Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Byli naiwni jak dzieci, wciąż przekonani, że wiodą za sobą legendę partyzancką i w regularnym wojsku to im wystarczy. Chwałę wojenną przejmowała Armia Czerwona i Gwardia Ludowa, o której nikt podczas wojny nie słyszał. Nadal stanowili poczet sztandarowy podczas uroczystej zmiany warty. Byli pewni, że jakoś to przetrwają... Mój ojciec i jego trzej przyjaciele. Stanowili poczet sztandarowy na każdą, bardziej uroczystą zmianę warty.
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7630#sigProId85d569bc87
W Wielki Piątek warta stawała w kościele i przy Grobie Chrystusa czuwała aż do rezurekcji. Jeszcze w 1949 roku Wielkanoc była w wojsku celebrowana uroczyście.
Pierwszy, tuż za orkiestrą i pocztem sztandarowym, ustawiał się świeży pododdział wartowniczy, dalej stali żołnierze kończący wartę, naprzeciw nich dowódcy obu wart i oficer dyżurny jednostki, oficerowie z paskami pod brodą. Cały ceremoniał. Każdy szczegół opracowany i celebrowany, komendy krótkie i głośne, hejnał "Służba wartownicza", hymn Polski i krótka defilada. Sto razy to oglądałem. Powtarzaliśmy wszystko jeszcze raz na podwórku, też pewnie ze sto razy. Dowodził pocztem ojciec Bartka, mojego podwórkowego przyjaciela od zawsze, od tego dnia, gdy obaj ojcowie przywieźli swoje rodziny do koszar. Wywodzili się, on i mój ojciec ,z Rzeczypospolitej Szóstowieckiej – niewielkiego, wyzwolonego w 1943 roku spod okupacji niemieckiej, obszaru wschodniej Polski. Obaj tam kończyli podchorążówkę, stamtąd w 1944 roku trafili do regularnego wojska. Dowódcę pocztu aresztowali w przeddzień pułkowej uroczystości i tylko my, nasz podwórkowy oddział, wiedzieliśmy, gdzie go zabrali, i zamierzaliśmy go odbić. Liczyliśmy na pomoc reszty wojska, ale zawiedliśmy się. Ojciec Bartka i poczet przestali być potrzebni, gdy aresztowali sztandar pułku. Nieodpowiedni był na nim napis: "Bóg Honor Ojczyzna". Miał być nowy, ale nikt się tym nie zajął.
1956/57. To była, druga w moim życiu, wielka zmiana warty. Odbyła się w wielkiej radości i wszyscy byli przekonani, że teraz będzie jak dawniej, zwyczajnie, po polsku. Odnalazł się pułkowy sztandar i parę razy pułk pomaszerował do kościoła. W Wielki Piątek przy Grobie stanęła warta, ale tylko raz – w pięćdziesiątym siódmym. Potem sztandar znowu przestał być właściwy. Poczet sztandarowy nie należał już do naszych ojców, nikt ich nie zawołał, wałęsali się gdzieś w cywilu, czasami blisko koszar. I pili. Słyszeli o rehabilitacji i wierzyli głęboko, że wszystko będzie jak dawniej. Na tę cześć pili jeszcze więcej. Chyba dzięki temu zakonserwowani doczekali trzeciej zmiany.
•••
1980. Nadeszła latem tym razem była gigantyczna. Mój ojciec dorabiał do renty w szpitalnej kotłowni. Wydawało się, że dobrze się trzymał, ale coraz więcej czasu spędzał na ławeczce przed domem, tam odwiedzali go koledzy. Przynosili ze sobą ćwiarteczkę, rozmawiali o bólu w kościach i tym, że trzeba się wybrać do lekarza. Mówili potem, że narzekał na ból w piersi, ale każdy z nich to miał. Spotkaliśmy się w początkach stanu wojennego. Cieszył się, że wojsko wzięło władzę. "Będzie porządek" – mówił – " w wojsku wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest napisane w regulaminach. Wystarczy to przenieść na życie państwa."
Wierzył, że wystarczy zmienić wartę a wszystko samo się uporządkuje. Żałował tylko, że tylu jego przyjaciół pozbawiono godności, że wielu nie dożyło. Teraz wojsko upomni się o swoje – przekonywał mnie. I niebawem odszedł, nie doczekawszy kolejnego rozczarowania.
•••
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7630#sigProIdc993c0eb82
Pan Z.
Kolejna pogawędka za tydzień
Twój dom: Co to jest "mortgage insurance" i czy warto je mieć?
Napisane przez Maciek CzaplińskiOczywiście! Nie tylko warto je mieć, wręcz powinno się je mieć!
Niestety, w większości sytuacji, nie lubimy o tym myśleć, bo kojarzy się ono ze śmiercią i mamy po cichu nadzieję, że nas to nie dotknie. Niestety, to się zdarza, a wówczas – jeśli nie mamy ubezpieczenia – często mamy do czynienia z tragedią nie tylko osobistą, ale również finansową dla naszej rodziny.
