Po II wojnie światowej przyzwyczailiśmy się do Polski jednonarodowej. Czy komuś to przeszkadzało? Można wiele zarzucać takiemu państwu, ale jedno jest pewne – łatwiej w nim osiągnąć jedność i konsensus, trudniej jest wrogom zewnętrznym doprowadzać je do chaosu.
Od kilku lat jesteśmy świadkami zmiany składu demograficznego Polski; z jednej strony łatwej emigracji kilku milionów młodych Polaków za chlebem, z drugiej zaś napływu milionów Ukraińców, a obecnie ściąganiu znaczącej liczby imigrantów zarobkowych z Azji. To wszystko bez jakiejkolwiek debaty społecznej, przy jednoczesnym braku znaczącej pomocy dla repatriacji Polaków z terenów byłego Związku Sowieckiego.
Czy jest to zbieg okoliczności? Przypadkowe ukształtowanie sytuacji gospodarczej?!
Niestety nie!
Państwa narodowe to, według zwolenników tak zwanego zrównoważonego rozwoju, anachronizm. Ta niepisana sztandarowa ideologia globalizmu nakazuje likwidację tego „dziewiętnastowiecznego tworu”, który obecnie zawadza na drodze ku świetlanej przyszłości. Nam, Polakom, tłumaczy się, że Polska „zawsze była wielonarodowa”, pomijając fakt, że etniczne mniejszości wchodziły z czasem w skład polskiego narodu, polonizowały się i dołączały do głównego nurtu polskiej kultury (nie dotyczyło to tylko w dużej liczbie Żydów). W I Rzeczpospolitej i w II Rzeczpospolitej żywioł polski był dominujący i nikt nie twierdził, że było to jakieś państwo multikulti. W dzisiejszych czasach żywioł polski w Polsce jest niestety rachityczny i asymilacja nie jest wcale taka oczywista.
Tak więc, na naszych oczach przebudowuje się Polskę; przebudowuje się w sposób najistotniejszy z istotnych, bo nie chodzi tu o gospodarkę, nie chodzi o system finansowy, lecz o to kto mieszka na polskich terenach. Jeżeli Polacy będą tam w mniejszości (co wcale nie jest takie wykluczone), a na dodatek nie będą – jak niegdyś – warstwami wyższymi, to stracą Polskę; stracimy Polskę. Po części już się to dzieje, mamy do czynienia z napływem silnego ustosunkowanego żywiołu żydowskiego, który wraz z Niemcami kontroluje życie gospodarcze, a coraz częściej i to polityczne, zwłaszcza w dużych miastach; mamy do czynienia z pedagogiką wstydu, sekowaniem patriotycznej kultury, a dofinansowywaniem kultury obcej, alternatywnej. Dzieje się to na naszych oczach, ale bez naszego udziału bez dyskusji, bez głosowań; niezależnie od tego czy Polacy głosują na lewo, czy na prawo, program wymieszania narodowego wdrażany jest w życie.
Czyja ręka tym rządzi? Kto to robi? W Polsce brak ośrodków polskiej siły, partie polityczne to jedynie przykrywka i reprezentacja takich ośrodków. Brak polskich korporacji, polskich marek, polskiego dużego pieniądze. Realne siły polityczne nie biorą się z głosowania, lecz z organizacji i pieniędzy. Dzisiaj, nawet gdyby wszyscy Polacy wiedzieli, jak jest – a nie wiedzą – to i tak mogliby co najwyżej „pogadać o tym w kuchni”. Proszę popatrzeć na Palestyńczyków – trudno odmówić im świadomości własnego położenia. I co z tego, że są świadomi, skoro z tej świadomości nic nie wynika. Jeżeli komuś założymy kaftan bezpieczeństwa, to nawet jeśli jest tego świadomy, i tak nie może ruszyć ręką.
A czy Polacy jeszcze mogą?
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!