Moto-Goniec
MON, RON i DON - czyli oktany oktanom nierówne!
Napisane przez Sobiesław Kwaśnicki
Wiele osób, podjeżdżając pod dystrybutory stacji benzynowej, ma mieszane uczucia; poprzestać na paliwie regularnym 87-oktanowym, czy też lać ekstra. Jak to jest,czy wyższa liczba oktanowa przełoży się na oszczędności, mniejsze spalanie, a może da większą moc? Czy też jest to może benzynowa postać wody Evian – drogiej, przeznaczonej dla tych określanych nazwą wspak czytaną – a pod względem składu nie różniącej się wiele od innych mineralnych?
Słowem, czy tankując droższą o dwa centy benzynę 91-oktanową, coś zyskujemy?
Czy V-Power Shella czy 94-oktanowa benzyna Petro Canada rzeczywiście uskrzydli naszego mułowatego kompakta?
I tak, i nie – na dwoje babka wróżyła – wszystko zależy. Zacznijmy jednak od początku, czyli od oznaczania liczby oktanowej. Oktany "europejskie" a oktany "kanadyjsko-amerykańskie" nie są sobie równe – podobnie zresztą jak inaczej ustala się moc silników.
Skala oktanowa jest w przypadku węglowodorów miarą odporności paliwa na zapłon stukowy i dla izooktanu wynosi 100, zaś pod drugiej stronie spektrum, n-heptan ma wartość zero. Liczbę oktanową określa się dwiema procedurami w różnych warunkach testowych, w różnych warunkach obciążenia – jedna to Motor Octane Number, druga Research Octane Number. W Ameryce i Kanadzie robi się średnią: (MON + RON):2, uzyskując w ten sposób liczbę praktyczną (Road Octane Number), która jest napisana na dystrybutorze.
Benzyna Super ma więc liczbę oktanową 91-93, zwykła 87, a lepsza 89.
Tymczasem w Europie podaje się najczęściej RON (Research Octane Number), która jest wyższa o 8-10 punktów niż MON i o połowę, od 4 do 5 punktów, wyższa od liczby oktanów namalowanych na amerykańskich dystrybutorach. I tak na przykład, popularna niemiecka benzyna Super o liczbie 95 (RON) odpowiada naszej 90-oktanowej, a ichniejsza Shell-V-Power, która ma 100 RON, odpowiada 96-oktanom w naszym dystrybutorze.
Tak więc, powtórzmy, istnieją dwie podstawowe normy na oznaczanie liczby oktanowej: RON (Research Octane Number) i MON (Motor Octane Number) – obie opierają się na tej samej zasadzie pomiaru, ale różnią się warunkami przeprowadzania testu.
W obu przypadkach test przeprowadza się na jednocylindrowych silnikach o regulowanym stopniu sprężania. W czasie testu utrzymuje się stałe obroty silnika, stopniowo zwiększając stopień sprężania. W teście RON stosuje się 600 obrotów na minutę, a w MON 900.
W związku z tym MON lepiej oddaje to, co się dzieje w silniku pracującym pod dużym obciążeniem, a RON lepiej dla silnika pracującego pod średnim i małym obciążeniem. Dla typowego paliwa pochodzącego z rafinacji ropy naftowej MON i RON różnią się nieznacznie (o mniej więcej 1 – 2 oktany), jednak dla poszczególnych węglowodorów obecnych w mieszance różnice dochodzą do kilkunastu oktanów.
W całej Europie obowiązuje norma oznaczania liczby oktanowej zbliżona do RON, natomiast w USA, Kanadzie, Australii i kilku innych krajach liczba oktanowa podawana jest według normy DON (roaD Octane Number), która jest równa (RON+MON)/2.
Liczba oktanowa określa zdolność paliwa do odporności na zjawisko tzw. spalania stukowego. Taką nazwą określa się zbyt szybki przebieg procesu spalania w silniku, na skutek zbyt małej odporności paliwa na samozapłon lub zbyt wysokiej temperatury mieszanki w cylindrze.
We współczesnych samochodach zjawisko samozapłonu jest mało prawdopodobne. Ryzyko jego wystąpienia ograniczono dzięki zastosowaniu w układzie elektronicznego wtrysku paliwa czujnika spalania stukowego oraz nowoczesnych materiałów, z jakich wytwarzane są komory spalania silników z zapłonem iskrowym.
Czy paliwa wysokooktanowe dodają autu mocy? Ważne jest m.in., czy zastosowano w nim turbodoładowanie. Ale bez względu na to osiągi, jeśli nawet się poprawiają, to kierowca nie jest w stanie ich odczuć.
Jeśli stosujemy paliwo zalecane przez producenta, nie będziemy mieli żadnych problemów, a czujnik stukowy będzie miał zero roboty.
W instrukcjach do danego modelu samochodu napisana jest zalecana liczba oktanowa paliwa i ostrzeżenie, że niższa liczba może być powodem mniejszej mocy lub zwiększonego spalania. Nie ma nic wspólnego z zawartością energetyczną w litrze danego paliwa – w zależności od mieszanki paliwo wysokooktanowe może w rzeczywistości zawierać mniejszą ilość energii na jednostkę objętości. Kiedy lejemy benzynę o niższej liczbie oktanowej, czujnik antystukowy zmienia ustawienie zapłonu, przez co następuje on w chwili mniej optymalnej z uwagi na spalanie – nie w momencie pozwalającym na uzyskanie najlepszego spalania – MBT (Maximum Brake Torque).
Gdy silnik jest ustawiony na paliwo o niskiej liczbie oktanowej, a lejemy benzynę Super, sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Większość nowoczesnych zapłonów z czujnikiem antystukowym "szuka najlepszego ustawienia, jak najbliższego MBT", co przynajmniej teoretycznie poprawia osiągi, w większości systemów elektronicznej regulacji silnika jest jednak ustalona stała granica górna, poza którą system nie przesuwa już czasu zapłonu.
Wszystko więc zależy od rodziny silników i zakładanych poziomów wydajności silnika Bez odpowiedniego sprzętu pomiarowego kierowcy będzie prawdopodobnie trudno zauważyć różnicę.
Jak już mówiliśmy, benzyna o wyższej liczbie oktanowej może w istocie zawierać mniej energii, ale jest to zrównoważone przez lepszy MBT, czyli lepsze spalanie.
Inny ciekawy fakt, to że benzyna o wyższej liczbie oktanowej może być lepsza dla katalizatora. Pozwalając na wcześniejsze ustawienie zapłonu, sprawia, że paliwo spala się dłużej, co skutkuje lepszym odbiorem ciepła przez komorę spalania, a co za tym idzie, mniejszą temperaturą gazów wydechowych, a to z kolei to poprawia warunki pracy katalizatora.
Podsumujmy więc – silnik musi zostać dopasowany do konkretnego paliwa.
Liczba oktanowa, jak już wspominałem, jest wyznacznikiem odporności paliwa na spalanie stukowe. W żadnym przypadku sama w sobie wyższa liczba oktanowa nie podnosi mocy silnika. Co więcej, dodatki w niej zawarte zmniejszają ilość energii, jaką paliwo może dostarczyć z danej jednostki objętości podczas procesu spalania. Przeważnie, wraz ze wzrostem liczby oktanowej, wartość opałowa paliwa maleje.
Jedynie w silnikach, których komputer na podstawie danych z czujnika spalania stukowego jest w stanie regulować zapłon, gdy komputer rozpoznaje paliwo o wyższej liczbie oktanowej, przyspiesza zapłon i może również zmienić ilość dawki paliwa. To powoduje spalanie się paliwa pod większym ciśnieniem, dzięki czemu moc może faktycznie nieco wzrosnąć, ale tylko w niewielkich granicach.
Dlaczego paliwa wysokooktanowe używane są w takim razie w wyścigach, rajdach? Bo są dobre dla silników wyżyłowanych, o dużym stopniu sprężania, gdzie występuje większe ryzyko spalania stukowego. Pomimo że wysokooktanowa benzyna ma niższą kaloryczność, to można podnieść stopień sprężania, przyspieszyć zapłon, zwiększyć doładowanie itd., a stąd bierze się wzrost mocy.
Wniosek, w zwykłym aucie nie ma co cudować – powinniśmy tankować paliwo zalecane przez producenta. Przy znacznie wyższej liczbie oktanowej od zalecanej bez modyfikacji silnika, moc nam spadnie. Wartość opałowa paliwa będzie mniejsza, a przyspieszenie zapłonu nie będzie wystarczające, aby uzyskać wymierne rezultaty.
Przy zatankowaniu benzyny o niższej liczbie oktanowej od zalecanej czujnik spalania stukowego nowoczesnego silnika opóźni zapłon, zmniejszy ciśnienie spalania, co doprowadzi do spadku mocy.
A teraz przyznam się Państwu, że do mojego starego golfa leję lepsze paliwo – zauważalnie lepiej jeździ. No chyba że jest to po prostu efekt placebo... I ulegam halucynacji.
Mój mechanik twierdzi jednak, że nie, bo w starszych samochodach, gdzie na ścianach komory spalania zgromadziły się różne złe rzeczy, rośnie apetyt na oktany. Do takich aut można lać benzynę pośrednią – midgrade.
I jeszcze jedna rzecz – proszę uważać na dodatki do benzyny, zwłaszcza te czyszczące przewody i system paliwowy.