I o tym chciałbym porozmawiać dziś w aspekcie nieruchomości.
Banki zwykle kupującym nieruchomości oferują MORTGAGE INSURANCE. Nie jest to nic innego niż ubezpieczenie na życie (life insurance). Nie jest ono obowiązkowe, ale moim zdaniem każdy powinien je mieć. Jeśli ktoś ma mortgage, ale nie ma rodziny, o którą się musi martwić, lub nie jest tak zwanym głównym żywicielem rodziny – to być może ubezpieczenie to nie jest aż tak konieczne. Natomiast osoba, która jest odpowiedzialna za rodzinę, szczególnie z małymi dziećmi, zdecydowanie powinna mieć takie ubezpieczenie.
Są dwa typy ubezpieczeń na życie – jeden oferowany poprzez banki, drugi oferowany poprzez niezależnych agentów. Są różne rodzaje ubezpieczeń (długo- i krótko terminowe) i o nich powinniście Państwo porozmawiać z agentami ubezpieczeniowymi, ale jest kilka różnic pomiędzy ubezpieczeniami oferowanymi przez banki a indywidualnych agentów, o których należy wiedzieć.
Różnica pomiędzy ubezpieczeniem poprzez bank a poprzez agenta jest zasadnicza. W przypadku "bankowego" ubezpieczenia – w chwili śmierci ubezpieczonego – spłacana jest tylko pozostała (niespłacona) część pożyczki hipotecznej. Oznacza to, że rodzina nie będzie miała żadnego obciążenia na domu, ale również jeśli było to jedyne ubezpieczenie, nie będzie miała żadnych innych pieniędzy i może być zmuszona do sprzedaży nieruchomości. Jedyną zaletą tego typu ubezpieczenia jest to, że raz ustalona stawka ubezpieczenia nie ulega zmianom wraz z wiekiem ubezpieczonych oraz nie ma rozróżnienia na palaczy i niepalących.
Natomiast w przypadku niezależnego ubezpieczenia:
– W chwili śmierci ubezpieczonej osoby – rodzina dostaje ubezpieczenie do ręki i może zadecydować, co z nim zrobi.
– Pożyczka może zostać spłacona w całości, w części lub środki mogą zostać zainwestowane w lepszy sposób. Wstępna wysokość ubezpieczenia może być ustalana indywidualnie – i może przekraczać wartość mortgage'u – co może być bardzo istotne w przypadku rodziny z dziećmi.
– W przypadku zmiany instytucji finansowej (kiedy przechodzimy z banku do banku z naszym mortgage'em) – polisa nie ulega zmianie – w wypadku bankowego ubezpieczenia – polisa może utracić ważność.
– Polisę można kontynuować po spłaceniu pożyczki hipotecznej – w przypadku bankowego ubezpieczenia – polisa wygasa wraz ze spłatą pożyczki.
Na zakończenie chciałbym dodać, że nie mam osobiście żadnych korzyści z namawiania, by się ubezpieczać. Nie jestem agentem ubezpieczeniowym i nie dostaję za to żadnych pieniędzy. Natomiast spotkałem się z wieloma sytuacjami, kiedy wydarzyło się nieszczęście i wówczas okazało się, że nikt nie jest w stanie nam pomóc. Jeśli nie chcą Państwo polegać na jałmużnie, to warto pomyśleć o zabezpieczeniu w formie ubezpieczenia na życie i zdrowie!
– No właśnie, wspomniałeś o ubezpieczeniu "na zdrowie". Powiedz o tym i powiedz, czy są jeszcze inne rodzaje ubezpieczeń, które wiążą się z nieruchomościami, a o których powinniśmy wiedzieć?
– TERMINAL ILlNESS INSURANCE. Bardzo ciekawy koncept. Wykupuje się ubezpieczenie na określoną sumę. Wydaje mi się, że maksymalne świadczenie wynosi 250.000 dol. Składki są zależne od wieku osoby ubezpieczanej i zwykle kontrakt podpisuje się na 10 lat. W wypadku choroby śmiertelnej potwierdzonej przez lekarza – ubezpieczenie wypłacane jest w całości. Suma ta pozwala osobie ubezpieczonej na walkę z chorobą, no i oczywiście, jeśli jest to możliwe w danej sytuacji, mamy o jeden problem mniej. Nie musimy martwić się, z czego utrzymamy rodzinę czy zapłacimy mortgage (jeśli go mamy). Do chorób śmiertelnych zaliczane są między innymi zawał serca, rak itd. Najlepszym elementem tego ubezpieczenia jest to, że jak nie skorzystamy z wypłaty świadczeń – to nasze składki są nam wypłacane prawie w 70 proc.! Czyli takie ubezpieczenie to małe ryzyko finansowe – a w przypadkach krytycznych może pomóc w trudnej sytuacji!
