– To było w czasach stalinowskich?
– Tak, ale należałoby zacząć od tego, że w czasie I wojny światowej moja babcia popełniła "mezalians", uciekła ze Ślązakiem, którego potem rzuciła i wróciła do Polski, ale ojciec urodził się w Niemczech i jego pierwszym językiem był niemiecki, co okazało się niezwykle przydatne w czasie drugiej wojny światowej. Ojciec wstąpił do AK i dzięki swej znajomości języka pomógł wyciągnąć masę ludzi z Majdanka. Był szaleńczo odważny, wręcz szarżował i jego życie w tym wojennym czasie układało się niemal w scenariusz filmowy. To była prawdziwa szarża ułańska... Gdy przyszli Sowieci, zamiast orderów za swą heroiczną wojenną działalność został aresztowany i to właśnie w momencie, gdy na świat przyszłam ja...
Był maj 1953, córka Grażynka miała zaledwie trzy miesiące, gdy pewnego dnia ojciec wyszedł z domu i nie powrócił. Matka została sama z trójką maleńkich dzieci. Dopiero po czterech miesiącach otrzymała od męża gryps, że osadzony został w "Gmachu pod Zegarem", następnie na Zamku Lubelskim, jednym z najcięższych więzień politycznych okresu stalinowskiego. Bez nakazu aresztowania, bez wyroku, bez rozprawy sądowej przesiedział aż do odwilży w 1956 roku. Oprawcy wyrywali mu paznokcie u nóg, operowali młotkiem... Gdy nastał Październik 1956, ojca zwolniono, ale zdrowie miał zniszczone...
***
Fizycznie ojciec dość szybko doszedł do siebie. W swoim środowisku nawet imponował potem swą ułańską sprawnością. Po raz pierwszy dosiadła z nim konia jego córeczka Grażynka, niestety nie przejęła talentu w tej dyscyplinie. Spadła z konia i lęk pozostał w niej po dziś dzień, co najwyżej "dopuści się" więc truchciku, lecz najchętniej na ląży, by koń nie poniósł... Za to później talent i zamiłowanie do hippiki z sukcesami sportowymi przejęła jej córka, a jego wnuczka Kasia. Obie: córkę Grażynę i potem wnuczkę Kasię ojciec nauczył umiłowania natury i obcowania z nią. Również sztuki obserwacji i wniosków. Nauczył obie pływać. Sam, gdy miał blisko 60 lat, w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą startował do zawodów przepłynięcia Wisły.
Niestety, nigdy nie odzyskał po tym, co przeszedł w kazamatach UB, równowagi psychicznej, ciągle szukał winnych za swój los. Także we własnej żonie. W więzieniu wraz z bólem cielesnym wtłaczano mu nienawiść do byłych właścicieli ziemskich, czyli "kułaka", jakim był jego teść, oraz do żony, która – jak podszeptywali mu złowieszczo oprawcy z UB – podczas gdy on był uwięziony ,"dobrze" radziła sobie z trójką maleńkich dzieci, bo poszła na współpracę z komunistami, miała kochanka sowieckiego oficera i żyje w dobrobycie z przesyłanych paczek. Tymczasem matka Grażyny przetrwała z największym trudem ten koszmarny okres i udźwignęła z nieprawdopodobną determinacją Matki Polki cierpienia, na które ją skazały te okrutne czasy.
A przecież ona, Władysława z domu Wnuk, rok przed II wojną rozpoczęła naukę w Gimnazjum im. Lubomirskich w Puławach, a była to bardzo renomowana szkoła, do której uczęszczały dziewczynki z najbardziej znamienitych polskich rodów. Oprócz ogólnej wiedzy merytorycznej, muzyki – bo wszyscy dobrze urodzeni musieli grać – wpajano patriotyzm, etykę moralną i... nauki praktyczne , w tym również sztukę prowadzenia domu nie tylko w wytwornym stylu, ale także w warunkach ekstremalnych – najoszczędniej i najtaniej. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak ta wiedza jej się w życiu przyda... Mama Grażyny ukończyła szkołę w czasie wojny na tajnych kompletach, a następnie wepchnięta została w rygor stalinowskich porządków...