Tu mam własne doświadczenie, ponieważ kiedyś chcąc zrobić mojemu samochodowi prezent, kupiłem w Canadian Tire najlepszy system do czyszczenia systemu paliwowego. Wszystko zrobiłem jak trzeba i po tygodniu miałem auto u mechanika.
Objawy – utrata mocy – wibracje – wydawało się, jakby przy znacznym wciśnięciu pedału gazu przestawał pracować jeden cylinder. Mój mechanik sugerował problem elektryczny w niemieckim motorze, wyposażonym w przedpotopowy system mechanicznego wtrysku CIS. Trzymał auto tydzień nie mógł dojść gdzie problem.
Oddał niby podregulowane, a mi przy jeździe testowej auto, rzekomo naprawione, znowu zaczęło zdychać, zdesperowany wcisnąłem gaz do dechy i potrzymałem tak przez 5 minut – po chwili silnik wszedł na obroty i zawył radośnie.
Diagnoza – najprawdopodobniej chemikalia czyszczące przewody paliwowe spowodowały oderwanie się różnych osadów, które zablokowały któryś wtrysk; moja desperacja "przedmuchała" zaś cały system podawania paliwa i wszystko wróciło do normy.
Zanim więc do czegoś się zabierzemy, warto poczytać nieco więcej niż napisane zostało na pudełku czy butelce – zazwyczaj na forach motoryzacyjnych można znaleźć opisy doświadczeń innych kierowców z tym samym specyfikiem.
Nie ma co przesadzać – lepiej sprawdzić świece niż lać do baku jakieś świństwa.
A jeśli chodzi o benzynę... Ja bym zalecał podwyższoną liczbę oktanową przy starszych autach – a poza tym lejmy to, co napisane w instrukcji – jeździsz bmw czy audi – niestety – musisz lać więcej oktanów, masz zwykłą szewroletę czy forda – nie wygłupiaj się i za zaoszczędzone pieniądze kup kobiecie coś miłego. To bardziej poprawi nastrój, niż próżne wyczekiwanie na dodatkową moc z oktanów.
O czym zapewnia wasz Sobiesław
Zbliża się koniec kanikuły, więc jeśli jesteśmy w sytuacji posiadania juniora (-rki) w wieku prawie dojrzałym, nie jest wykluczone, że zaczyna się czas wykręcenia nam ręki z prośbą o takie czy inne "sponsorowanie" zakupu pojazdu mechanicznego.
Nawet gdy nas na to stać, nie powinniśmy w takiej sytuacji szybko kapitulować i kupować naszemu skarbowi najnowszego modelu bmw, lecz raczej przyzwyczajać do myśli, że jeśli darowane, to skromnie. Jak ten i ów będzie sobie na swoim zarabiał, kupi, co mu się tam zamani, a teraz...
No właśnie, co wybrać dla młodego człowieka, który rzuca się w wir życia akademickiego niczym szczupak zerwany z żyłki, co mu podstawić, kiedy będzie musiał dojeżdżać do college'u?
Jaki model utrzyma wartość, nie narazi nas na bankructwo i da młodemu człowiekowi praktyczne cztery kółka?
Mój pomysł jest nieco szatański, radziłbym mianowicie pochodzić po różnych podejrzanych placach dealerskich i kupić coś z duszą, coś co podkreśli styl życia nastoletniej osoby, coś nietuzinkowego.
Jest takich propozycji kilka – np. stary popolicyjny chevrolet caprice, albo – podrdzewiały w dobrym stanie technicznym cadillac po jakiejś staruszce, z miłością odsyłanej przez dzieci do domu starców. Auta takie, choć drogie od strony benzynowej, to zwiększają szanse, zwłaszcza młodzieży męskiej, u osób ceniących w życiu coś więcej niż pieniądze.
Tego rodzaju junk podkreśla nastawienie do życia, a co w okresie wchodzenia w życie ma symbolizować pogardę dla wartości materialnych i oddanie wyższej sprawie (w rodzaju obrony zwierząt futerkowych, WikiLeaks czy Partii Piratów).
Samochód taki można też znaleźć podczas wakacyjnego kursowania do domu letniego, ewentualnie na ryby czy co kto tam ma na północy. Pojedźmy sobie bocznymi drogami, z dala od autostrady 400 czy 11, a wnet napatoczymy się na auta wystawiane przez chłopów nieopodal gościńca, przeważnie całkiem dobre. Samochód taki może mieć pozytywną stronę – to znaczy nie był eksploatowany w mieście w warunkach korkowego stop-and-go, tylko hulał sobie wolny po highwayach... Mimo lat, może być więc mniej zużyty.
No, ale to jest pomysł dla "odważnych"; dla tych, co po prostu chcą mieć problem z głowy, polecam zestawienie Marka Toljagica z niedawnego wydania wheels.ca.
On zaś poleca myśleć o kupnie samochodu, tak jak o zakupie dobrego plecaka – mają się w nim zmieścić laptop, książki i trzech kolegów (koleżanek).
Poniżej przedstawiamy pięć typów samochodów, które wozić będą studenckie pupy na kampus niedrogo i niezawodnie; wszystkie to auta czterocylindrowe i czterodrzwiowe.
1. Toyota corolla 2003-2008
Od kiedy corolla zadebiutowała w 1966 roku, sprzedało się 35 mln egzemplarzy wozów tej marki. Dziewiąta generacja modelu przeprojektowana w roku 2003 ma o 14 cm zwiększoną odległość między osiami, co owocuje obszerniejszą kabiną pasażerską, do tego dochodzą białe tarcze instrumentów i plastyki deski rozdzielczej niesprawiające złego wrażenia – a może nawet porównywalne do wyposażenia lexusa. Niestety, kolumna kierownicy nie jest regulowana teleskopowo.
Pod maską czterocylindrowy motor 1,8 litra z dwoma wałkami rozrządu, o mocy 130 KM, silnik ma zmienne ustawianie zaworów wdechu. Mimo że do ferrari jest temu wózkowi daleko, to jednak silnik ma opinię aparatury nie do zdarcia.
Opinia użytkowników o samochodzie jest wyśmienita, a najgorsze zażalenia to szybsze zużywanie się łożysk kół. Na dodatek auto montowane jest w Ontario, co nam przysparza miejsc pracy w prowincji.
2. Ford focus 2008-2011
Ford przeprojektował focusa w 2008 na bazie produkowanych przez siebie modeli europejskich. Karoseria bardziej opływowa poprawia zużycie paliwa i zwiększa komfort jazdy – auto jest cichsze; poprawiono hamulce i zawieszenie. Z pewnością młodego posiadacza ucieszy obecność Microsoft Sync – urządzenia zapewniającego głosową kontrolę funkcji telefonu komórkowego i odtwarzacza MP3.
Czterocylindrowy dwulitrowy silnik z podwójnym wałkiem daje 140 KM mocy, do czego można wybrać pięciobiegową skrzynkę ręczną lub czterobiegowy automatik.
Wszystko to powoli ssie paliwo, co ma niebagatelne znaczenie dla studenckiej kieszeni.
Budowane w Ameryce focusy ponoć mają problem z zawieszeniem, przez co szybciej zużywają się opony – zwłaszcza tylne – w niektórych wypadkach wystarczają jedynie na 40 do 50 tysięcy kilometrów.
Inne wady to problemy z automatyczną skrzynią biegów, mocowaniem silnika skutkujące wibracjami podczas jazdy. Mnożą się skargi na pękanie zawiasów, krótkie życie łożysk kół i różne trzęsiawki.
3. Nissan versa 2007-2010
Budowany w Meksyku, obszerny – nawet dla piątki barczystych mężczyzn – jako jedną z wyższych opcji można było w nim zamówić bezstopniową automatyczną skrzynię biegów; standardowe są boczne poduszki, ale ABC było opcją wyższą.
1,8-litrowy silnik, również DOHC, daje 122 koni mocy i ma niewielkie rozmiary, przez co konieczne są – miniświece. Czasem awaryjność pompy paliwowej sprawia kłopoty przy uruchamianiu. Inne problemy to częstsza konieczność ustawiania zbieżności kół; częstsze serwisowanie hamulców i skłonność do gubienia kołpaków.
4. Kia spectra 2005-2009
Kia pożyczyła sobie platformę napędową hyundaia elantra. W porównaniu z poprzedniczką, spectra z 2005 roku jest szersza o 2 cm, co poprawia stabilność jazdy, i wydłużona między osiami o 5 cm. Podniesiono też nieco sufit. Szary plastik deski rozdzielczej sprawia przyjemne wrażenie. Silnik – ten sam co w elantrze – 2-litrowy z podwójnym wałkiem o mocy 138 KM z pięciobiegową przekładnią w wersji podstawowej. Auto składane było w Korei Południowej.
Skargi na wady mechaniczne praktycznie nie mają miejsca – nieliczne to poślizg paska rozrządu, włączanie się bez powodu kontrolki check engine (zazwyczaj ze względu na poluzowanie połączenia przewodów czujnika z sensorem O2). Niektórzy skarżą się też na niską jakość malowania.
5. Suzuki Sx4 2007-2010
To już auto z nieco innej półki, zgrabne, z możliwością napędu na 4 koła (AWD), łatwo przełączane dla oszczędności paliwa na napęd na koła poprzednie. Dwulitrowy silnik daje 143 konie, co przy pięciobiegowej skrzyni umożliwia całkiem dynamiczną jazdę.
