farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 06 maj 2016 00:10

Kochana wieś Falniów

Napisane przez

        Barbara Sharatt jest emerytowanym profesorem Centre of Russian and East European Studies na Uniwersytecie Torontońskim, ukończyła Uniwersytet Warszawski, studiowała na  London University, McMaster University, doktorat uzyskała na UofT. Autorka wielu artykułów na temat Michała Bułhakowa, przetłumaczyła na angielski korespondencję Władysława Reymonta, reprezentowała Kanadę na dwóch konferencjach UNESCO, w Rzymie i w Mińsku, wyróżniona wieloma nagrodami, działa w Kongresie Polonii Kanadyjskiej.
 
        Październik rok 1944. Ewakuacja ludności Warszawy po upadku powstania. Ci, co przeżyli, idą pieszo do Pruszkowa, kilkanaście kilometrów pod Warszawę.

        Mam cztery lata, więc nie idę, ale jadę wózkiem pchanym przez Ojca. Patrzę na trupy leżące w rynsztoku; nie robią na mnie żadnego wrażenia. Jestem zrozpaczona, bo mój ukochany misio został na drugim piętrze w naszym mieszkaniu. Nikt po niego nie poszedł na górę - pewnie się bali. A teraz mogą go zbombardować albo spalić. Przeczucia mnie nie zawodzą - dom spalono, już po powstaniu.

        W Pruszkowie nocujemy na cemencie w olbrzymiej fabrycznej hali. Wokół nas tysiące ludzi. Rano sąd ostateczny: selekcja ludności. Młodzi pojadą do obozów pracy w głąb Niemiec, starcy, chorzy i dzieci pewnie do Oświęcimia. Pamiętam kordon gestapowców, psy wilczury i rozpaczliwy płacz mojej ukochanej niani, Zosi, która jest przekonana, że nas nigdy więcej nie zobaczy. My też wszyscy płaczemy, kiedy pakują nas do bydlęcych wagonów bez dachów.

        Dzięki Bogu za ten brak dachów, bobyśmy się podusili. A tak widzę rozgwieżdżone niebo po raz pierwszy od lat. Przez całą okupację nocowaliśmy w piwnicy - co noc był alarm. Kiedy wyła syrena, wszyscy zbiegaliśmy po schodach w dół. Sąsiad z następnego domu - jedyny - ocalał - o ironio! - na schodach. Bomba zburzyła kamienicę i gruz zasypał całą jego rodzinę i resztę mieszkańców. Pamiętam, jak następnego ranka poszliśmy oglądać gruzy pozostałe z trzypiętrowego domu. Na gruzach leżał materac z wychodzącym włosiem. Myślałam wtedy, że to ludzkie włosy.

        Przez dwa miesiące powstania niebo było cały czas czerwone. W nocy reflektory przesuwały się po nim, szukając samolotów alianckich, które zrzucały żywność dla głodującej Warszawy. Na nasze podwórko, gdzie powstańcy zapalili ognisko - sygnał dla samolotów - też raz zrzucono żywność. Młody chłopak przyniósł tabliczkę czekolady dla mnie - wielki rarytas, bo żywiliśmy się, czym popadło. Przez cały czas powstania byłam głodna: prosiłam Mamę o „tłuszczyk”. Było tylko zjełczałe masło w słoiku i pamiętam ten zapach do tej pory. Raz przywędrowała do naszej piwnicy nieznana grupa ludzi z małą dziewczynką. Siedząc na kupie bagaży, obie z wielkim apetytem opróżniałyśmy miseczkę pęcaku. Kto ten pęcak ugotował, nie mam pojęcia. Nie wiem też, co to byli za ludzie i skąd się u nas zjawili.

        Wodę odcięto i ludzie z wiadrami chodzili po nią, czasem bardzo daleko. Zawszę się martwiłam o Matkę, kiedy szła po wodę, bo Niemcy, zobaczywszy kolejkę, dawali serię z karabinu maszynowego i zabijali czekających. „Myliśmy ręce” perfumami. Kiedy dostałam dyzenterii, Ojciec przeleciał pod barykadę do znajomych mieszkających po drugiej stronie ulicy. Byli to przed wojną ludzie bardzo zamożni i mieli zapasy, w tym wino. Butelka starego wytrawnego czerwonego wina, z której Ojciec sączył mi do ust po kilka kropel, uratowała mi życie.