Inne ubezpieczenia, równie ważne, choć zupełnie inne, ale wiążące się z nieruchomościami, to:
HOME INSURANCE. Ubezpieczenie jest tak długo obowiązkowe, jak długo mamy mortgage. Wymagane jest poprzez instytucję finansową, jako forma zabezpieczenia pożyczki. Mortgage jest pożyczką udzielaną pod zastaw nieruchomości. W przypadku, gdyby dom się spalił i nie byłby ubezpieczony – a właściciele nie mieliby środków na jego pełną odbudowę – interes banku byłby poważnie zachwiany. Dlatego banki wymagają – by ubezpieczenie domu pokrywało tak zwany "replacement value". Oczywiście ubezpieczenie domu, moim zdaniem, należy mieć nie tylko, jak się ma mortgage. Dom jest zwykle największą inwestycją życiową indywidualnego obywatela i we własnym interesie – należy mieć taką inwestycją ubezpieczoną. Ubezpieczenie domu nie jest zbyt kosztowne – wynosi około 500-1000 dol. w skali roku, i zależy od wartości domu oraz, jak w przypadku ubezpieczeń samochodowych od tak zwanych "elementów polisy", jak na przykład, wysokość wkładu własnego, maksymalna wysokośći liability itd. Ubezpieczenie domu sprzedawane jest jako pakietu również pokrywający inne elementy ryzyka, jak na przykład włamania, pogryzienie przez psa czy katastrofy naturalne. Ubezpieczenie za dom można połączyć z ubezpieczeniem za samochód – zwykle daje to 10-proc. zniżkę.
HIGH RATIO MORTGAGE INSURANCE (CMHC lub GE Capital)
Ubezpieczenie pożyczki hipoteczne, jest obowiązkowe, jeśli "down payment" jest mniejszy niż 20 proc. Ubezpieczenie to jest formą zabezpieczenia pożyczki ze strony banku w przypadku, kiedy należałoby sprzedać dom w sytuacji przymusowej. Ubezpieczenie to płacone jest jednorazowo w chwili zakupu nieruchomości i uzależnione jest w sposób procentowy od wysokości "down payment". Przy 5 proc. wpłaty – wynosi obecnie 2,75 proc. od pożyczonej sumy. Przy np. 15 proc. wpłaty wynosi tylko 1,75 proc. od pożyczonej sumy. Na ogół składka za ubezpieczenie jest doliczana do pożyczki za mortgage i płacona jest razem z nią. Obowiązuje również podatek HST na wartość składki – który musi być zapłacony przy zamknięciu transakcji.
TITLE INSURANCE. Chroni przed utratą wartości rynkowej nieruchomości wynikającej z problemów prawnych. Chroni przed stratami finansowymi, które mogą wynikać z działalności oszustów na przykład rejestrujących nie utoryzowane pożyczki na nieruchomości. Koszt tego ubezpieczenia w stosunku do benefitów, jakie daje, jest marginalny i najważniejsze tylko jednorazowy. Proszę pytać prawnika, który będzi zamykał transakcję, o to ubezpieczenie. Naprawdę warto je mieć! Przy cenie zakupu domu 500.000 – ubezpieczenie wyniesie około 500 dol. – czyli bardzo niewiele.
Maciek Czapliński
Listy z nr. 13/2013
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7630#sigProIdb304734a46
"Gorąca" zima w harcerskich szeregach
Napisane przez Malwina Rewkowska, Henryk GadomskiZima to pora roku, która kojarzy nam się ze śniegiem, mrozem, zamiecią i zimnym wiatrem. Wielu z nas w tym czasie ogranicza aktywność na świeżym powietrzu i bardziej docenia domowe zacisze z kubkiem kawy, herbaty czy gorącego mleka.
Komputer, telewizor, książka czy gazeta w pobliżu ciepłego kominka to narzędzia pomagające dotrwać do wiosny. Najbardziej radykalne podejście do zimy mają niedźwiedzie, pieszczotliwie zwane misiami, zapadając w zimowy sen.
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7630#sigProIda0d4fada7c
Misie i zmarzluchy nie wiedzą o tym, o czym doskonale wiedzą harcerki i harcerze, że zima oferuje również wiele wspaniałych atrakcji. To wymarzona pora na sanki, narty, łyżwy, zabawy na śniegu, na zajęcia sportowe w salach i halach, to czas kolędowania, "kominków", czy nawet potańcówek. To także czas zbiórek odbywających się regularnie bez względu na pogodę i porę roku. Program zbiórek jest bardzo ciekawy i urozmaicony, ale poza nimi jest jeszcze pełno innych zajęć. Harcerki i harcerze w okresie Bożego Narodzenia radośnie witani odwiedzali zaprzyjaźnione domy z kolędą na ustach. Wcześniej Święty Mikołaj nie zapomniał o prezentach przygotowanych przy pomocy rodziców z Kół Przyjaciół Harcerstwa. Były też grupowe wyjazdy do ośrodków narciarskich i spotkania opłatkowe, imprezy walentynkowe, Kurs Zastępowych, Dzień Myśli Braterskiej, Zjazd ZHP Okręg Kanada, Kominek Zuchowy w Oshawie. Niektóre jednostki w okresie postu prowadziły Drogę Krzyżową w swoich parafiach i wspólnie przeżywały Gorzkie Żale.
