Porady
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Podobieństwa i różnice
Napisane przez Aleksander ŁośCo ich łączyło, a co różniło? Spotkali się przypadkowo, nie znali się wcześniej i nie poznali bliżej w czasie wspólnego pobytu w kanadyjskim areszcie imigracyjnym. Ale przez ponad dwa tygodnie, przebywając na tym samym oddziale, w sąsiednich pokojach, posiedli wspólną, krótką historię swojego młodego życia.
Byli trochę podobni do siebie: trochę skośne oczy, obaj „okularnicy”, z przedziałkiem na środku głowy. Ale włosy Tatara były proste, średniej długości, gdy włosy Japończyka były dłuższe, jakby kobiece, zakręcone na końcach na trwałe przez fryzjera. Tatar był średniego wzrostu, ale trochę niższy od Japończyka i chyba, przy swoich 25 latach życia, o pięć lat młodszy. Był nadto bardziej dynamiczny, przedsiębiorczy, nawiązujący dość łatwo kontakty, przy prawie braku znajomości języka angielskiego. Japończyk był trochę przygarbiony, chodził zwykle ze spuszczoną głową. Był on homoseksualistą. Osoby pochodzące z krajów o utrwalonej demokracji są raczej rzadkością w areszcie imigracyjnym. Nie ma bowiem przyczyny, dla której byliby oni aresztowani. Warunki życia w ich krajach są zbliżone do kanadyjskich, mogą przylatywać tu bez wiz wielokrotnie. Są oni też dość dobrze uświadomieni co do możliwości stałego osiedlenia się w Kanadzie. Jeśli tu przylatują na dłużej, to zwykle na jakieś kontrakty, zupełnie legalnie, a więc nie ma podstaw do kwestionowania przyczyn ich przylotu i pobytu w Kanadzie.
Już od kilku miesięcy pojawiały się w mediach reklamy dotyczące nowego projektu pod nazwą M-CITY-CONDOS.
Ekscytujący nowy projekt w samym sercu Mississaugi zajmujący kilka akrów wzdłuż Burnhampthorpe Rd. West. Znakomita lokalizacja! Ziemia ta należy do rodziny ROGERSów, a została zakupiona w 1960 roku za 170.000 dol.
Nowy projekt wzbudził ogromne zainteresowanie nie tylko wśród mieszkańców Mississauga, ale również wśród inwestorów spoza Kanady. Nic dziwnego – 10 wysokich budynków (najwyższy 60 pięter), liczne sklepy, parki, miejsca spotkań itd. To wszystko zostało ładnie zilustrowane na rysunkach reklamowych i przemawia do wyobraźni. Łącznie z niską ceną wyjściową „from low” 200.000 dol. – to zestawienie niskiej ceny oraz pięknych obrazków spowodowały niespotykane zainteresowanie tym projektem. Do tego stopnia, że moim zdaniem, przeciętny „zjadacz chleba” ma bardzo małą szansę na zakup (przynajmniej w pierwszej fazie oferowanej już od 22 marca 2017).
Dlaczego? Otóż firma Baker Realty, której została powierzona koordynacja sprzedaży tego projektu, już od kilku tygodni wysyłała zaproszenia do tak zwanych „VIP Agents” na specjalne spotkanie, które miało miejsce właśnie 22 marca 2017, na którym został przedstawiony projekt. Miało to miejsce w Cineplex koło Square One. Muszę powiedzieć, że takiego cyrku, jak jestem w biznesie od grubo ponad 25 lat, to nie widziałem. Kiedy dostałem zaproszenie na „VIP Agents Event”, poczułem się wyróżniony. Gdy przybyłem na miejsce, doznałem szoku! Na to „VIP” spotkanie zostali chyba zaproszeni wszyscy agenci z miasta i okolic! Tłum, kolejka, obłęd w oczach! Organizatorzy spodziewali się pewnie kilkudziesięciu, może kilkuset agentów w najlepszym przypadku. Pojawiło się ich kilka tysięcy. Każdy z nas rozglądał się i każdy z nas potrząsał głową z niedowierzaniem.
