farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
piątek, 24 sierpień 2018 10:38

Listy z nr. 34/2018

Szanowny Panie Redaktorze,          w numerze 33. w komentarzu zatytułowanym „Wtedy Polska powstała”, słusznie podkreśla pan zasługi i chłopów, i proletariuszy emigrantów z Armii Hallera w dziele zaistnienia Polski zdolnej do czynu w zwycięskiej Bitwie Warszawskiej. Ze swojej strony chciałam dodać, że nader często pomija się rolę tzw. niższych stanów społeczeństwa polskiego (chłopów, proletariuszy, mieszczaństwa) w dziejach państwa i narodu polskiego. A to przecież te stany niższe, sól ziemi czarnej, z zaciętością nierozumianą przez obcych nie dawały się zdepolonizować nawet przekupstwem i utrudnieniami życia, twardo obstając i przy języku polskim, i przy religii i swojej tradycji.          Niestety, zbyt często obraz chłopa…
piątek, 24 sierpień 2018 10:36

Byłem w Polsce (20)

Napisane przez

Braniecki1918 01Naprawdę żałowałem, że w Lublinie nie mogliśmy zrobić dłuższej przerwy. I nie dlatego, żebym jakoś specjalnie chciał kontemplować mury koszar mojej dawnej jednostki.       

         Mury jak mury – wyglądały mniej więcej tak samo jak przed półwiekiem, ale podobnie jak miejsca w moim rodzinnym miasteczku, też nie wycisnęły łez „z ócz moich”. Chciałem po prostu zostać troszeczkę dłużej i pooglądać przepiękne miasto, pójść na dobry obiad i może spędzić cały dzień, ale cóż – gonił nas czas. 

        Według GPS drogę do Warszawy można niby było zrobić w niecałe trzy godziny, ale od czasu gdy ta globalna nawigacja wpędziła mnie kiedyś do jeziora, bardziej ufałem własnemu nosowi i czułem, że może nam zejść dłużej. 

        Ruszyliśmy, nie zwlekając.

        W Moszczance skręciliśmy na Dęblin, żeby potem kierować się na Otwock, Falenicę i tak dalej, aż do Anina. 

        Ta droga przez Dęblin znowu przypomniała mi dawne czasy, a konkretnie ten sam pamiętny rok 1968 – rok pełny wydarzeń, dramatów i zmian. Inwazja w Czechosłowacji, tragedia polskiego Marca, zabójstwa Martina Luthera Kinga, Roberta Kennedy’ego, wietnamska wojna i w ogóle powszechna kontestacja. 

        To był rok paryskiego maja, krwawych starć w Ameryce, hipisów, wolnej miłości, minispódniczek i długich włosów. To był prawdziwie czas zmian. 

        W tym kontekście historia, którą opowiem, była prawie niczym, ale z drugiej strony, wszystko ma swoją skalę i perspektywę.

        To było pod koniec marca 1968, a dokładnie po mojej pierwszej sesji egzaminacyjnej. Koniec pierwszego semestru! Wtedy to, mając przed sobą prawie dwa tygodnie przerwy międzysemestralnej, postanowiłem pojechać na „pielgrzymkę” do Kodnia. Czułem, że powinienem. Ująłem to słowo w cudzysłów, bo w gruncie rzeczy nie chodziło o to, co się zwykle pod tym słowem rozumie. 

        Byłem wtedy pod wrażeniem pięknej książki Zofii Kossak-Szczuckiej pod tytułem „Beatum Scelus”, czyli „Błogosławiona wina”, o porwaniu obrazu Matki Boskiej Gregoriańskiej przez Mikołaja Sapiehę. 

        Sapieha ukradł obraz z papieskiej kaplicy, przemierzył w szaleńczym tempie pół Europy i dowiózł go do swoich włości na Podlasiu. Obraz słynął cudami i w rzeczy samej zbliżył do wiary wielu ludzi. Sprawa działa się w siedemnastym wieku i rozpętała podówczas ogromną burzę, w wyniku której senator Rzeczpospolitej Mikołaj Sapieha został ekskomunikowany!

        Opis tej ekskomuniki zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zresztą robi do dziś.

        Kossak-Szczucka pisze tak:

        „Z rozkazu kurii rzymskiej obwołano tedy po wszystkich metropoliach, arcybiskupstwach, kapitułach, dziekaniach i najdrobniejszych nawet parafiach wioskowych, że książę litewski Mikołaj Sapieha, przezwiska Pius, herbu Pogoń, Kolumna, Lelija i Lis, comes na Kodniu, wojewoda brzeski etc., jest obłożony klątwą wieczystą i przez Kościół za umarłego uznany. Że wzbronione jest mu Imię Boga, Sakramenty Święte, wstęp do kościoła i obcowanie z wiernymi, a po śmierci w poświęconej ziemi odpoczynek. Nieużyteczne modlitwy niczyje, niedostępna łaska Boża. Że wyłączony jest po wieki ze społeczności chrześcijańskiej – zaś żona jego ma być rozumiana jako wdowa, dzieci jako sieroty, a dom jako pusty!”. 

        To było coś, co się w tamtejszych czasach w głowach ludziom nie mieściło. 

        A jednak Sapieha przetrwał i na koniec wszystko było dobrze. W każdym razie obraz Matki Boskiej wisi do dziś w sanktuarium w Kodniu nad Bugiem i oczywiście wisiał wtedy w 1968, kiedy to pod koniec marca wybrałem się, żeby go zobaczyć.

        Droga przez Dęblin przypomniała mi moją drogę powrotną z Kodnia. Jechałem wtedy przez Radzyń Podlaski, Kock i właśnie Dęblin. 

        W tamtą stronę było jednak inaczej, bo postanowiłem jechać pociągiem z Dworca Wileńskiego. Tak, wiem, że teraz to jest wspaniały dworzec, ale wtedy – przed pięćdziesięcioma laty – należał do najbiedniejszych. Pociągi, które odchodziły stąd w kierunku Hajnówki, Białej Podlaskiej i Terespola, składane były z obskurnych wagonów z wąskimi oknami i twardymi, drewnianymi ławkami. Brudne i zaniedbane. To było coś takiego jak Przemyśl czy Zagórz, o których moja mama mówiła „Azja”!

        – Wiesz – mówiła – na przemyskim dworcu czuje się Azję!

        W osobowym pociągu trasy Warszawa-Hajnówka definitywnie można było mieć takie samo wrażenie. 