Składany w Japonii suzuki sx4 cieszy się doskonałą opinią. W niektórych samochodach bez powodu zapala się lampka check engine lub kontrolka poduszek powietrznych, w innych dają o sobie znać wibracje – poza tym samochód jest bez skazy...
Jeśli te typy nie przekonały jeszcze Państwa do podjęcia decyzji, na koniec kilka argumentów za niekupowaniem samochodu.
Po pierwsze, oszczędność, po drugie, w dobie smartfonów, ipadów, komunikacja publiczna nie musi oznaczać straty czasu – można nie tylko słuchać muzyki, ale też odpisać na maila czy przygotować się do wykładu. Korzystanie z komunikacji publicznej zmniejsza też spontaniczność (co w tym wieku ma dobre strony), bo trudniej jest naszym miejscowym pekaesem skoczyć gdzieś na godzinkę, ale za to pozwala z czystym sumieniem korzystać z uroków życia produkowanych obficie przez browary krajowe i zagraniczne.
Być może więc, z pierwszym własnym samochodem dla juniora jest tak jak z wchodzeniem w życie seksualne; im później, tym bardziej posmakuje.
Do czego Państwa przekonuje
Wasz Sobiesław
Sylwester Chyliński od lat jest sprzedawcą samochodów w Lakeshore Honda; w dzisiejszym odcinku Moto-Gońca pytamy go co może polecić ze swej oferty
Sobiesław Kwaśnicki – Panie Sylwestrze, co nowego na placu w tym roku? Pan sprzedaje hondy, hyundaie...
Sylwester Chyliński – Teoretycznie sprzedaję wszystko. Właściciel ma tutaj cztery dealershipy; mamy Hondę, Hyundaia, Subaru, Landrovera.
– Specjalizuję się w hondzie. Samochodami w Kanadzie zajmuję się prawie 20 lat, ale tu w hondzie jestem od ośmiu lat. Mamy nowiuteńkie crv- 2012, to crv przeprojektowane, civic w tym modelu jest 1,5 roku na rynku i też drugi rok jest odysseya.
- – Nowy projekt, inny wygląd z zewnątrz. A co w środku?
– Honda przez ostatnie kilka lat zachowuje tę samą platformę przenoszenia napędu, czyli i silnik, i przekładnię, bo te samochody przez ostatnie 10 lat bardzo się sprawdziły.
Najbliższa konkurencja hondy, toyota, mazda i hyundai, mają praktycznie te same parametry, te same pojemności silników, bardzo przybliżone spalanie, bo nie można powiedzieć, że toyota będzie nas biła o 2 litry na 100 km...
– W czym honda jest lepsza?
– Moim zdaniem, w porównaniu z większością samochodów honda jest lepsza, gdy chodzi o filozofię zawieszenia auta. Pan pewnie zauważył, że tu, w Kanadzie, honda jest popularna wśród ludzi, którzy mają bardziej sportowe podejście do jazdy, z reguły ludzi młodszych.
– Młodzi ludzie lubią je też modyfikować.
– No właśnie, honda ma generalnie inne podejście do zawieszenia, dla większości klientów zawieszenie to rzecz, na którą nie zwraca się uwagi, tymczasem zawieszenie w hondzie różni się tym od toyoty czy innych samochodów, że jest sztywniejsze, co daje lepsze prowadzenie; samochód lepiej się zachowuje na zakrętach przy większych prędkościach, lepsze wchodzenie, wychodzenie z zakrętów, lepsze prowadzenie w niebezpiecznych sytuacjach, które mogą nagle zaistnieć.
Nieraz pan zjeżdża z autostrady, nie zna zjazdu, wjeżdża za szybko i wtedy człowiek się łapie...
– Tym bardziej że wiele zjazdów ma zmienny promień i się zacieśnia.
– Są źle wyprofilowane – zgadza się. I tu może mi pan uwierzyć, honda lepiej się zachowuje. Przez wiele, wiele lat jeździłem toyotami, jeździłem też mitsubishi. To są wszystko porównywalne samochody, bo japońskie, ale one zawsze miały tendencję do takiego bujania się. I to jest trochę niebezpieczne w sytuacjach ekstremalnych. Oczywiście w sytuacjach normalnych to są niewielkie różnice. To jest główna różnica między hondą a innymi samochodami. Teraz inni trochę dorównują do nas – szczególnie mazda 3 i hyundai robią to samo – tzw. double wishbone – podwójne wahacze. Wcześniej mieli torque shear beam – tzw. belkę skrętną po polsku. Toyota praktycznie do dzisiaj jedzie na tej belce skrętnej, co jest bardzo solidne i dobre na takie wyboiste drogi, ale na autostradzie niekoniecznie się sprawdza.
– Czyli jeśli ktoś lubi prowadzić, to honda jest raczej samochodem dla kierowcy.
– Zgadza się, to jest samochód kierowcy, natomiast inne samochody są bardziej nakierowane na spokojniejszą, stateczną jazdę.
Podsumowując, honda ma bardziej sportowe podejście.
Z innych rzeczy, honda była bardzo mocna, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Pojęcie ACA Body, które pan znajdzie każdym materiale źródłowym. Część przodu, te wszystkie podłużnice, są wykonane z materiału lepszej jakości HSS – high strengh steel.
To lepsza stal, która lepiej pochłania siłę uderzenia, szczególnie przy uderzeniu z przodu z dużą prędkością. Te strefy zgniatania są takie, że honda przejmuje całe uderzenie na te przednie części samochodu. Wszystkie inne samochody prawie w stu procentach – nie mówię oczywiście o samochodach zrobionych z włókien węglowych czy aluminium, mówimy o samochodach średniej klasy – wszystkie są zrobione z tej samej stali. Poszycie drzwi, panele z przodu, to wszystko jest ta sama stal.
Większość samochodów tego nie ma, a ludzie, gdy kupują samochód, raczej biorą pod uwagę cenę, wygląd.
– Gdy już mówimy o tym, czym kierują się klienci, część osób lubi gadżety, jakieś GPS, jakiś radar, który patrzy do tyłu. Czy tego rodzaju rzeczy też są w tych nowych samochodach?
– W każdym z tych modeli, które mamy, czyli civic, crv, accord, pilot i odysseya, te rzeczy wszystkie są w wyposażeniu, z tym, że honda ma taką zasadę, że to nie jest w podstawowych modelach – poza crv, gdzie kamera wsteczna jest standardowa – w pozostałych samochodach to jest w wyższych pakietach. Natomiast takie rzeczy jak Bluetooth, backup camera od przyszłego roku będą we wszystkich modelach, od przyszłego roku będzie też push button startup.
– W modelach 2013?
– Tak, tych, które wchodzą od września, we wrześniu dostaniemy nowe accordy.
Natomiast radar do tyłu to tylko w wyższych modelach w 2013 accord i w odysseyach tych najdroższych. Tak więc na pewno bluetooth, na pewno kamera do tyłu będzie standardowa w modelach 2013, choć GPS ciągle będzie tylko w tych droższych modelach.
– Gdyby Pan polecał swojemu dziecku pierwsze auto, to jaki byłby to samochód i z jakim wyposażeniem?
- Jeśli nowy, to civic, z podstawowym wyposażeniem, czyli albo automatyczna, albo ręczna skrzynia biegów z klimatyzacją, cena ok. 19 tys. z małymi podatkami przed HST. Natomiast z konkurencji – hyundai bardzo dobrze się sprzedaje – elantrę też bym polecał, bo to dosyć solidny samochód.
– A co bardziej się opłaca; bo w sumie największym kosztem posiadania samochodu jest jego deprecjacja?
– To jest to, czego ludzie do końca nie rozumieją, dlatego że teraz hyundai i toyota ta nasza najbliższa konkurencja, mają podobne ceny, ale deprecjacja jest ciągle w hondzie najmniejsza, jeśli chodzi o nasz przedział cenowy.
Natomiast w tych wyższych markach bmw trzyma wartość.
– Bo to jest jednak różnica, samochód straci 80 proc. wartości czy 60 w momencie, gdy będziemy go sprzedawali...
– Zgadza się! Niezależnie od tego czy ktoś chce trzymać samochód dłużej – 10 lat – czy ktoś chce mieć samochód w tzw. okresie leasingowym 3 – 4 lata.
– Pan jako sprzedawca polecałby zrobić sobie na początku taką kalkulację, który samochód najbardziej trzyma wartość?
– Jest to bardzo mądre! Jest wiele materiałów źródłowych w Internecie, kupę porządnych opracowań, gdzie można stwierdzić – bo wie pan, salesmeni są różni – jednym można wierzyć, innym nie – które samochody najbardziej tracą, a które mają najlepszą resale value.
- I wtedy policzyć sobie całkowity koszt samochodu?
- Łącznie z kosztami rocznymi zużycia paliwa, ubezpieczenia. Muszę szczerze przyznać, że przy hondzie ubezpieczenie jest troszeczkę wyższe, bo samochód jest popularny wśród złodziei. Do 2003 roku honda była na pierwszym miejscu na liście skradzionych samochodów, od kiedy Honda wprowadziła obowiązkowy immobilizer w naszych samochodach, już nie. W tym roku, z tego co wiem, venza jest numerem jeden, jeśli chodzi o skradzione samochody.
– Ale to też wszystko można skalkulować, biorąc pod uwagę, jaki samochód się chce.
