Wprawdzie karnawał w pełni, ale nikt nie ma do niego głowy, bo cała postępowa Polska pogrążona jest w żałobie z powodu odrzucenia przez tubylczy Sejm wszystkich trzech projektów ustaw przewidujących instytucjonalizację tzw. związków partnerskich. Co bardziej postępowe środowiska nie tylko pogrążone są w żałobie, ale wręcz wiją się ze wstydu – co nawiasem mówiąc, poeta przewidział jeszcze przed wojną, pisząc w poemacie "Wiosna" prorocze słowa: "Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki fabryczne, brzuchate kobyły, krzywych pędraków sromne nosicielki!" .
Oczywiście jak to przy proroctwach, wszystko mu się pokręciło, bo ze wstydu nie wiją się żadne "brzuchate kobyły", tylko młode, wykształcone, co to w swoim czasie skwapliwie rozkładały nogi przed Simonem Molem, politycznym uchodźcą z Kamerunu, który z kraju lat dziecinnych, oprócz AIDS, wyniósł również przekonanie, że jeśli będzie wystarczająco często spółkował, to wyrzuci z siebie chorobę. W środowiskach postępowych zazwyczaj wystarczał mu do tego status uchodźcy, ale kiedy dama nie nadążała za postępem, Simon Mol używał argumentu nie do odrzucenia, oskarżając ją o pobudki rasistowskie. To działało bezbłędnie i w rezultacie w warszawskich przychodniach wenerycznych zaroiło się od zaniepokojonych wyznawczyń nieubłaganego postępu. To oczywiście nie był żaden powód do wstydu, uchowaj Boże; jeśli nawet któraś i zachorowała, to były to "chwalebne blizny", pamiątki bliskich spotkań III stopnia z nieubłaganym postępem: "Ach nie masz pojęcia, co za uczucie; wirusy jak chrabąszcze!".
Dzisiaj to co innego; na skutek spisku parlamentarnych konserwatystów okazało się, że nasz nieszczęśliwy kraj nie tyle wlecze się w ogonie Europy, ale zupełnie odstaje. Jak tu się po tym wszystkim pokazać w Paryżu? Więc nie tylko wstyd, ale również wściekła irytacja. Smutek ogarnął również "wesołków" płci obojga, zwanych z angielska "gejami", czyli sodomitów i gomorytki, którzy do instytucjonalizacji "związków partnerskich" przywiązywali taką wagę, jakby od tego zależała możliwość osiągnięcia orgazmu.
Wiadomo jednak, że sodomici i gomorytki stanowią tylko mięso armatnie przywódców światowego postępactwa, które marzy o ruszeniu z posad bryły świata, czyli wysadzeniu w powietrze cywilizacji łacińskiej, znienawidzonej zarówno przez starszych i mądrzejszych, jak i przez "socjałów nudnych i ponurych".
Jednym z jej fundamentów jest monogamiczna rodzina, którą – zgodnie z testamentem Antoniego Gramsciego – postępactwo zamierza rozpuścić w żrącym roztworze "związków partnerskich", traktowanych docelowo bardzo szeroko, bo nigdzie przecież nie jest powiedziane, że partnerstwo owo ma być zarezerwowane tylko dla szowinistycznych świń z gatunku ludzkiego, a nie rozciągnięte również na inne "istoty czujące". Dlaczegóż to tylko "wszyscy ludzie będą braćmi", a takie, dajmy na to, kozy – już nie?
I kiedy wydawało się, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki, na skutek dywersji pobożnego ministra Gowina z jego szajką konserwatystów z PO, wszystko spaliło na panewce. Takiego noża nikt się nie spodziewał, toteż z przepastnych czeluści postępactwa dał się słyszeć jęk zawodu i wściekłe zgrzytanie zębów, zwłaszcza że pobożny minister Gowin przedstawił nader światowy argument, jakoby każdy z tych projektów był niezgodny z konstytucją. Chodzi konkretnie o art. 18 stanowiący nie tylko, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, ale również – że Rzeczpospolita otacza je, tzn. rodzinę, macierzyństwo i rodzicielstwo, "ochroną i opieką". Wstępnym krokiem umożliwiającym roztoczenie owej "ochrony i opieki" jest oczywiście ewidencjonowanie zawartych małżeństw. Tylko taki cel owo ewidencjonowanie usprawiedliwia.