Ale nie poddała się – gdy mąż był więziony, przy pomocy siostry Janiny w ciągu kilku miesięcy zdała egzaminy mistrzowskie w zakresie kroju oraz szycia i dostała pracę w osławionej w owych czasach "Telimenie". Jej projekty jako kreatorki rozsławiły pomysły Mody Polskiej, dała się poznać również w grafice, do której miała wielki talent.
– Moja mama jako 18-latka widziała ojca przed ślubem aż cztery razy – mówi sarkastycznie Grażyna – co n i e znaczy, że męża nie kochała -– była najwspanialszą żoną i matką, pełną godności, miłości, poświęcenia. Wpoiła nam, dzieciom, wrażliwość i wzorce etyczne...
***
To znamienne, że zupełnie identyczne były losy ojca męża Grażyny, Stanisława Szaconia, a jak się przekonamy, bardzo podobne – jej męża Andrzeja.
"Słownik biograficzny żołnierzy Batalionów Chłopskich" podaje: "Stanisław Szacoń, pseudonim Pałka, założyciel Batalionów Chłopskich na Kielecczyźnie, urodzony w 1918 roku, w konspiracji od 1940, ppor. rezerwy, jeden z organizatorów ruchu ludowego w pow. lubelskim, pełnił funkcję zastępcy, a następnie komendanta obw. BCh Lublin(...) Jesienią 1943 po podpisaniu umowy scaleniowej, dowodził zgrupowaniem żołnierzy AK i BCh w walce z Niemcami pod Żuchowem, gdzie został ciężko ranny". Wspominany do tej pory za odwagę, awansowany do stopnia majora, odznaczony Virtuti Militari, za czasów komuny przeszedł prawdziwą gehennę – aresztowany i maltretowany w stalinowskich więzieniach, wrócił po latach wykończony fizycznie z wilczym biletem. Ustawicznie nękany przez UB, nigdzie nie mógł dostać pracy.
Syn Andrzej, z którym na całe życie związała się Grażyna, poszedł po ojcu, był właściwie taki sam – działał bardzo aktywnie w Solidarności, przechowywał i roznosił ulotki. W stanie wojennym został aresztowany i po trzygodzinnym procesie prokuratura lubelska przekazała go krakowskiej, a ta z kolei zarządziła emigrację całej rodziny – paszport i bilet otrzymali niedługo potem tylko w jedną stronę...
– A na pewno bylibyśmy ostatnimi na liście tych, którzy chcieli wyjechać z kraju. Kochaliśmy swe miasto Lublin – przepiękny, pełen zabytków starodawny gród, w naszych czasach rozedrgany od działalności kulturalnej. Wybitny człowiek teatru, prof. Kazimierz Braun, postawił scenę lubelską na bardzo wysokim poziomie, odbywały się przeglądy teatrów studenckich, festiwale, interesujące, głębokie w wyrazie występy Sceny Plastycznej KUL-u pod wodzą Leszka Mądzika...
W ogóle dużo wnosiła młodzież studiująca na obu uczelniach: na KUL-u i Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. Na ostatnim z wymienionych studiowała Grażyna, dziewczyna rozmiłowana w muzyce, żywa jak srebro, pełna temperamentu i nawet łobuzica, z czego znana była od małego...
Przykład? W rocznicę rewolucji październikowej zamiast pójść na akademię, wyciągnęła całą klasę na wagary na cmentarz, by oczyścić groby, pomodlić się i pozapalać światełka za poległych żołnierzy – legionistów.
Niedaleko, w Puławach dziadek ze strony mamy, Jan Wnuk, miał swą siedzibę na Włostowicach, gdzie przed wojną ludzie znani i cenieni, nawet państwo Kuncewiczowie w drodze do swej ukochanej rezydencji w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, zawsze stawali na popas. Grażyna przeglądała u dziadka zapiski o powstańczych losach jego rodziny, o udziale prapradziadków w Powstaniu Styczniowym i wywózce połowy rodziny na Sybir, o walce o wolną Polskę w Legionach Piłsudskiego – i to głęboko zapadało w jej serce...