        Wyjeżdżałem pod koniec marca. Ponure przedwiośnie, brudny śnieg, przenikliwie zimny wiatr i szum gołych gałęzi drzew sprawiał, że wszystko wyglądało jeszcze gorzej, jeszcze smutniej i beznadziejniej. Jakby tego nie było dosyć, wyjeżdżałem z monstrualnym kacem spotęgowanym paleniem amerykańskich papierosów „Pall Mall”, które dostałem na ciuchach na Skaryszewskiej na Pradze, w ramach rozliczenia za sprzedaną kurtkę. Kiedyś, jak będzie okazja, wrócę do tego pożal się Boże handlowania na Skaryszewskiej, chociaż w istocie rzeczy nie ma co o tym mówić, bo po prostu jak mi brakowało pieniędzy, to wynosiłem na bazar coś z ubrania. W ulicznych bramach w okolicy Skaryszewskiej zawsze było wielu, którzy kupowali i sprzedawali. 

        Potem – w miarę wzbogacania się społeczeństwa – handle ustały, ale wtedy jeszcze miały się znakomicie. Za dość dobrą, amerykańską kurtkę dostałem osiemdziesiąt złotych i paczkę fajek, co nie było tak źle, ale nie było i dobrze, więc zaraz po transakcji poszliśmy z moim przyjacielem Antkiem na późne śniadanie i zeszło nam do wieczora. 

        Wyjeżdżałem na drugi dzień. 

        Z Wileńskiego pociąg jechał przez Łosice do Białej Podlaskiej. Trząsł przepotwornie. Wagony tłukły się na boki, twarde ławki torturowały plecy i w ogóle chciało się wyć, bo tłok był nieopisany i zapachy dalekie od – dajmy na to – francuskich perfum. Straszna beznadzieja związana z powódczanym pragnieniem i niewygodą podróży sprawiały, że dosłownie modliłem się o jakąś stację, na której mógłbym wysiąść, napić się czegoś, zrobić siusiu i po prostu odpocząć. Oczywiście przysięgałem sobie solennie nigdy więcej nie pić! Nigdy! Ani kropli! 

        Na całe szczęście dotarliśmy do Łosic i to się naprawdę bardzo dobrze składało, bo w Łosicach miałem dobrego kolegę ze szkoły. 

        Te odwiedziny spotęgowały mojego kaca tak dramatycznie, że zląkłem się jakiejś spirali śmierci, więc po pożegnaniach i odwiezieniu mnie motorem na przystanek PKS wypiliśmy w sklepie tuż obok po dwa piwa marki „Piwo”. I to był koniec. Przespałem cały odcinek do Białej Podlaskiej. W Białej był jarmark. Czekając na autobus do Kodnia, włóczyłem się trochę tu i ówdzie, jednocześnie gwałtownie szukając ubikacji, która zaczynała być paląco potrzebna. 

        Byłem w wielu publicznych ubikacjach na świecie, ale to, co zobaczyłem wtedy na targowym placu w Białej, przeszło wszelkie moje oczekiwania. Do dziś nie wiem, kto i jak mógł z niej korzystać. Nazwać ją kloaką byłoby dla niej pochlebstwem!

        Na całe szczęście udało mi się uzyskać zgodę fryzjera, który po strzyżeniu-goleniu i położeniu na twarzy zmoczonego gorącą wodą ręcznika, pozwolił mi skorzystać z jego prywatnej ubikacji. Odetchnąłem. Odświeżony i z trochę lepszym nastawieniem ruszyłem do Kodnia. 

        Chciałbym to jeszcze raz powtórzyć: to był 1968 rok i będąc pod wrażeniem różnych wydarzeń, odczuwałem potrzebę tej „pielgrzymko-wycieczki”. 

        Nie umiem tego inaczej wyrazić. Po prostu chciałem się oderwać od codzienności i przeżyć coś głębszego. 

        Innymi słowy, miałem przekonanie, że Kodeń może mi w tym pomóc

piątek, 24 sierpień 2018 10:27

W najlepszym interesie dziecka

Napisane przez

Curyk M 9264Jak decyduje się o tym, kto będzie miał prawa rodzicielskie, z kim dzieci będą mieszkać albo kto będzie miał prawo do widywania się z nimi w sytuacji, kiedy rodzice się rozstają, lub nigdy nie mieszkali ze sobą? Odpowiedź na to pytanie, na pozór prosta, stanowi jeden z bardziej skomplikowanych obszarów prawa rodzinnego.  Prosta – bo jest tylko jedna odpowiedź – decyzje sądowe dotyczące losów dzieci, podejmowane są w najlepszym interesie dzieci. Nie jest to główne kryterium, którym kierują się sądy, jest to jedyne kryterium brane pod uwagę. Prawa rodzica są drugoplanowe, a wręcz nieistotne. Na często słyszane przeze mnie pytanie „Mam chyba prawo widywać się z własnym dzieckiem?” odpowiedź brzmi – niekoniecznie.

        Jednak kryteria brane pod uwagę, gdy sąd decyduje, co jest w  najlepszym interesie dziecka, są niezwykle skomplikowane. Zmieniają się w perspektywie historycznej i obyczajowej.  Kiedyś uważano, że tylko matka jest wystarczająco opiekuńcza, aby zaspokoić potrzeby dzieci w wieku przedszkolnym. Dzisiaj częstokroć decyduje się, że ojciec będzie lepszym rodzicem, nawet dla niemowlaka lub przedszkolaka. Podobnie kiedyś uważano, że praca zawodowa matek automatycznie odbija się negatywnie na ich umiejętnościach rodzicielskich. W końcu zauważono, że przyznawanie praw rodzicielskich pracującym ojcom, bo pracujące matki nie były wystarczająco dobrymi matkami, nie miało za wiele sensu.

        Historyczna i obyczajowa ewolucja konceptu najlepszego interesu dziecka trwa nadal i decyzje sądowe orzekające, co jest najlepsze dla dziecka, są często zaskakujące, a nawet sprzeczne z sobą. Sądy decydują nie o tym, co jest najlepsze dla dzieci jako takich, ale co jest najlepsze dla konkretnych dzieci, będących przedmiotem sporu. Decyzje oparte są na faktach dotyczących danej rodziny i często sąd musi wybrać nie lepszego rodzica, ale mniej złego rodzica. Dlatego alkoholizm może zdyskwalifikować jednego z rodziców, jeżeli drugi nie ma poważnych problemów z nałogami.  Ale w sytuacji, w której jedno z rodziców pije, a drugie ma zaburzenia psychiczne, rodzic, który „tylko” pije, może mieć szansę.

        Warto wiedzieć, że wytaczanie sprawy sądowej „w najlepszym interesie dziecka”, nigdy nie jest w najlepszym interesie dziecka. W interesie dzieci jest, żeby ich rodzice, nawet rozwiedzeni albo żyjący w separacji, osiągnęli porozumienie, dobrze się do siebie odnosili i starali się rozwiązywać nieuniknione konflikty.

        O jakie kwestie prawne spierają się rodzice – i nie tylko rodzice – gdy dochodzi do decydowania o przyszłości dzieci?

        Custody.

