W dzisiejszych czasach coraz mniejszej i coraz bardziej wyrywkowej znajomości historii (kariery na historii się nie zrobi) świadomość obecności i znaczenia Kresów dla Polski powoli zanika. Młodsze pokolenia przyzwyczaiły się do Polski owalno-kwadratowej, wyrysowanej na mapie ołówkiem Stalina; Polski bez Lwowa, Wilna i Grodna, o Żytomierzu nie wspominając. Tymczasem przecież częścią krajobrazu polskiej duszy i związanej z nim mentalności było poczucie swobody i otwartego nieba charakterystyczne dla wschodnich obszarów Polski. Bez tej ziemi zaludnianej przez wieki pokoleniami pobożnych, pracowitych i fantazyjnych Polaków, częstokroć dziwaków i sobiepanów, bylibyśmy kimś zupełnie innym.
Z oczywistych powodów przez okres PRL-u świadomość kresowych korzeni naszej Ojczyzny przemilczano, z uwagi na niepolskie interesy nie wróciła ona do sfery publicznej debaty po ogłoszeniu "upadku komunizmu". Zabrakło nie tylko międzynarodowej koniunktury, ale również samej koncepcji, po co i na jakich zasadach moglibyśmy na Kresy wracać. A przecież można było próbować, choćby za sprawą proponowanej Skubiszewskiemu przez prezydenta Białorusi Szuszkiewicza unii warszawsko-mińskiej. Do takich pociągnięć trzeba było jednak mieć jaja i polski rząd w Warszawie, a nie tylko być kompradorem na krótkiej smyczy. Gdyby Polska rzeczywiście wybiła się na niepodległość wysiłkiem Polaków,wówczas można byłoby, podobnie jak miało to miejsce po roku 1918, uprawiać politykę państwową odbudowania silnej regionalnej pozycji. Tak się nie stało.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!