Sesja informacyjna miała zacząć się w południe i miało to być jedno audytorium. W rzeczywistości zajęte zostały dwa audytoria, a sesja była powtarzana po trzy razy (przynajmniej). Na spotkaniu okazało się, że firma organizująca sesję informacyjną ustaloną na godzinę 12 w południe, rozpoczyna sprzedaż fazy pierwszej (najwyższy budynek) w tym samym dniu o godzinie 5.00 po południu, i to według zasady kto szybszy, ten lepszy. Efekt jest taki, że pewnie w ciągu jednego dnia ten budynek, zawierający blisko 700 mieszkań, został rozprzedany. Moim zdaniem, pewnie wśród obecnych na spotkaniu agentów. Przy aktualnie mocno zachwianej podaży nie było to trudne zadanie. Oczywiście forma, w jakiej ta sprzedaż została zaaranżowana, jest super dla dewelopera. Dla kupujących nie aż tak bardzo.
Oczywiście napiszę trochę o cenach i trochę o tym projekcie, ale tym, którzy myślą, że stracili życiową okazję,
powiem krótko. Nie wolno dać się zwariować. Owszem, wstępne ceny wydają się atrakcyjne i wywołały mnóstwo zainteresowania, ale po chwili po sprzedaniu fazy pierwszej czy drugiej pojawią się następne, gdzie nie będzie aż takiego „napięcia” i będzie łatwiej coś kupić. Owszem – lokalizacja wydaje się fantastyczna – ale być może inne projekty na mniejszą skalę są bardziej unikatowe i bardziej atrakcyjne. To, o czym mówimy, czyli M-CITY-CONDOS, to będzie prawdziwy moloch. Taki tygiel wszystkich kultur.
Ale wróćmy do kilku specyficznych informacji o tym projekcie. Ceny w tym pierwszym budynku oscylowały od 233 tysięcy dol. za studio o powierzchni 404 sf, do 526 tysięcy za dwusypialniowe mieszkanie z denem o powierzchni 884 sf. W tej fazie nie były oferowane mieszkania, które na pewno będą znacznie droższe, czyli „penthouses”. Termin (przewidywany) odddania do użytku to sierpień 2021.
To, co jest nowością w Mississaudze, to fakt, że jeśli ktoś chce mieć parking podziemny – musi zapłacić dodatkowe 20 tysięcy (plus 45 dol. miesięcznie za „maintenance”). Jak ktoś chce mieć „locker”, musi dopłacić następne 3500 dol. (plus 20 dol./m za „maintenance”). W większości poprzednich projektów garaż i „locker” były zawarte w cenie.
Jeśli chodzi o „maintenance”, to jest ono przewidywane na poziomie 50 centów od stopy, a podatki od nieruchomości na poziomie około 1 proc. ceny zakupu. Dość typowe – praktycznie takie samo w każdym nowym „condo”!
Oczywiście mamy tu do czynienia z prawdziwym kapitalizmem. Jak wspomniałem, projekt ten powstaje na ziemi, którą zakupił Ted Rogers, i ogromne udziały w tym projekcie ma rodzina Rogersów. Jakie ma to znaczenie? Ogromne! Kto będzie wyłącznym dostarczycielem Internetu i „home security”. Może BELL? Oczywiście, że nie! Rogers będzie miał zdecydowaną przewagę nad konkurencją.
Ja osobiście jestem trochę rozczarowany tym projektem, ale nie oznacza to, że mam 100 proc. racji. Na pewno to śmiałe założenie wniesie dużo w panoramę Mississaugi. Na pewno jest to projekt wart monitorowania. Dlatego wszystkich zainteresowanych zachęcam do odwiedzania mojej strony internetowej www.czaplinski.ca, gdzie można zobaczyć plany mieszkań, ceny oraz pełną broszurę promocyjną. Można też zapisać się na listę zainteresowanych tym projektem. Jak wspomniałem, faza pierwsza jest właściwie sprzedana, ale ci, którzy wpiszą się na moją listę, zostaną poinformowani o fazach następnych z wyprzedzeniem i wówczas będzie czas, by być gotowym „do akcji”.
