Trzy pokolenia kobiet z naszej rodziny wybrały się na film Pawlikowskiego "Ida" prezentowany na Toronto International Film Festival.
Mama przeniosła się na chwilę do lat swego dzieciństwa. Opowiadała, ze łzami w oczach, że Jej ojciec i matka, a moi Dziadkowie, pomogli wielu Żydom w czasie drugiej wojny światowej i po wojnie. Ja znałam ten okres z przekazu rodzinnego i lekcji historii, na której uczono nas, że Niemcy mordowali Żydów, a Polacy narażali własne życie i życie swych rodzin, ukrywając żydowskie rodziny i pomagając im przetrwać ciężkie czasy.
Moje córki urodzone w Kanadzie i pokolenie ich rówieśników uczone są czegoś zupełnie innego, a mianowicie, że to Polacy mordowali Żydów w brutalny sposób, byli ich oprawcami. Dlaczego nie pokazuje się filmów ukazujących Polaków, którzy ratowali Żydów bezinteresownie, narażając własne życie i niejednokrotnie je tracąc. To przykre, że rząd polski daje pieniądze na produkcję filmów, które nas oczerniają na arenie międzynarodowej. Film "W ciemności" oczerniający Polaków prezentowała również na TIFF pani Agnieszka Holland dwa lata temu. Podobnie jak pan Pawlikowski spuściła głowę i wymijająco odpowiedziała na kilka moich niewygodnych pytań. Zachęcam wszystkich Polaków, aby pisali do gazet i wszędzie gdzie się da z prośbą o zaprzestanie oczerniania nas i naszych dzieci. Apeluję do wszystkich artystów polonijnych, aby wreszcie zdobyli się na odwagę i zaprezentowali coś, co ukaże Polaków jako humanitarny naród pomagający Żydom i ratujący ich życie. Pamiętajmy: tak daleko wejdą nam na głowę, jak sobie na to pozwolimy.
Pozdrawiam,
Aneta R.-Woznowski
Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, róbmy swoje, budujmy polską siłę.
•••
Dzień dobry Wszystkim Czytelnikom "Gońca".
Piszę do Państwa z Toronto, gdyż tu spędzam wspaniałe chwile z Rodakami z Polski, którym się nisko kłaniam, podziwiam, po latach rozłąki.
Przyjechałam do Znajomej, dla spotkania po latach, ale też korzystam z okazji poznawania tego wspaniałego kraju, drugiej Ojczyzny moich Przyjaciół.
Z zainteresowaniem przyglądam się życiu ludzi, którzy z wielu powodów opuścili niegdyś Polskę, by podjąć trud życia za oceanem. Moja Przyjaciółka wyjechała za synem, który jako małolat nie godził się z polską rzeczywistością lat 80.
Ryzykując swoją przyszłość, przedarł się przez wiele granic, by się zatrzymać tam, gdzie cieplej zabiło Jego serce. Jest w Toronto.
Poważny współwłaściciel firmy, mąż i ojciec gromadki dzieci, mieszkający w pięknym domu zacisznego kącika metropolii. Imponuje hołdowaniem uniwersalnym wartościom, polskiej tradycji, ciepłem, serdecznością i niebanalną gościnnością. Zadziwia postawą, której nie utrwalił jako siedemnastolatek w swoim kraju, a jednak ją prezentuje podobnie jak żona, dzieci, rodzina.
Nie wiem, czy mi uwierzą znajomi w Polsce, że tak może być, że godność jest najwyższą wartością dla Polaków pozostających daleko od Polski.
Moje spostrzeżenia potwierdziła obserwacja spotkania rodaków zorganizowanego w minioną niedzielę przez m.in. Redakcję "Gońca". Ileż tam było patriotyzmu, ile szacunku dla weterana wojny, ile ciepłych serdecznych uścisków, serdeczności jakby nieco niemodnej w moim kraju.
U nas ludzie częściej w niedzielę bywają w marketach, aniżeli na towarzyskich, bezpośrednich spotkaniach znajomych, sąsiadów. Liczne weekendy to ucieczka z domu, miasta, daleko przed siebie, do obcych, a to oznacza tkwienie w korkach i pozostawanie głównie w kontaktach telefonicznych. Tu wszyscy się znają! Ludzie rozmawiają ze sobą bez pośredników, tańczą, śpiewają, słuchają polskich przebojów, racząc się polskimi potrawami, napojami. Utrwalają tradycję? Jakby nigdy z niej nie zrezygnowali!
