Po przywitaniu się i przypomnieniu spotkań sprzed kilkunastu lat – spotkań, które Prelegent wciąż w sercu nosi – zaproponował on, by u końca Roku Wiary ukazać Jana Pawła II jako człowieka głębokiej wiary; wiary przemieniającej świat. Temat ten rozwinął ks. prof. Szostek w czterech punktach:
Wiara i modlitwa. Prelegent podkreślił, że Jan Paweł II żył modlitwą – i to żył nią daleko wcześniej, niż został papieżem. Można przytoczyć wiele tego dowodów. Rękopisy jego artykułów, pisane jeszcze przed jego sakrą biskupią (1958 r.), mają z reguły w nagłówku każdej strony jakąś krótką łacińską modlitwę ("Veni Sancte Spiritus", "Illumina mentem meam", "Crux Christi – spes nostra" lub podobny akt strzelisty). Podkrakowskie "spacery naukowe", w których Prelegent niekiedy uczestniczył, zawsze kończyły się długą modlitwą Kardynała. Wiadomo, jak on odprawiał Mszę Świętą i jak się po niej długo modlił; jak wiernie odprawiał Drogę Krzyżową – itp. Była to modlitwa, która nade wszystko jego samego odmieniała (przemianę świata trzeba bowiem zaczynać zawsze od siebie). Tu także dostrzec można źródła mocy modlitwy wstawienniczej, której dla Polaków najbardziej przejmującym przykładem było wołanie na placu Zwycięstwa w Warszawie w czerwcu 1979 roku "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej Ziemi". Po dziesięciu latach Polska była pierwszym państwem, które zrzuciło z siebie jarzmo komunizmu – i wszyscy jesteśmy przekonani, że był to owoc tamtej potężnej modlitwy, która odmieniła nasz świat.
Wiara i świadectwo. Wiara Jana Pawła II poparta była świadectwem jego życia. Nade wszystko cechowała go spokojna ufność, że Bóg sprawy świata prowadzi, nie trzeba więc ulegać panice, żyć nerwowo, wiecznie gdzieś się spieszyć (Prelegent podkreślił, że Jan Paweł II po prostu nie potrafił się spieszyć). Natomiast trzeba starać się żyć zgodnie z tymi zasadami, które się innym głosi. Ks. prof. Szostek przywołał fenomen Pokolenia Jana Pawła II: młodzieży, którą Papież porwał – ale porwał dlatego, że nie był obłudny: wymagał wiele, ale wymagał nie mniej od siebie. I młodzi ludzie, szczególnie na fałsz i obłudę wrażliwi, to dostrzegli i docenili. Trwali przy nim nawet wtedy (bodaj nawet bardziej wtedy), gdy choroba uczyniła go niedołężnym. Czy Jan Paweł II przemienił na trwałe i głęboko tych młodych ludzi? Trudno powiedzieć, wszyscy jesteśmy wolni i różnie z danych nam szans korzystamy. Ale niewątpliwie wielu ludziom, nie tylko młodym, dał on impuls – swym świadectwem wiary – do przemiany życia.
Odwaga wiary. Złożona w Bogu ufność stanowiła podstawę wielkiej odwagi, z jaką Jan Paweł głosił Ewangelię Chrystusową. Wielkiej odwagi wymagało głoszenie nienaruszalnej godności ludzkiego życia, od poczęcia do naturalnej śmierci, a także idący za tym sprzeciw wobec aborcji i eutanazji, a także kary śmierci i wszelkich militarnych rozwiązań konfliktów społecznych. Odwagi wymagało także podjęcie trudnego dialogu: ze zwolennikami tzw. teologii wyzwolenia w Ameryce Południowej, z kontestatorami w krajach zachodniej Europy, także z przedstawicielami innych wyznań chrześcijańskich i innych religii – a w tym względzie Jan Paweł II uczynił szczególnie wiele (por. jego wizyta w rzymskiej synagodze, por. Dni Modlitw o Pokój, zorganizowane trzykrotnie w Asyżu, na które zaprosił wysokich przedstawicieli wszystkich wielkich religii świata). Trudny był także dialog z rodakami, którzy wyraźnie byli rozczarowani postawą Papieża po 1989 roku: spodziewali się pochwał, a usłyszeli przypomnienie Dekalogu. Ale Jan Paweł ten dialog z Polakami kontynuował – i widać było w trakcie kolejnych pielgrzymek, jak zmieniały się ich nastroje, ich postawa wobec nie tylko Papieża, ale nade wszystko Chrystusa. Czy to odmiana głęboka i trwała? Może straciliśmy wielką okazję do nawrócenia. Ale może – zasugerował ks. Szostek – zbliżająca się kanonizacja Jana Pawła II dana jest nam jako kolejna łaska: szansa raz jeszcze zafascynowania się tym wielkim człowiekiem wiary.