        Ale to wszystko nie było najgorsze. Najtragiczniejszą noc przeżyłam, czekając na Matkę, która nie wróciła. Poszły obie z moją Nianią budować barykadę na ulicy Mokotowskiej. Niemcy otoczyli powstańców. Zosia, młodsza  i sprawniejsza, uciekła z obławy; Mamę z resztą kobiet „odmaszerowano” na Szucha, gdzie mieściła się centrala Gestapo. Wszystkich mężczyzn i chłopców rozstrzelano na miejscu. Kobiet użyto następnego dnia do osłony czołgów niemieckich szturmujących barykady. Niemcy skonfiskowali szaliki, chustki i kapelusze - założyli je sobie na hełmy. Mama miała szczęście, że szła przed trzecim czołgiem. Kiedy konwój się zatrzymał, udało jej się uciec do przejścia (tunelu) pod ulicą, całego zasypanego trupami. Wróciła do domu w dzień Przemienienia Pańskiego. Kolejny cud. Przeżyliśmy wszyscy powstanie. Co nas dalej czekało?

        Kiedy pociąg bydlęcy, którym nas wieziono w nieznane, nagle się gdzieś zatrzymał, stał się kolejny cud. Jak z rogu Almatei zaczęły spadać na nas bochenki chleba, pomidory, ogórki i jabłka. To ludność okoliczna, wiedząc, że wiozą wygłodzonych warszawiaków, pragnęła nas nakarmić. Mama ostrożnie dała mi kawałek chleba. Ludzie, którzy rzucili się na jarzyny i owoce, ciężko to odpokutowali. Były wypadki śmiertelne. Nie pamiętam, jak długo jechaliśmy tym pociągiem. Następną stacją była Charsznica. Ktoś otworzył drzwi, wysypaliśmy się na peron.

        I tu miał miejsce kolejny cud. Na stacji stały już furmanki i bryczki. Ich właściciele - okoliczni chłopi - zabrali nas do swoich domów - każdy wziął jedną rodzinę z Warszawy „na przeżywienie”. W warunkach okupacji niemieckiej był to akt bohaterski, bo zakładał utrzymanie dwóch rodzin z jednego dochodu. Sami mieli w domu po kilkoro dzieci, które ustąpiły łóżek nowo przybyłym. Jedzeniem się dzielono, a nie było go za wiele, bo Niemcy rekwirowali cukier i mięso. Na wiosnę roku 1945 zabrali naszemu gospodarzowi konie. Płakał. Kochał te konie.

        Zawieziono nas do pięknej podkrakowskiej wsi Falniów, leżącej na lekko falujących pagórkach. Wieś była dostatnia, bo ziemia była urodzajna, gliniasta po deszczu. Zamieszkaliśmy najpierw u państwa Rosołów, ale że było im ciasno (dom nie był duży), przenieśliśmy się po kilku tygodniach do domu państwa Strzelców, dużo większego. Strzelcowie mieli troje dzieci: Wiesię, Edka i Janisię, z którymi się bawiłam. Nasz gospodarz cieszył się, że dzieci nauczą się mówić językiem literackim, ale tu się zawiódł, bo już po miesiącu ja mówiłam dialektem i przekomarzałam się z Janisią, mówiąc „a ino, a ino”, co zapamiętałam do dziś.

        Pobyt w Falniowie był dla mnie rajem: dzieci i zwierzęta. Obora pełna krów, koni i świń. Pan Strzelec sadzał mnie na kasztanowego konia, którego nazwałam „Strzałka”. Gospodyni brała mnie pod jedną pachę, a Janisię pod drugą i niosła nas przez błoto do obory, za którą przepadałam. Karmiłyśmy kury i kaczki. Był też wielki indyk z sinym podgardlem, którego się bałam. W stodole młócili zboże, pachniało sianem. Wspinaliśmy się na piętro i tarzali w sianie.

