27 października, w olbrzymim Christian Art Centre w zachodniej części Toronto odbył się wielki koncert uświetniający 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Kolejny koncert niezapomniany i trochę inny od pozostałych wyprodukowanych przez maestro Andrzeja Rozbickiego.
Koncerty maestro Rozbickiego są inne; mamy tu zawsze połączenie chórów, często śpiewają rozbudowane chóry dziecięce, są młodzi muzycy (w tym koncercie grający na instrumentach smyczkowych), czy może muzycy w wieku młodzieżowym, są sławni uznani wykonawcy, są doświadczone chóry.
W innej perspektywie, chociaż często koncerty maestro Rozbickiego są tak jak ten w swej tematyce odnoszący się do tej jedynej wypadającej raz na 100 lat rocznicy, to mają wkomponowane w siebie elementy muzyki odnoszące się do innych krajów, narodowości, kultur. Złożyć taką mozaikę żeby wyszła jakaś logiczna całość to trudne zadanie.
Dla znanego artysty, który ma swoją renomę, zaśpiewanie w towarzystwie dzieci, czy też zaczynających swoją karierę młodocianych muzyków to zawsze jakieś ryzyko, pomimo tego że ci uznani muzycy też kiedyś zaczynali swoje kariery, i też kiedyś ktoś dał im szansę.
No i w końcu inny aspekt przedsięwzięcia, jakim jest koncert na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Jak taki koncert zostanie zapamiętany? Kto o nim będzie pamiętał za dwa miesiące, za rok, za lat pięć, czy za lat dwadzieścia?
Mogę mówić ze swojego doświadczenia. Będąc w siódmej klasie szkoły podstawowej pojechaliśmy na szkolną wycieczkę do Warszawy. Nasze wychowawczynie pani Groń i pani Jankowska były fankami opery. Zaprowadziły naszą klasę pod budynek Teatru Wielkiego i zaczęły nam opowiadać historię tego budynku. W pewnym momencie powiedziały: o drzwi są otwarte, wejdźmy do środka i zobaczymy w środku jak to wygląda. Weszliśmy, i nasze wychowawczynie z powrotem zaczęły mówić o historii tego Teatru. Staliśmy przy kasie i w pewnej chwili podeszły do kasy i się zapytały, co jest dzisiaj w repertuarze. Była grana opera Giacomo Pucinniego – Tosca. Pani z kasy powiedziała że są jeszcze bilety na przedstawienie i że chociaż nie ma możliwości, żeby nasza 30-osobowa wycieczka siedziała razem, to że spróbuje nas rozmieścić w miarę blisko siebie. Mnie przypadło miejsce w loży na dole, zaraz na przeciw sceny. Główną arię śpiewał nie kto inny tylko będący u szczytu swej sławy bas operowy Bernard Ładysz. I to był nie kto inny tylko ojciec Aleksandra Ładysza, który przyjechał do Kanady na te dwa koncerty zwiazane z rocznicą niepodległości Polski. Aleksander Ładysz wykonywał w tym koncercie arię Skołuby z opery Stanisława Moniuszki Straszny Dwór. Wykonał ją świetnie. Ojciec Aleksandra Ładysza, Bernard oprócz tego, że był śpiewakiem operowym był wcześniej żołnierzem 27mej Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, a później aresztowanym przez NKWD i wywiezionym na Sybir łagiernikiem.
Proszę sobie wyobrazić, że pięć lat później po obejrzeniu Tosci spotkałem w czasie spisu powszechnego w Cieplicach Śląskich śpiącego razem na jednej pryczy w łagrze syberyjskim kolegę Bernarda Ładysza. I ten opowiadał mi jak to w partyzantce i później w tym łagrze Bernard Ładysz swoim śpiewaniem przynosił im radość i nadzieję na przeżycie.
Kiedy co jakiś czas później w telewizji, czy przy jakiejś innej okazji pojawiało się nazwisko Ładysz, to zawsze przypominałem sobie tę pierwszą na żywo widzianą operę.
I tak zapewne będzie z tymi dziećmi które w koncercie maestro Rozbickiego zaśpiewały pieśń “Czerwone Maki Na Monte Cassino”. I “przejdą lata i wieki przeminą i pozostaną ślady dawnych dni” dla tych dzieci ten koncert, jestem pewny, pozostanie w pamięci do końca życia.
A dla tych uznanych artystów, jak dla Aleksandra Ładysza, ważne pozostanie to, że te dzieci przeniosą wraz ze swoim życiem pamięć o nim i o tym koncercie na następne kilkadziesiąt lat. Zapewne podobnie będzie w przypadku słuchaczy, którzy mogli z długiej listy śpiewanych pieśni, które odpowiadały najbardziej szczęśliwemu okresowi ich życia. Monika Węgiel zaśpiewała przebój Ewy Demarczyk Grande Valse Brillante z lat sześćdziesiątych. Można dzisiaj powiedzieć że Ewa Demarczyk była w swoim stylu śpiewania prekursorem rapu. Tyle że jej śpiew, jej protest songi były dużo lepiej dopracowane instrumentalnie. Ciekaw jestem czy młodsze osoby na widowni, które nie pamiętają, lub nie znają śpiewu Ewy Demarczyk, czy one nie pomyślały, że te zaśpiewane przez Monikę Węgiel piosenki były pierwowzorem dla dzisiejszego, jakże uproszczonego stylu rapu?