Wiara i Maryja. Pamiętamy herb papieski Jana Pawła II: krzyż, pod nim litera "M" i napis "Totus tuus", wzięty z pism św. Marii Grigniona de Montfort, szerzącego ideę oddania się wiernych w niewolę Maryi. Jan Paweł II reprezentował niewątpliwie od dziecka pobożność maryjną. Ale jego oddanie się matce Bożej miało także przemyślany, głęboko teologiczny charakter. Maryja pokazuje szczególnie wyraźnie, jak wiara w Boga odmienia ludzkie życie; wystarczy prześledzić Jej los od Zwiastowania aż po Wniebowzięcie. Jest zarazem tej przemiany wielką Patronką – i tak się do Niej odnosił Jan Paweł II, do takiej też postawy zachęcał wiernych.
Na koniec Prelegent podkreślił, że wiara – w ujęciu i w życiu Jana Pawła II – ma szczególne zakorzenienie w miłości, co on sam rozwijał jeszcze jako kard. Karol Wojtyła w studium "Osoba i czyn". Przedstawioną tam ideę uczestnictwa rozwijał on zwłaszcza w swym nauczaniu społecznym, podkreślając fundamentalne znaczenie odniesienia "bliźni", które sprawia, że największym skarbem człowieka na tej ziemi nie są dobra konsumpcyjne, ale Bóg i drugi człowiek. Bezinteresowny dar z siebie złożony drugiej osobie stanowi szczyt miłości, a zarazem uszczęśliwiający każdego z nas szczyt człowieczeństwa. Ku takim szczytom prowadziła wiara Jana Pawła II – i taki testament swej wiary on nam zostawił.
Natomiast nazajutrz, w niedzielę, 17 listopada, o innym wielkim Polaku, św. Maksymilianie Kolbe, opowiedział dziekan Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Marian Tkaczyk.
Ks. Tkaczyk zaproponował ciekawą formułę swej prelekcji w myśl zasady "poznacie ich po ich czynach". Przedstawił mianowicie postać św. Maksymiliana i jego sylwetkę duchową z perspektywy trzech okresów jego życia – założenia i przedwojennej działalności ośrodka ewangelizacyjnego w Niepokalanowie, misyjnej wyprawy do Japonii oraz uwięzienia i męczeńskiej śmierci w Auschwitz.
Omawiając działalność Niepokalanowa, ks. Tkaczyk oparł się na nieznanym dotąd reportażu dominikanina, ojca Józefa Marii Bocheńskiego, wybitnego polskiego filozofa – logika, rektora i wykładowcy na szwajcarskim Uniwersytecie we Fryburgu. Ojciec Bocheński miał okazję odwiedzić Niepokalanów w roku 1936, a więc tuż po powrocie św. Maksymiliana z Japonii, Znany ze swej zadziorności, patrzył na Niepokalanów krytycznym okiem, doceniając jednakże jego wielkość. Reportaż ojca Bocheńskiego jest bardzo wiarygodny, gdyż nie jest napisany ani przez zapamiętałego wroga, ani przez bezkrytycznego wielbiciela. Uważał on mianowicie, że aby zrozumieć Niepokalanów, trzeba nań spojrzeć z trzech punktów widzenia, mianowicie estetyki, organizacji i ludzi, którzy tam mieszkają.
Jego pierwsze wrażenie estetyczne było jak najgorsze. Bez ładu i składu poustawiane baraki, kiepsko wykończone, przypominały mu zapyziałe przedmieście jakiegoś równie zapyziałego miasteczka, "beznadziejnie pospolite", jak się wyraził.