        Co rano dostawaliśmy żur z kartoflami na śniadanie. Potem z dziećmi wyprowadzaliśmy krowy na pastwisko, trzymając je za łańcuch. Mnie przyznano Łaciatą, najłagodniejszą z krów, bo byłam najmniejsza i nie miałam doświadczenia.

        Wodę ciągnęło się wiadrami z głębokiej studni. Pochylałam się nad cembrowiną i krzyczałam do studni, która odpowiadała echem. W zimie błoto zamarzało i chodziło się po grudzie, stawiając nogi w koleiny. W moje piąte urodziny zrobiłam sobie spacer po wsi, chodząc od chaty do chaty, bo wszyscy nas znali, i mówiąc z dumą, że już mam pięć lat. Dostałam piękne prezenty: czapeczkę z króliczym futerkiem i kawałek pysznej kiełbasy. Nigdy nie zapomnę zapachu wędzarni mięs i wędzarni tytoniu, domów, do których lubiłam chodzić. Nie zapomnę też zapachu i smaku delicji, którą nas, dzieci, raczyła pani Strzelcowa - krówek domowej roboty ze śmietanki i prażonego cukru.

        Rodzice moi nie wiedzieli, jak się odwdzięczyć naszym gospodarzom. Ojciec zrobił skórzane torebki dla Mamy i dla pani Strzelcowej. Był architektem i inżynierem budowlanym z zawodu, więc wybudował jednemu z gospodarzy willę. Cała wieś chciała nas zatrzymać - Ojciec miał budować im domy. Ja marzyłam o pozostaniu w Falniowie, najpiękniejszym miejscu na świecie, ale los chciał inaczej.

        Najpierw przyszły do nas moja Niania Zosia i Ciocia Natalia. Zosi udało się wyrwać z obozu pod granicą holenderską, bo ciężko zachorowała i pozwolono jej na wyjazd do rodziny w Sosnowcu, który wtedy należał do Rzeszy (Reich) Niemieckiej. Po odkarmieniu i odkurowaniu się, postanowiły obie przekraść się przez „zieloną granicę”, co groziło Oświęcimiem, i dotrzeć do nas. Dotarły, ale z przygodami, bo Niemcy je zatrzymali na przesłuchanie i gdyby nie udane kłamstwo Zosi i dobra wola Niemca ślązaka, który chciał w to kłamstwo wierzyć, wylądowałyby w obozie.

        Zosia została z nami, Ciocia Natalia wróciła do rodziny, znowu jadąc nielegalnie na czyjąś inną przepustkę, którą jej dali współpasażerowie, nieznani jej ludzie. U Strzelców zrobiło się ciaśniej, ale weselej, bo Zosia przepadała za dziećmi i organizowała nam świetne zabawy.

        Na wiosnę przyszli Rosjanie. Paśliśmy krowy na łące, kiedy zobaczyłam radzieckie czołgi i czołgistę, który wyszedł z czołgu, zrobił sobie papierosa z gazety wypchanej machorką i zapalił go. Patrzyłam zauroczona, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam. W Warszawie często przyglądałam się Ojcu nabijającemu tytoniem cienkie rurki papierowe.

        Sztab radziecki zatrzymał się w domu państwa Strzelców i Ojciec odbywał długie rozmowy z majorem po rosyjsku, bo w młodości studiował w rosyjskim gimnazjum. Gospodyni chciała zrobić Rosjanom obiad, ale podziękowali i odmówili, prosząc, żeby im usmażyła ich własne sadło, które przywieźli. Smród tego sadła rozszedł się po całym domu - było nieświeże, pewnie wędrowało z nimi przez wiele dni.

        Wszyscy mieszkańcy wsi pochowali po strychach i piwnicach młode dziewczęta, wiedząc, że z armią nie warto ryzykować. U nas stał sztab, więc Zosia i Karolcia, pomoc domowa Strzelców, obie młode kobiety, były bezpieczne. Żadnych incydentów w Falniowie nie było.

