Kiedy "Seawolf" pojawił się w blogosferze, z marszu zawojował serca i umysły internautów; zwłaszcza tych, dla których historia i przyszłość naszej Ojczyzny są sprawą nadrzędną. Zaistniał niespodziewanie i mocno, niczym wybuch supernowej, zadziwiając zarówno uznanych blogerów, jak i profesjonalnych dziennikarzy. I od razu znalazł się na topie prawicowych komentatorów naszej ułomnej rzeczywistości...
Bezpośrednią przyczyną internetowej aktywności Tomka stała się katastrofa smoleńska i cały szereg zdarzeń z nią związanych. Była to zarazem jego niezgoda na medialne zakłamanie i psucie kraju przez bezwzględny, polityczny układ klasy rządzącej.
Tomek był tytanem pracy; pisał w każdej wolnej chwili: na statku, na którym spędzał większość swego życia, w porcie, na lotnisku, w pociągu czy autobusie... Wklejał swe wpisy wszędzie tam, gdzie tylko znalazł zasięg WiFi. Tworzył zachłannie, z pasją, lekkością i finezją, z niespotykanym do tej pory w sieci iście kabaretowym poczuciem humoru... I z żelazną logiką analityka...
Łatwość pisania odziedziczył po matce polonistce, po ojcu marynarzu – fascynację dalekomorskim pływaniem... Po obojgu zaś – wielki patriotyzm, miłość do Polski i Jej wspaniałej tradycji.
Swe przemyślenia publikował codziennie (czasem dwa razy dziennie) – na kilku portalach jednocześnie (również w wersji anglojęzycznej). Nigdy nie poddał się najmniejszej nawet cenzurze, nie tolerował fałszu i zdrady; dlatego czasem ostentacyjnie i z hukiem opuszczał ograniczające jego swobodę fora. Nie tylko internauci kochali jego blogi; zaczytywali się w nich również politycy i dziennikarze, często właśnie od lektury wpisów "Seawolfa" zaczynając codzienny przegląd blogosfery. Dzięki temu do powszechnego obiegu weszły jego słowotwórcze perełki typu "pancerna brzoza", "seryjny samobójca", dziennikarska "flanelka", "Tęczowy Rychu", i in.
Ta niespodziana erupcja talentu i megaprofesjonalne rzemiosło "Seawolfa" wzbudzały nie tylko podziw, ale i zazdrość "konkurencji"; znani blogerzy roztrząsali publicznie fenomen "seawolfomanii". Wg jednej z teorii, nieprawdopodobieństwem było, aby jeden człowiek mógł pisać tak dużo i tak dobrze; sugerowano (zupełnie na serio!), że "Wilk Morski" to grupa współpracujących osób, ukrywających się pod jednym nickiem!
Miałem zaszczyt znać osobiście "Seawolfa". Wraz z grupą trójmiejskich przyjaciół – ludzi "z sercem po prawej stronie" – czekaliśmy z utęsknieniem na każdy Jego powrót z egzotycznych rejsów. Cieszyliśmy się możliwością wspólnego biesiadowania, połączonego z wielogodzinnymi "nocnymi Polaków rozmowami", koncentrującymi się prawie zawsze na naprawie Rzeczypospolitej.
Tomek był człowiekiem szczerym do bólu, ponadprzeciętnie wrażliwym. Ten morski twardziel łatwo się wzruszał, potrafił np. rozpłakać się, słuchając nastrojowej ballady wojennej. Był przy tym facetem bardzo radosnym i wspaniałym kompanem do zabawy; w przyszłość patrzył z optymizmem i nadzieją. Wierzył (i zarażał nas tą wiarą), że możliwa jest zmiana na lepsze, że jeszcze odzyskamy Polskę, że naród otrząśnie się wreszcie z letargu i z tego całego komunistycznego skundlenia, że już wkrótce wyrwiemy się spod władzy zdeprawowanych "elyt".
Jako autor Tomasz Mierzwiński był na fali wznoszącej; w 2010 r. wybrany został na blogera roku; potem zaczął pisywać regularnie do prawicowych gazet i tygodników. Pojawiły się pierwsze propozycje wydania jego książek, również o tematyce podróżniczej.