Trudno sobie wyobrazić ludzi bardziej rozczarowanych i rozgoryczonych rządami premiera Harpera niż Indianie. Kontrastując jego poczynania z tym, co się dzieje w "indiańskim świecie" w Kanadzie... jestem bez słów.
Może nie tak.
Może raczej wprost przeciwnie – za dużo słów ciśnie mi się na usta, ale żadne z nich nie nadaje się do druku.
Wpierw wódz Attawapiskat, Theresa Spence, podejmuje głodówkę i siedzi przez całe święta Bożego Narodzenia w namiocie naprzeciw parlamentu, a nasz premier Harper z lubością łakomczucha rozpisuje się o boczku. Indianie od razu to podchwycili.
Teraz zaś grupa indiańskiej młodzieży, która od przeszło dwóch miesięcy przedzierała się przez bezdroża północnego Quebecu, w końcu zakończyła 1600-kilometrową wędrówkę przez lody i śniegi. Misją tych młodych ludzi było pokazanie, że ich kultura, tradycje i wartości są wciąż żywe i dla nich ważne. Przemierzając tradycyjny szlak handlowy swych przodków, chcieli zaakcentować, że ziemie połnocnego Quebecu, ziemie Indian Kri, nie są czymś, czym rząd Kanady może sobie dysponować wedle swojego widzimisię.
A co na to wszystko nasz premier? No właśnie widzi misie: poleciał chłopina do Toronto, by powitać dwa niedźwiadki panda, które przybyły z Chin. Indianie uznali to za potwarz, a i mnie samemu trudno o tym inaczej myśleć. Setki ludzi zebrało się w Ottawie, by powitać Indian, żałuję, że sam nie mogłem tam być i jako wyborca, nie jestem zadowolony z tego, że premiera tam również zabrakło. Nie obchodzi mnie to, czy w torontońskim ogrodzie zoologicznym będą pandy, czy nie. Obchodzi mnie, co się stanie z kanadyjską północą. Wydaje mi się ta sytuacja niezwykle ironiczna i co najmniej dwulicowa: pandom grozi wymarcie – ich naturalne środowisko w Chinach zostało prawie całkowicie zagrabione i zniszczone przez człowieka. Mam się cieszyć z tego, że będziemy mieli dwa okazy w zoo, gdy jednocześnie niszczymy naszą kanadyjską przyrodę, budując rurociąg, rabunkowo eksploatując ropę i pozwalając koncernom na niczym nieograniczony zabór północy?
Postawa premiera przypomniała mi pewną historię z mojego własnego życia: ponad dziesięć lat temu przyleciałem do Kanady po raz pierwszy – na krótką wizytę w sezonie świątecznym, ot, dwa – trzy tygodnie. Zadzwoniłem wtedy do swojej dobrej koleżanki z liceum (która mieszkała w Kanadzie już od kilku lat) z propozycją spotkania się na kawę i pogadania. Na wstępie uspokoiłem ją, mówiąc, że jestem tu z wizytą u swojej dziewczyny, że mam gdzie mieszkać, mam pieniądze i dostęp do samochodu i że za parę dni wracam do Polski – nie mam zamiaru zostawać na stałe ani niczego nie potrzebuję. Ot, chcę się spotkać i pogadać o tym, jak się nam życie poukładało. Mam też czas spotkać się z nią po pracy, przed pracą, czy nawet w jej przerwie na lunch. Ta mi wyskoczyła z kontrpropozycją, że za trzy miesiące będzie w Polsce na parę tygodni i że wtedy się ze mną chętnie spotka. Odłożyłem słuchawkę. Ludzie są dziwni.
Ale wróćmy do naszych baranów (revenons a nos moutons) i samego premiera. Owszem, można go tłumaczyć, mówiąc, że wizytę w Toronto miał ustaloną już z rok temu, że ma napięty grafik, że ma służyć (?) jako premier wszystkich mieszkańców Kanady, a nie tylko tych, co najgłośniej narzekają lub próbują coś na nim wymóc przez głodówkę lub dwumiesięczny marsz przez śniegi. Wszystko to prawda. Prawdą jednak jest postępujące zniechęcenie środowisk Indian do kanadyjskiej sceny politycznej i Kanady jako takiej.