Upadek komunizmu i odzyskanie przez Polskę niepodległości... kto był autorem wolności? Jan Paweł II, polski Kośćiół, polskie matki? Tak możemy mówić my Polacy, my Polacy którzy cieszyli się w okresie komunizmu większą swobodą niż Rosjanie, czy inne narody bloku sowieckiego. Kto w tym Związku Radzieckim wyśpiewał ludziom tęsknotę za miłością, czyli za Bogiem?
Anna German, reinkarnacja!
Dzięki Natalii Kovalenko mogliśmy sobie przypomnieć jak było kiedyś, kiedy Bóg był prześladowany w Polsce w Związku Radzieckim, w innych krajach komunistycznych. Anna German wmówiła i wyśpiewała Rosjanom miłość której tam w ich imperium tak jej brakowało. Bez takich artystów jak Anna German komuna by zapewne też padła, ale stałoby się to wiele lat później, i kto wie, czy nie bez przelania setek litrów niewinnej krwi. To profetyczne, że maestro Rozbicki zaprosił Natalię Kovalenko do zaśpiewania piosenek Anny German do Kanady, bo Kanada tak szybko odwraca się od Boga... i kto go zastąpi?
Ale, ale, my starsi słuchacze to wiemy. czy młodsi, w tym ci urodzeni już w Kanadzie kojarzą rolę muzyki w podmywaniu komunizmu i w osłabianiu imperium ZSRR?
Na koncercie aż prosiło się o jakieś słowo wstępne, jakieś wprowadzenie słuchacza.
Zresztą nie tylko na tym koncercie. Na wielu tego typu koncertach, w tym i tych robionych w Polsce, o słowa wprowadzenia, o przypomnienie roli muzyki w cywilizowaniu komunizmu, w tworzeniu go uczuciowym, w doprowadzeniu do tego że stawał się on bardziej tolerancyjny, i w końcu w jego rozpadzie. Wiele z tych procesów zaczęło się w Polsce. Bo od Polski zaczęła się kariera międzynarodowa Bułata Okudżawy.
Bez słów wprowadzenia znakomita większość słuchaczy nie zrozumie znaczenia piosenek tak pięknie wykonanych przez Natalię Kovalenko. Nie muszę dodawać że takie wprowadzenie, ze względu na wielonarodowość słuchaczy winna jednak, jak mi się wydaje być podana w języku angielskim.
Były też piosenki o Polsce, dla Polaków młodych, dla których ta ostatnia jest tylko wyobrażeniem przekazanym w opowiadaniach rodziców i dziadków. Jak oni czują Polskę, jak ją zaśpiewają? To zadanie dostał Artur Wachnik. Na co dzień aktor, piosenkarz, dyrektor artystyczny Christian Art Centre. Piosenkę autorstwa Piotra Fogla „Powrócisz tu” i piosenkę Seweryna Krajewskiego - „Niech żyje bal” Arthur Wachnik zaśpiewał wybornie. Czy nasze wnuki tak będą śpiewały o kraju swoich dziadków? Należy podziękować Arturowi Wachnikowi. Czy go ktoś nagrał?
Witalność.
To część życia naszych ojców i matek Polek. Dlatego żyjemy. Zespół pieśni i tańca “Lechowia” zatańczył Polskę w Polonezie Niepodległości. I to była cała Polska i to było piękne. I w końcu występ tria trzech tenorów: Wojciecha Sokolnickiego, Mikołaja Adamczyka, Miłosza Gałaja. Zaśpiewali między innymi arię Nessun Dorma z opery Giacomo Pucinniego Turnadot. Ich śpiew na żywo zabrzmiał lepiej niż ten zarejestrowany na dysku, który można było kupić po koncercie. Nie ma to jak muzyka i śpiew słyszane na żywo. Coś niepowtarzal-nego. Ale, ale, obejrzałem sobie na youtube śpiewy i występy „TRE voci” na przestrzeni lat. I widać jak ci młodzi ludzi wzrastali, jak poprawiali swój kunszt śpiewaczy. I chwała im za to. Ale nie rozumiem wobec tego, dlaczego nikt tym młodym ludziom nie powiedział by tego swojego dysku jednak nie sprzedawali na tym koncercie.
To co i jak to jest nagrane na tym CD, to jest pewna zaszłość, a ci trzej śpiewacy w międzyczasie rozwinęli się i poszli dalej, reprezentując inną, wyższą jakość.
Mówiąc o organizacji i reklamie i o public relations, czyli pijarze. Kiedyś, lata temu przy okazji wówczas wykonywanej przeze mnie pracy, przyglądałem się jak tego typu imprezy organizuje inna społeczność.
No i w takiej świątyni są takie grupy “sisterhoods”. I tam potrafi być kilka takich grup powiedzmy po 20, 30 osób. I co one robią? No więc, jak jest jakaś duża impreza, podobna do tej zorganizowanej przez maestro Rozbickiego, czy są jakieś wybory, czy coś podobnego, to te osoby z tych “sisterhoods” biorą listę osób, przyjaciół, wierzących i dzwonię do tych osób na parę dni przed imprezą i przypominają o niej.
Bo wiadomo, że ludzie po prostu są zaganiani, że zapominają o ogłoszeniu które widzieli gdzieś tam przy okazji czytania gazety, czy przy zakupach. I to działa. I wiemy dobrze, że ta społeczność odnosi sukcesy na każdym polu swojej działalności.
Janusz Niemczyk