Powstaje pytanie czy zakup „condo” jest dobrą inwestycją?
Uważam, że bardzo. Przez lata zakup „condo” był jakby mniej interesujący inwestycyjnie. To, co się wydarzyło w ostatnich 9 miesiącach – czyli gwałtowny przyrost cen – spowodowało, że przynajmniej 50 proc. kupujących nie stać na nic innego niż „condo”. Do niedawna za 700 tys. dol. kupowało się „penthouse” – dziś wiele mieszkań o powierzchni 1100 sf oferowanych jest i kupowanych za taką sumę.
Niestety, coraz mniej ludzi będzie stać na dom wolno stojący, a ci, co nie chcą daleko dojeżdżać do centrum – nie będą mieli wyjścia. Młodzi ludzie są szczególnie skazani na ten sposób zamieszkania. Dla inwestorów – to wymarzony produkt. Mało problemów – duży zysk.
W chwili obecnej przygotowuję kilka nowych projektów, które już wkrótce przedstawię Państwu.
Zwracają się do mnie klienci, których zaskoczył zwrot podania imigracyjnego dot. spraw łączenia rodzin (małżeństwo, konkubinat, dziecko zależne).
Od końca zeszłego roku zmieniły się procedury, urząd obiecał, że uprości i przyspieszy proces sponsorowania rodziny, ale w moim odczuciu, wcale tak się nie dzieje. Z dwustronicowej listy obowiązkowych dokumentów zrobiła się lista sześciostronicowa, w dodatku urząd nie przyjmuje do procesowania tak zwanych podań niekompletnych. A zwrot można dostać za tak banalną rzecz, jak zły rozmiar zdjęć do aplikacji. Ktoś może także nie posiadać wszystkich dokumentów z listy. Najgorsze jest to, że wnioskodawcy dostają zwrot całej dokumentacji i często zwykłą pocztą, nie ma żadnego śladu czy numeru nadania wysyłki zwrotnej dokumentacji, a w przesyłkach znajdują się bardzo ważne, niekiedy oryginalne dokumenty składających wniosek osób.
Nie za bardzo rozumiem, dlaczego w prostu sposób urząd nie informuje np. e-mailem, co należałoby dosłać. Nie jestem zwolennikiem odsyłania całych podań i dokumentacji z powodu na przykład złego formatu zdjęcia lub innej drobnostki.
Ale niestety, takie jest kanadyjskie prawo i kanadyjska biurokracja, dlatego jeśli będziecie przygotowywać swoje podanie sami bez fachowej pomocy, nie zapomnijcie dołączyć wszystkiego, co wymagane, nie wysyłajcie także oryginałów dokumentacji, jeśli nie jest ona potrzebna (jedynie kopie lub kopie notaryzowane) i zatrzymajcie dla siebie dodatkową kopię całego podania i dokumentacji. W dodatku niektóre dokumenty i formularze trzeba dosłać w późniejszym terminie, np. świadectwa niekaralności.
Jedynym uproszczeniem, jakie spostrzegam, jest to, że dla wszystkich, czyli osób w Kanadzie i poza Kanadą, zostały opracowane te same już formularze, poprzednio wiele błędów proceduralnych wynikało z tego, że wnioskodawcy wysyłali swoje podania pod niewłaściwy adres, procesując je np. poza Kanadą, choć intencja była, by procesować je w Kanadzie.