        Rodzice zdecydowali się wracać do Warszawy, miasta, w którym się urodzili. Mnie zostawili u Cioci Natalii, którą bardzo pokochałam, w Sosnowcu, bo nie wiedzieli, co zastaną w Warszawie. Zastali gruzy i mury domu na Żoliborzu, który Ojciec wybudował przed wojną. Dom dostał 16 pocisków, ale stał.

        W lecie przyjechali po mnie do Sosnowca i pamiętam, jak jechaliśmy pociągiem, stojąc w korytarzu, bo pociąg był przepełniony.

        Później zaczęło się odbudowywanie Warszawy. Ojciec od razu znalazł pracę przy odbudowie Związku Nauczycielstwa Polskiego na Powiślu. Później zaczął remontować dom na Żoliborzu, co zajęło Mu większą część życia, bo remontował sam, a zarobki miał małe.

        Z Falniowem nie traciliśmy kontaktu. Państwo Rosołowie zaprosili nas na ślub córki Wandzi i oczywiście pojechaliśmy. Niosłam welon Wandzi. Wesele było wspaniałe, uczestniczyła cała wieś. Korespondencja - wymiana kart świątecznych, trwała bez przerwy.

        A kilka lat później pojechaliśmy, niezapowiedziani, na Wielkanoc do Strzelców. ścigały się bryczki po drodze do kościoła, mieliśmy dyngus. śnieg leżał płatami na ziemi, ale było słonecznie i tak ciepło, że zdjęłam pończochy. Wiesia, kochana dziewczyna, uprała mi skarpetki.

        Kiedy Edek poszedł na studia, zamieszkał u mojej Cioci Natalii w Sosnowcu, która się cieszyła, że może go podkarmiać, za czym przepadała. Wiesia wyszła za mąż za wykładowcę Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i straciłam z Nią kontakt. Edek odwiedził nas w Warszawie, oprowadzałam go po mieście. Potem się ożenił i zamieszkał w Katowicach. Co się stało z Janisią, nie wiem.

        W ramach akcji „tępienia kułaków” zniszczono Strzelców, bo mieli za dużo ziemi. Słyszałam, że przenieśli się do Zakopanego, chyba z Janisią.

        Pisałam do gminy Zakopane, pytając o Strzelców. Bezskutecznie. W spisie ludności figurowała Janina Strzelec, ale data urodzin się nie zgadzała. Adresu mi nie podali. Sprawdzałam książkę telefoniczną w Katowicach, szukając Edka - nie znalazłam. Może się wyniósł z Katowic? Ciekawam, czy dzieci Strzelców wracały do Falniowa z wizytą, żeby odwiedzić sąsiadów i znajomych. Może ktoś w Falniowie ma z nimi kontakt?

        I jeszcze jedno wspomnienie: jadąc do Krakowa z mężem Kanadyjczykiem, spojrzałam przez okno - teren zaczął falować. Powiedziałam: „To tak jak nasza cudowna wieś Falniów”. Mignęła mi nazwa stacji „Charsznica”. Przeczucie mnie nie zawiodło.

Barbara Sharratt

czwartek, 05 maj 2016 23:51

Tego już za wiele drodzy przyjaciele

Napisane przez

ostojaNie pomogą szczere chęci,
bicza z piasku nie ukręci!

        Na naszym polonijnym podwórku ukazał się w jednym z publikatorów tekst, nad treścią którego ktoś jako tako zorientowany w realiach naszej Ojczyzny - nie może przejść do tzw. porządku dziennego. Trudno mi dezawuować inteligencję osoby popełniającej taki pseudologiczny elaborat opierający się na prawdach oczywistych - tyle że uzasadniających bzdury (sorry).