Z jednej strony, Kanada zdaje się zniechęcać do czynnego uczestnictwa w swoich strukturach najbardziej prężną demograficznie grupę ludności (co się udaje: sporo Indian nie chce mieć z tzw. Kanadą nic wspólnego), z drugiej strony, ściągane są tu rzesze imigrantów – rzecz podobno niezbędna dla dalszego funkcjonowania wielu sektorów naszej gospodarki. Nie jestem ekspertem od socjologii, ale nie wydaje mi się, by prowadziło to w dobrym kierunku.
Tak czy siak, jeśliby kto chciał poczytać o tej wędrówce Indian, zamieszczam link: http://nishiyuujourney.ca/
A komu się nie chce czytać, może sobie obejrzeć Indian tutaj:
http://globalnews.ca/video/428072/cree-activists-building-momentum
Ostatni link zawiera również pełne emocji przemówienie Carolyn Bennett pytającej o to samo, o co pytają się Indianie: dlaczego pandy są dla Harpera ważniejsze niż oni sami.
Cóż poza tym... a dużo się dzieje – tak rzeczy mniejszych i większych. Na przykład ostatnio spędziłem sporo czasu w towarzystwie miejscowej policji, ale o tym innym razem.
•••
Dziś był ciekawy dzień, bo właśnie wróciłem z wyprawy "sankami" (skuterem śnieżnym) na ryby. Łowiliśmy mariah, czyli miętusy. Nic nie złowiłem i się tylko wymarzłem, ale warto było przejechać się skuterem w nocy przez jezioro. Wkoło kompletna ciemność, pustka, cisza, które rozprasza tylko nikłe światło reflektora i ryk silnika – nie taki znowu nikły.
Dodatkowym wyróżnieniem było to, że naszym przewodnikiem był nie kto inny, ale sam wódz. Gdy przez trzy godziny nic nam się nie udało złowić, zaczął nam troszkę dokuczać, mówiąc, że "biali nie potrafią łowić ryb", ale odgryźliśmy mu się, bo gdy tylko wsiadł na swój skuter, by odjechać – mój kolega złapał rybę, co skwapliwie skwitowaliśmy stwierdzeniem, że to nie kto inny, ale właśnie wódz przynosił nam pecha. Sporo jednak miał racji.
Łowiliśmy już ponad godzinę, gdy przyjechali Indianie z sąsiedniej wioski. Przyjechała ich cała grupa, ze trzydzieści osób. Ledwo co wywiercili dziury w lodzie i zarzucili wędki – najbliższe nie dalej niż 10 metrów od nas, a zaczęli wyciągać rybę za rybą. Głupio się czułem, stając tam jak bałwan, moja żyłka ani drgnie (zamarzła czy co?), a tu koleś co zarzuci, to wyciągnie rybę. Miał już z osiem, gdy postanowił "odstąpić" komuś swoją przeręblę i wywiercił następną, jakieś trzy metry ode mnie. Ledwo co odłożył świder, zarzucił wędkę – i bach! Ryba. I następna. I następna... Dał mi nawet swoją przynętę, ale nawet to mi nie pomogło. Jedyne, co mnie pocieszyło, to to, że wódz też nic nie złowił, no ale nie musiał – przyjezdni obiecali mu dać skrzynkę ryb. W końcu nie łowili "u siebie".
•••
Z innych nowości to na przykład widziałem w końcu wilka. Znaczy się widziałem wilki już wcześniej, ale ten był na wyciągnięcie ręki. Duża bestia! Na szczęście dla mnie i nieszczęście dla wilka – był on już nieżywy. Jeden z pracowników szkoły ustrzelił go w niedzielę podczas przejażdżki po okolicy. Podobno dużo ich się kręci ostatnio po okolicy i miejscowi boją się, że jeden z nich może się w końcu połasić na ludzkie mięso.
Przykro było mi widzieć to majestatyczne stworzenie martwe, ale jedno spojrzenie na jego kły i pazury szybko mnie otrzeźwiło – sporo chodzę i jeżdżę rowerem po okolicy i zdecydowanie nie chciałbym spotkać się z takim wilkiem oko w oko. Ze słów myśliwego, który go ubił, wynikało, że wilk był samotnym myśliwym, który podążał tropem karibu.
Nawet jadąc z górki na swoim rowerze, wolniejszy jestem od najwolniejszego karibu, więc pozostaje mi się cieszyć, że "ponieśli wilka".
Aleksander Borucki
Daleka Północ
Ciąg dalszy z poprzedniego numeru
10 procent ówczesnego społeczeństwa wystąpiło przeciwko przywilejom wielmożów i zaprotestowało przeciwko łamaniu prawa. Zaprotestowało zarazem przeciwko traktowaniu własności państwowej jako majątku prywatnego władcy, który mógł rozdawać, komu chciał i za co chciał. Powiedziało dość. To my jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami Rzeczypospolitej i to jest nasze państwo, a nie króla lub wielmożów. Pierwszym liderem tego ruchu był Jan Łaski, biskup i na dodatek ksiądz. Nie bez przyczyny, bo postulaty Ruchu były z gruntu chrześcijańskie. Bardzo źle się stało, że ta obywatelska Rzeczpospolita 100 lat później została zmieciona przez ruską magnaterię z jej niewyobrażalnym jak na owe czasy bogactwem i w dużej mierze przez to właśnie bogactwo. Przez wadliwą dystrybucję bogactwa narodowego.