        Angielski termin „custody” oznacza prawo podejmowania ważnych decyzji dotyczących dzieci. Za ważne decyzje uważa się decyzje związane z wykształceniem dzieci, ich zdrowiem i wychowaniem religijnym. To, że dany rodzic ma custody, nie musi oznaczać, że dziecko z nim mieszka, choć z reguły tak właśnie jest.  Custody może mieć jeden rodzic (sole custody) albo obydwoje rodziców (joint custody). Jeżeli obydwoje rodzice mają prawo podejmowania decyzji, to muszą się po prostu ze sobą porozumieć, tak jak rodzice będący w związkach, którzy z definicji mają joint custody. Często, gdy rodzice wspólnie podejmują decyzje, dzieci zamieszkują z obydwojgiem rodziców na zmianę, ale podział czasu dziecka pomiędzy dwa domy nie jest koniecznym warunkiem joint custody.

        Jeżeli rodzice nie mogą się porozumieć, a sąd ma powody, żeby wierzyć, że obydwoje powinni wnosić wkład w podejmowanie decyzji w najlepszym interesie dziecka, może przyznać paralell custody, czyli równoległe prawo do podejmowania decyzji. W praktyce znaczy to, że jeden rodzic podejmuje np. decyzje dotyczące edukacji i wychowania religijnego, a drugi decyzje dotyczące opieki zdrowotnej.

        Access.

        Rodzic, z którym dziecko nie mieszka, ma prawo do kontaktu z dzieckiem, a dokładniej rzecz biorąc, dziecko ma prawo do kontaktu z rodzicem, z którym nie mieszka. Jeżeli rodzice nie są w stanie ustalić zasad spotkań, sąd zdecyduje, jak często, na jak długo, a nawet w jakich godzinach drugi rodzic może widywać się z dzieckiem. Należy pamiętać, że jeżeli drugi rodzic nie chce widywać się z dzieckiem, to bez względu na to, jak nieetyczna może być taka decyzja, sąd nie jest w stanie zmusić go do odwiedzania dziecka. To, że rodzic decyduje się nie utrzymywać kontaktu z dzieckiem, nie ma jednak wpływu na obowiązek alimentacyjny. Sąd może zmusić rodziców do płacenia, ale nie może ich zmusić do tego, by cieszył ich czas spędzany ze swoimi dziećmi.

        To, w jakim wymiarze czasu dany rodzic może widywać się ze swoim dzieckiem, zależy od wielu czynników i z reguły warunki wizyt są negocjowane przez rodziców co rok, w miarę jak zmieniają się potrzeby ich dzieci. Jeżeli warunki wizyt wynikają z decyzji sądowej, to decyzja ta może podlegać rewizji, w miarę jak z wiekiem zmieniają się potrzeby dziecka.

        W decydowaniu, w jakim wymiarze dziecko powinno  spędzać czas z rodzicem, z którym nie mieszka,  sądy kierują się zasadą maksymalnego kontaktu, która twierdzi, że w najlepszym interesie dziecka jest pozostawanie w bliskim związku fizycznym i emocjonalnym z obydwojgiem rodziców. Zasada ta może być modyfikowana, zgodnie z najlepiej pojętym interesem dziecka.  Sąd może zdecydować, że w najlepszym interesie dziecka jest niewidywanie się z jednym lub obydwojgiem rodziców. Wbrew rozpowszechnionej opinii to, że jedno z rodziców może zrobić dziecku krzywdę, nie jest jedyną okolicznością, w której sąd może zdecydować, że nieutrzymywanie kontaktu z rodzicem leży w najlepszym interesie dziecka. Jeżeli kontakt z rodzicem ma negatywny wpływ na dziecko, na przykład w sytuacjach, w których jedno z rodziców szkaluje drugie, sąd może zawiesić wizyty tymczasowo lub permanentnie. Zawieszenie wizyt nie jest równoznaczne ze zwolnieniem rodzica z obowiązku alimentacyjnego.

        Co bierze się pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o custody i access?

        Sądy zobowiązane są rozpatrzyć fizyczne, emocjonalne i finansowe potrzeby dzieci, plany dotyczące edukacji i wychowania religijnego, stopień rozumienia przez rodziców potrzeb swoich dzieci, korzyści związane z nierozłączaniem rodzeństwa, więź emocjonalną pomiędzy rodzicami i dziećmi oraz życzenia dzieci. Ten ostatni czynnik nabiera znaczenie wraz z wiekiem dzieci.

        Kto może starać się o custody i access?

        W zasadzie każdy może złożyć petycję do sądu o przyznanie custody lub access.  Ze zrozumiałych przyczyn najczęściej o custody i access starają się rodzice. Na drugim miejscu są dziadkowie i byli partnerzy rodziców, niebędący biologicznymi rodzicami dzieci.  

        Custody, access i przeprowadzki.  

        Nierzadko rodzic, z którym dziecko mieszka, chce przeprowadzić się daleko od miejsca zamieszkania drugiego rodzica, tym samym komplikując widzenia z dziećmi. Jak zwykle kryterium, którym kierują się sądy przy podejmowaniu tego typu decyzji, jest najlepszy interes dziecka. Powody, dla których jedno z rodziców chce się przeprowadzić, brane są przez sąd pod uwagę tylko w specjalnych sytuacjach, np. gdy rodzic chce się przeprowadzić głównie po to, żeby utrudnić drugiemu rodzicowi kontakt z dzieckiem, sąd z reguły nie udzieli zgody na przeprowadzkę. Nawet jeżeli umowa separacyjna dopuszcza, że przeprowadzki mogą mieć miejsce tylko przy obopólnej zgodzie, sąd może zdecydować, że jednej ze stron wolno się przeprowadzić bez zgody drugiej strony.

        Należy pamiętać, że kwestie prawne związane z custody i access są niesłychanie skomplikowane i tylko prawnik, po dokładnej analizie sytuacji, jest w stanie udzielić kompetentnej porady na ten temat.

Monika J. Curyk

Barrister & Solicitor

Notary Public 

289.232.6166

Mississauga, Ontario, Kanada

Treść niniejszego artykułu w żadnym wypadku nie powinna być traktowana jako porada prawna. Celem artykułu jest wyłącznie udzielenie ogólnych informacji.

Andrzej Kumor: Pani Ewo, w dzisiejszym świecie wychowanie to trudna sprawa, to bardzo duże wyzwanie, zwłaszcza kiedy przekaz, który dzieci otrzymują w szkole,  jest sprzeczny z tym, co chcemy, żeby miały w głowie. Tak się składa, że jako rodzice bardzo często nie wiemy, co robić. Gdy dziecko przychodzi ze szkoły i mówi, że w szkole mówili co innego, a w domu mówi się co innego, jak mamy reagować w takich sytuacjach?