Osobiście też uważam, że urząd wcale nie przyśpieszył rozpatrywania podań nowymi procedurami, wprost przeciwnie. Odsyłanie całej dokumentacji nie jest też, moim zdaniem, korzystnym wymogiem prawnym, ponieważ urząd musi dwukrotnie przeglądać i sprawdzać całą dokumentację, co jest czasochłonne. Wydatek też na opłaty pocztowe nie jest potrzebny, wysyłka pocztowa całej dokumentacji jest bowiem o wiele bardziej kosztowna niż wysłanie e-maila.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca imigracyjny
tel. 416-5152022
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Podstawowe dokumenty
Napisane przez Aleksander ŁośIle może kosztować paszport z wizą kanadyjską? Z wielu źródeł wiadomo mi, że około pięciu tysięcy dolarów amerykańskich. Taką cenę płacili przybysze z Indii, Kazachstanu (jeszcze za czasów Związku Sowieckiego), Ukrainy, Rosji…
Zwykle są to skradzione paszporty już z wizą kanadyjską, albo też paszport jest najpierw oferowany nabywcy i na jego życzenie załatwiana jest wiza kanadyjska. W pierwszym wypadku zysk w pełni płynie do kieszeni złodzieja. Problem tylko polega na tym, aby wyjeżdżający wyjechał szybko, tak aby nie został zatrzymany z fałszywym paszportem w kraju, z którego wyjeżdża, lub też na granicy w Kanadzie. W drugim wypadku zysk jest dzielony między złodzieja, który ukradł paszport jego właścicielowi, a osobę załatwiającą wizy w konsulacie. Zwykle są to krajowcy tam zatrudniani, ale bywa też, że Kanadyjczycy. Są jeszcze dwie kombinacje. Paszport jest podrobiony, ale tak dobrze, że nie może to wzbudzić zastrzeżeń załatwiającego wizę w konsulacie. Może też być paszport legalny właściwej osoby, która płaci haracz (zwykle pośrednikowi i pracownikowi konsulatu) już tylko za załatwienie wizy. Spotykane też są przypadki, że do legalnie wydanego paszportu i wizy wklejane jest zdjęcie klienta, w miejsce zdjęcia właściciela.
Mamy obecnie bardzo aktywny rynek nieruchomości. Słyszy się, że ceny rosną z miesiąca na miesiąc. Jak wobec tego można prawidłowo ustalić cenę, za jaką dom będzie wystawiony, jeśli planujemy sprzedaż?
Moim zdaniem, jest to niezwykle trudne. Jest to ogromny problem nie tylko dla właścicieli domów, którzy planują sprzedać swoją nieruchomość, ale również dla agentów real estate, którzy ubiegają się o to, by zostać wybranymi „reprezentantami”, którym zostanie powierzona sprzedaż. W takiej sytuacji często się zdarza, że agenci, by „wygrać” listing, mówią to, co właściciel chce usłyszeć, by dostać kontrakt na sprzedaż. Czyli często sugerują zawyżoną cenę, a właściciel, często bez doświadczenia, łapie się na zawyżoną „obiecaną” cenę, jakby to były pieniądze w banku. Wielu agentów stosuje tę technikę i niestety jeszcze wielu więcej właścicieli domów się na to łapie. Na szczęście, jest też wielu agentów, którzy są w stanie rzetelnie wycenić wartość domu, bazując na wynikach ostatnich sprzedaży w systemie MLS, swoim doświadczeniu oraz na trendach rynkowych.
System MLS (Multiple Listing System) – gromadzi informacje na temat aktywnych i sprzedanych nieruchomości i te dane sięgają często 20 lub więcej lat wstecz. Porównanie podobnych dostępnych do sprzedaży oraz sprzedanych domów w danej okolicy pozwala na wyrobienie sobie opinii o wartości danej nieruchomości. Z tym że obecnie to, co było realną ceną rok, czy nawet pół roku temu, wcale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Kiedy słyszymy, że ceny w niektórych miejscach wzrosły o 25, a nawet ponad 30 proc. – to jest to poważny problem. To, co ma miejsce obecnie, nie ma nic wspólnego ze zbalansowanym rynkiem, jakiego mieliśmy okazję doświadczać przez lata. Ten czas, kiedy kupujący mógł pomyśleć, że ta nieruchomość mu się podoba i ewentualnie wrócić do wybranego domu, by podjąć właściwą decyzję, wydaje się jak science fiction. Czy któryś z kupujących w ostatnim okresie miał komfort włożyć do oferty warunek na finansowanie czy na home inspection? W sytuacji od 3 do 10 ofert na jedną nieruchomość jest to praktycznie niemożliwe. Owszem, możemy sobie jakiś warunek włożyć, ale każda oferta „warunkowa” jest bez szans na sukces. Praktycznie jedynym kryterium wyboru jest cena! Kto da więcej!