Dobrze się poczuć w takiej atmosferze, gdzie każdy z każdym rozmawia, po polsku, gdzie ludzie pamiętają o drugim człowieku, jego problemach, schorzeniach, doradzają sobie, wspierają się uwagami. Skąd ja to znam?
Pamiętam dzieciństwo, poranne pogawędki sąsiedzkie, choćby o pogodzie, spotkania przy wspólnych zajęciach typu żniwa, sianokosy, darcie pierza, serdeczne pogaduchy pod kościołem, do którego wszyscy szli pieszo i nikt nie spieszył się do domu. Te wszystkie zdarzenia przyszły mi na myśl w wielkim mieście na najwyższym światowym poziomie.
Tu zatęskniłam do dawnych obyczajów Polaków, niezwykłej gościnności "czym chata bogata"... Dlaczego tu?
Mój kraj się mocno zmienił. Sąsiad nie zna lokatora za ścianą, do kościoła chodzą nieliczni, głównie wiekowi, często niepełnosprawni. Inni jeżdżą samochodami. Po nabożeństwie wszyscy się spieszą. Dokąd? Raczej nie jest to na spotkanie bliskich, sąsiadów, a wyjazd gdzieś tam, by zrobić zdjęcia, błysnąć w poniedziałek w pracy atrakcją zastaną podczas weekendu.
Nikt od dawna nie spiera się z racjami np. głoszonymi przez księdza, nie dyskutuje się o sprawach ważnych dla godnej egzystencji, ale za to często liczy się pieniądze, urządza popisy majętności, mówi się niemal wyłącznie o samochodach, firmach, często o polityce, która sprowadziła się do jednej dewizy: kto nie z nami, to jest be, to jakiś moher, pisior itp.
Biznes, sukces, to terminy, które wyparły z mediów cały zasób rodzimego słownictwa. A przecież mój naród jest w Polsce zdominowany przez bardzo dorosłych. Dojrzałe powojenne pokolenie zdominowało resztę populacji 21. wieku. Nic to jednak nie znaczy dla rządzących. Geriatryczne pokolenie jest zbyteczne i dość kosztowne. Niskie świadczenia nie przynoszą dobrych dochodów.
Ludzie wiekowi nie zdobią salonów, a często stanowią problem. Trzeba w tym wieku mieć znacznie więcej na leki, rehabilitację, zęby, okulary, często też na kule czy wózki ortopedyczne. Skąd? Tego nikt nie wie. Głodowe świadczenia izolują pokolenie seniorów od kultury, wypoczynku, podróży.
Przewaga tych ludzi wadzi młodym dorobkiewiczom, zwłaszcza gdy babcia już nie musi być nianią dla potomstwa, gdy nie ma z czego dołożyć do nowego auta. Rysuję bardzo smutny, jednak mocno prawdziwy obrazek dzisiejszej Polski. W miastach coś tam się dzieje, jakoś działają kluby seniorów, gdzieś tam funkcjonują tzw. uniwersytety III wieku. To dobre inicjatywy, ale uczestnictwo w nich nie istnieje na skalę masową z powodu ograniczeń materialnych, trudnych dla pokonania przez ludzi samotnych, ledwo dotkniętych groszowym świadczeniem, które często nie wystarcza na nic, poza obowiązkowymi płatnościami. Jakże często chory pacjent w aptece zaczyna realizację recepty od pytania: ile to kosztuje? – by następnie odejść od okienka z niczym. Polska miała być drugą Japonią, zieloną wyspą i jeszcze innymi barwnie określanymi miejscami, a jest?
Moja Ojczyzna to smutny skrawek ziemi, na którym spora część społeczeństwa stoi w kolejce do "TAM" – ostatniej drogi, ostatniego miejsca. Cierpliwie i pokornie.
Przykre jest to, że wśród tych smutnych "kolejkowiczów" są ludzie, którzy dźwignęli kraj z powojennej ruiny, którzy miesiącami nie otrzymywali wynagrodzeń za pracę, bo nie było pieniędzy, którzy wierzyli, że wygrana wojna przyniesie wolność i rozwój dla potomnych.
Repatrianci z wielu stron świata zjechali do kraju, wioząc w walizkach ogromne nadzieje, które brutalnie zatopiono najpierw w wyniszczającym sojuszu z sąsiadem, dziś w pogrzebanych wartościach, które zakopali niecni ludzie, żądni władzy i pieniędzy, kłaniający się wszystkim, tylko nie rodakom, szanujący obcych, a nie tych, którzy ten kraj postawili na nogi. Nasi rodzice, potem my – pokolenie urodzone po wojnie, stawialiśmy na naukę, na wiedzę. Wszelkimi sposobami, wyrzeczeniami szukaliśmy wykształcenia zarówno na tajnych kompletach, jak po wojnie w polskich szkołach, budowanych rękami rodziców, czynami społecznymi.
