Użycie notwithstanding clause przez premiera prowincji Ontario Douga Forda jest posunięciem bardzo znaczącym – stawia go w pierwszym szeregu obrońców kanadyjskiej demokracji; tych, którzy uważają, że to my – mieszkańcy tego kraju – powinniśmy decydować o tym, co dzieje się w społeczeństwie, w polityce. Nasze prawo decyzji zostało ograniczone przez bardzo inteligentny wytrych.
Mówił o tym zresztą sam premier podczas konferencji prasowej, gdy uzasadniał odwołanie się do tej bardzo rzadko używanej klauzuli zezwalającej na przeforsowanie ustawy uznanej przez sąd za sprzeczną z konstytucją. Ford podkreślał, że to on został wybrany przez ludzi, a nie sędzia, który zablokował ustawę ograniczającą liczbę radnych w Toronto; zablokował ją na gruncie konstytucyjnym, uznając, że po jej wprowadzeniu zbyt mało radnych reprezentowałoby zbyt dużo osób, a zatem prawo obywateli do ekspresji i bycia reprezentowanym zostałoby naruszone.
Jest to oczywista bzdura. Bzdurą też naruszającą trójpodział władzy demokratycznego państwa jest to, by sędziowie recenzowali wszystkie ustawy, decydowali o ich kształcie, stając się de facto niewybieranymi ustawodawcami tego kraju.
I tu właśnie jest pies pogrzebany – od 1982 r. jesteśmy w Kanadzie świadkami upolitycznienia sądów; używania interpretacji zapisanych w konstytucji praw i swobód do uznawania stanowionego przez posłów prawa za dyskryminację tej czy innej grupy i odrzucania lub zmieniania. Sądy stały się narzędziem przekształcającym instytucje tego kraju i zmieniającym społeczeństwo; narzędziem rewolucji, bo przecież to nie kto inny, jak sądy (w tym wypadku Sąd Najwyższy) uraczyły nas aborcją na żądanie, małżeństwami homoseksualnymi, eutanazją, legalnymi domami publicznymi i tym podobnymi wspaniałościami.
Dochodzi do tego, że sędziowie recenzują nawet, wydawałoby się, zupełnie mało znaczące z powodów konstytucyjnych ustawy, jak ta, którą konserwatyści za premiera Harpera usiłowali ograniczyć zakres darmowych świadczeń medycznych dla osób ubiegających się o azyl w Kanadzie.
Tu też na drodze stanął Sąd Najwyższy, uznając, że tego rodzaju ustawa powodowałaby „trudne do zniesienia okrucieństwo”, a tym samym – wywodzono – byłaby niekonstytucyjna.
Widzimy więc, że jesteśmy świadkami sądokracji – władzy niewybieranych przez nikogo, a mianowanych przez aktualny układ rządzący (premiera kraju w przypadku Sądu Najwyższego, a premierów prowincji w przypadku sędziów prowincyjnych) sędziów, którzy nad naszymi głowami zmienili świat, w którym żyjemy, nie pytając nas o zdanie. Czy to jest demokracja?! Czy to jest władza większości?! Dlaczego nie zapytano nas o to w referendach? Dlaczego te wszystkie sprawy nie były przedmiotem kampanii wyborczych?
W 1982 r. Kanada, nowelizując swoją konstytucję, wyposażyła nasze lokalne cioty rewolucji, inżynierów „nowego Jeruzalem” w pałkę, którą niczym uliczny chuligan głowy, mogą rozbijać tradycyjne instytucje tego kraju. To pałką rozbito tradycyjne małżeństwo, tą pałką wprowadzono możliwość dobijania osób starych i chorych w szpitalach i wreszcie tą pałką usiłuje się obecnie na tak niskim poziomie jak przepisy prawa prowincyjnego forsować lewicowy program polityczny.
Premier Doug Ford, odwołując się do notwithstanding clause, stanął na drodze podstępnego lewackiego „marszu przez instytucje”, jak to określał Rudi Dutschke – niemiecki lewak i komuch.
Pomóżmy Fordowi utrzymać tę linię okopów.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!