Kiedyś tłumaczono mi różnicę między socjalizmem a komunizmem. Ten ostatni miał być kresem dążenia ludzkości do doskonałości. Socjalizm miał być okresem przejściowym, z możliwością pewnych pomyłek, z ciągle mieszaną gospodarką, takim "młodszym bratem", którego należy ciągle pilnować i pouczać. Jak pokazują fakty, często po latach doświadczeń, komunizm nigdzie nie sprawdził się w praktyce, został skompromitowany w: ZSRS przez praktyki Lenina i Stalina, w Chinach przez Mao Tse-tunga, w Albanii przez Hodżę, itd. Ale etap przejściowy ciągle jest popularny, przynajmniej w praktyce niektórych całkiem czy prawie dyktatorów.
W Wenezueli, obfitującej w ropę, socjal-prawie dyktatorski prezydent, dla swoich mrzonek, poświęcił możliwość wyciągnięcia ogromnej części własnego narodu z nędzy. W Zimbabwe podobny watażka uzyskał wynik odwrotny: z kraju kwitnącego, zrobił ruinę. To najbardziej znane przykłady. Ale z cicha, jakby w ukryciu przed międzynarodową opinią publiczną, kwitnie pełzający socjalizm, rujnując kolejne kraje.
Miguel przybył do Kanady jak wygnaniec, ze swojej rodzinnej Nikaragui. Nawet w okresie prezydenta socjalisty Ortegi kraj nie został postawiony na granicy gospodarczej przepaści, jak to miało miejsce przed opuszczenie przez niego ojczyzny.
Protoplaści Miguela przybyli przed wiekami z Hiszpanii. W jego wyglądzie nie było widać jakiejkolwiek mieszanki z Indianami, którzy zamieszkiwali te ziemie przed przybyciem kolonizatorów. Zachowano czystość rasową, kojarząc związki małżeńskie tylko między przybyszami z Europy.
Dziadek Miguela rozwinął rodzinne latyfundium do największej świetności. Miał 46 folwarków, każdy o areale około 50 hektarów. Ojciec Miguela pracował ze swoim ojcem, jako główny ekonom, ale dziadek widział w swoim wnuku faktycznego następcę. Wiedział on, że ekstensywne gospodarowanie nie ma przyszłości. Głównie hodowali bydło na mięso, choć przy każdej siedzibie folwarku było gospodarstwo, w którym było wszystko, co do życia potrzeba, a więc i krowy mleczne, świnie, drób, ogród warzywny i sad. Każdym folwarkiem zarządzał kierownik i to on był rozliczany z wyników finansowych.
Dziadek ciągle inwestował w swoje folwarki, ale nadzieję pokładał w tym zakresie w swoim wnuku. Posłał więc go do najlepszej uczelni w kraju, gdzie studiował ekonomię gospodarczą, jako główny przedmiot, ale również zaliczył kursy w hodowli, maszynoznawstwa, prawa, handlu zagranicznego. Po zakończeniu studiów dziadek trzymał wnuka przez dwa lata przy sobie, ucząc go praktyki prowadzenia wielkiego latyfundium.
Po tym okresie dał mu w zarząd jeden z lepszych folwarków z pozwoleniem, aby przez pierwsze dwa lata nie wpłacał zysków do centrali, ale przeznaczył je na inwestycje. Miguel zabrał się ostro do pracy. Polepszał jakość bydła hodowlanego, doprowadzał wodę ze wzgórz (krajobraz kanadyjskiej Nowej Szkocji) w dolinki, dla zapewnienia bydłu wody. Tereny, dotychczas stanowiące nieużytki, stawały się dobrymi pastwiskami. Ogradzał poszczególne pastwiska drutami elektrycznymi. Nawiązał kontakt z dużymi kontrahentami, którzy, po sprawdzeniu rasy i jakości bydła, zgodzili się płacić lepszą niż dotychczas cenę. Dziadek odwiedzał wnuka parę razy, dostrzegając postępy i licząc na to, że wnuk już wkrótce będzie wprowadzał te pozytywne zmiany w całym latyfundium.
Wszystko to zostało przerwane przez brutalną decyzję władz centralnych. Nie wystarczały im coraz wyższe podatki, które dziadek Miguela płacił im corocznie. Nie wystarczało to, że zatrudniał setki pracowników, że dla okolicznych pomniejszych farmerów był przykładem do naśladowania w zakresie poprawy gospodarowania. Zgodnie z tą nową decyzją, dziadkowi Miguela pozostawiono tylko trzy folwarki. Jeden dla niego, drugi dla jego syna i trzeci dla Miguela. Ale nie były to folwarki, w których dotychczas mieszkali i pracowali. Przydzielono im najgorsze. Musieli się wyprowadzić natychmiast. Dziadek z babcią Miguela wyjechali w ciągu trzech dni z przepięknego pałacu do marnego domu w najbiedniejszym z jego folwarków. Oczywiście wszystko to odbyło się bez jakiejkolwiek mowy o odszkodowaniach za znacjonalizowane mienie.
