farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (8)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicyTRYBUNAŁ LUBELSKI

Blisko ośmdziesiąt lat bieduję na tym padole płaczu, ale drugie i trzecie tyleż lat bym żył, a nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie sprawił trybunał lubelski, chociaż na nim byłem nie dzieckiem ani młokosem, ale już miałem blisko lat czterdziestu. Chodem starzec, nie zazdroszczę biednej młodzieży naszej, że mnie przeżyje, bo nigdy widzieć nie będzie tego, na cośmy patrzali. Doczekają się oni zapewne czegoś dobrego, ale takie to nie będzie, co było. I nasze trybunały były pełne powagi i było na co patrzeć; ale trybunał koronny był jeszcze okazalszy, bo i starszy był ledwo nie dwomaset laty, i nierównie więcej narodom sprawiedliwość wymierzał. Na Litwie dziesięć województw, a w koronie ledwo że nie trzydzieści. Otóż, kiedy konfederacja barska się rozwiązała, kraj pierwszy raz podzielono, a mój pan już nie żył, jak to powiadają: usiadłem jak na maku. Miałem ja chętkę i w wojsku służyć i o tom się starał, ale nowy etat przyjmywał konfederatów barskich jak pies jeża. Poszedłem z kwitkiem. Co tu było robić? Przypomniałem sobie czasy dawne, jak to ja kiedyś u wuja relacje pozwów przepisywałem. Pomyśliłem sobie: „Pójdę do palestry obywatelom służyć”. Coś się z prawa pamiętało, reszta się douczy. Nie święci garnki lepią. Pomagali mnie ludzie; w Polsce, kto się bił za ojczyznę, a jeszcze coś dla niej oberwał po kościach, między swoimi z głodu nie umrze. Pan Fabian Wojniłowicz, regent ziemski, wziął mnie na dependenta; a przy takim łepaku, kto by nie chciał, prawa by się nauczył. Wkrótce człowiek przywykłszy stawać, jak potrzeba, a stronom nie bardzo w kieszeń zazierając, szlachta mi powierzała interesa. Właśnie wtenczas na rękę mnie poszło, że pan Stefan Oborski, plenipotent księcia, ożeniwszy się z panią Chrapowicką, bogatą wdową [której wprzódy wydźwignął majątek, nieco zawikłany], a z tego powodu wynosząc się do dóbr żoninych na Białą Ruś, księciu podziękował. Wielu było ubiegających się, aby jego miejsce zastąpić, i wielkie były forsy. Ale książę z własnego instynktu, przypomniawszy sobie, że i widywał mnie w bitwach, i że parę razy byłem do niego posłany z sekretnymi instrukcjami od JW. Ogińskiego, wojewody witebskiego, wówczas pana mojego, przez wzgląd na te małe moje dla kraju zasługi powierzył mi atentowanie wszystkich spraw, jakie by mógł mieć tak w ziemstwie, jako i w grodzie nowogródzkim.

Już od roku chodziłem koło pańskich interesów, kiedy książę rozkazał mi jechać do Białej z częścią swojego dworu i tam na niego czekać. Książę, tam przybywszy, niedługo gościł i ruszył do Lublina, gdzie już finalnie sądzoną być miała jego sprawa zadawniona, a która przez wielkie forsy przechodziła. Jeszcze ona zaczęła się za czasu księcia Radziwiłła Sierotki i okoliczności, z których wynikła, głośnymi są w historii litewskiej. Oto książę Sierotka w ścisłej żył przyjaźni z Iliniczem, wojewodą brzeskim litewskim, co miał wiele dóbr, a między innymi Białe, w której mieszkał. Kiedy więc książę Sierotka powziął zamiar odbycia pielgrzymki do Ziemi Świętej, powierzył go przyjacielowi swemu. A że w kraju, gdzie barbarzyństwo pogańskie panuje, gdzie morowe powietrze nie ustaje, gdzie dostać się nie można, jeno przebywając góry, morza i pustynie, podróż jest tak niebezpieczną, iż można było zakład trzymać, że z niej się nie powróci, książę, będąc jeszcze kawalerem a nie mając sukcesora, jeno książąt Radziwiłłów, upartych kalwinów, co go z powodu, iż rewokował, ile mogli, prześladowali, a tym i on do nich niewiele miał serca i nierad był, aby po jego śmierci ogromne spuścizny miały zbogacać nieżyczliwych krewnych – te wszystkie okoliczności przyjacielowi wynurzając radził się jego, jak by rozporządzić swoją fortuną. Na to pan Ilinicz:

– Jak zrobisz testament, mój książę, a Pan Bóg ciebie do kraju nie powróci, z twojej szczodroty nie będą korzystać ci, których obdarzysz. Ty wiesz, że w prawodawstwie naszym żaden testament nie jest tak mocnym, aby interpretacjom nie podpadał. Krewni twoi, Radziwiłłowie birżańscy, są silni, oni rej wodzą dysydentami obydwóch narodów, a w Litwie i katolik nawet od Radziwiłłów nie odstąpi; zwalą twój testament, owładną twoje dobra i napełnią ich bombizami. Ja bym ci radził nie testamentem, ale formalną transakcją rozporządzić majątkiem.

– A to jakim sposobem? – zapytał książę Sierotka.

– Ty nie żonaty – odpowiedział Ilinicz – ja potomków nie mam; zróbmy więc między sobą transakcją na przeżycie. Ja pierwej umrę: wszystkie moje dobra twoje; Pan Bóg cię pierwej zawoła do chwały swojej: Słuczczyzna, Kojdanowszczyzna, Siebież i co tylko teraz posiadasz, będą moje; a zjedzą diabła kalwini, jeżeli mi włókę twojej ziemi wydrą.

– Zgoda! – powiedział książę i zaraz oba panowie pojechali do Brześcia dla przyznania sobie transakcji.

Już tedy JW. Ilinicz wyglądał tylko zapewnienia śmierci księcia Sierotki, bo już, chodziły wieści raz, że okręt, na którym płynął, rozbitym został, raz, że z dżumy umarł, raz, że bisurmany go ubili, a że był łakomy, bardzo niecierpliwie musiał oczekiwać dokładniejszych wiadomości, bo pięć księstw i trzynaście hrabstw nie piechotą chodzą. Ale człowiek sporządza, a Pan Bóg rozrządza. Książę Sierotka wszystkie trudy i niebezpieczeństwa przy pomocy Anioła Stróża przebył i zdrów powrócił. Szukał śmierci po szerokim świecie, a jej nie znalazł; a ona pana Ilinicza w jego dobrach wytropiła. Bo kiedy książę Sierotka już wracał do dóbr swoich, w Krakowie kilka dni ledwo zatrzymawszy się, obrócił podróż na Białę, aby przyjaciela uściskać – aż wjeżdżając w miasto spotyka kondukt, ale bardzo okazały... Zapytuje, kogo to prowadzą – dowiaduje się, że przed dwoma dniami na polowaniu niedźwiedź wojewody Ilinicza rozdarł. Oddał mu ostatnie posługi książę i szczerze po nim płakał, bo był czułego serca, jako kroniki o nim piszą, i nie było cnoty, która by nie znalazła miejsca w jego sercu. Ale transakcja jak wół była wyraźna – dostało mu się, czym łzy otrzeć i ubogim za jego duszę świadczyć, bo Biała, Sławatycze, Zabłudów i wiele innych dóbr Iliniczowskich weszło w dom Radziwiłłowski. Tak jemu pielgrzymka i na tamten, i na ten świat pomogła, bo był wart tego. Ale żona wojewody Ilinicza miała posag swój, dwieście tysięcy teraźniejszych złotych wynoszący, oparty na wszystkich dobrach mężowskich; ona była z domu Tarłów. Książę Sierotka, chociaż ona dożywocia na dobrach mężowskich nie miała, pokąd żyła, ich nie zajął, zostawując jej wszystkie dochody; a ona, wywdzięczając się za jego łaskę, listem własnoręcznym upewniła księcia, że ani ona, ani jej sukcesorowie o jej posag nigdy upominać się nie będą, będąc zaspokojoną dzierżeniem tak znacznych majątków. Ale po jej śmierci zaczęli Tarłowie sukcesorów księcia pieniać, jakoby takie ustępstwa kobiecie nie listem, ale transakcją, przyznaną w asystencji krewnych, mają się robić. Przez półtorasta lat o to wszczynały i urywały się sprawy. Książę Michał Radziwiłł, hetman wielki litewski, sam do Lublina na trybunał zjechał się z JW. Tarłą, wojewodą lubelskim, co mu niemało nadokuczał, bo był najzuchwalszym z ludzi. Ale jakoś i wtedy na niczym spełzło, a wkrótce potem JW. wojewoda lubelski, ostatni z domu Tarłów po mieczu, na pojedynku zginął od JO. księcia Poniatowskiego, podkomorzego koronnego, i ta sprawa dostała się w spadku JO. księciu Stanisławowi Lubomirskiemu, marszałkowi wielkiemu koronnemu, którego natenczas także spodziewano się w Lublinie. Jeżeli świadomy jestem tych wszystkich okoliczności, to nie dziw, bo od deszczki do deszczki mało dziesięć razy odczytałem wszystkie dokumenta tyczące się tego interesu.