Jednakże, pisze Bocheński, że nieuczciwe byłoby zatrzymać się tylko na tym estetycznym wrażeniu. Gdyż drugi punkt widzenia to organizacja, przedsiębiorstwo. Jak zauważa Bocheński, mamy tu wielką drukarnię, w owym czasie największą w Polsce, administrację, elektrownię, odlewnię czcionki drukarskiej, rzeźnię, tartak, stolarnię, wytwórnię taśm, piekarnię, kuchnię, własny park ciężarówek wraz z warsztatami obsługi, szkołę średnią, aby wymienić tylko niektóre. Osada jest samowystarczalna i kupuje tylko surowce. Niepokalanów liczył w tym czasie ok. 500 do 700 mieszkańców w zależności od okresu. Wydawano kalendarz w nakładzie 650 tys. egzemplarzy, "Rycerza Niepokalanej" w nakładzie 702 tys., "Mały Dziennik" – codzienną gazetę najtańszą na ówczesnym rynku w nakładzie ok. 100 tys. Autor zauważa, że gospodarcza działalność Niepokalanowa nie została naruszona przez Wielki Kryzys lat 30, co było swoistym ewenementem. Najbardziej zachwyciła jednak Bocheńskiego organizacja pracy.
Kierujący pracami zakonnicy byli na bieżąco informowani o postępie poszczególnych prac i ew. problemach poprzez system kurierów. Niczym w sztabie wojennym wszystkie dane były nanoszone na odpowiednie plansze i pozwalały na natychmiastową reakcję, gdy trzeba było np. przesunąć pracowników czy zaradzić jakimś kłopotom.
Wreszcie trzeci punkt widzenia, bez którego uwzględnienia nie da się zrozumieć Niepokalanowa, to ludzie. Wszyscy pracownicy byli zakonnikami, żyjącymi w niebywale spartańskich warunkach. Ich dzienne utrzymanie łącznie z wyżywieniem, ubraniem, zamieszkaniem itd. nie przekraczało 95 groszy dziennie, co w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki dałoby sumę ok. 5 do 7 zł. Pracujący tam zakonnicy byli bardzo młodzi i żyli w bardzo ścisłej dyscyplinie. Niepokalanów pracował na trzy zmiany, aby drukarnia mogła działać całą dobę, bez przerwy. Jej pracownicy mieszkali nad drukarnią w jednej dużej sali i gdy przychodził czas snu, próbowali jakoś zasnąć mimo dochodzącego z dołu łomotu maszyn.
Plan dnia wyglądał następująco: 8,5 godziny pracy fizycznej, 4 godziny przeznaczone na modlitwę, posiłki to 1 godzina, 2,5 godziny czasu wolnego i 8 godzin snu.
Rozmawiać można było tylko w czasie wolnym, a poza nim obowiązywało absolutne milczenie. Wydawałoby się, że do takiego trybu życia raczej trudno by było namówić młodych ludzi, tymczasem do Niepokalanowa zgłaszało się rocznie ok. 1800 kandydatów, z czego wybierano tylko 50. Bocheński zdał sobie wtedy sprawę, że jedynym czynnikiem, który może tłumaczyć ten fenomen, jest niesamowita, żarliwość religijna.
Wraz z wybuchem wojny 1 września 1939 roku działalność wydawnictwa zostaje przerwana. 19 września ojciec Maksymilian zostaje po raz pierwszy aresztowany, jednak na skutek interwencji wysoko postawionych osób zwolniono go po kilku tygodniach.
W międzyczasie z terenów wcielonych do Trzeciej Rzeszy, a więc głównie z Poznańskiego i Pomorza, Niemcy zaczęli wysiedlać ludność polską, która w czasie niezwykle srogiej zimy z roku 1939 na 1940 została praktycznie pod gołym niebem. O fakcie tym warto pamiętać w wobec forsowanego obecnie przez Niemcy tematu wysiedleń ludności niemieckiej po wojnie.
Część owych wysiedleńców w liczbie ok. 3500 osób znalazła schronienie w Niepokalanowie i tym samym stał się on największym na terenie okupowanej Polski ośrodkiem Czerwonego Krzyża. Warto przy tu podkreślić, że ok. 1500 z tej liczby to osoby pochodzenia żydowskiego, traktowane w Niepokalanowie dokładnie na tych samych prawach jak pozostali.