A zatem pierwszą ideą Nowej Polski muszą być te same zasady, które w przeszłości już zaowocowały potęgą państwa wolnych obywateli, zasady chrześcijańskiej wiary. Ale na początek musimy sami zrozumieć, że Polska nie jest już własnością komunistów, za którymi stoi potęga Sowietów. A którzy strzałami w tył głowy wybili naszym ojcom i dziadkom myśl o własnym państwie. Że Polska nie jest tym bardziej własnością hordy, która spotkała się przy okrągłym stole i zawiązała pakt na nieszczęście Polski i Polaków. A która rządzi teraz Polską jakby była jej prywatną własnością. To my jesteśmy obywatelami i właścicielami Polski i czas się już o naszą własność upomnieć.
B. Madoff przy naszym premierze wydaje się być zaledwie uczniem, gdyż jego klienci stracili 35 mld dolarów. Nasz premier Rodzynek od dłuższego czasu szykuje ze swoimi okrągłostołowymi kolegami skok na polską kasę, czyli rezerwy walutowe o wartości 107 mld dolarów.
Od dłuższego czasu trwa kampania przygotowująca Polaków do tego, ażeby przyswoili sobie do główek, że wspólna europejska waluta to następny CUD i bez niej ani rusz. Nie ma dnia, żeby w mediach prorządowego nurtu nie było chociaż raz dziennie wzmianki na ten temat. Tyle już tej Unii dookoła, że aż na wymioty się zbiera, na dodatek pod polskiego orła gwiazda Dawida się wdarła. Zrobiło się groźnie!
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Socjalizm bez granic
Napisane przez Aleksander ŁośKiedyś tłumaczono mi różnicę między socjalizmem a komunizmem. Ten ostatni miał być kresem dążenia ludzkości do doskonałości. Socjalizm miał być okresem przejściowym, z możliwością pewnych pomyłek, z ciągle mieszaną gospodarką, takim "młodszym bratem", którego należy ciągle pilnować i pouczać. Jak pokazują fakty, często po latach doświadczeń, komunizm nigdzie nie sprawdził się w praktyce, został skompromitowany w: ZSRS przez praktyki Lenina i Stalina, w Chinach przez Mao Tse-tunga, w Albanii przez Hodżę, itd. Ale etap przejściowy ciągle jest popularny, przynajmniej w praktyce niektórych całkiem czy prawie dyktatorów.
W Wenezueli, obfitującej w ropę, socjal-prawie dyktatorski prezydent, dla swoich mrzonek, poświęcił możliwość wyciągnięcia ogromnej części własnego narodu z nędzy. W Zimbabwe podobny watażka uzyskał wynik odwrotny: z kraju kwitnącego, zrobił ruinę. To najbardziej znane przykłady. Ale z cicha, jakby w ukryciu przed międzynarodową opinią publiczną, kwitnie pełzający socjalizm, rujnując kolejne kraje.
Miguel przybył do Kanady jak wygnaniec, ze swojej rodzinnej Nikaragui. Nawet w okresie prezydenta socjalisty Ortegi kraj nie został postawiony na granicy gospodarczej przepaści, jak to miało miejsce przed opuszczenie przez niego ojczyzny.
Protoplaści Miguela przybyli przed wiekami z Hiszpanii. W jego wyglądzie nie było widać jakiejkolwiek mieszanki z Indianami, którzy zamieszkiwali te ziemie przed przybyciem kolonizatorów. Zachowano czystość rasową, kojarząc związki małżeńskie tylko między przybyszami z Europy.
Dziadek Miguela rozwinął rodzinne latyfundium do największej świetności. Miał 46 folwarków, każdy o areale około 50 hektarów. Ojciec Miguela pracował ze swoim ojcem, jako główny ekonom, ale dziadek widział w swoim wnuku faktycznego następcę. Wiedział on, że ekstensywne gospodarowanie nie ma przyszłości. Głównie hodowali bydło na mięso, choć przy każdej siedzibie folwarku było gospodarstwo, w którym było wszystko, co do życia potrzeba, a więc i krowy mleczne, świnie, drób, ogród warzywny i sad. Każdym folwarkiem zarządzał kierownik i to on był rozliczany z wyników finansowych.
Dziadek ciągle inwestował w swoje folwarki, ale nadzieję pokładał w tym zakresie w swoim wnuku. Posłał więc go do najlepszej uczelni w kraju, gdzie studiował ekonomię gospodarczą, jako główny przedmiot, ale również zaliczył kursy w hodowli, maszynoznawstwa, prawa, handlu zagranicznego. Po zakończeniu studiów dziadek trzymał wnuka przez dwa lata przy sobie, ucząc go praktyki prowadzenia wielkiego latyfundium.