        Jest taki żart - że lepiej jest być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym, bo cóż przyjdzie biednemu z jego choroby? Słuszna maksyma, ale niestety nie wszyscy są czy mogą być bogaci lub, co ważniejsze, zdrowi. Cóż więc w praktyce warta taka, och słuszna ze wszech miar, mądrość? Podobne są te mądrości (słuszne, a jak?) nanizane kolejno jak paciorki na nitkę. „Prawda jest najważniejsza”. Tylko co jest prawdą, a co nie, to duży, wielki znak zapytania. Fakty, fakty proszę! Więc przejdźmy do tych pełnych tak oczywistych (?) prawd i twierdzeń. Na zimno, bo na gorąco się chyba wypaczają. „Jesteśmy istotami społecznymi. Musimy być zgrani z rodziną, współpracownikami, narodem.”

czwartek, 05 maj 2016 23:44

Wiosennie już

Napisane przez

Ratajewska        Czarnobyl,  30. rocznica. Mój syn niedługo ma 30. urodziny. Pamiętam, jak to wtedy było ciepło, jaka piękna pogoda. Mieszkaliśmy w Tarnowskich Górach, jest to północ Śląska. Gór tam żadnych nie ma. Zielone miasto, ale z naszego balkonu widać było kominy wysokie huty cynku i ołowiu. Bardzo niezdrowe kominy. Mieszkaliśmy tam 9 lat.

        Właśnie w te dni po wybuchu było tak – ja nie wychodziłam z domu, ale raz poszłam męża umówić do lekarza. Na słońcu była obrączka, jakaś pielęgniarka przyszła i mówi, że coś takiego jest. Wszyscy wyszli zobaczyć, rzeczywiście, przy słońcu była jasna obrączka. W niedzielę po wybuchu mąż obracał dwa razy naszym nowym samochodem. Zawiózł mnie z dziećmi, a potem sąsiadów z dziećmi. Słońce, a my szczęśliwi byliśmy, bo koło bloku była jeszcze pustynia, bo bloki nowe. Więc ta zieleń w Reptach była cudowna,  miło było, chociaż ja już na ostatnich nogach, w 9. miesiącu ciąży. Poszłyśmy nawet na łąkę – ja z sąsiadką, i narwałyśmy szczawiu na zupę, takie to byłyśmy gospodarne. Potem często myślałam o tej zupie szczawiowej. Była to głupota ją jeść. Mogła być napromieniowana.  

czwartek, 05 maj 2016 23:21

Donald Trump jest amerykańskim katechonem

Napisane przez

krupa12        Trump nie jest ideałem. Mało kto w polityce jest. Jednak nie o ideały idzie tutaj gra.

        Pomimo zmasowanego ataku propagandowego, w tym, jak podaje sam zainteresowany, około 60 tysiącom reklam i spotów skierowanych przeciwko niemu, Donald Trump wygrał republikańskie prawybory w Indianie, co w dużej mierze przyczyni się do jego prawdopodobnej nominacji podczas konwencji Partii Republikańskiej w Cleveland.

        Na kanwie tej wygranej, poczynię małą obserwację.

czwartek, 05 maj 2016 23:07

NATO spotyka się w Toronto

Napisane przez

        Na początku lipca 2016 roku planowany jest w Warszawie zjazd-szczyt członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ma to być największa i najbardziej prestiżowa międzynarodowa impreza odbywająca się w Polsce od czasu upadku komunizmu.  NATO ma aktualnie 28 członków. 26 członków to kraje europejskie, 2 członków to kraje północnoamerykańskie: USA i Kanada. Do Polski przyjadą szefowie państw członków NATO z ministrami obrony narodowej i dowódcami wojskowymi.

        W Toronto 27 kwietnia odbyła się na Uniwersytecie Torontońskim jedna z wielu, jak przypuszczam, imprez poprzedzających wielki szczyt. Hasło imprezy: „Wzmocnienie NATO – Szczyt Warszawski i nie tylko” (Strengthening NATO – Warsaw Summit and Beyond). Impreza na Uniwersytecie Torontońskim była w większości opłacona przez polską ambasadę. Czyli tłumacząc na polski, zaproszone osoby wypowiadające się w panelach, przede wszystkim zaś cywile, opłaceni byli przez stronę polską. Wdzięczność z ich strony widoczna była w słowach podziękowania lub zwracania się z szacunkiem to ambasadora Polski w Kanadzie Marcina Bosackiego.

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.