***
Słuszność refleksji Zofii Nałkowskiej : "Nie jest się takim, jakim się jest, ale jak miejsce, w którym się jest" może możemy sprawdzić na samych sobie, wędrując najpierw do miejsc pięknych, przyjaznych, o cudownej, ciepłej atmosferze, gdzie otwieramy się całkowicie... A potem zajdźmy do miejsc ponurych, szarych, ziejących pustką i zapuszczeniem, albo wręcz wrogością – a ktoś, kto by nas obserwował tu i tam, stwierdzi, że nie jesteśmy tymi samymi ludźmi...
Małgosia wybrała miejsce dla swego cyklu koncertów ważne dla nas, Polaków, a emanujące tym, co w człowieku przyjazne i gdy trzeba – twórcze. Dużo artystów potrzebuje takiego azylu, tu na emigracji nie mają gdzie występować, a chcieliby przecież spotykać się z ludźmi i porozmawiać od serca również po koncercie. Trzeba wspierać polskie miejsca – do takiego wniosku słusznie doszła Małgorzata Maye i zadecydowała: będzie nim Polski Dom na Beverley!
Dla niej jest to miejsce trochę kameralne, gdyż intymną atmosferę uzyskać można, zmniejszając dużą salę rozsuwaną ścianą. A co najważniejsze, Małgosia pragnie wytworzyć tu nastrój, sprzyjający brataniu się ludzi, nie tylko Polaków, ale i innych nacji. Małgorzata nazwała tak wygospodarowaną dla siebie raz na kwartał przestrzeń na cykl koncertów "Cztery Pory Roku" – "Moja Piwniczka". W tym określeniu kryje się ciepły stosunek inicjatorki do miejsca, a także mała nutka poezji...
"Moja Piwniczka" będzie w Domu Kombatanta niejako symboliczna, mieści się bowiem na piętrze, a chodzi tu raczej o nastrój i europejską tradycję kulturową.
Po prostu: "Piwniczka Małgorzaty Maye"...
***
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/2136-i%c5%9b%c4%87-za-marzeniem#sigProId2b23a3d810
I nie omyliła się: gdy o zmroku, przy świecach rozpoczął się – "Koncert zimowy", po jego zakończeniu spotkanie trwało jeszcze do późnych godzin wieczornych, taka wytworzyła się miła atmosfera... Ludzie nie mieli ochoty powracać do domów, chcieli prowadzić długie przyjazne rozmowy, poczuć ludzką wspólnotę, którą wytwarza magia sztuki...
Prezentując śpiewających i grających artystów, Małgosia wystąpiła również sama w utworach solowych – lub z nimi w duetach i tercetach. A zaprosiła trzech artystów. Wyróżniał się wśród nich młody, 19-letni akordeonista, Michael Bridge, który okazał się rewelacyjnym solistą i akompaniatorem. Michael jest studentem na UofT, ale zdążył już wygrać kilkanaście kanadyjskich konkursów akordeonowych i dwa światowe w kategorii juniorów. Grał ze słynną orkiestrą "Boston Pops", a jako członek zespołu Quarteto Gelato zjeździł świat i wydał kilka CD. Jako jedyny muzyk na solowym, digitalnym akordeonie podczas omawianego koncertu wspaniale popisał się w utworach solowych, a gdy akompaniował – zastępował brzmieniem niemal całą orkiestrę...
Z kolei młoda śpiewaczka, Kasia Konstanty, zdobyła dwa dyplomy jako absolwentka McMaster – w klasie głosu i jako dyrygent chóralny. Ujęła słuchaczy subtelnym, jakby trochę anielskim głosem, który przywodził na myśl powiedzenie Wiktora Hugo: "Muzyka – to skrystalizowane marzenie". Gdy razem z Małgorzatą Maye śpiewała "Habanerę" z opery "Carmen" Bizeta – jej młodzieńczy, czysty sopran pięknie współbrzmiał z pełnym, dojrzałym mezzosopranem Małgosi. Solowo Kasia Konstanty wykonała arie z opery Pucciniego i Straussa, zaś w tercecie z Danielem Saraivą obie panie śpiewały "Apassionatę", "Besame mucho" oraz pamiętne "Tango milonga", o którym niżej...
W drugiej części koncertu królowało , jak widać, tango. A czym jest tango, np. argentyńskie? Posłuchajmy: "Tu nie ma miejsca na letniość. To taniec zmysłowy, to sensualność, która aby była prawdziwa, prawdziwym musi być to, co się dzieje pomiędzy partnerami. Tango to bycie razem tu i teraz przez magiczne trzy minuty. To harmonia kobiety i mężczyzny, harmonia ruchów , przez którą wyraża się harmonia ich odczuwania".