Pojechaliśmy więc do Lublina za księciem. Do bryki, na której siedziałem, dodali mnie Bartłomieja Chodźki, co był dworzaninem u księcia. Dobry chłopiec, ale paliwoda, jakiego świat i Korona polska nie widziały. Ojciec jego miał znaczne dobra w Upiekłem i po kilkakrotnie deputatował na trybunał. I mógłby sam kierować syna, ale rady mu dać nie mógł, taki był zabijaka. Oddał go był do palestry; ale ten, więcej szabelki niż pióra pilnując, tyle ponarąbywał łap i uszów, że jednego roku trzydzieści tysięcy przeszło basarunków musiał za niego płacić. Dokuczyło mu to, a że był spadkowie przyjacielem domu Radziwiłłów, a książę wojewoda lubił szlachtę łapczywą do korda, więc oddał go jemu, aby został nieświeskim dworzaninem. Wzrostu był małego i sucharlawy, figura niepokaźna; ale w życiu moim nie widziałem człowieka takiej siły ani tak szablą robiącego. Miał on pałasz cieniutki, który smyczkiem nazywał, i miał sobie za satysfakcją wpadać między nieznajomych udając mazgaja. Tam z siebie dawał żartować, potem odciąć się czym grubym, żeby być wyzwanym, dopiero, tchórza udając, od pojedynku się wypraszać, a potem, niby z musu, bić się i kaleczyć tych, co się na nim nie poznali. Ja, już jako ojciec dzieciom, a do tego zaszczycony przyjaźnią jego ojca, więc miałem dość nad nim przewagi i wierzył mnie. To bywało, nieraz umityguję go, kiedy z dworem przyjedzie do Nowogródka i wpadnie w burdę, którą lubił szukać; bo on zawsze u mnie stał, jako u sługi jednego dworu. Więc ja z nim sobie jechał, a on, że nigdy dotąd z Litwy nie wyjechał, wszystko mi w drodze prawił:

– Wybaczaj, panie Sewerynie, ale taki mój smyczek musi się pobratać z koroniarzami; szczególnie rad bym poznał jakiego Łęczycanina.

– A to czemu?

– Temu, że kiedy mnie w szkołach męczono, to w Trocu wyczytałem: „Se battre en diable – bić się po łęczycku”. Tyle mi się zostało z całej francuszczyzny. Otóż rad bym się przekonał, czy lepsi gracze w Łęczycy, czy w Poniewieżu.

– Ej, porzuciłbyś, panie Bartłomieju, pleść takie opałki. Czyś zapomniał, że pod bokiem trybunału burdę zrobiwszy, można się przed czasem obaczyć z Trójcą Świętą? Waćpan całe życie guza szukasz; jak staniemy, ja księciu panu powiem, jakie waćpan chcesz kwerendy robić w Lublinie, a waćpana nie wypuszczę ze stancji.

– Panie Sewerynie, ja tak żartuję, aby czas prędzej schodził. Bądź spokojny; i pana ciągle będę się trzymał, a na miłość Boga, księciu panu o niczym nie mów!

Jakoż myślałem, że się panicz utemperował; bo na popasach i noclegach napotykaliśmy szlachtę łukowską przy kuflu, a przecie pan Bartłomiej nikogo nie zaczepił. I tak przyjechaliśmy do Lublina w sobotę wieczór. Ja był rad, że nazajutrz była niedziela, bo w drodze, dojeżdżając do Lubartowa, spuszczając się z góry na groblę naszelniki pękły i konie nas poniosły. Pan Bartłomiej się śmiał, ale ja okrutnie przeląkłem się i zrobiłem intencją, że jak Pan Bóg mnie wyratuje z niebezpieczeństwa, przyjechawszy do Lublina nazajutrz pójdę do spowiedzi.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.