Po tym okresie dał mu w zarząd jeden z lepszych folwarków z pozwoleniem, aby przez pierwsze dwa lata nie wpłacał zysków do centrali, ale przeznaczył je na inwestycje. Miguel zabrał się ostro do pracy. Polepszał jakość bydła hodowlanego, doprowadzał wodę ze wzgórz (krajobraz kanadyjskiej Nowej Szkocji) w dolinki, dla zapewnienia bydłu wody. Tereny, dotychczas stanowiące nieużytki, stawały się dobrymi pastwiskami. Ogradzał poszczególne pastwiska drutami elektrycznymi. Nawiązał kontakt z dużymi kontrahentami, którzy, po sprawdzeniu rasy i jakości bydła, zgodzili się płacić lepszą niż dotychczas cenę. Dziadek odwiedzał wnuka parę razy, dostrzegając postępy i licząc na to, że wnuk już wkrótce będzie wprowadzał te pozytywne zmiany w całym latyfundium.
Wszystko to zostało przerwane przez brutalną decyzję władz centralnych. Nie wystarczały im coraz wyższe podatki, które dziadek Miguela płacił im corocznie. Nie wystarczało to, że zatrudniał setki pracowników, że dla okolicznych pomniejszych farmerów był przykładem do naśladowania w zakresie poprawy gospodarowania. Zgodnie z tą nową decyzją, dziadkowi Miguela pozostawiono tylko trzy folwarki. Jeden dla niego, drugi dla jego syna i trzeci dla Miguela. Ale nie były to folwarki, w których dotychczas mieszkali i pracowali. Przydzielono im najgorsze. Musieli się wyprowadzić natychmiast. Dziadek z babcią Miguela wyjechali w ciągu trzech dni z przepięknego pałacu do marnego domu w najbiedniejszym z jego folwarków. Oczywiście wszystko to odbyło się bez jakiejkolwiek mowy o odszkodowaniach za znacjonalizowane mienie.
Ta nacjonalizacja miała ogołocić bogaczy z dorobku pokoleń. Folwarki dziadka przeszły na własność gmin, na terenie których leżały. Wyznaczono szybko własnych kierowników. Zatrudniono tylko część pracowników dziadka. Niektórzy sami opuścili pracę, nie chcąc uczestniczyć w grabieniu ich dotychczasowego pracodawcy. Gminy wyznaczyły też własnych ludzi, głównie z biedoty, którzy mieli pracować w folwarkach.
Wystarczyły dwa miesiące, aby ogromna część bydła zniknęła, część maszyn została rozgrabiona, a część popsuta. Do dziadka i babci Miguela docierały te wiadomości. Sami próbowali, mimo podeszłego wieku, poprawić jakość tego, co im "z łaski" władz pozostawiono. Ale nie tak siły fizyczne, ale psychika ich została zmiażdżona. Trzy miesiące po nacjonalizacji najpierw zmarł dziadek Miguela, a po tygodniu jego babcia. Nie były to zejścia samobójcze. Ich świat się zawalił. Porzucili więc go.
Ojciec Miguela i jego matka jakoś sobie radzili, pracując w gronie uprzednio zatrudnionych pracowników. Chcieli zwolnić dotychczasowego kierownika, ale ten uprosił ich, aby mógł pracować jako zwykły robotnik. Takim też był uprzednio, a z uwagi na wyróżniającą się pracę, został stosunkowo nie tak dawno awansowany. Nietrudno było więc mu wrócić do poprzedniej roli, ale stał się głównym pomocnikiem ojca Miguela.
On sam, kiedy po tygodniu pobytu z rodzicami udał się do pozostawionej mu farmy, zobaczył, że została ona częściowo ograbiona. W domu kierownika, czyli w którym miał zamieszkać, gnieździła się liczna rodzina. Od "głowy" tej rodziny dowiedział się, że dom ten został mu przydzielony przez gminę. Miguel udał się do siedziby władz gminy. Tam został poinformowany, że wprawdzie znano tam decyzję władz centralnych o pozostawieniu mu tego folwarku, ale w gminie mają wielu biedaków, więc sami ten folwark też znacjonalizowali. Inwentarz i maszyny zabrała miejscowa biedota, której przydzielono po kawałku łąk należących do folwarku. Miguel nie miał czego tam szukać. Wrócił do rodziców. Ojciec wynajął adwokata, który miał walczyć o tę resztkę własności.
Kiedy zmarli dziadkowie, Miguel próbował tam gospodarować, ale również i tam władze gminy zdecydowały o znacjonalizowaniu i podzieleniu ziemi między biedotę. Miguel został jakby stamtąd przegnany. Wrócił do rodziców. Nie tak jednak wyobrażał sobie wejście w dorosłe życie. Jak dotychczas nie ożenił się, a głównie ciężko pracował, aby nie zaprzepaścić dorobku przodków. Miał dalekosiężne plany, a został sprowadzony do poziomu niemal żebraka.
