"Szukałem, mówił w niedzielnej homilii proboszcz naszej parafii, w Encyclopedia Britannica słowa »Miłość«. W wydaniu 1985 znalazłem, było tego cztery strony. A o atomie cztery linijki. Tych samych słów szukałem w najnowszym wydaniu. O miłości – ani słowa, o atomie – dwie strony."
Nie mamy na nic czasu, nie mówimy do siebie, coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy. Cóż mnie to wszystko obchodzi, kiedy na głowie mam tyle spraw i odpowiedzialności oraz tylko dwie alternatywy: porażka albo sukces.
Reszta?
Jaka reszta?
Koncerty, spacery, wyprawy do muzeum, odwiedziny chorych... Skąd wziąć na to wszystko czas? Wydawałoby się, że cały świat jest jakiś porąbany.
Na szczęście – nie cały, nie wszyscy i nie wszystko jest na dnie. Muzyka uspokaja, powoduje, że dostrzegasz, jak jest cudownie. Szczególnie gdy trafi ci się gratka w postaci koncertu chóru "Quo Vadis" z orkiestrą "Camerata" i z Solistami.
REFLEKSJA OSOBISTA
Śpiewałem w tym chórze dziesięć lat. Wiem, na czym polega przygotowanie każdego utworu. Najkrócej – miesiąc. Pod warunkiem, że po próbie zaniosę nutki do domu i każdego wieczoru będę ćwiczył, ćwiczył, ćwiczył. Aż do następnego czwartku, gdy zbierzemy się wszyscy i sprawdzimy, kto z nas ile włożył w to pracy.
Czas na wspólną satysfakcję przychodzi, gdy usłyszymy nie fragmenty, lecz całość utworu ukaże się nam jak przepiękny obraz w harmonii dźwięków, któremu już nic nie brakuje. Ale zanim to przyjdzie, trzeba razem ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Nie ma mnie już w chórze, ale jestem na widowni. Mam słuchać.
Otóż – niezupełnie tak jest, czuję się związany odpowiedzialnością, żeby mój głos nie wyszedł poza chór, żeby się wpasował w tonację i moment, gdy dyrygent go już uwalnia. Oby nie za szybko i nie za późno. I żeby nie zazgrzytało coś między głosowymi strunami, bo w harmonii chóru obowiązuje bezwzględna dyscyplina: nie ma miejsca nawet na szelest kartki z nutami.
Nie jestem w chórze, ale i tak czekam na dyrygenta znak i razem ze wszystkimi nabieram powietrza do płuc, aż do przepony. Całe szczęście, że nie zacząłem śpiewać razem z nimi...
CHÓR "QUO VADIS"
Gloria, ten utwór znam, przygotowywaliśmy go przez dwa lata z przerwami na, ciągle odkładane, otwarcie nowego kościoła w Brampton. Chór "Quo Vadis" powstał przy parafii św. Eugeniusza de Mazenod na jedenaście lat przed otwarciem własnego, tej parafii, kościoła. Gdy wreszcie przyszedł ten dzień i ten moment, gdy po raz pierwszy otwarły się drzwi do świątyni, wchodzącą procesję powitał zagrany na trąbce hejnał, po chwili – bębny i... Gloria, gloria.... Pierwszy śpiew w naszym nowym kościele był również pierwszym wykonaniem tego utworu, napisanym specjalnie na ten moment.
Skomponowanym, rozpisanym na głosy w chórze oraz na orkiestrę przez Krzysztofa, wtedy – od jedenastu lat naszego dyrygenta.
Krzysztof Jędrysik. Wiele się złożyło w jednym: znakomite muzyczne oraz dyrygenckie wykształcenie, wiedza i pasja oraz całkowicie bezinteresowne oddanie. On po prostu wie, jak to zrobić, żeby dobry chór egzystował przy parafii, trwał przy niej wiernie od piętnastu lat i był uznany za jeden z najlepszych chórów polonijnych.
Ta, aktualnie najmłodsza, polonijna parafia, od początku istnienia miała swój własny chór, i od razu na dobrym poziomie. Nie jest prostą sprawą znalezienie, zachęcenie i przywiązanie do chóru tak znacznej liczby śpiewających. Wyćwiczenie ich głosów tak, aby z różnorodnych zaczęły brzmieć jednakowo.
Najmocniejsze i najliczniejsze w chórze "Quo Vadis" zawsze były soprany, których głos czysty jak źródlana woda, sięga wyżyn. Alty, ich śpiew jakby pieśń zmiękcza, ubarwia. Panie w chórze stanowią większość. Gorzej z panami, trudni do wynalezienia, i mimo że, jak to mówią niektórzy, chętnie śpiewają przy goleniu, niechętni są do publicznych występów. Tenory, basy... Wszystkich razem jest ich w chórze sześciu i ledwie słychać, że są, ale słychać też tę głębię utworu, która w muzyce klasycznej jest absolutnie konieczna. Szkoda, że nie ma ich więcej. I to jedyny mankament chóru, maskowany przez koncertującą orkiestrę, bo tu niskie tony słychać.