Ta nacjonalizacja miała ogołocić bogaczy z dorobku pokoleń. Folwarki dziadka przeszły na własność gmin, na terenie których leżały. Wyznaczono szybko własnych kierowników. Zatrudniono tylko część pracowników dziadka. Niektórzy sami opuścili pracę, nie chcąc uczestniczyć w grabieniu ich dotychczasowego pracodawcy. Gminy wyznaczyły też własnych ludzi, głównie z biedoty, którzy mieli pracować w folwarkach.
Wystarczyły dwa miesiące, aby ogromna część bydła zniknęła, część maszyn została rozgrabiona, a część popsuta. Do dziadka i babci Miguela docierały te wiadomości. Sami próbowali, mimo podeszłego wieku, poprawić jakość tego, co im "z łaski" władz pozostawiono. Ale nie tak siły fizyczne, ale psychika ich została zmiażdżona. Trzy miesiące po nacjonalizacji najpierw zmarł dziadek Miguela, a po tygodniu jego babcia. Nie były to zejścia samobójcze. Ich świat się zawalił. Porzucili więc go.
Ojciec Miguela i jego matka jakoś sobie radzili, pracując w gronie uprzednio zatrudnionych pracowników. Chcieli zwolnić dotychczasowego kierownika, ale ten uprosił ich, aby mógł pracować jako zwykły robotnik. Takim też był uprzednio, a z uwagi na wyróżniającą się pracę, został stosunkowo nie tak dawno awansowany. Nietrudno było więc mu wrócić do poprzedniej roli, ale stał się głównym pomocnikiem ojca Miguela.
On sam, kiedy po tygodniu pobytu z rodzicami udał się do pozostawionej mu farmy, zobaczył, że została ona częściowo ograbiona. W domu kierownika, czyli w którym miał zamieszkać, gnieździła się liczna rodzina. Od "głowy" tej rodziny dowiedział się, że dom ten został mu przydzielony przez gminę. Miguel udał się do siedziby władz gminy. Tam został poinformowany, że wprawdzie znano tam decyzję władz centralnych o pozostawieniu mu tego folwarku, ale w gminie mają wielu biedaków, więc sami ten folwark też znacjonalizowali. Inwentarz i maszyny zabrała miejscowa biedota, której przydzielono po kawałku łąk należących do folwarku. Miguel nie miał czego tam szukać. Wrócił do rodziców. Ojciec wynajął adwokata, który miał walczyć o tę resztkę własności.
Kiedy zmarli dziadkowie, Miguel próbował tam gospodarować, ale również i tam władze gminy zdecydowały o znacjonalizowaniu i podzieleniu ziemi między biedotę. Miguel został jakby stamtąd przegnany. Wrócił do rodziców. Nie tak jednak wyobrażał sobie wejście w dorosłe życie. Jak dotychczas nie ożenił się, a głównie ciężko pracował, aby nie zaprzepaścić dorobku przodków. Miał dalekosiężne plany, a został sprowadzony do poziomu niemal żebraka.
Nawiązał kontakt z kolegą z czasów studiów, który na stałe osiedlił się w Ontario. Jego rodzina też posiadała kilka folwarków, ale czując pismo nosem, ojciec kolegi zdołał kilka lat wcześniej, kiedy zaczęły docierać sygnały o socjalizacji kraju, sprzedać kilka z nich i dał synowi te pieniądze na zakup ziemi w Kanadzie. Przybył tu jako inwestor i został zaakceptowano jako stały mieszkaniec. Kupił faktycznie kawał ziemi i rozpoczął hodowlę wysoko jakościowego bydła. Miguel uzyskał u niego "miękkie lądowanie". Pracował na farmie i starał się o uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Trwało to trzy lata, aż dostał ostatecznie decyzję odmowną. Zbiegło się to w czasie z informacją otrzymaną od ojca, że adwokat uzyskał dla niego pozytywną decyzję sądową o odzyskaniu zagarniętego przez gminę folwarku, wbrew decyzji władz centralnych. Miguel, choć czuł się dobrze u kolegi, ale jednak pragnął być panem samego siebie. Nawet jeśli jego folwark trzeba było odbudowywać od początku, to był na to gotów. Po dziadkach zostało trochę gotówki i kosztowności. Postanowił to przeznaczyć na odbudowę własnej farmy na wzór tego, co zobaczył i nauczył się w Kanadzie.
Pobytu tutaj nie uważał za zmarnowany. Bo oprócz doświadczenia zawodowego zdobył wiedzę o możliwości urządzenia państwa przychylnego obywatelom. Nigdy nie wierzył on w idee socjalistyczne, populistyczne. W dalekich swoich planach zamierzał walczyć o wpływy polityczne w Nikaragui, by nie tylko poprawić byt ekonomiczny swoim współobywatelom, ale aby również ci ubożsi czuli szansę poprawy swego losu, ale nie przez zagarnianie cudzej własności, ale poprzez wykorzystanie szans, które własny kraj stworzy również dla nich.
Aleksander Łoś