– Ubezpieczenie jest tylko jednym z wielu kosztów posiadania samochodu, bo jeszcze są koszty serwisowania. I chcę powiedzieć, że bardzo ważną rzeczą jest niski koszt i zdroworozsądkowe zasady serwisowania hond. Większość samochodów na rynku ciągle jeszcze jest w programie nakazującym serwisowanie co 6 miesięcy albo 6 tys. km. Honda –większość samochodów czterocylindrowych ma 10 tys. średnio.
- Mimo że lejemy zwykły olej, nie syntetyczny?
- Honda nie robi żadnej różnicy. Można używać obydwu rodzajów oleju. Według mnie, syntetyczny jest lepszy, ale nawet jeśli używa pan syntetycznego, to trzeba w określonym czasie, co 10 tys. km, jechać do serwisowania.
Natomiast po gwarancji sugeruję klientom używać olej syntetyczny i wtedy wydłużać wymianę oleju do 15 tys. km. W Europie to jest już prawie standard – 15 tys. do 20 tys. km na oleju syntetycznym. Tutaj dużo ludzi nie robi tego, dlatego że oleje nadal są dosyć tanie. W Europie oleje syntetyczne są dużo droższe i rzadziej są wymieniane.
– Mówiliśmy o ludziach młodych, a stateczna rodzina – jaki samochód Pan by polecał, odyssey czy crv?
– Zdecydowanie crv. Muszę się przyznać, że przez ostatnie lata rynek minivanów trochę traci. Nie wiem dlaczego, ale podejrzewam, że przyczynia się do tego recesja, to jest troszkę droższy samochód. Droższy jeśli chodzi o paliwa.
– No ale wśród vanów to jest taki cadillac.
– Zgadza się, właśnie poprzedniej klientce mówiłem, że to jest cadillac minivanów – bo faktycznie pod względem jakości i komfortu jest superniska deprecjacja i bardzo duża niezawodność.
Klienci trochę się odwracają, bo rodziny już są mniejsze.
Jeśli chodzi o crv, to bardzo dobrze się sprzedaje, rodziny 2+1, 2+2 kupują crv. Są oszczędniejsze pod względem zużycia paliwa, lżejsze, łatwiejsze w prowadzeniu. W nowych crv mamy bardzo dużą poprawę jakości, komfortu jazdy.
– Gdzie one są produkowane?
– Większość hond produkowana jest na tym kontynencie, większość, jeśli chodzi o nasz kanadyjski rynek, tutaj w Kanadzie; civic w Alliston, od tego roku crv jest w Alliston, ale też w Ohio.
- Te nasze, które Pan tu sprzedaje, są z Alliston?
- Część traków jest robiona w Alliston, część w bardzo nowoczesnej montowni w Alabamie, wszystko z japońskich części. 100 proc. accordów przychodzi z Ohio.
– Wspomnieliśmy cadillaca – czy dla starszych ludzi, którzy lubią "pływać" po drodze, to musi być lexus, czy może być honda?
– Tu mnie Pan troszkę uderzył, bo Lexus jest bardzo solidną i porządną firmą. Toyota ma bardzo dobre notowania w tutejszym społeczeństwie, ale wróciłbym do tego że toyoty i lexusy to są auta dla ludzi troszkę starszej generacji natomiast acury i hondy byłyby dla młodszych. W związku z takim bardziej sportowym podejściem w stosunku do zachowania samochodu na drodze.
Natomiast byłoby mi trudno powiedzieć, że lexus nie jest dobrym samochodem. To jest bardzo dobre auto, ekstremalnie niezawodne, bardzo niska deprecjacja i jest porównywalne z acurą – luksusową odnogą hondy – z mdx. Jest też podobne cenowo.
– Nadal Pan wierzy, że honda lepsza?
– O tak, miałem lexusa, wiem, że jest to bardzo dobry samochód, ale bardziej miękki, rozbujały na drodze, wyjątkowo cichy, natomiast honda lepiej się zachowuje w ekstremalnych sytuacjach.
Kiedyś tak było – kiedyś miałem w Niemczech mercedesa i tak samo było tam zróżnicowanie między mercedesem z bmw – obydwiema markami z wyższej półki. To samo jest między hondą a resztą, a szczególnie między hondą a toyotą.
– Panie Sylwestrze, na koniec jedno pytanie, jakie samochody u Pana kupują rodacy?
– Polacy kupują głównie hondy. Muszę przyznać, że w tym miejscu Polacy kupowali samochody, głównie od mojego tutaj poprzednika, który mnie wprowadził do tego biznesu, Marka Koreckiego. On tutaj był 22 lata, teraz od roku jest już na emeryturze.
Od początku, kiedy przyjechała pierwsza emigracja w latach 80., kupowali suzuki i hyundaie, ale bardzo szybko przeskoczyli na hondy i ma-my klientów z Hondy.
– Ludzie wracają do marki?
– Wracają, niekoniecznie do salesmenów Polaków, ale wracają do marki i to się ceni.
Dużo Polaków, którzy na emeryturę się przesiedlają do Polski, też zabiera stąd hondy ze sobą. Nie mówię, że wyłącznie, bo sprzedajemy też dużo hyundaiów i subaru Polakom. Ale myślę, że honda ma bardzo dobrą opinię wśród Polonii – zasłużenie zresztą.
Zapraszam bardzo na pogawędkę, na kawę. Nie tylko do kupno, ale też po porady. Także na serwis po sprzedaży, bo dużo ludzi chce porady, ma problemy życiowe. Miałem taką nieprzyjemną sytuację, że mój klient zmarł i żona walczy teraz ze spłatami i leasingiem. W takich sytuacjach też pomagam, gdy ludzie nie wiedzą, co robić.
– Samochód to nie tylko kupa blachy, ale część życia...
– Zgadza się, szczególnie w tym kraju – spędzamy w nim bardzo dużo czasu, przemieszczamy się na niesamowite odległości.
Samochód jest ważny.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Dzisiaj porozmawiamy sobie o samochodzie, który przez wiele lat kojarzył się poszukiwaniem wygody i luksusu u osób zbliżających się do wieku emerytalnego, czyli o Buicku. Przyznam szczerze, że paradoksalnie był to dla mnie w Kanadzie pierwszy własny samochód.
Lata temu znajomy odstąpił mi za 100 dolarów buicka regala z 82 roku i kilka ładnych lat pojeździłem czymś, co przypominało pluszową wersalkę podpiętą do czołgowego silnika z tapczanem przedniej maski wyposażoną w mały celownik optyczny na przednie. Złego słowa nie powiem, a wziąwszy pod uwagę, że zdarzyło mi się jechać 100 km/h bez powietrza w jednym kole, był to bardzo dobry samochód.
Od tego czasu wiele wody upłynęło i dzisiejsze buicki, choć nadal mają tendencję do izolowania kierowcy od otoczenia nie sprawiają już wrażenia ubogiej imitacji luksusu. Bob English w "Globe Drive" dowodzi nawet, że verano 2012 – agresywnie wyceniony (rozmowa może się zaczynać od 22.595 dol., a z różnymi dodatkami skończyć w okolicach trzydziestu kilku tysięcy) stanowi poważny atak marki na rynek wozów deczko mniejszych, konkurując z audi A3, infiniti G25 BMW serii trzeciej czy mercedesem C.
Zacznijmy więc od osiągów, no bo jeśli kogoś interesuje w aucie jednak coś więcej niż kolor i sprzęt grający, to najważniejsze zaczyna się pod maską. A tam w verano 2012 znajdziemy 2,4-litrową czwórkę z podwójną głowicą, która maksymalnie da nam 180 koni mocy przy 6700 obrotach i 171 funtów na stopę momentu zamachowego, napęd na przednie koła, skrzynia biegów sześciobiegowa, więc jest nadzieja na optymalizację zużycia paliwa i producent podaje, że całkiem zrywny czterodrzwiowy sedan o wadze 1497 kilogramów po mieście zżera jedynie 9,9 litra na setkę, zaś na trasie potrafi zejść nawet do 6,2. Tu uczulam jednak, aby uważać, ponieważ brak kanadyjskich państwowych norm zużycia sprawia, iż często producenci podają wartości zaniżone, prawdziwe jedynie w optymalnych warunkach.
Zainteresowanych bezpieczeństwem własnej rodziny z pewnością zadowoli 10 poduszek powietrznych chroniących kabinę.
Ponieważ na razie nie miałem okazji przetestować, powiem tylko, że wspomniany Bob English zapewnia, iż mimo charakterystycznej dla buicka miękkości, o którą proszą klienci spragnieni poczucia drogowego komfortu, auto nie pływa na zakrętach, a to dzięki zawieszeniu tyłu systemu Z-Link Wattsa.
Koła duże, 18-calowe z pokaźnymi oponami P232-45R18, dodatkowo łagodzą wykroty asfaltu i uprzyjemniają jazdę.
Oczywiście, buick ma aspiracje do luksusu, a więc: zapłon na jeden guzik, automatyczna kontrola temperatury powietrza wewnątrz pojazdu, Bluetooth, głośniki Bose i system audio kierowany przy pomocy touchscreen – wszystko to sprawia, że verano to auto miłe w dotyku, a na dodatek całkiem pojemne – bagażnik liczy 405 litrów, a tylne siedzenie składa się 60/40.