II wojna światowa też odbiła się tragicznym piętnem na losach dalszej rodziny: w Kozielsku został przez bolszewików zamordowany ich kuzyn, Stanisław Wnuk, który przed wojną był sędzią Rejonowego Sądu Wschodniego w Łucku. I wszystko to, co w ich życiu było najważniejsze i najdroższe, związane z umiłowaniem ojczyzny – a to przecież należy do archetypów ludzkich uczuć – trzeba było po upadku Solidarności zostawić za sobą, pożegnać na zawsze, pod wiatr wędrować na obce kontynenty...
Dotykanie wspomnień tego czasu jest bolesne...
***
Znając los ojca i teścia, Grażyna Szacoń miała właściwie do męża żal o tak wielkie zaangażowanie w konspiracyjną działalność Solidarności – sama zajmowała się wyłącznie muzyką, jak twierdzi, nie chciała nic wiedzieć o polityce, która zniszczyła jej wczesne dzieciństwo, a teraz niepewnym czyniła los całej rodziny, gdy udali się z mężem na emigrację...
W Kanadzie znaleźli się w 1987 roku, a już w pięć lat potem, bez niczyjej pomocy, Grażyna Szacoń założyła Polską Szkołę Muzyczną im. F. Chopina.
Pociągnął ją przykład innych grup etnicznych w Toronto, takich jak włoska czy chińska, które miały swoje dobrze prosperujące szkoły muzyczne.
Postanowiła wraz z trójką nauczycieli utworzyć polską szkołę, w której będzie rozbrzmiewała muzyka. Dyplom wychowania muzycznego uzyskany na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie udało się jej szybko nostryfikować, a mąż na kanadyjskim gruncie okazał się gorącym zwolennikiem propagowania polskości – sfinansował powstanie szkoły i do śmierci wspierał jej działalność. (...)
Pani Grażyna uczy gry na fortepianie, a podejście do uczniów ma takie, że każdego potrafi otworzyć i ukierunkować.
(...) – Muzyka działa niczym katalizator na rozwój dziecka, wzmacniając jego percepcję i pamięć – mówi pani Grażyna – uczy też samokontroli, dyscypliny, a i analizy niezbędnej we wszystkich innych pozamuzycznych dyscyplinach. Otwiera wrota świata estetycznego i abstrakcyjnego, czyniąc dziecko lepszym i wrażliwszym. (...)
Nie ma wewnętrznych, szkolnych egzaminów – wszystkie odbywają się w Royal Conservatory of Music. Świadectwo tej uczelni niewątpliwie bardziej jest miarodajne. Na pewno jest to wielkie przeżycie dla uczniów . Grażyna Szacoń stara im się wtedy dodać otuchy i zapewnia każdego z zestresowanych tuż przed egzaminem delikwentów:
– Pamiętaj, nie jesteś sam, za tobą stoi Anioł Stróż, by ci pomóc.
Sama zawierzyła Bogu bezgranicznie, a z tego zawierzenia rodzą się rzeczy i sprawy najpiękniejsze. (...) Należy do ludzi bardzo wierzących nie w sensie klepania paciorków, lecz działania.
I to zawierzenie pomogło jej przeżyć największy cios, jaki spadł na nią tak nieoczekiwanie, a była nim nagła śmierć męża podczas wyjazdu służbowego do USA. Rozpacz Grażyny była tak wielka, iż wydawało się, że całe jej dotychczasowe życie legnie w gruzach. Ale dziś, po blisko dwóch latach, mówi ze spokojem i pewnością: – Bóg przenióśł mnie przez tę tragedię, bo Mu zawierzyłam... (...)
***
Polska Szkoła Muzyczna jest niewątpliwie sposobem manifestowania polskości, jej kultury i tradycji. Zważmy przy tym, że wiele uczących się tu dzieci urodziło się już na emigracji i nigdy w Polsce nie było, ich przynależność narodowa sięga niekiedy drugiego czy trzeciego pokolenia, a czasem jeszcze bardziej odległych pokoleń. A tu odbywają swój powrót do korzeni, do więzi z dalekim a bliskim krajem.
– Polska nie mieści się tylko w granicach oznaczonych na mapie – zamyśla się pani Grażyna – jeśli budzi się ją w sercach i umysłach młodych Polaków, którzy mieszkają poza jej granicami – to polskość rozszerza swe promieniowanie.
I tak zwiększa się duchowy obszar Ojczyzny...
Krystyna Starczak-Kozłowska