W raporcie z 2014 roku Ministerstwo Komunikacji Ontario przyznaje, że wprowadzenie HOV spowoduje wzrost liczby i wielkości korków, dlatego postuluje apelowanie do mieszkańców, aby na czas igrzysk wynieśli się z miasta, pracowali z domu i generalnie nie wtrącali się w imprezę. Podobno władze miały nadzieję, że co piąty mieszkaniec metropolii gdzieś sobie pójdzie...
Oficjalnie po to, aby olimpijczycy mogli się swobodnie wozić po mieście i nie spóźniać się na zawody sportowe.
Zdaje się, że ktoś uznał, iż jak się nam daje igrzyska, to codzienny chleb nie jest już nam potrzebny.
Tymczasem dyskusja nad usprawnieniem ruchu za pomocą pasów HOV trwa od dawna, i istnieje wiele dowodów, że wydzielenie z istniejącego ciągu ruchu pasa na użytek samochodów wiozących więcej osób po prostu pogarsza problem.
No bo, przepraszam, czego się od nas oczekuje? Że jadąc do pracy, zapukamy do drzwi sąsiadki, pytając, czy nie chce się z nami przejechać? Coraz mniej ludzi pracuje w regularnych godzinach, coraz więcej na dwie prace, musi coś po drodze załatwić czy po prostu nie ma z kim jechać.
Jakiś czas temu dwóch kalifornijskich profesorów, jeden od statystyki, drugi inżynier, opublikowało szczegółowe opracowanie zatytułowane "Effectiveness of High Occupancy Vehicle Lanes in the San Francisco Bay Area". Przeanalizowali ruch w latach 2000–2004 i skonkludowali, że wydzielone pasy stanowią część problemu, a nie jego rozwiązanie.
Czy ktoś sprawdził, jak działają HOV w Toronto? Obawiam się, że nie. Ich skuteczność jest to po prostu przedmiot wiary naszych ideologicznych car-hejterów. Wyraża ich wolę wytresowania nas do rezygnacji z używania własnego auta.
Niedoczekanie wasze.
Powstał już ruch oporu; przeczytałem kilka dni temu w "Starze", że facetowi, który sprzedaje manekiny, znacznie wzrosły obroty. Dobrze zrobiony manekin to jednak droga sprawa, zwłaszcza taki, który jest w stanie trochę się poruszać – np kręcić głową, ale kto wie, może niedługo będziemy mieli czarny rynek na takie właśnie "pomoce drogowe".
Walka idzie oczywiście w dwie strony, bo owi politpoprawni magicy usiłują skaperować nam dzieci "ku posłuszeństwu".
Kupiłem niedawno juniorowi ponton, a on zapytał, a gdzie kamizelki ratunkowe? Powiem szczerze, że mnie trochę ścięło, bo ja w jego wieku zapytałbym raczej, gdzie są wiosła?
Zdaje się, że pochodzę z mezozoiku...
Może dlatego nienawidzę urawniłowki i zapędzania bacikiem do szeregu, co ostatnio funduje nam nagminnie nasza władza.
Samochód, motocykl, to był symbol indywidualnej wolności. Easy Rider bez kasku. W dzieciństwie sądziłem głupi, że niebawem takim samym symbolem będą indywidualne letadła, jak w komiksowych Jetsonsach.
Niestety, nic tak nie pociąga człowieka, jak ograniczanie wolności drugiemu, zwłaszcza kiedy nabierze przekonania, że przecież jest mądrzejszy. Dzisiaj nikt już samodzielnym lataniem dzieciom wyobraźni nie psuje. Lepiej dla nich, żeby marzenia ograniczały się do autobusów szkolnych.
Przepraszam za to filozofowanie, ale to efekt korkowego przeczołgania. A nic tak nie boli, jak świadomość, że daję się przeczołgiwać idiotom.
Czego Państwu szczerze nie życzę
Wasz Sobiesław