Tymczasem "związki partnerskie", które od rodziny różnią się tym, że ich celem jest wzajemne świadczenie przez uczestników usług seksualnych, a nie wydanie na świat potomstwa, miałyby zostać zinstytucjonalizowane, a więc również poddane ewidencjonowaniu. Jednak w myśl art. 7 konstytucji, organy władzy publicznej, czyli "Rzeczpospolita", działają "na podstawie i w granicach prawa", co oznacza, że każde działanie, każdy krok "Rzeczypospolitej" musi mieć wyraźne upoważnienie w przepisach prawa i może być uczyniony tylko w granicach tego upoważnienia.
Skoro tedy konstytucja w art. 18 upoważnia "Rzeczpospolitą" do otoczenia "ochroną i opieką" tylko "rodziny, macierzyństwa i rodzicielstwa", to znaczy, że niczego, co nie jest "rodziną, macierzyństwem i rodzicielstwem" otaczać jej taką "ochroną i opieką" nie wolno. A ponieważ wstępem do roztoczenia takiej ochrony i opieki jest ewidencjonowanie zawartych małżeństw, zaś w przypadku "związków partnerskich" ten cel nie istnieje, więc "Rzeczpospolita" – ze względu na art. 7 konstytucji – nie ma ani potrzeby, a przede wszystkim – nie ma prawnej możliwości rozpoczynania "ochrony i opieki" od ich ewidencjonowania.
Ta argumentacja wzbudziła wśród postępactwa nienawistne wycie i falę spekulacji o konieczności przetasowań w parlamentarnych koalicjach – żeby mianowicie Platforma Obywatelska zlała się koalicyjnie z SLD i Ruchem Palikota. To jednak wydaje się problematyczne, bo właśnie dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa oficjalnie zgłosiła kandydaturę osoby legitymującej się dokumentami na nazwisko "Anna Grodzka" na wicemarszałka Sejmu.
To zaś wydaje się trudne do przełknięcia nawet dla Leszka Millera, co to przecież z niejednego komina już wygartywał. Wnoszę to z jego uwagi, iż fakt cofnięcia przez Ruch Palikota rekomendacji Wandzie Nowickiej nie oznacza, że musi ona przestać być wicemarszałkiem, bo decyzję w tej sprawie podejmuje nie klub, lecz Sejm w głosowaniu. Możliwe zatem, że oficjalne zgłoszenie osoby legitymującej się dokumentami na nazwisko "Anna Grodzka" będzie tylko happeningiem, a nie aktem poniżenia Sejmu, podobnym w intencjach do postępku Kaliguli, który senatorem mianował swego konia Incitatusa. Inna rzecz, że głosowanie nad tą kandydaturą tak czy owak musi się odbyć.
Taki obrót sprawy musiał poruszyć nawet prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zaapelował, by powściągnąć emocje i nie forsować ustawodawstwa, którego konstytucyjność jest "wątpliwa", a przez część opinii publicznej postrzeganego jako zamach na jeden z fundamentów cywilizacji i społeczeństwa. Żeby raczej wykorzystać możliwości istniejące w aktualnym stanie prawnym.
Najwidoczniej i naszych okupantów trochę skonfundowała możliwość rozpętania wojny religijnej zwłaszcza w sytuacji, gdy właśnie Komisja Europejska wstrzymała Polsce alimenty na budowę dróg i autostrad do czasu wyjaśnienia "zmowy cenowej" przy przetargach. Unia odmawia finansowania "podejrzanych projektów", co oznacza, że 3,5 mld złotych, jakie miała dostać z Brukseli Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych i Autostrad i z tego opłacić wykonawców, może oddalić się w odległą przyszłość.
Co w tej sytuacji zrobią wykonawcy – Bóg jeden wie, podobnie jak nie wiadomo, czym skończy się zapowiedź strajku generalnego na Śląsku, którego termin został na razie tylko przesunięty do 11 marca. Jak trwoga – to do Boga – więc pod osłoną klangoru wszczętego w związku z odrzuceniem trzech projektów ustaw o instytucjonalizacji "związków partnerskich", Senat i Sejm po cichutku przywróciły Fundusz Kościelny w wysokości 94,3 mln zł.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!