        Ewa Antczak:  Tak jak Pan mówi, wychowanie dzieci nie jest sprawą łatwą. Każdy rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka, nie każdy rodzic natomiast ma narzędzia, którymi może operować, którymi może posługiwać się, aby wychować dziecko na produktywnego, szczęśliwego, miłego człowieka.

        – Dawniej to narzędzie to był pas, ileś pokoleń to wspomina. Nie ma narzędzia, to znaczy czego; nie zna psychologii, nie potrafi sobie poradzić, jakich narzędzi potrzebuje rodzic, żeby wychować dziecko?

        – To jest ciekawa sprawa, bo na pewno zauważył Pan, że w przekroju wieków, przekroju lat istniały różne trendy w wychowywaniu dzieci. I faktycznie, w pewnym czasie był to pas, w innym czasie był to doktor Spock.

        – Który kazał nam wszystko akceptować, bo dziecko jest twórcze, piękne.

        – Myślę, że to, z czym się teraz borykamy, to są właśnie konsekwencje tego typu wychowania.

        – Tzw. wychowanie bezstresowe.

        – Niewątpliwie ważne jest, aby dzieci raczej nagradzać niż karać, ale należy to robić w mądry sposób. I ten mądry sposób to jest właśnie to narzędzie, z którym nie każdy rodzic ma do czynienia. Może faktycznie tak wyglądać, że to, co mówią w szkole, nie zgadza się z tym, co mówią w domu, ale proszę wziąć pod uwagę, że w Kanadzie, kraju, który słynie z tego, że jest wielokulturowy, polskie wychowywanie dzieci niekoniecznie zgadza się z tym, co jest obecnie uznawane w Kanadzie. I to nie jest wychowywanie bezstresowe, natomiast jest to sposób wychowywania dzieci przez pozytywną dyscyplinę.

        – No tak, ale coraz częściej tutaj przez to, jak wygląda społeczeństwo, nie mamy autorytetu ojca, nie mamy autorytetu mamy. Jak dotrzeć do takiego dziecka, które zawsze ma okres buntu, zawsze ma okres, kiedy będzie sprawdzało różne rady, które otrzymuje od świata i od nas?

        I druga rzecz, jak reagować na to, co widzimy w środkach masowego przekazu? Wszyscy mamy smartfony, tablety itd., a tam są gry komputerowe, których wiele niesie olbrzymi ładunek przemocy, jest pornografia, jest bardzo dużo złych rzeczy. Jak z dzieckim rozmawiać o tym?

        – Świat się zmienia i zaczynając od pierwszego Pana pytania, jak wychowywać dzieci, co to znaczy ta pozytywna dyscyplina i co robić z brakiem autorytetu, zgadzam się z Panem w zupełności, że niegdyś te autorytety pochodziły i z domu, i ze szkoły, i od przywódców religijnych, było połączenie. Uważam, że dzieci należy wychowywać od samego początku. Należy pamiętać, że dziecko jest to mały człowiek, który tak naprawdę wchłania całą wiedzę jak gąbka, przede wszystkim przez przykład. Jeżeli rodzic mówi jedno, a robi drugie, to wiadomo, że dzieci będą raczej uczyły się, bazując na tym, co widzą. Jeżeli na przykład mówię do swojego syna, odłóż komputer, poczytaj książkę, sama siedząc przy komputerze, to odpowiedź będzie w dzisiejszych czasach oczywista, zobacz, co ty robisz. Tak samo jeżeli na przykład wymagamy od dzieci, żeby nie przeklinały, a sami przeklinamy, wiadomo, że dzieci będą uczyły się przez przykład. 

        Uważam, że należy wychowywać dzieci w szacunku dla autorytetu. Nie w przesadnym szacunku dla autorytetów, ale w szacunku dla rodziców, w szacunku dla nauczycieli, i to, o czym Pan wspomniał na początku, że istnieje taki dysonans między tym, co mówi jedna strona, a między tym, co mówi druga strona. Bardzo często dzieci to wykorzystują na przykład w domu. Jeżeli mama mówi jedno, a tata głośno krytykuje mamę czy odwrotnie...

        – Rozgrywają rodziców.

        – Tak jest. Dzieci bardzo szybko się uczą i dzieci będą wykorzystywać to później. W momencie, kiedy takie dziecko ma już 14 czy 15 lat, to ja zawsze mówię, że to już nie jest czas na wychowywanie dzieci, to jest czas na ponoszenie konsekwencji. Jeżeli nauczymy dziecko od początku szacunku dla rodziców i tego, że rodzice są autorytetem... Tak jak mówię, każdy chce najlepiej dla swoich dzieci. Czasami wychodzi nam to lepiej, czasami wychodzi nam to gorzej, ale jeżeli wychowujemy dzieci w jakimś szacunku dla innych i w szacunku dla siebie samego, to w późniejszych czasach, jeżeli taka nastolatka czy nastolatek próbuje zrobić coś, co może być powiedzmy niebezpieczne czy złe, przyjdzie i zapyta tatę czy mamę o poradę, czy nauczyciela.

        –  Czy nie sądzi Pani, że za mało czasu poświęcamy dzieciom, że te problemy wychowawcze, które mamy, to konsekwencja tego, że jak dziecko ma 6, 7, 8 lat, to już ma tablet, a my mamy wtedy  święty spokój?

        – Zdecydowanie. I często na pytanie, co zrobić, moje dziecko jest uzależnione od komputera, tabletu czy telefonu, powiedzenie albo zabranie na siłę tego typu urządzenia tak naprawdę spowoduje tylko złość i agresję u dziecka. Natomiast ja wychodzę z założenia, że jeżeli coś zabieram, to muszę coś dać w zamian. Na przykład jeżeli rodzice chcieliby poświęcić więcej czasu na rozmowę z tym dzieckiem, wysłuchanie go, zajęcie się jakimiś kreatywnymi zajęciami, proszę mi wierzyć, że dziecko z przyjemnością wybierze tego rodzica zamiast komputera.

        – Jeśli tata zabierze na ryby, na wyjazd czy gdzieś tam i będzie warunek, że tym razem bez telefonu, to dziecko bardziej to zaakceptuje?

        – Myślę, że tak, tylko proszę zauważyć, że to, co powtarzamy ciągle, staje się naszym nawykiem, czyli jeżeli za każdym razem codziennie rano siadamy do telefonu komórkowego i wieczorem kończymy dzień w ten sposób, to wiadomo, że staje się to nawykiem, staje się to w pewnym momencie nawet uzależnieniem. I w tej chwili, myślę, mamy ogromny problem związany z przywiązaniem do elektroniki, więc nie jest to w tym momencie takie proste.