Cztery osoby o amerykańskich rozmiarach podróżować nim będą komfortowo i z wielką przyjemnością. Przyjemność z pewnością też będzie doznawał kierowca, tym bardziej że w 2013 roku można tego buicka zamówić w wersji turbo, co podkręci moc do 250 KM ( rozpędza samochód do 60 mil na godzinę w 6,2 sekundy), no a to już nie są przelewki nawet dla auta ważącego niemal półtorej tony.
Auto jest składane u naszych amerykańskich sąsiadów w Orion w stanie Michigan, a platforma wozu jest wspólna dla opla astry i chevroleta cruze.
Luksusowe szczegóły to również laminowana antyakustyczna szyba, potrójne uszczelnianie drzwi, pięciowarstwowa wykładzina podsiębitki, absorbujące dźwięk maty podłogowe.
Całkiem sporo, jak za wspomnianą cenę. Na koniec powiem zaś Państwu na ucho, że wersja turbo dostępna będzie w roku 2013 z sześciobiegową ręczną skrzynią biegów, co może przekonać do kupna nie tylko tych siwiejących amatorów czterech kółek. O czym zapewnia
Wasz Sobiesław
PS Sprzedawców nowych samochodów zainteresowanych prezentacją modeli w "Gońcu" proszę o kontakt z redakcją. S.K.
A gdy przyjdzie ochota na nowe auto...
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiMówiliśmy już o kupowaniu auta z drugiej ręki, są jednak sytuacje – przyznaję to bez bicia – kiedy nowe auto ma sens.
Jeśli dojdziemy do takiego wniosku, sporo pieniędzy może nam zaoszczędzić dobre przygotowanie się do całego procesu zakupu. Niebawem też zaczniemy przedstawiać w Moto-Gońcu nowości na placach dealerowskich w tym roku...
A zatem zanim wejdziemy do pachnącego nowymi autami, lśniącego szkłem i aluminium salonu samochodowego, warto poczytać na ten temat. Pamiętajmy że w starciu o samochód sprzedawca ma nad nami wielką przewagę wynikającą z doświadczenia – on o wiele częściej sprzedaje samochody niż my kupujemy. Stąd też szanse są nierówne, co nie znaczy, że nie możemy własnym wysiłkiem nieco wyrównać pole gry.
Po pierwsze, zdecydujmy się na model, zanim jeszcze wejdziemy do salonu dealera – jedną z popularnych metod stosowanych przez sprzedawców samochodowych jest sprzedawanie nam tego, co chcą nam sprzedać.
W dobie Internetu możemy o naszym marzeniu motoryzacyjnym dowiedzieć się niemal wszystkiego – łącznie z ceną dealerowską, którą poznamy, zaglądając np. do carcostcanada.com.
Po drugie, jedną z podstawowych metod stosowanych przez sprzedawców (nie tylko samochodów) jest "zaprzyjaźnienie się" z nami, ergo zdobycie naszego zaufania.
Niestety, w tym biznesie trzeba patrzeć cały czas na ręce i liczyć, a nie opowiadać, gdzie ostatnio byliśmy na wakacjach i jaki nasz poprzedni samochód był zły czy dobry.
Dobry sprzedawca ocenia nas na wygląd, dobrze więc go zaskoczyć i trochę się z nim psychicznie pobawić.
Tak więc nie dajmy się zwieść i nie szukajmy przyjaciół ani powierników w salonie samochodowym.
Po trzecie, oddzielmy negocjowanie ceny samochodu od negocjowania pożyczki.
Standardowym pierwszym pytaniem sprzedawcy samochodów jest "na ile możemy sobie pozwolić miesięcznie na spłacanie auta?". Sprzedawcy nie powinien interesować nasz stan majątkowy, zaś nas interesuje przede wszystkim cena samochodu. Jeśli damy się wpuścić tę uliczkę, zazwyczaj sprzedawca samochodu będzie nas chciał przekonać do lekkiego podniesienia poprzeczki – np. o 20 dol. miesięcznie – postępujmy ostrożnie – z kalkulatorem w ręku liczmy całkowity koszt pojazdu.
Generalnie jednak dobrze jest powiedzieć "płacę gotówką" – wówczas wszystkie rzeczy ulegają uproszczeniu i widzimy czarno na białym, jaka jest cena tego, co kupujemy.
Po czwarte – bądźmy zawsze gotowi wstać ode stolika i iść do domu. Jedną z metod sprzedawców samochodowych jest wymęczenie klienta.
Wielokrotnie sam byłem poddawany negocjacjom "z trzecią osobą w tle" – kiedy to mój sprzedawca w czasie prowadzenia rozmowy co chwila wychodził, by uzyskać "zatwierdzenie" na moją kontrpropozycję i po pół godzinie przychodził z ze swoją kontrofertą...
Czymś takim może nas doprowadzić do stanu, kiedy będziemy chcieli mieć za sobą ten przykry proces i podpiszemy coś na odczepnego. Jest to najgorsze, co możemy zrobić.
Na początku lat 90. negocjowałem leasing forda taurusa u Rudiego w niestniejącym już dealershipie przy Weston Rd. i dokładnie tak się to odbywało – straciłem na niego całe popołudnie.
Nie dajmy się "zamknąć w biurze" – wyjdźmy na plac się porozglądać.
Po piąte, trade-in – zawczasu dowiedzmy się, ile możemy dostać, żebyśmy czasem wartego 3 tys. dol. auta nie oddawali za 500 dol. – no chyba że komuś 2500 dol. chodzi piechotą...
Po szóste – nie dajmy się zaskoczyć propozycjami dodatkowych gwarancji czy opcji – lepiej te rzeczy przemyśleć zawczasu – zazwyczaj gwarancje takie są niepotrzebne i służą poprawie opłacalności transakcji dla sprzedającego.
Po siódme, zapytajmy, czy to jest najlepsza cena, i "idźmy się z nią przespać".
Po ósme – jeśli jesteśmy we dwójkę – zgódźmy się co do warunków – nie negocjujmy między sobą vis-a-vis negocjowania ze sprzedawcą.
Po dziewiąte, żadnych depozytów na stół – w momencie rozpoczynania rozmów.
I po dziesiąte…
Poszukajmy – czy to przez znajomych, czy rodzinę, sprzedawcy, do którego możemy mieć zaufanie, który ma dobrą opinię, który się nie raz sprawdził etc.
Oczywiście my w "Gońcu" polecamy polski zespół z Lakeshore Honda, zwłaszcza zaś tych, którzy czytają tam "Gońca"...
Na koniec zaś jedna zasadnicza uwaga – więcej luzu, unikajmy spięć i nerwów.
Pisanie o starociach na tym kontynencie jest jak wiosłowanie pod prąd. Wiadomo, że cała komercyjna kanonada bombarduje nasze głowy jednym podstawowym przesłaniem: kup sobie nowsze, bo najnowsze jest najładniejsze, najbardziej pachnące i najbardziej błyszczące...
Czasem tak, ale nie do końca... Samochodu z pewnością nie powinniśmy wymieniać raz na trzy lata, zaś jeśli naprawdę lubimy jeździć i kochamy cztery kółka, to powinniśmy mieć coś, co pogłaskane odrobiną miłości odwzajemni się nam stokrotnie tak w przyjemności prowadzenia, jak i... oszczędnościami.
Tydzień temu mówiłem o tym, że największym kosztem posiadania samochodu jest jego deprecjacja. Dlatego, jeżeli odrobinę pogłówkujemy, to okaże się, że możemy mieć auto niezbyt drogie w utrzymaniu, bardzo przyjemne dla kierowcy, a do tego trzymające wartość niczym sztabka złota.
Przedstawiony na zdjęciu obok u góry mercedes z 1965 roku można kupić w London za 3400 dol. (cena wywoławcza) i przy niedużym wkładzie pracy zrobić z niego cukierek, który przyciągał będzie uwagę bardziej niż najnowszy model tej marki (jeśli nam zależy na zawracaniu cudzych głów); który nie będzie w ogóle tracił na wartości; w którym – jeśli ktoś akurat ma hyzia na punkcie osobistej wolności – nie trzeba zapinać pasów bezpieczeństwa; który – uwaga, uwaga – jesteśmy w stanie ubezpieczyć za 100 – 200 dol. ROCZNIE, jako samochód historyczny. Co prawda, aby dostać takie ubezpieczenie, trzeba mieć jeszcze jeden "normalnie" ubezpieczony samochód, ale można to wszystko bez problemu załatwić.
Tu dodam, że nie wierzę w odstawianie samochodów do przechowalni na zimę – samochód jest po to, aby nim jeździć, a nie na niego patrzeć, ponadto, jak każda maszyna – proszę zapytać mechaników lotniczych – odpowiednio utrzymywany samochód jest w stanie – mimo soli na drogach – jeździć całymi latami. Wystarczy tylko lekko o niego dbać, myć zimą – zabezpieczać antykorozyjnie – w porę usuwać pierwsze ogniska rdzy...
W dobie Internetu nie ma też zupełnie problemu z częściami zamiennymi, przez wyspecjalizowane firmy czy kluby właścicieli dostaniemy wszystko – części wymontowane ze złomu albo dorabiane.
Kupując auto z lat 60., 70. czy nawet z pierwszej połowy 80., wiemy, że ktoś o nie musiał dbać, inaczej nie dożyłoby naszych czasów; trzeba więc zwrócić uwagę na to, co było robione, czy części są oryginalne, jak i gdzie samochód był eksploatowany.
