się też dolarami, których dostali dziesiątki milionów w latach 80. od różnych organizacji w Ameryce. Nie dziwota, że z takim poparciem finansowym oraz wsparciem politycznym możnych tego świata, zmieniając nazwy kontrolowanych przez siebie partii politycznych, dążą do całkowitej politycznej dominacji w naszym kraju.
Ważnym ośrodkiem żydowskiej władzy w Polsce jest założona w 1988 roku Fundacja im. Stefana Batorego w Warszawie, finansowana przez George'a Sorosa, znanego ze spekulanckich ataków finansowych w wielu krajach. W Radzie tej fundacji są między innymi Jan Krzysztof Bielecki, Bogdan Borusewicz, Wojciech Fibak, Olga Krzyżanowska, Hanna Suchocka, Andrzej Olechowski i ks. bp Tadeusz Pieronek. W skład rady przed śmiercią wchodzili Jerzy Turowicz, ks. Józef Tischner i Bronisław Geremek.
Innym ważnym ośrodkiem władzy tej grupy żydowskiej jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych, gdzie stałą praktyką jest mianowanie ambasadorów i konsulów spośród żydowskiej grupy władzy. Stwarza to sytuację nieufności do tych urzędów ze strony Polaków na emigracji. Hamuje to promocję naszej kultury oraz promocję naszej produkcji eksportowej. Placówki dyplomatyczne powinny być obsadzone przez żarliwych patriotów, którzy całym sercem będą aktywnie promować Polskę z jak najlepszych stron i są dumni ze swego kraju. Zawsze kiedy miałem do czynienia z placówkami MSZ, czułem się, jakbym był w biurze obcego mi, nieprzyjaznego kraju. Nie życzę sobie spotkania jeszcze jednego ambasadora Polski, który w rozmowie ze mną się ślini i czuję, że mną gardzi i mnie nienawidzi tylko za to, że jestem Polakiem.
Nie wiem, dlaczego ludzie żydowskiej grupy władzy stale zmieniają nazwę swoich partii politycznych i udają polskich patriotów w czasie wyborów. Powinni oni śmiało wystąpić na arenie politycznej jako partia żydowska, aby podobnie jak mniejszość niemiecka mieć swoich posłów w Sejmie. Wtedy byśmy mogli z nimi uczciwie grać w polityczną piłkę na polskim boisku.
Nie widzę w tym nic złego, aby Polacy żydowskiego pochodzenia etnicznego mieli swoją partię polityczną w Sejmie. Natomiast istnieje poważny konflikt interesów, kiedy ta grupa z pomocą możnych tego świata ukrywa swoje pochodzenie i nachalnie narzuca niekorzystne dla Polaków rozwiązania, aby przejąć większość finansowych i państwowych instytucji w Polsce.
Na tej płaszczyźnie nie chodzi o antysemityzm czy też antypolonizm, ale o to czyja będzie Polska.
Przerażająca jest bezczelność tej grupy w niszczeniu naszej narodowej kultury oraz promocji Polaków jako antysemitów. To tendencyjnie pisane książki, jak choćby "Malowany ptak" autorstwa Jerzego Kosińskiego, byłego partnera Martyny Lisieckiej-Klinz. To była pracownica Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, która w 1990 roku otrzymała nawet tytuł Miss Biznesu. A prasa zachwycała się jej zdolnościami finansowymi. Rok po założeniu Prosper Bank wyemitował akcje, które znalazły chętnych nabywców. Jego kapitał był niewielki – kilka milionów złotych, a kredytów udzielano z naruszeniem zasad bankowych. Już w 1992 r. NBP zawiesił działanie zarządu Prosper Banku i mianował jego komisarycznego nadzorcę. Ostatecznie z odsieczą przybył Kredyt Bank, dzięki finansowemu wsparciu NBP.
W 1994 r. Martynę Lisiecką-Klinz aresztowano pod zarzutem narażenia Prosper Banku na stratę ponad 50 mld ówczesnych złotych oraz przyjmowania łapówek od biznesmenów ubiegających się o kredyty. Jej wspólnik Jerzy Kosiński w 1991 roku popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Czy takie dzieła jak książka "Malowany ptak" i przekręt finansowy z Prosper Bank, to nie jest skrajny kulturowy i finansowy antypolonizm?
Przykładów niemoralnej koluzji (zmowy) jest tak wiele w codziennej prasie, że tylko narodowy rząd może ochronić Polaków przed takimi atakami antypolonizmu. W imię poszanowania praw własności jednostki oraz ochrony przed grabieżą mienia prywatnego i państwowego. Nie można odbudować gospodarki kraju, kiedy jesteśmy pod stałym atakiem grupy władzy jednej z mniejszości narodowych czy etnicznych zamieszkałych na terenie Polski.
Stanisław Tymiński
Acton, Ontario, Kanada
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…