        – To jest nawet nie tyle przywiązanie do elektroniki, czy tylko do takiego świata trochę sztucznego, w którym są nasi znajomi z Facebooka itd., itd., i że poruszamy się nie w rzeczywistym świecie, tylko w tym wytworzonym sztucznym. I nad tym światem rodzice już nie mają praktycznie żadnej kontroli. Czy tak?

        – Absolutnie tak, ale proszę też zauważyć, że taki młody chłopiec czy młoda dziewczyna, poruszając się po Facebooku czy w jakiejkolwiek innej wirtualnej rzeczywistości, nazwijmy to w ten sposób, robi to po to, żeby dostać coś, czego nie dostaje w domu, czyli na przykład akceptację znajomych, to że ktoś im poświęci czas. I po prostu wybierają coś, co im daje przyjemność. Oni nie robią tego z nudów. 

        – Kolejna rzecz, narkotyki. Będziemy mieli teraz rekreacyjną marihuanę, oczywiście z ograniczeniami wiekowymi, ale te narkotyki docierają do coraz młodszych dzieci. Jak reagować w momencie, kiedy widzimy, że z naszym dzieckiem jest coś nie tak, że prawdopodobnie bierze albo chce brać? Co robić wtedy, dzwonić na policję?

        – Myślę, że dzwonienie na policję może sprawić, że dziecko straci do nas zaufanie. Ponadto musimy też zrozumieć taką rzecz, że dzieci są różne, mają swoje różne możliwości, mają swoją osobowość. Niektóre dzieci będą chętne, żeby spróbować marihuany czy papierosów, niektóre dzieci będą od tego stronić. Ja wychodzę z takiego założenia, że po pierwsze, przez rozmowę i tłumaczenie, jakie są pozytywne strony, jakie są konsekwencje, może bardzo dużo wpłynąć na decyzje, które dzieci podejmują. Druga sprawa, jestem zwolenniczką monitorowania, z kim dzieci się spotykają.

        – Czyli kontrolowane zaufanie.

        – Kontrolowane zaufanie. Tak jak mówię, krytyką nie osiągniemy wiele. Jeżeli będziemy dzieci krytykować albo chwalić tylko za bardzo wysokie osiągnięcia, wtedy tracimy ich zaufanie, tracimy te dzieci, i chęć spotykania się z nami i spędzania z nami czasu czy rozmów. Natomiast poprzez to, że wiemy, z kim się dziecko spotyka, że jesteśmy w stanie spotkać się z tą osobą, zamienić kilka słów – też w zależności oczywiście od wieku dziecka.

        – Skaczemy trochę z tematu na temat, bo to jest krótka rozmowa, a temat olbrzymi, ale rozmawialiśmy jeszcze przed wejściem do studia o takich rzeczach, że dziecko nas czymś zaskakuje i nie wiemy, jak zareagować. Na przykład, nasz syn czy nasza córka w wieku 15 – 16 lat przyprowadza kolegę czy koleżankę do domu, która zostaje na noc,  a my tego nie akceptujemy. Co w takich sytuacjach robić? Wielu rodziców w takich sytuacjach zamyka drzwi i siedzi i modli się, żeby nic złego się nie stało.

        – To jest naprawdę trudne pytanie i rzeczywiście żyjemy w takich czasach – tak jak sobie wcześniej powiedzieliśmy – że te autorytety gdzieś tam nie mają siły.

        – Nie ma autorytetów, a z drugiej strony, jest olbrzymi natłok tego, co dzieci w mediach widzą. Sugestie czy innuendo, nie wiem, jak to powiedzieć lepiej, seksualne jest na bardzo wczesnym poziomie. Dziecko słucha słów jakiejś piosenki, która jest, jak to się mówi, na topie, a ocieka to od różnego rodzaju aluzji seksualnych. Dzieci, które nie zawsze są dojrzałe, zaczynają o tym myśleć, czy chcą to robić, bo to jest „cool”.

        – Są wartości, których uczymy się z książek, są wartości, których uczymy się w domu, są wartości, których uczymy się w pewnych miejscach do tego przeznaczonych. I to jest niewątpliwie ważne. Kiedyś miałam przyjemność pisać kilka artykułów do takiej książki „Propaganda dobrych serc, czyli rzecz o reklamie społecznej”. I pamiętam, jeden z tych moich artykułów dotyczył reklamy społecznej w Polsce, która mówiła o tym, że należy używać prezerwatyw. Świetnie została skomponowana, bo mówiła coś takiego: wszyscy to robicie, ale róbcie to z głową. I o co chodziło? Przekaz był następujący, że nie jesteśmy w stanie uchronić dzieci czy młodzieży przed inicjacją seksualną, bo faktycznie wszyscy to robimy, jesteśmy jednostkami ludzkimi i gdzieś tam w drabinie potrzeb jest to jedna z podstawowych potrzeb, więc dzieci będą eksplorowały. Kwestia tego, żeby je nauczyć, jak to robić z głową, czyli mądrze, czyli żeby uniknąć jakichkolwiek problemów, o których wszyscy myślimy i boimy się o nich rozmawiać z nimi w domu.

        – Dlaczego boimy się rozmawiać w domu?

        – Jest to nadal temat tabu.  

        – Dotknęła Pani bardzo ciekawego tematu, który się wiąże z różnymi politycznymi problemami, a mianowicie wprowadzaniem nowego programu edukacji seksualnej w szkołach, gdzie właśnie zakłada się, że skoro dzieci – tak jak Pani powiedziała – bardzo wcześnie inicjują się seksualnie, to powinny wszystko wiedzieć, w związku z tym to szkoła powinna je nauczyć, czyli dziecka na przykład 12-letniego nauczyć o stosunku analnym, oralnym i jak się zabezpieczyć, cały przekrój, cała gama, do tego jeszcze cały genderyzm, czyli że płeć jest konstruktem i że to, czy chcemy z paniami czy z panami,  to my sobie to wybieramy. 

        Więc jak gdyby to, co Pani powiedziała, że „skoro i tak się to robi, więc róbmy to z głową”, to właśnie u podstaw nowego programu edukacji seksualnej, jest założenie, że i tak będziemy w takich sytuacjach. Tymczasem ja jestem w ogóle przeciwny edukacji seksualnej, uważam, że tzw. edukacja seksualna powinna się odbywać w domu, bo każde dziecko jest inne, bo rodzice znają czy powinni znać swoje dziecko najlepiej. A mówienie o sprawach intymnych, takich jak seks – samo słowo „seks” stanowi pewnego rodzaju uprzedmiotowienie, wyłączenie z całego szeregu uczuć, które temu towarzyszą. Dawniej, przynajmniej w założeniu miało to tak wyglądać, że to właśnie osoby najbliższe miały w to zagadnienie wprowadzać. Pani zdaniem to powinna robić szkoła?