Dobrze jest kupować uznaną markę. Stare auta produkowane były według innej filozofii niż dzisiejsze – zakładano, że kierowca będzie chciał wiele rzeczy sam robić – a więc, jeśli tylko nam się odrobinę chce przy aucie pogrzebać, to nie jest to trudne i zazwyczaj nie wymaga specjalistycznych narzędzi – a dostęp do większości elementów silnika czy zespołu pędnego jest łatwy.
Stare auto to również kawał europejskiej czy amerykańskiej historii – świadectwo czasów, w których Europa była symbolem najnowocześniejszej myśli technicznej, produkcji i najlepszej jakości. W tych autach nie znajdziemy chińskich czy koreańskich części.
Jeśli zaś nie chcemy pracować przy samochodzie, jest wiele warsztatów, które tanio naprawiają starocie.
Wybierając model warto zastanowić się, do czego będziemy go potrzebować, czy będziemy jeździć zimą etc.
Radziłbym kupić samochód jak najprostszy, bez żadnych "wodotrysków" i sterowanych elektrycznie podzespołów. W wypadku starego auta plusem są na przykład ręcznie otwierane okna. Mercedes, bmw, volkswagen – królują na tym rynku m.in. dlatego, że auta amerykańskie są – łagodnie mówiąc, dość paliwożerne, a poza tym, zostały jednak bardziej niechlujnie wykonane, choć oczywiście są odstępstwa od reguły.
Jeśli kupujemy samochód do jeżdżenia, a nie pokazywania i pieszczenia, unikajmy modeli "kultowych". Kiedyś bardzo się napaliłem na toyotę landcruiser, produkowaną do roku 1984 – auto niezawodne i proste w konstrukcji, którego miliony egzemplarzy pomagało przeprawiać się różnym śmiałkom i zbójom przez ostępy Afryki czy Ameryki Południowej i Australii.
Jednak dzisiaj to, co można kupić na rynku, to w większości wypadków złom, zaś pięknie odrestaurowany diesel landcruiser – kosztuje nawet i 40 tys. No a takim autem szkoda codzienne jeździć do pracy.
Toyota landcruiser produkowana była od lat 50. z myślą o wojsku i zaskarbiła sobie opinię pojazdu nie do zdarcia. Jeśli dodamy jej snorkel i przerobimy "petro" diesel na olej rzepakowy – dojedziemy w dowolne ostępy północnego Ontario.
Zatem gdy nam przyjdzie ochota na samochód dla prawdziwego mężczyzny, który wydaje się niewielki, a mieści 6 osób (w razie potrzeby z karabinami – z tyłu siedzi się na ławkach bokiem do kierunku jazdy) – to możemy poszukać w USA lub w Albercie firmy, która nam go zrobi pod klucz.
http://www.goniec24.com/goniec-automania?start=336#sigProIde7590cafe8
Photo Hilltop Cruisers
Hilltop Cruisers z Alberty mają na parkingu całą gamę gratów, z których gotowi są wyczarować odrestaurowany model według naszej specyfikacji.
Latem landcruisera przepoczwarzyć można w gazik, opuszczając do przodu przednią szybę i zdejmując aluminiową górę. Toyota landcruiser jeździ absolutnie po wszystkim, a tam gdzie nie dojedzie, to się wciągnie na wciągarce napędzanej głównym silnikiem wprost ze skrzyni biegów.
Samochód ma stały napęd na cztery koła, ale koła przednie można "zwolnić" przy pomocy specjalnej nastawy na osiach.
Tak więc posiadanie starego samochodu może nam dostarczyć o wiele więcej nieustających przyjemności – gdy nowe auta szybko się nudzą – stare odkrywać będziemy co pewien czas na nowo.
Jeśli zaś podliczymy wszystkie koszty, to okaże się, że w okresie – powiedzmy – 10 lat przyzwoity hyundai drożej nam wyjdzie niż taki staroć, który naprawdę bardzo da się lubić.
Nie dość więc, że za małe pieniądze, to jeszcze mamy coś, czym pokazujemy dzisiejszej młodzieży świetną kulturę techniczną naszej blednącej cywilizacji zachodniej.
Samochód taki pełni w ten sposób nie tylko rolę transportową, ale też edukacyjną i rodzinną – zacieśniając więzi międzypokoleniowe. Nic tak bowiem nie intryguje juniora, niż tata z samochodem, którego mogą mu pozazdrościć koledzy (i koleżanki) z high-schoolu – o czym Państwa zapewnia.
Sobiesław
Jedni lubią czas kupowania samochodu, inni traktują to jak mordęgę psychiczną.
Jedni kupują nowe, lśniące, pachnące plastykiem, inni wybierają te już przez kogoś ujeżdżone i poplamione. Dzisiaj będzie właśnie o tych ostatnich, bo jeśli ktoś ma geny z okolic Poznania czy Krakowa, za Boga nowego auta nie kupi. Bo i po co?
Największym kosztem posiadania samochodu nie jest cena benzyny czy ubezpieczenia, lecz... deprecjacja. W przeciwieństwie do nieruchomości, które nawet kiedy zamieniają się w ruderę, nabierają (zazwyczaj) wartości, auto starym winem nie jest i zaraz po opuszczeniu parkingu dilera traci kilka ładnych setek. Jeśli jest nowe – to w wielu przypadkach przez trzy lata straci połowę ceny – czyli grube tysiące dolarów.
Myśląc rozsądnie o samochodach, trudno nie zgodzić się z opinią, że najlepiej kupić auto z drugiej ręki, w zależności od budżetu i oczekiwań – 2-3- lub 5-7-letnie.
Można u dilera, czemu nie, ale można też na własną rękę. Kiedyś kupowało się gazetę czy AutoTradera i szło po ogłoszeniach. Sam swego czasu kupiłem od pewnego polskiego oszusta (niebieski, ty wiesz kto) składaną toyotę tercel po wypadku (on to wiedział, ja nie) i straciłem 3 tys. dolarów.
Z innego ogłoszenia w gazecie kupiłem natomiast w miarę przyzwoitego 6-letniego cavaliera, co prawda była to transakcja od nielicencjonowanego dilera, który wstawiał auta pod adres zaprzyjaźnionych rodzin, aby okoliczności udawały prywatną sprzedaż, ale ostatecznie skończyło się dobrze – autem sporo pojeździłem i sprzedałem, a deprecjacja była znikoma.
Jednak moje największe "osiągnięcia" w dziedzinie kupowania samochodu mam za sprawą portalu internetowego kupno-sprzedaż, kijiji.ca.
Można tam kupić wszystko, od bzdety za dolara po domy i jachty oceaniczne.
Powiem od razu, że przedstawiana poniżej strategia nie jest dla każdego. Przede wszystkim dobrze jest wiedzieć, co chcemy kupić: jaki model nam pasuje, jaki samochód odpowiada potrzebom naszej rodziny. To powinniśmy wiedzieć przy każdej strategii, również idąc do dilera, gdzie jednym z podstawowych chwytów jest "wie pan, dokładnie tego co Pan chce, akurat nie ma, ale akurat jest tu superokazja". Ta superokazja to oczywiście to, co diler chce nam wepchnąć.
Druga rzecz to czas. Okazje nie zdarzają się na co dzień, ale w przypadku sprzedaży prywatnej można na nie trafić – ludzie są w różnych sytuacjach życiowych, czasem na musiku, i muszą sprzedać.
Dlatego dobrze jest zacząć kupowanie auta wcześnie, dać sobie dużo czasu i nie napalać się.
Ot tak, przed zaśnięciem sprawdzamy, jakież to nowe auta w naszym obszarze zainteresowania zostały wystawione. I tak po miesiącu będziemy wiedzieć, kto wstawia stale, a kto okazyjnie. W przypadku kijiji.ca warto też zobaczyć, czy dana osoba sprzedająca nie sprzedaje jeszcze innych rzeczy, a jeśli tak, to jakie.
Mówię o tym z własnego doświadczenia, ponieważ przez kijiji.ca kupiłem dwa udane auta – za każdym razem po bardzo dobrej cenie.
Wiedząc, co chcemy mieć w garażu, patrzymy przede wszystkim na to, kto sprzedaje.
W moim przypadku szukałem 2-4-letniego chevroleta HHR. Przeglądając od czasu do czasu zestaw hhhr-ów w Ontario – tu znów rada, aby nastawić sobie wyszukiwanie tak, by patrzeć na modele z całej prowincji - bardzo często prawdziwe okazje są bowiem za miastem – trafiłem na auto powiedzmy w cenie średniej, bo 1,5-roczne za 15,5 tys. dol. (dopakowana "nówka" kosztowała wówczas 29 tys.), a uwagę zwrócił adres mejlowy właściciela – e-mail UofT.
Co jak co, ale ktoś, kto ma uniwersytecki e-mail, autami zawodowo nie handluje... przeszło mi przez głowę, a więc miałem do czynienia z autentyczną sprzedażą prywatną.
Zacząłem mejlować, umówiłem się, sprzedawca dał mi adres do swojego domu w centrum Toronto w dobrej dzielnicy. Samochód – przeszedł moje oczekiwania – skóry, boczne poduszki powietrzne, absolutnie fully loaded, 1,6 roku, przebieg 23 tys. km.