Dziś wykształcenie nie ma znaczenia w Polsce. Dobry absolwent wyższej uczelni, często z kilkoma fakultetami, myje garnki w londyńskich barach na równi z tymi, którzy nauki nie podjęli. Jakże inaczej jest tu, gdzie jestem. Słyszę, że dobra uczelnia, dobre wyniki nauczania to gwarancja sukcesu na starcie dorosłego życia młodego człowieka. Jakaż piękna motywacja do troski o rozwój, a jednocześnie jakby nic nadzwyczajnego, bo komu oddać decyzje w sprawach kraju, miasta, firmy, jeśli nie mądremu, dobrze wykształconemu człowiekowi. Szkoda, że już ta dewiza nie obowiązuje w Polsce.
Jestem szczęśliwa w Kanadzie, mam jeszcze 20 dni pobytu w dobrym miejscu na ziemi, a potem muszę wrócić do siebie i znosić kłamstwa, obietnice bez pokrycia i milczeć, żeby nie usłyszeć, że należę do pisiorów, czy tego, że jestem tylko moherem.
Zostawię tu szczęśliwych ludzi, moich Przyjaciół, Polaków, i będę do Nich tęsknić, będę wzdychać do tego wspaniałego, bogatego kraju, dostępnego także Polakom. Dobrze, że im się zdarzyło szczęście, że pokonali wszelkie bariery i zakotwiczyli tu trwale. Myślę, że zacnie służą tej nowej Ojczyźnie jako wartościowi obywatele. Dobrze, że już nie muszą uczestniczyć w notorycznych sporach i nieustających wyborach tych samych ludzi, którzy zmieniają barwy, przynależności, na użytek chwili także poglądy, ale raczej Polski nie kochają.
Pozdrawiam Redakcję "Gońca" i Wszystkich Polaków obecnych na pikniku i mieszkających w Toronto. Bóg Wam sprzyja i niech tak zostanie.
Wacława Jankowska
Lądek Zdrój, Polska
Odpowiedź redakcji: Dziękujemy za miłe słowa.
•••
Czy wyjaśniona będzie rekordowa zachorowalność na raka w Gdańsku?
W "Dzienniku Bałtyckim" z 6 września 2013 roku opublikowano obszerny wywiad z prof. Jackiem Jassemem, kierownikiem Kliniki Onkologii i Radioterapii gdańskiego UCK, pt. "Onkologiczny chaos". W wywiadzie profesor J. Jassem potwierdza niechlubny rekord zachorowań na raka na Pomorzu oraz nieracjonalne wykorzystanie istniejących ośrodków onkologicznych w Polsce, głównie z powodu braku pieniędzy i niedostatecznych zleceń udzielanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Nie przeszkodziło to Przewodniczącemu Polskiego Towarzystwa Onkologicznego w postawieniu wniosku powołania nowego Centrum Onkologicznego w Gdańsku oraz Narodowego Instytutu Raka.
Nie te wnioski mnie bulwersują, ale jakaś dziwna niechęć wyjaśnienia przyczyn niechlubnego rekordu zachorowalności na raka głównie w Gdańsku i jego okolicach. W wywiadzie stwierdza się dużą umieralność mężczyzn, nie podając, o jaki teren chodzi i wiek zmarłych. Jestem pewien, że prowadzi się badania statystyczne, które w tej sytuacji są ważne, ponieważ ta sprawa istnieje już wiele lat. Wydaje mi się, że usuwanie przyczyn zachorowalności jest równie ważne jak leczenie.
Ostatnio wiele się mówi i nawet pisze o szkodliwości hałdy fosfogipsów usypanej przez Fosfory Gdańsk w Wiślince (pod Gdańskiem) nad Martwą Wisłą. Naukowcy badający szkodliwość tej hałdy wykazali, że zawiera ona między innymi około 890 ton promieniotwórczego uranu. Dla "Dziennika Bałtyckiego" nie jest to wdzięczny temat, ponieważ jest za budową elektrowni jądrowej na Pomorzu. Sądzę, że dla dobra żyjących w Gdańsku ludzi sprawa rekordowej zachorowalności na raka musi być rzetelnie przebadana i wyjaśniona.
Z poważaniem i pozdrowieniami,
Wawrzyniec Łęcki, Gdańsk
Odpowiedź redakcji: Jesteśmy "za"!