        – Moim zdaniem, jest to trochę za wcześnie. Oczywiście też zależy, w jaki sposób, jakiego języka używamy do tłumaczenia dzieciom. Nie wiem jak Pan, ale pamiętam z przedszkola, jak się bawiliśmy w lekarza.

        – Nie chodziłem do przedszkola, ominęło mnie to.

        – Ale dużo pięciolatków jednak gdzieś tam eksploruje i tak naprawdę od najmłodszych lat się interesują i próbują zobaczyć, co tam jest, jesteśmy różni itd. Potem rzeczywiście, w okresie dojrzewania, to jest cały wybuch hormonów i taka bardziej dociekliwa eksploracja, jak to wygląda. I to jest najlepszy moment, żeby rozmawiać.

        – Wracając do tego pytania właśnie, jak zareagować w takiej sytuacji, kiedy dziecko nas zaskakuje, czy należy być stanowczym, czy należy pozwalać, co robić?

        – Powiem tak, jeżeli cokolwiek zabronimy dziecku, nawet osobie dorosłej, to zawsze znajdzie sposób, żeby to zrobić.

        – Czy Pani uważa, że jeżeli to jest w domu, to jest w jakiś sposób kontrolowane?

        – Myślę, że rodzice powinni brać udział w rozmowach z dziećmi. Tak sobie teraz myślę, rozmawiając, że może tak naprawdę ta edukacja seksualna powinna się odbywać z rodzicami – w jaki sposób mówić do dzieci. 

        Tak jak wspomniałam wcześniej, naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób szkoła uczy i jakim językiem się posługuje, robiąc to, itd., ale dobrze jest, żeby to nie osiągnęło granic absurdu. Znajomość podstawowych zasad bezpieczeństwa jest niewątpliwie istotna. Niewątpliwie istotne jest też, żeby dziecko miało do nas zaufanie, żeby mogło przyjść i porozmawiać z nami na ten temat. To naprawdę w dużej mierze zależy od rodziców, jak podchodzimy do takich spraw, bo dla wielu osób, wydaje mi się, przynajmniej w naszej kulturze, jest to temat tabu i nie chcemy z dziećmi rozmawiać. 

        W innych kulturach natomiast jest to sprawa codzienna. I te szkoły faktycznie mają do czynienia z bardzo dużą różnorodnością dzieci. Proszę sobie wyobrazić, na przykład niektóre dzieci przychodzą do szkoły – ja też pracuję w szkołach torontońskich – z niesamowitą wiedzą na te tematy, i to są młode dzieci.

        – W dzisiejszych czasach wszystko można wygooglować.

        – Już pomijając to, ale to są dzieci, które obserwują to w domu. Mówię o takich dzieciach bardzo młodych, na przykład 6-latkach; to nie są dzieci, które by googlowały, ale ich wiedza czasami mnie zadziwia. Natomiast proszę sobie wyobrazić, że powiedzmy 90 procent pozostałej klasy uczy się od swojego rówieśnika zamiast od pani nauczycielki albo od rodzica. Ja tutaj widzę ogromne niebezpieczeństwo, jeżeli unikniemy jakiejkolwiek edukacji seksualnej.

        – Pani Ewo, na koniec proszę powiedzieć, co Pani robi właśnie, na czym polega Pani praca z dziećmi?

        – Moja praca z dziećmi polega na tym przede wszystkim, żeby nauczyć je, jak w siebie wierzyć w mądry sposób, w jaki sposób budować pewność siebie poprzez poznawanie swoich silnych, swoich słabych stron. Często robię badania psychologiczne na przykład we wspomnianych szkołach.

        – Na czym one polegają, to są testy?

        – Tak, to są różnego rodzaju testy, które mają zdiagnozować program, mają pomóc dziecku poprzez akomodację czy poprzez pokierowanie nauczyciela czy rodzica, w jaki sposób pomagać dziecku, które sobie nie radzi powiedzmy ze szkołą albo z zachowaniem. To jest też ostatnio, moim zdaniem, zbyt dużym problemem.

        Robię jeszcze jedną bardzo ciekawą rzecz, o której chciałam Panu wspomnieć. Robimy program, który nazywa się „Ideal Me”.

        – Taki idealny ja, po polsku mówiąc?

        – Tak, ale tu chodzi bardziej o to, żeby dzieci były chętne osiągać sukces, taki na jaki je stać. Żeby zamiast porównywać się na Facebooku z kolegami i koleżankami i czuć się zdołowanym przez to, że ktoś osiąga coś lepszego, albo ma ładniejszą sukienkę, albo nie zauważył mojej nowej fryzury, właśnie żeby dzieci były w stanie znaleźć jakiś cel dla siebie i były w stanie ten cel osiągać. Przy okazji uczymy dzieci, w jaki sposób być lubianym. Nie chodzi tu o podlizywanie się i nie chodzi o to, żeby być lubianym na siłę, tylko w jaki sposób być grzecznym, w jaki sposób zachowywać się kulturalnie, respektować inne osoby, czy nauczycieli, czy rodziców. Ale również uczymy je takich życiowych zdolności, czyli na przykład co powiedzieć w momencie, kiedy ktoś nas obraża, albo jak radzić sobie z kimś, kto jest w stosunku do nas agresywny, albo jak radzić sobie z własnymi emocjami.

        – To jest w języku polskim czy angielskim?

        – To jest po angielsku i niekoniecznie dla dzieci, które mają jakiekolwiek problemy. Akceptujemy dzieci od 10. do 18. roku życia. Robimy to razem z panem Brianem Crombie, z panią Urszulą Urac, która jest Mrs. Canada Globe i również nauczycielką, i z taką organizacją, która nazywa się My School ROCKS, to są osoby, które uczą dzieci pewności siebie poprzez muzykę. I te warsztaty, jak na razie, cieszą się dosyć dużym powodzeniem. Przede wszystkim dzieci są zadowolone z uczestniczenia w takich warsztatach. Robię też bardzo podobne rzeczy w szkołach dla grup dzieci, które przychodzą nauczyć się, jak być pewnym siebie, nauczyć się takich interesujących zdolności, które mogą im pomóc nie tylko przetrwać szkołę, ale również w życiu, czy w pracy, czy w małżeństwie, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji.

        – Dziękuję bardzo za rozmowę. 

        Kontakt do pani dr Ewy Antczak, psychologa szkolnego: 

                        tel. 647-515-4357, 

                        e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

                        www.corecentre.ca

Numer 34/2018 (24-30 sierpnia 2018)

Purplebricks, założona w Wielkiej Brytanii firma zajmująca się internetową sprzedażą nieruchomości, która działa w Australii i Stanach Zjednoczonych, wchodzi na rynek kanadyjski. W zeszłym miesiącu za 51 milionów dolarów kupiła duProprio z Quebecu. Tradycyjni agenci nieruchomości w Kanadzie wątpią, czy Michael Bruce, dyrektor Purplebricks, zrewolucjonizuje kanadyjski sposób kupowania i sprzedawania domów. Purplebricks działa według modelu dyskontowego, za usługi obowiązują jednolite stawki, a nie tradycyjna prowizja.

