Po raz pierwszy od lat przeczytałem książkę – w całości, od deski do deski – w dodatku zwyczajną powieść.
Janusz Beynar mieszka tu u nas, w Ontario. Nie jest pisarzem rozplakatowanym w mediach głównego nurtu, ale jest uczciwym człowiekiem, który myśli, bacznie obserwuje to, co się dzieje, i ma odwagę pisać o tym, jak jest.
Dożyliśmy czasów, kiedy autocenzura debaty publicznej praktycznie odebrała głos normalnym ludziom. Strach przed – w najlepszym wypadku – ostracyzmem, w najgorszym – dotkliwym procesem sądowym czy zwolnieniem z pracy, powoduje, że ludzie przestają zabierać głos w sprawach ważnych, milkną zasznurowani politycznie poprawnym dyktatem.
Dlatego właśnie "Ludzie, którzy nie patrzą w oczy" Beynara są tak ważni; ze swadą, w wartkiej akcji, autor porusza temat dyktatu radykalnego homoseksualizmu, pedofilskich mafii rozciągających macki na instytucje państwa, sięgających najwyższych poziomów władzy, a także biznesu aborcyjnego, pod pozorem troski o prawa kobiet wymuszającego przyzwolenie na przemysł zabijania dzieci nienarodzonych.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!