Sprzedającym okazał się świeżo upieczony lekarz, którego rodzice pracowali w Oshawie dla GM, a on właśnie wyjeżdżał na roczne stypendium do Brukseli... Miał miesiąc, by sprzedać auto. Powiedziałem pierwszą cenę 14 tys., a on... przystał na nią bez targu. Do dzisiaj nie wiem, czy nie powinienem był powiedzieć 12 tys....
W ten sposób wszedłem w posiadanie samochodu z pełną gwarancją o bardzo niskim przebiegu, którego deprecjacja nie była już (od tych 14 tys.) duża, bardzo ekonomicznego, pojemnego i bezpiecznego. Nawet za bardzo nie sprawdzałem, czy to może odrobione auto po powodzi czy jakiś inny przekręt; nie badałem stanu technicznego i nie kopałem w opony, bo samochód miał pełną gwarancję od zderzaka do zderzaka.
Słowem, "bingo!".
Oczywiście kupując samochód z ogłoszenia, warto zapoznać się z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa – nie dźwigać przy sobie gotówki, nie umawiać się w podejrzanych miejscach, czyli generalnie wykazywać się zdrowym rozsądkiem.
Bardzo się liczy, kim jest sprzedający, co robi zawodowo i gdzie mieszka, do tego żadnych zaliczek – pieniądze zmieniają ręce w momencie podpisania dokumentów – auto musi mieć swoją książeczkę z ministerstwa, test spalin (zawsze niezależnie ile ma lat) i (radziłbym) świadectwo zdatności do jazdy.
No i podstawowa zasada – nie napalać się – pełny luz, jak powiedziałem, okazje zdarzają się częściej niż myślimy, stracimy jedną, będzie druga, gorzej natomiast, jeśli wydamy pieniądze i zostaniemy z lemonem – czyli autem mogącym wywołać wrzody na żołądku. Jeśli coś nam przejdzie koło nosa – trzeba sobie powiedzieć, że tak miało być, i szukać dalej.
W ten sposób zaoszczędzimy sobie kilka tysięcy dolarów.
Drugą dobrą rzeczą przy kupowaniu starych samochodów (i nie tylko samochodów) jest karta kredytowa Driver's Edge (dawniej CityBanku, a obecnie CIBC.) – daje na zakup auta czyste i proste 2 proc. z każdej transakcji; jeżeli skomasujemy wydatki rodzinne na jedną kartę, to w przypadku normalnego życia w ciągu 5 – 6 lat uzbieramy w ten sposób na karcie trzy, a może i więcej tysięcy. Z niczego – tylko za to, że przepuszczaliśmy przez kartę swoje pieniądze. Za 3 tys. dol. to można kupić całkiem niezłe auto, które jeździ.
Możemy w ten sposób mieć auto za nic, co wywołuje bardzo ciepłe uczucie zwłaszcza u ludzi z genami z okolic Poznania czy Krakowa.
Podobnie jak przy inwestowaniu pieniędzy dobrze jest przez jakiś czas kupować samochód przez kijiji.ca "na sucho", a dopiero, gdy będziemy mieli jako takie rozeznanie w cenach i ofertach, iść na całość i sfinalizować zabawę.
Oczywiście są ludzie, którzy na takie harce nie mają czasu ani ochoty, i ja to świetnie rozumiem. Dla nich pozostaje dobry diler – godny zaufania, który od lat ma wyrobioną klientelę, jest fachowcem (a jeszcze lepiej, gdy też jest Polakiem).
Takiego dilera znajdziecie Państwo właśnie na stronie obok.
A na koniec mała anegdota właśnie z kupowania przez kijiji. Samochód wyglądał świetnie – w sam raz dla mnie, niedrogo, podejrzane właśnie było to, że zbyt niedrogo. Była niedziela po południu, zadzwoniłem, umówiłem się, podjechałem pod dom, zapytałem siedzącego na ganku młodego człowieka, czy to jego auto, powiedział, że nie, ale brata. Brat aktualnie śpi, ale pójdzie go obudzić. Auto było z USA – licznik w milach – no OK, czasem może być gdzieś ze "słonecznego południa", jeśli do tego jeszcze "suchego" jak np. Arizona, no to bez rdzy.
Przyszedł brat, odpalił motor – wszystko OK. Pytam, czy coś trzeba naprawiać – nie, nic nie trzeba – dają kluczyki, żebym się przejechał.
Już prawie odjeżdżam, brat tylko na koniec nachyla się do okna i mówi: "uważaj tylko, żebyś nie musiał cofać, bo nie ma wstecznego...".
Tak więc można sprzedawać auto bez wszystkich biegów, no ale żeby takie auto kupić, trzeba nie mieć wszystkich klepek – o czym zapewnia
Sobiesław
Kiedy ładnych kilka lat temu kupowałem w Downsview Chrysler świeżo wchodzącego na rynek PT cruisera, miła i ładnie eksponująca wdzięki sprzedawczyni o swojsko brzmiącym imieniu Tatiana (urodzona w Kijowie, emigrowała do Toronto via Izrael) zachwalała, że auto jest "sexy".
Tu wdaliśmy się w dyskusję, czy kupa blachy może mieć seksualne konotacje, Tatiana dała się przekonać stwierdzeniem, że ja zboczony nie jestem i pociągu seksualnego do aut zdecydowanie nie czuję, zaś "sexy" to raczej jest ona sama, niż ów zgrabny model PT.
Tak czy owak, nasza wymiana zdań spowodowała, że wyszedłem zadowolony z ceny.
Piszę o tym, bo kojarzenie seksu i nowych aut jest jednym z powszechnie stosowanych chwytów reklamowych; mówi się wszak, że "seks sprzedaje", więc tytułem awansu, powinien sprzedawać także cztery koła.
I tu byśmy się zdziwili.
Bowiem – okazuje się z sondaży, że większość nas, kupując auto, patrzy na: cenę, spalanie, osiągi czy historię napraw modelu.
Choć w reklamach motoryzacyjnych samochód jest promowany jako symbol seksualnej witalności i maczo-mocy, większość Amerykanów traktuje auto jako funkcjonalne pudło do przemieszczania się.
http://www.goniec24.com/goniec-automania?start=336#sigProId00113145d0
- Odkryliśmy, że prowadzenie samochodu nie powoduje u ludzi, że czują się "sexy", "szybcy" czy "posiadający moc" – mówi Mark Guarino, główny analityk Mintela – firmy, która zamówiła sondaż. – To przemysł samochodowy zbudowany jest na sprzedaży mocy, szybkości i seksu. Te obrazy są dynamiczne, ale niekoniecznie odzwierciedlają prawdziwe uczucia użytkowników dróg. Większość chce bezpiecznie dojechać z punktu "A" do punktu "B".
55 proc. prawdziwą wartość samochodu upatruje w jego trwałości, a tylko 13 proc. pragnie, żeby ich samochód przyciągał uwagę innych.
Jeśli zaś wykraczamy poza traktowanie samochodu jako użytecznego środka transportu, to raczej interesuje nas w nim przyjemność prowadzenia.
Niektóre koncerny zaczynają to doceniać i dlatego – paradoksalnie – na rynku pojawia się coraz więcej ofert aut z ręczną skrzynią biegów.
W czasach, kiedy automatyczne przekładnie osiągnęły szczyty optymalizacji – kiedy stożki dają poczucie prowadzenia auta bezbiegowego, okazuje się, że na rynku mamy całkiem sporą grupę tradycjonalistów, spragnionych kontrolowania mocy silnika sprzęgłem. (Choć spotkałem się też z opiniami – "niech tam biegami miesza komputer, ja wolę popijać kawę").
Prowadzenie samochodu z ręczną przekładnią wymaga większej koncentracji, a co za tym idzie, chroni przed wypadkiem będącym często rezultatem rozkojarzenia czy bezmyślności.
I tak, ok. 20 proc. samochodów na naszych drogach jeździ bez automatu do zmiany biegów, i to w sytuacji, gdy jeszcze kilka lat temu komputeryzacja skrzyń automatycznych kazała niektórym wróżyć rychły koniec innych postaci skrzyń biegów.
Zwolennicy "biegówek" (jak na nie mówi pewien mój chicagowski kolega) twierdzą, że prowadząc z drążkiem, czują, że jadą, a nie tylko "wycelowują" samochód.
Samochód ze standardem można nauczyć bardzo oszczędnie pić paliwo, choć łatwo też dynamiczną jazdą zawyżyć zużycie. Umiejętność jazdy z ręczną przekładnią przyda się też w Azji, Afryce czy Europie. W tej ostatniej takich samochodów jest 80 proc. – Warto więc nauczyć potomstwo machania biegami.
Ręczna przekładnia wymusza w o wiele większym stopniu poprawną pozycję kierowcy. Malkontenci narzekają co prawda na jazdę takim autem w korkach, ale – znów – dobry kierowca ma wypracowaną technikę pozwalającą oszczędzać sprzęgło (i mięśnie łydki).