Obecnie do Purplebricksa należy około 5 proc. rynku brytyjskiego. Wykupiony przez niego quebecki duProprio obsługuje 20 proc. rynku w prowincji. duProprio także unika pobierania 5-procenowej prowizji i stara się zbijać koszty. W zeszłym tygodniu Canadian Real Estate Association opublikowała swoje najnowsze statystyki, z których wynika, że używany dom kosztuje w Kanadzie średnio 481 000 dol. Według internetowego kalkulatora duProprio taki dom mógłby być sprzedany za pośrednictwem firmy za kwotę o 27 000 dol. niższą.

Christopher Alexander z ReMax uważa, że zysk jest tylko pozorny. Domy wystawiane na sprzedaż przez właścicieli osiągają niższe ceny, więc co z tego, że można zaoszczędzić 27 000, skoro sprzedaje się za 50 000 mniej.

Szef Purplebricksa tłumaczy, że jego firma oferuje wszystkie usługi świadczone przez tradycyjnych klientów. Skupia się jednak na marketingu i zachęcaniu klientów do korzystania ze strony internetowej. Potem licencjonowani agenci nieruchomości są wysyłani do konkretnych klientów. Bruce podkreśla, że tradycyjni agenci 85 proc. swojego czasu spędzają na działaniach marketingowych szukając nowych klientów. Purplebricks ich w tym wyręcza. Jego agenci robią to, co umieją najlepiej, pracują efektywnie, a oszczędności wynikają z korzystania tylko z małej przestrzeni biurowej.

Ostatnio zmieniany piątek, 24 sierpień 2018 10:09

Część naukowców sądzi, że żyjemy obecnie w nowej epoce geologicznej zwanej antropocenem, zdominowanej działalnością człowieka, która wywiera dominujący wpływ na procesy zachodzące w skali globalnej. Badacze z uniwersytetów Brock, Carleton i McMaster mają nadzieję, że uda im się określić, kiedy zaczęła się ta nowa epoka, a klucz do rozwiązania zagadki znajduje się na dnie jeziora Crawford niedaleko Milton.

Francine McCarthy, profesor nauk o ziemi z Brock University stojąca na czele grupy, zajmuje się badaniem jeziora od lat 80. Tłumaczy, że jezioro jest doskonałym obiektem do badań, ponieważ ma 22 metry głębokości i na dnie nie ma w ogóle tlenu – czyli nie ma tam życia. To idealne warunki do odkładania się osadów. Latem na dnie odkładają się skały z ruchów wypiętrzenia niagaryjskiego i tworzą jasne warstwy, zimą z kolei na dno opadają martwe organizmy żywe i powstają warstwy ciemne.

W zeszłym tygodniu zespół prof. McCarthy pobrał nowe próbki i będzie szukał roku 1950. To proponowana data początku epoki antropocenu. Zdaniem członków Międzynarodowej Komisji Stratygrafii właśnie wtedy testy nuklearne, używanie paliw kopalnych i nawozów na szeroką skalę poważnie wpłynęły na zjawiska zachodzące na ziemi. Zaczęło się ocieplenie klimatu i podniósł się poziom wód w morzach i oceanach. To powinno być też widoczne w skałach występujących na ziemi. Osady są pobierane za pomocą metalowego pręta wypełnionego suchym lodem i etanolem schłodzonego do temperatury -80 stopni Celsjusza zanurzanego w dnie na środku jeziora. Przez 15 minut osady przylegają do pręta i następnie są wydobywane na powierzchnię.

Póki co przyjmuje się, że od zakończenia ostatniego zlodowacenia żyjemy w epoce holocenu.

piątek, 24 sierpień 2018 10:01

Aby wiedzieli i nie bali się mówić

Napisane przez

Vancouver Chinese Human Rights Watch Group, grupa złożona z chińskich imigrantów mieszkających w rejonie Vancouveru, postanowiła podnieść poziom świadomości społecznej w kwestii łamania praw człowieka w Chinach i pod koniec lipca zainicjowała kampanię reklamową. Pierwszy plakat pojawił się na przystanku autobusowym przy ruchliwej drodze do Richmond, B.C. Przedstawia orła w locie, przy którym znajduje się hasło o zakończeniu dyktatury jednej partii w Chinach i uwolnieniu demokracji. Hasło jest napisane po angielsku i po chińsku. Louis Huang, koordynator około 20-osobowej grupy, mówi, że część Kanadyjczyków pochodzących z Chin nie zdaje sobie sprawy, że w ich ojczyźnie pod względem poszanowania praw człowieka jest coraz gorzej. Kolejne plakaty mają dotyczyć takich tematów jak wtrącanie do więzień przeciwników panującego systemu czy wpływy chińskie w polityce zagranicznej. Grupa pokrywa koszt prowadzenia kampanii z własnej kieszeni.

Huang ma nadzieję, że Chińczycy mieszkający w Kanadzie widząc plakaty będą odważniej wyrażać swoje opinie. Niestety wielu, nawet mieszkających poza ojczyzną, boi się rozmów na tematy polityczne.

Huang przeprowadził się do Kanady w 2002 roku. Od ponad 10 lat zajmuje się walką o prawa człowieka. Mówi, że po dojściu do władzy przez prezydenta Xi Jinpinga sytuacja zaczęła się pogarszać. Vancouver Chinese Human Rights Watch Group organizowała już protesty przed chińskim konsulatem w Vancouverze.

czwartek, 23 sierpień 2018 17:05

Canadian National Exhibition (CNE) – sezon 2018

Napisane przez

Jest ranek, drugi dzień wystawy. Nauczony doświadczeniem z poprzednich lat, z kłopotami tak z dojazdem, jak i ze znalezieniem parkingu, przyjeżdżam tramwajem na CNE. W tramwaju większość pasażerów to rodzice z dziećmi. Po przejściu przez bramę zatrzymuję się i czytam informację i historię CNE. A więc Kanadyjska Wystawa Narodowa jest największą coroczną wystawą. Dzisiaj używa się do określenia takiego wydarzenia, również w języku polskim, słowa „event”. Wystawa pierwszy raz została otwarta w roku 1879 jako Toronto Industrial Exhibition (Torontońska Wystawa Przemysłowa). Później nazwa została zamieniona na Canadian National Exhibition i stała się czymś, co było określane jako pokaz narodu („showcase of the nation”).  Żeby to wydarzenie zrozumieć, trzeba tu mieć pewne odniesienie w czasie. Kanada była formalnie kolonią Wielkiej Brytanii, co prawda nazywaną nieco lżej „dominium”. Dla jednych mieszkańców Kanady, zapewne tych pochodzenia angielskiego, lepiej było być Brytyjczykiem, dla innych zaś Kanada winna być czymś bardziej niezależnym, samoistnym. A więc CNE stanowiła pokaz dokonań krainy, kraju, który stawał się powoli coraz bardziej niezależny od stolicy ówczesnego imperium, od Londynu. CNE służyła przemianie świadomości mieszkańców jeśli nie całej Kanady, to mieszkańców Ontario. 