Aby ogrzać zimą pomieszczenia mieszkalne, zdecydowano się na rozbiórkę niektórych budynków gospodarczych, a uzyskane z nich drewno służyło jako opał. Natomiast aby zdobyć środki na wyżywienie takiej liczby ludzi, Niepokalanów zmienił się w wielki kombinat usługowy dla okolicznej ludności, gdzie zapłatę za np. naprawę zegarka czy reperację butów uiszczano produktami rolnymi, jak kartofle, cebula itp.
Należy jeszcze dodać, że w czasie okupacji w Niepokalanowie działała tajna szkoła średnia oraz tajne seminarium duchowne.
Następnym elementem składającym się na duchową sylwetkę Maksymiliana Kolbe jest jego misyjna podróż do Japonii. Zdecydował się na nią zaledwie cztery lata po założeniu Niepokalanowa, kiedy ośrodek zaczął w miarę sprawnie działać. Jaka musiała być jego determinacja i zaufanie Bożej Opatrzności, skoro wybrał się tam wraz z czterema współbraćmi zupełnie, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, "w ciemno". Bez znajomości języka, bez żadnego oparcia na miejscu. Przybył do największego skupiska chrześcijan w Japonii, do Nagasaki. Tam udało mu się założyć klasztor, notabene którego budynek przetrwał atak atomowy w 1945 roku jako jedyny w tej okolicy.
Jak podają źródła, pierwszy numer "Rycerza Niepokalanej" wyszedł w języku japońskim już po miesiącu od przyjazdu św. Maksymilana do Japonii. Jego sukcesy misyjne w Kraju Kwitnącej Wiśni należy jednak uważać za umiarkowane. Jakkolwiek "Rycerz Niepokalanej" był pewnym sukcesem wydawniczym, nie przełożył się on jednak na liczbę nawróceń. Jak się okazało, ta dysproporcja wzięła się stąd, że Japończycy bardzo interesowali się wszelkimi nowościami światopoglądowymi, ale z tego zainteresowania niewiele wynikało.
Jednak trudności, jakie przyszło Maksymilianowi pokonać, przyszły z najmniej oczekiwanej strony, mianowicie ze strony samego Kościoła. Zarzucano mu m.in. niedopełnienie wymogów formalnych przy zakładaniu misji oraz zarzut czysto teologiczny, jakoby w jego nauczaniu Matka Boża zasłoniła mu postać samego Chrystusa.
Niemniej jednak działalność zakonników z Polski zostawiła trwały ślad w Japonii w postaci działalności charytatywnej, którą Japończycy doceniają do dziś bez względu na wyznawaną religię czy światopogląd. Szczególnie znana jest postać towarzysza podróży św. Maksymiliana, ojca Zenona Żebrowskiego, który pozostał w Japonii i założył tam sieć schronisk dla bezdomnych. Władze Japonii uhonorowały go licznymi odznaczeniami państwowymi, a społeczeństwo wystawiło mu liczne pomniki.
No i wreszcie trzeci, najbardziej dramatyczny okres w życiu św. Maksymiliana Kolbe – Auschwitz i ofiara z własnego życia. W tym miejscu Prelegent stwierdził, że najwłaściwszym komentarzem byłoby milczenie. Historia jest powszechnie znana.
Za ucieczkę jednego z więźniów wybrano dziesięć osób z tego baraku na śmierć w bunkrze głodowym. Jednym z nich jest Franciszek Gajowniczek, młody, dopiero co po ślubie człowiek, który słysząc wyrok, głośno rozpacza. Z szeregu występuje Maksymilian Kolbe i prosi, aby to on mógł umrzeć za owego młodego człowieka. Nieoczekiwanie komendant wyraża zgodę. Właściwie do dzisiaj nie potrafimy wytłumaczyć tego gigantycznego czynu, którym ojciec Maksymilian wsławił i nasz naród, i Kościół.
Sam Franciszek Gajowniczek zmarł w 1995 roku i jest pochowany na cmentarzu w Niepokalanowie.
Wojciech Porowski
(na zdjęciu: ks. A. Szostek podczas konferencji w parafii św. Kazimierza w Toronto. fot. K. Nowosielska)