•••
Nostalgia za "prawdziwą" jazdą symbolizowana przez modę na ręczne przekładnie skłoniła Hondę do oferowania w Kanadzie civic si model 2012 wyłącznie w wersji "standard" (6-biegowa skrzynia z blisko ułożonymi biegami); odwaga marketingowa czy znajomość rynku? Raczej to drugie. Choć sprzedawca w Honda Lakeshore Sylwester Chyliński twierdzi, że liczba chętnych na ręczną skrzynię z biegiem lat spada. – Nie tylko ja, ale i w całym kraju sprzedaje się z roku na rok coraz mniej samochodów z manualną skrzynią biegów – tłumaczy. – Teraz mamy mniej więcej 4 do 6 proc. ogólnej sprzedaży. Jest to tendencja stała i dość typowa dla tego kontynentu. Myślę że powoduje to skrajny tutejszy utylitaryzm, co zresztą rozumiem, gdyż niezawodność skrzyń automatycznych ciągle wzrasta. Honda co kilka lat oferuje coraz mniejszy wachlarz do wyboru samochodów z ręczną przekładnią biegów. Jeszcze kilka lat temu mógłbym zaoferować prawie każdy model w dwóch wersjach . Teraz to tylko kilka mniejszych samochodów (fit, civic lub accord) można nabyć w wersji manualnej.
Z tego co wiem, proporcje te są prawie dokładnie odwrotne w Europie.Tam właściwie tylko auta z wyższej półki sprzedawane są w wersji automatycznej.
Wystarczy zapytać dzieci z high school, kto chciałby nauczyć się jeździć samochodem z ręczną skrzynią biegów...
I tutaj wielka szansa na dobry (polonijny) biznes; jednym z mankamentów nauczania zmiany biegów jest zarzynanie aut przez kursantów. Wiele razy serce się kroi, widząc, jak adept sztuki "demoluje" sprzęgło i silnik, blokując koła, jak zgrzyta zębatkami szukając biegu.
W dzisiejszych czasach łatwo jednak skonstruować (nawet domowym sposobem przy użyciu dostępnych na rynku pod zespołów do gier symulacyjnych) symulator, na którym w kilka godzin można nauczyć synchronizacji pracy na drążku i pedałach.
Szukałem takiego zakładu, nie znalazłem, a – jak mówię – chętnych wśród młodzieży na pewno byłoby dużo.
Na koniec wypada mi zaś zapewnić, że jest gorącym zwolennikiem własnoręcznego mieszania biegami. Bo samochód, mimo że trudno w nim dopatrywać się seksualnych skojarzeń, to maszyneria, której obsługa może dostarczać wielu przyjemności.
Warto spróbować nauki jazdy standardem – wiedząc, że początkowe kłopoty z czasem zastąpi superprzyjemność, a jazda samochodem wynagradzać będzie troski dnia codziennego.
O czym państwa zapewnia
Sobiesław
Japończycy doszli do takiej perfekcji w podrabianiu amerykańskich motocykli, że wyprodukowali wierny model h-d FLSTC heritage softail classic. Złośliwi mówią, że te dwie maszyny różnią się tylko faktem, iż japoński produkt stworzony jest w systemie metrycznym, a amerykański – calowym. Yamaha road star powstała w 1999 roku i w wersji silverado (ze skórzanymi sakwami, przednią szybą i trzema reflektorami) naprawdę była niezwykle podobna do żywej legendy, jaką jest softail classic. Z biegiem czasu, po kilku modyfikacjach, nabrała nieco indywidualnych cech. Model na sezon 2012 ma plastikowe sakwy polakierowane w takim samym kolorze jak zbiornik paliwa i błotniki. Nadal jednak konstrukcja wzoruje się na maszynie Harleya.
http://www.goniec24.com/goniec-automania?start=336#sigProId463578a7da
Motocykl Yamahy jest ciężki – jego waga wynosi 352 kg. Serce maszyny stanowi widlak o pojemności 1670 ccm (u harleya jest to 1690 ccm), o długim skoku tłoka w cylindrach (113 mm), co powoduje, że road star ma potężny moment zamachowy wynoszący 100 lb-ft przy niskich obrotach (2500). Od kilku lat Japończycy stosują w tej maszynie układ wtrysku paliwa, co umożliwia łatwiejsze uruchomienie oraz likwiduje potrzebę rozgrzewania silnika przed jazdą. Pompa wtrysku znajduje się w baku – jest tam też jeszcze kilka innych urządzeń, dlatego mimo sporych rozmiarów zbiornik paliwa mieści 18 litrów benzyny, co pozwala na pokonanie dystansu 270 km. Transmisja mocy na tylne koło odbywa się za pomocą pasa. Skrzynia biegów posiada pięć przełożeń. Pierwsze trzy biegi są niezwykle "krótkie" – a ostatni pracuje prawidłowo dopiero, gdy przekroczymy siedemdziesiątkę. W czasie "cruisowej" prędkości (około 100 km/godz.) motocykl jest cichy i ma niskie obroty.
Na sezon 2012 yamaha road star silverado polakierowana jest w kolorze pearl white. W wersji S posiada więcej chromowanych elementów. Do końca września z uwzględnieniem 400-dolarowej bonifikaty, maszyna kosztuje w Kanadzie 15.499 dolarów – o cztery tysiące taniej niż motocykl H-D.
Choć nazwa "minivan" od razu budzi niezbyt dobre odniesienia, to jednak pod formą, gdzie dwa człony nazwy występują osobno – mini van – kryje się udany eksperyment stworzenia kolejnej wersji opartej na bazie kultowego mini-morrisa. Już niedługo to przywrócone przez BMW do życia auto pojawi się w Kanadzie w wersji dostawczej.
Sięgnięcie do archiwów i przepastnych magazynów co rusz wzbogaca ofertę MINI – jednego z działów niemieckiego BMW. Genialna konstrukcja sir Aleksa Issogonisa przeżywa w ostatnich latach drugą młodość, a odświeżony mini cooper ma już kilka nadwoziowych wersji. Ostatnią propozycją jest mini van, czyli dostawczy "blaszak". Nie jest to oryginalny pomysł, bo "wszystko już było" – jak mawiał Ben Akiba z kabaretu Olgi Lipińskiej – i w przeszłości znano już towarową wersję popularnego mini pod taką samą nazwą – mini van.
W latach 1960-1982 w Wielkiej Brytanii budowano furgon na bazie travellera (wydłużona wersja klasycznego mini). Miał on ładowność zaledwie 250 kg, a od travellera różnił się tylko brakiem bocznych szyb.
http://www.goniec24.com/goniec-automania?start=336#sigProIdef76dec8d3
Po trzydziestu latach powrócono do zarzuconej w 1982 roku idei mini vana. Stworzono go na bazie clubmana, który stanowi współcześnie wydłużoną wersję mini coopera. Auto ma długość prawie 4 metrów, szerokość 1,7 m oraz wysokość prawie 1,5 metra. Rozstaw osi w tym modelu wynosi 2547 mm – czyli dokładnie tyle samo co u clubmana. Nowy samochód to tak naprawdę dostawcza wersja tego modelu, dlatego pełna nazwa wozu brzmi: mini cooper clubvan. Główne zmiany są widoczne w tyle, gdzie zabrakło foteli, a podłoga na całej powierzchni jest płaska, co zwiększa użyteczność przestrzeni bagażowej. Licząc do sufitu, auto posiada 860 litrów pojemności w przedziale ładunkowym, a jego wymiary to 1150 mm długości i 1020 mm szerokości w najwęższym miejscu. Maksymalna waga ładunku wynosi 500 kg.
Ładowność i ciężar nie imponują, ale tak naprawdę producent tych samochodów liczy na klientów, którzy są właścicielami małych biznesów w prestiżowych dzielnicach, gdzie stojące przed firmą modne mini może służyć za tablicę reklamową. Na pozbawionych bowiem szyb bocznych panelach można umieścić reklamę swojego interesu. Samochód będzie więc idealny dla tych przedsiębiorców, którzy chcą się wyróżnić, a ich biznes polega na przewożeniu niewielkich ładunków na krótkich odcinkach.
Blaszak mini zapewnia niezłe możliwości trakcyjne. Tradycyjnie bowiem pod maską samochodów tej marki kryją się doskonałe silniki, jak przystało na BMW. W Kanadzie oferowane będą trzy wersje silnikowe. Najtańszy wariant "one" jest wyposażony w 1,6-litrowy silnik benzynowy o mocy 98 KM. Pozwoli to na osiągnięcie przyspieszenia do setki w czasie 11,1 sekundy. Podstawowa odmiana mini vana może pochwalić się niskim zużyciem paliwa na poziomie 5,5 l/100 km.
Druga oferowana odmiana to cooper clubvan napędzany 4-cylindrowym, 1,6-litrowym silnikiem benzynowym o mocy 122 KM. Większa moc pozwala na lepsze przyspieszenia, które wynosi tu 9,8 sekundy. Producent zapewnia takie samo zużycie paliwa co słabsza wersja.
Prawdziwą rewelacją jest jednak wersja cooper D wyposażona w diesla o mocy 112 KM. Choć samochód do setki dociera w ciągu 10,2 sekundy, to spala zaledwie 3,9 l/100 km, co przekłada się na tanią eksploatację wozu. Mam nadzieję, że cena pojazdu w tej silnikowej wersji nie będzie zbijać z nóg.
Wszystkie odmiany mini vana mają przedni napęd. Standardową przekładnią jest 6-stopniowy manual – opcję stanowi tyleż stopniowy automat.
Jak wszystkie produkty MINI, czyli BMW, towarowy clubman jest wykonany z doskonałych materiałów i precyzyjnie zmontowany. Nie jest jeszcze znana jego cena na kanadyjskim rynku, ale oczekuje się, że będzie ona nieco niższa od zwykłego clubmana, który kosztuje ponad 23 tys. dolarów.
Jerzy Rosa
Mississauga