Nawiązał kontakt z kolegą z czasów studiów, który na stałe osiedlił się w Ontario. Jego rodzina też posiadała kilka folwarków, ale czując pismo nosem, ojciec kolegi zdołał kilka lat wcześniej, kiedy zaczęły docierać sygnały o socjalizacji kraju, sprzedać kilka z nich i dał synowi te pieniądze na zakup ziemi w Kanadzie. Przybył tu jako inwestor i został zaakceptowano jako stały mieszkaniec. Kupił faktycznie kawał ziemi i rozpoczął hodowlę wysoko jakościowego bydła. Miguel uzyskał u niego "miękkie lądowanie". Pracował na farmie i starał się o uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Trwało to trzy lata, aż dostał ostatecznie decyzję odmowną. Zbiegło się to w czasie z informacją otrzymaną od ojca, że adwokat uzyskał dla niego pozytywną decyzję sądową o odzyskaniu zagarniętego przez gminę folwarku, wbrew decyzji władz centralnych. Miguel, choć czuł się dobrze u kolegi, ale jednak pragnął być panem samego siebie. Nawet jeśli jego folwark trzeba było odbudowywać od początku, to był na to gotów. Po dziadkach zostało trochę gotówki i kosztowności. Postanowił to przeznaczyć na odbudowę własnej farmy na wzór tego, co zobaczył i nauczył się w Kanadzie.
Pobytu tutaj nie uważał za zmarnowany. Bo oprócz doświadczenia zawodowego zdobył wiedzę o możliwości urządzenia państwa przychylnego obywatelom. Nigdy nie wierzył on w idee socjalistyczne, populistyczne. W dalekich swoich planach zamierzał walczyć o wpływy polityczne w Nikaragui, by nie tylko poprawić byt ekonomiczny swoim współobywatelom, ale aby również ci ubożsi czuli szansę poprawy swego losu, ale nie przez zagarnianie cudzej własności, ale poprzez wykorzystanie szans, które własny kraj stworzy również dla nich.
Aleksander Łoś
"Odrobina dobra, okazana drugiemu człowiekowi lepsza jest, niż cała miłość do ludzkości" – powiedział ktoś i chyba miał rację. Bo cóż znaczą wygłaszane przez niektórych frazesy o "umiłowaniu ludzi", jeśli przechodzą oni obojętnie obok konkretnego cierpiącego człowieka, nie udzielając mu pomocy...? Być może przyczyną zła jest przede wszystkim niezrealizowane dobro...
Na pewno nie mogą tego o sobie powiedzieć panie, zgromadzone w Kole Pań "Nadzieja". To one, nie afiszując się wcale "miłością do ludzkości", pomagają konkretnie poszczególnym osobom, które znalazły się w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej i materialnej. Sama się o tym przekonałam, gdy zwróciłam się do nich w sprawie Ani...
Przypomnijmy, bo już o tym pisaliśmy: Ania jest 19-latką – i jak wszystkie dziewczyny w jej wieku chciałaby biegać w powiewnych sukieneczkach... Ale niestety, jest na świecie tak, że niektórzy młodzi tylko marzą o chodzeniu... Ania Smolińska nie może nie tylko chodzić, ale i samodzielnie się poruszać, ma od urodzenia porażone zarówno obie ręce, jak i nogi. Groźna choroba – dziecięce porażenie mózgowe, uniemożliwia również samodzielne siedzenie bez oparcia i całe swe życie Ania spędza na wózku inwalidzkim… Przeszła szereg poważnych operacji, by móc bez bólu i pogłębiającej się skoliozy siedzieć na tym wózku, i to bez owej męczarni, związanej z ciągłymi bolesnymi skurczami mięśni... Ania mimo tych wszystkich przejść i zwalczanych dolegliwości jest radosna i ufna, bo w żarliwej wierze w Boga znajduje siłę, a w kochającej ją bezgranicznie matce – oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Barbara Smolińska nie rozstaje się z córką na krok, jeździła z nią oczywiście na wszystkie operacje z Bydgoszczy, gdzie mieszka ta rodzina, do Kliniki Poznańskiej...
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7630#sigProId5d500c4969
Dzisiaj historia Domu Pomocy Społecznej w Broniszewicach prowadzonego przez siostry dominikanki.
Broniszewice to wieś znajdująca się obecnie w gminie Czermin, położona około 7 km na północ od Pleszewa. Na kartach historii pojawiły się po raz pierwszy w 1406–1416, gdy były gniazdem Broniszów (Broniszewskich ) herbu Pomian do 1446 r. Tutejszą parafię utworzono w 1411 r. staraniem kanonika kujawskiego Mikołaja Broniszewskiego.
Więcej...
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…