Wszystkie te plany i marzenia brutalnie przerwała błyskawicznie postępująca choroba nowotworowa. Wiedząc, że zostało mu niewiele czasu – w rekordowo krótkim czasie 2-3 tygodni Tomek "wyrzucił" z siebie "Alfabet Seawolfa", który stał się bestsellerem wydawniczym. "Seawolf" wiedział, miał świadomość tego, że umiera; walczył jednak do samego końca. Dlatego zabronił mi informowania o stanie swego zdrowia zaniepokojonych przedłużającą się nieobecnością na blogu fanów...
Krótko przed śmiercią rozmawiałem po raz ostatni z Tomkiem; był już bardzo wychudzony i słaby, chemia przerzedziła jego bujną czuprynę. W sieci pojawiał się już sporadycznie. W końcu wycofał się i z tego. Powiedział mi ze smutkiem: "Wiesz, ludzie piszą, że to nie jest mój styl. Że ktoś podszywa się pod «Seawolfa». I mają rację – to jest słabe. Nie mam już siły. Kończę z tym...".
Zmarł 1 maja 2013 r., osierocił żonę i dwójkę dzieci. Pochowano go na oksywskim cmentarzu, z widokiem na ukochane morze i port Marynarki Wojennej. Żył zaledwie 48 lat...
Została po nim pustka nie do zapełnienia, pamięć i żal czytelników. Podsumowując fenomen Jego twórczości, Tomasz "Rolex" Pernak stwierdził: "Odchodząc, «Seawolf» ustawił swym następcom poprzeczkę bardzo wysoko...".
W miejsce krótkich "wrzutek", pisanych pospiesznie, bez przestrzegania zasad gramatyki i interpunkcji – zaproponował pełne humoru, podane z sensem i erudycyjnym polotem minidzieła sztuki literackiej. Dziś wielu internetowych i dziennikarskich komentatorów mówi już "Seawolfem", nie zdając sobie nawet z tego sprawy...
Wpisy na blogach żyją krótko, zwykle kilka dni. Potem odchodzą w niepamięć, wypierane przez kolejne, internetowe newsy...
Wydając pierwszy tom przebogatej, pełnej refleksji blogerskiej spuścizny Tomasza "Seawolfa" Mierzwińskiego chcemy przypomnieć współczesnym i zachować dla potomnych nie tylko jej artyzm, ale również PRAWDĘ tam zawartą. Prawdę o nas, Polakach, o naszej trudnej historii; zwłaszcza tej najnowszej, pomijanej w szkolnych podręcznikach, deformowanej przez wrogie tradycyjnemu polskiemu patriotyzmowi tzw. mainstreamowe media.
Pomimo upływu czasu zebrane w pierwszym tomie blogi pt. "SEAWOLF O POLITYCE" nie tracą nic ze swej aktualności... Chociaż powstawały w określonych sytuacjach i określonym czasie (internetowy wpis jest poniekąd pamiętnikiem piszącego i kroniką chwili) – ukazana w nich powtarzalność mechanizmów zniewalania Polski i Polaków może być przestrogą dla przyszłych pokoleń naszych rodaków. Wierzę, że tak się właśnie stanie...
Tomasz wiedział, że najpiękniejsza nawet Idea musi być atrakcyjnie i przebojowo podana. Edukacja społeczeństwa nie może być nudna, nawet nie powinna. Przeciwnicy "Seawolfa" obawiali się nie tylko jego analitycznego umysłu i logicznego, racjonalnego argumentowania; najbardziej uwierał i bolał macherów od III RP jego kpiarski ton i błyskotliwe riposty na PR-owskie zagrywki tzw. salonu. Śmiech jest bronią, śmiech odbiera grozę tyranom, spuszcza powietrze z nadętych bufonów. Śmiech oczyszcza atmosferę zaprzaństwa, dodaje odwagi, otuchy, pomaga przetrwać chwile próby...
I tego Twojego "siłólfowego", skrzącego się dowcipem poczucia humoru będzie nam teraz Tomku bardzo brakowało...
Lech Makowiecki