Chór to najpierw dyrygent. Jaki dyrygent taki chór. To samo z orkiestrą... Krzysiek mówi, że niezupełnie jest tak, że jak nie ma materiału, to i Salomon nie naleje... Nie udaje się, w warunkach polonijnych, stworzyć większej orkiestry, wykonującej utwory klasyczne, niż kilkunastoosobowa.
Żeby być muzykiem w orkiestrze, nie wystarczy zapał i umiejętność gry na instrumencie. Tu trzeba lat ćwiczeń. Obowiązuje – profesjonalizm. I pomyśleć, że mimo iż w orkiestrze "Camerata" nie wypłaca się gaży, są naprawdę dobrzy.
Znakomity chór, świetna orkiestra i dyrygent. Kto jeszcze stanowił o sukcesie koncertu?
SOLIŚCI
Kinga Mitrowska. Sopran. Cudowny głos, skromna, piękna, serdeczna i ciepła. Taka jest w życiu i taka na scenie. Wraz z chórem i orkiestrą ofiarowała nam Laudate Dominum Mozarta, także inne dwa utwory Ave Maria: Cacciniego i Lorenca; chwytający za serce utwór Haendla Lascia chio pianga – nie wiem, doprawdy, kto bardziej zachwycał: Haendel utworem, czy Kinga wykonaniem. Fanem Kingi jestem od lat i od lat mnie zaskakuje, gdy na każdy koncert przynosi niespodziankę. Tym razem był to Hymn a l'amour Edith Piaf. Choćby dla tej jednej pieśni warto było...
W drugiej części koncertu na scenie pojawił się, dawno już niewidziany, a jakże znakomity solista rockowo-jazzujący, Robert Baj. Dopiero to była gratka, gdy Robert z Kingą, chórem i orkiestrą wykonali Niech mówią że, to nie jest miłość... Rubika, a dalej – Halleluja Cohena. Musieli powtórzyć, raz nie wystarczyło. A przecież żaden z tych utworów nie należy stricte do klasyki, ani to nie była muzyka Mozarta, ani Haendla... Sekret tkwi niewątpliwie w aranżacji oraz w olbrzymich możliwościach wokalnych tak Kingi, jak i Roberta. Zapewne to jest jakaś propozycja i jeśli ten duet ruszy w świat, proszę pamiętać, że to ja podsunąłem pomysł i poproszę o należne mi apanaże. Duże będą, w to wierzę.
Nie mniejsze wpłyną na konto impressario piętnastoletniej Ani Wójcik. To, co usłyszeliśmy na koncercie, zapowiada przyszłą gwiazdę muzyki operowej, która wchodzi w cudowny sopran z dużym potencjałem: ta piętnastolatka bezbłędnie wykonała Una Furtiva Lagrima Donizettiego, a w drugiej części, gdy zaśpiewała Mama z repertuaru Il Divo, wycisnęła nam łzy z oczu.
No i rodzynek koncertu: Kubuś Skiba, który na scenę wniósł swobodę dojrzałego solisty. Co zaśpiewał? A co może zaśpiewać młody, dobrze się zapowiadający, dziesięcioletni mężczyzna: Where is Love? – oczywiście. Chce wiedzieć. Ma chłopak talent, świetnego nauczyciela, a raczej nauczycielkę: Kingę, i ogromną, znacznie większą od wzrostu, wolę, żeby być śpiewakiem. Wielkim, znanym, sławnym.
No i na koniec rarytas: I will follow Him wykonali wszyscy razem, a my na stojąco biliśmy brawo.
Oczywiście, że musieli powtórzyć.
***
Koncertu "Dotyk miłości" słuchaliśmy 25 października 2014 roku w Maja Prentice Theatre w Mississaudze.
Scenariusz i reżyseria: Krzysztof Jędrysik przy współpracy Krzysztofa Jasińskiego.
Wykonawcy: Chór "Quo Vadis" oraz orkiestra "Camerata" pod dyrekcją Krzysztofa Jędrysika.
Soliści: Kinga Mitrowska, Robert Baj, Ania Wójcik i Jakub Skiba.
Autorom i wykonawcom koncertu – podziękowanie w imieniu
całej publiczności
składa skryba –
Zbigniew Turkiewicz
PS Dyrygent Krzysztof Jędrysik już dzisiaj zaprasza na jubileuszowy koncert z okazji 15-lecia istnienia chóru, zatytułowany: "Quo Vadis i przyjaciele". A wspaniałych przyjaciół – solistów, muzyków, na pewno nie zabraknie. I, zapewniał, organizatorzy koncertu postarają się o większą salę, aby dla nikogo nie zabrakło biletów.