Że do tanga trzeba dwojga – to wiemy. Na proscenium i wśród siedzących przy stolikach uczestników wieczoru pojawiła się taneczna para: Andrew Kamiński i Chrisa Assis. On profesjonalny nauczyciel tańca, podobnie jak ona, oboje wykształceni w Buenos Aires, lecz o jakże różnym życiowym temperamencie. Andrew, dojrzały mężczyzna, prowadził lekko i z dystynkcją, jakby ochraniając swą partnerkę. A ona – młoda dziewczyna, z zamkniętymi oczami i twarzą delikatnie wtuloną w jego policzek zdawała się mieć do niego całkowite zaufanie, pozwalała się prowadzić... Z jego strony może to było aż za bardzo ascetyczne, stonowane, w niej zdawały się pulsować ukryte emocje... Niewątpliwie tango – to intymność, zmysłowość, czułość – ale i elegancja. Ten ostatni warunek na pewno był spełniony...
Ciekawą rolę odegrał w tym koncercie Daniel Saraiva – jeden z najlepszych, jak twierdzi Małgorzata, śpiewaków tanga w Toronto, gdzie brakuje tego typu artystów. Reprezentując styl tangeniero z Urugwaju, wykonał cztery tanga argentyńskie, m.in. Gardela. Nie tylko śpiewał – melodramatycznie, w stylu latynoskim deklamował "La Cumparsitę", mówił też o tangu, że jest jak życie, jak ogień, jak wulkan, jak żywioł, który można okiełznać... Potem przyszedł czas na Astora Piazzolę, twórcę nowego rodzaju "tango nuovo". Gdy Małgosia jakby w transie wykonywała jeden z jego najpiękniejszych utworów "Oblivion", mówiący o dramacie rozstania i powracających wciąż, jak w marze sennej, scenach minionego szczęścia – wymieniona taneczna para poruszała się na parkiecie wyraziście, w sposób jakby spowolniony, niczym w pantomimicznym ruchu...
Duże wrażenie wywołało śpiewane w tercecie wspomniane "Tango milonga" i warto pamiętać, że to polskie tango, skomponowane przez Jerzego Petersburskiego i Andrzeja Własta dla Stanisławy Nowickiej, grane i śpiewane w słynnym międzywojennym kabarecie "Morskie Oko" w 1929 roku – w ciągu dwóch miesięcy podbiło Wiedeń, Anglię i stało się przebojem światowym.
I tak zauroczyły nas podczas tego Zimowego koncertu u progu wiosny – zarówno arie Pucciniego, Bizeta, Straussa, utwory instrumentalne Vivaldiego, Montiego, jak i tanga ze swą elegancją i poskramianą zmysłowością...
***
Przyznajmy: z ogromną nadzieją powitaliśmy w Toronto kolejną inicjatywę Małgorzaty Maye, artystki znanej szczególnie z wielu akcji związanych z jej działalnością na rzecz epilepsji. Teraz prawdziwy entuzjazm wywołał organizowany przez jej Bravo International, Singers on Stage nowy cykl koncertów, z uczuciem, rozmachem i temperamentem zapoczątkowany "Zimową Apassionatą".
Małgorzata Maye była w swoim żywiole, co znajdowało wyraz w prowadzonej przezeń konferansjerce. Mówiła:
– Uniwersalny język muzyki łączy wszystkie nacje. A sztuka wzbogaca człowieka i skłania go w kierunku dobra, rozwija naszą duchowość, pozwala nam wznieść się na wyższe poziomy człowieczeństwa. Sztuka to misja, ale taka sztuka, która dotyka naszego serca, której nieobca jest transcendencja, która budzi pragnienie stworzenia lepszego świata, niesie katharsis. Scena powinna być świętym miejscem dla tak pojętej sztuki... Bo może w naszej technokratycznej epoce, w erze elektroniki już trochę zapomnieliśmy, że sztuka inspiruje, leczy, nawet odmładza jak każda pasja, a na co dzień przezwycięża szarość życia... Żeby sztuka odzyskała swą rangę misterium – akcentowała Małgosia – trzeba wrócić do nawyku odwiedzania sal wystawowych, bywania w teatrze, spotykania się – żeby miała miejsce prawdziwa międzyludzka relacja – żywa wymiana wspólnych doznań i odczuć...
Słuchałam tych pięknych haseł, wypowiadanych przez Małgorzatę Maye, haseł, które przyświecały mojej młodości, i pomyślałam sobie, jak niełatwe są dziś do spełnienia, gdy Internet zastępuje żywy kontakt z ludźmi, a nagrania CD – salę koncertową. Niemniej dążyć do przywrócenia sztuce jej dawnego blasku i rangi trzeba, bo inaczej pochłonie nas bez reszty bezbarwność i jednostajność żywota, sprowadzonego do konsumpcji i technokratycznej supremacji.
A w dodatku dążenie nas uskrzydla – to czują prawdziwi artyści i wszyscy, którzy dążą do czegoś, co ma w sobie wymiar duchowy, co wyrasta ponad przeciętność i nijakość. Słynny pisarz, Józef Conrad tak określił wewnętrzny nakaz, któremu do końca życia powinniśmy być wierni: "Iść za marzeniem. I dalej za marzeniem...".
Krystyna Starczak-Kozłowska
Zdjecia Tomasz Szott