Inne też były wówczas możliwości pokazania tego, co produkowało rolnictwo, czy też przemysł. Nie było przecież telewizji. Film stawiał pierwsze swoje kroki. Żeby zobaczyć, że coś istnieje, najlepiej było pójść i ujrzeć tę rzecz na własne oczy. A więc ludzie przychodzili oglądać najnowsze nowinki techniczne i handlowe, jak również obejrzeć przodujących artystów danego czasu. CNE była więc tym miejscem, które należało odwiedzić. Chociaż czasy się zmieniały, dalej CNE pozostaje częścią ontaryjskiej tradycji. W 2014 roku CNE pobiła swój rekord oglądalności, odwiedziło wystawę i obejrzało ją 1.430.000 osób.

Jest więc rano i ci, zdaje się bardziej zapobiegliwi, rodzice przyszli wcześniej ze swoimi dziećmi. Patrzę, gdzie rodzice prowadzą swoje dzieci. Jednym z takich miejsc jest stoisko armii kanadyjskiej. Są tu transportery opancerzone, samochód rozpoznawczy, makieta samolotu odrzutowego, karabiny maszynowe. Dzieci chcą dotknąć tych dużych zabawek. Mimo porannej pory już ustawiają się kolejki do transportera i do samochodu opancerzonego.

Idę dalej, do stoiska prasy etnicznej, gdzie my, dziennikarze etniczni, mamy spotkanie z posłami na sejm i z radnymi miasta Toronto. Korzystam z okazji, żeby zapytać radnego Jima Karygiannisa o to, czy jest za zmniejszeniem liczby radnych miejskich z aktualnych 52 do 25? Jim Karygiannis odpowiada mi, że absolutnie jest za redukcją liczby radnych do 25 osób. Według niego, pozwoli to na ograniczenie dyskusji, debat i na przyśpieszenie decyzji podejmowanych przez zarząd miasta Toronto. 

Rozmawiam też krótko z prezesem Rady Mediów Etnicznych Thomasem Sarasem na temat najbliższych spotkań, bo mają być zaproszeni między innymi szef policji torontońskiej, minister imigracji, premier Ontario Doug Ford. Jest jeszcze kilka osób, które chciałyby przyjść na spotkania z dziennikarzami etnicznymi jeszcze przed wyborami do rady miasta Toronto. Zwracam uwagę, że w przypadku pojawienia się na raz kilku zaproszonych mówców na jednym spotkaniu, później jest kłopot z wyborem i z selekcją materiału dla potencjalnych czytelników, selekcją tego, o czym mówili zaproszeni goście. – Tak, wiem, wiem – mówi Thomas Saras – ale mamy takie cykliczne zjawisko, że po wyborach nie każdy chce przyjść, a przed wyborami wszyscy zainteresowani wyborami, czy też swoim wyborem, chcieliby przyjść na spotkanie z dziennikarzami. 

Jeszcze krótko rozmawiam z posłem do sejmu ontaryjskiego Arisem Babikianem, który dziękuje mi za tekst w „Gońcu”, w którym szeroko omówiono właśnie to, o czym on mówił (trochę kosztem tego, o czym mówili inni zaproszeni goście).    

Poseł Aris Babikian w trakcie rozmowy prosi ponownie o to, by czytelnicy „Gońca” dzwonili do posłów z Partii Konserwatywnej w celu udzielenia im poparcia w sprawie zmiany nauczania o wychowaniu seksualnym.

Jest już godzina 3 po południu i widzę, jak powoli zmienia się typ zwiedzających. Jest coraz mniej osób z małymi dziećmi, natomiast coraz więcej młodzieży i ludzi starszych. Ci oglądają stoiska z różnymi rzeczami. Najlepiej zdaje się sprzedawać kawa i małe pamiątki, takie jak kolczyki. Na przykład jak co roku jest pan z Gdańska z wyrobami jubilerskimi. Ale w tym roku ma już konkurencję w postaci Rosjanki, która przywiozła wyroby z bursztynu, te zaś z kolei z Królewca. Pytam ją, czy jest Królewca. Odpowiada, że tak. Tak więc wyroby, które sprzedaje, nabierają wartości bycia autentycznymi.  

Chodzę jeszcze po wystawie w oczekiwaniu na występ pewnego zespołu muzycznego, którego grę widziałem na YouTube, a teraz chcę posłuchać na żywo. 

Wieczorem pojawiają się coraz starsze osoby. Te, zdaje się tak jak ja, chcą obejrzeć występy artystów, posłuchać gry zespołów muzycznych.  Praktyczna rada dla tych, którzy chcą odwiedzić CNE – najlepiej wejść w Internecie na stronę CNE i zapoznać się z programem występów, które zmieniają się każdego dnia.

Jeśli chodzi o przyjście z dziećmi, to najlepiej, wydaje się, zajrzeć na wystawę jak najwcześniej rano, zaraz po otwarciu, kiedy to nie ma jeszcze na CNE dużego tłoku.

Janusz Niemczyk  

czwartek, 23 sierpień 2018 17:01

Dane o sprzedaży powinny być jawne

Napisane przez

Krajowy sąd najwyższy ogłosił w czwartek, że nie będzie rozpatrywał apelacji złożonej przez Toronto Real Estate Board (TREB), która nie pozwalałaby członkom TREB na publikowanie danych o sprzedaży na ich stronach internetowych chronionych hasłami. Rada od dawna prowadzi batalię sądową w celu utrzymania tajności danych dotyczących sprzedaży. Jej zdaniem dostęp do danych powinni mieć tylko agenci, w przeciwnym razie dojdzie do łamania prawa o ochronie prywatności klientów. Już w 2011 roku federalne biuro ds. konkurencji stwierdziło, że zakaz publikacji przeszkadza konkurencji i wstrzymuje rozwój innowacji. W 2017 roku federalny sąd apelacyjny zgodził się, że dane o sprzedaży powinny być upubliczniane.

Obecnie kupujący najczęściej korzystają z pomocy agentów, którzy mają dostęp do bazy danych Multiple Listing Service. Dostępne są też usługi wyceny internetowej np. Teranet, dane o sprzedaży można pozyskać też w lokalnym rejestrze gruntów, ale udostępnienie odbywa się za opłatą.

Ostatnio zmieniany piątek, 24 sierpień 2018 10:01

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.