Wczoraj składałem trzy oferty, reprezentując kupujących. Można powiedzieć, że miałem dużo szczęścia, bo na trzy oferty jedna została zaakceptowana. Ale... na jedno condo w Mississaudze (one bedroom plus den) wystawione za 299.000 dol. było prawie 30 ofert. Mój klient, oferując 20 proc. ponad cenę wywoławczą, odpadł. Cena sprzedaży? 416.616 dol.!!! To szaleństwo! Problem polega jednak na tym, że takie sytuacje tworzą precedensy, które przeradzają się w trend. Jeśli takie condo, które do niedawna sprzedawano za 320.000 dol., zostanie sprzedane za ponad 400.000 dol., to wszystkie następne wystawiane będą znacznie wyżej niż to pierwsze, co automatycznie wyeliminuje wielu potencjalnych kupujących, ale również banki są coraz bardziej sceptyczne przy udzielaniu pożyczek hipotecznych, bo ich zdaniem, wartość została zawyżona.
Jeśli prawie każdy dom sprzedaje się w kilka dni za często wyższą cenę, to wiemy, że mamy bardzo aktywny rynek i zachwiana jest podaż i popyt. Taki rynek mamy obecnie i określane jest to jako sellers market. Na takim rynku, proponując cenę sprzedaży, agent może nawet zasugerować jej zawyżenie ponad normę, bo zawsze jest wielu chętnych gotowych do zapłacenia więcej, by tylko „zdobyć” wymarzony dom.
Jeśli z kolei większość wystawionych na sprzedaż domów „stoi” na rynku i często sprzedający musi stosować zachęty w postaci obniżania ceny – to wówczas agent w swojej wycenie musi być bardzo realistyczny, a czasami nawet pesymistyczny. Taki rynek, kiedy jest nadmiar podaży w stosunku do kupujących, nazywany jest buyers market. Na takim rynku, by sprzedać dom, należy często zainwestować dobre pieniądze w jego przygotowanie do sprzedaży. Mówimy tu o remontach, umeblowaniu (staging) czy zachętach finansowych. Ten rodzaj rynku na razie nie istnieje.
Wróćmy do obecnie panującej sytuacji, czyli sellers market. Dla agentów, którzy dostają do sprzedaży nieruchomości w tym okresie, jest to wspaniały czas. Domy sprzedają się zwykle szybko i za dobrą cenę. Ich klienci są zadowoleni i „leci kabarecik”. Niestety, dla agentów pracujących z kupującymi (buyers agents) – czasy są trudne. Po dniach czy tygodniach poszukiwań, nawet jeśli znajdziemy dla naszych „kupujących” wymarzony dom, to wcale nie oznacza, że go kupimy. Często się zdarza, że oferty są przyjmowane w z góry wyznaczony dzień i wówczas może być kilku czy kilkunastu chętnych. Wtedy szanse na zakup znacznie maleją.
Jak wspomniałem wcześniej, często obecnie agenci stosują zasadę wstrzymywania ofert. Jak to pracuje? Dom jest na przykład wystawiony na sprzedaż w poniedziałek, ale na listingu jest informacja, że oferty będą akceptowane tydzień później. W tym czasie odbywają się pokazy, często robiony jest open house dla agentów i zwykle w weekend dla chcących kupić. Jest też czas na reklamy w prasie. Czyli dom ma szansę być „wyeksponowany” na rynku. W dodatku wielu agentów obecnie „specjalnie” zaniża ceny, by sprowokować jeszcze większe zainteresowanie. Powoduje to, że często nawet niespecjalnie atrakcyjne potrafią sprzedać się znacznie powyżej ceny tylko dlatego, że zdesperowani kupujący przy obecnie niskich opłatach za pożyczki, są skłonni przepłacić tylko po to, by wreszcie kupić „jakiś” dom! Niekoniecznie ten wymarzony. Potwierdza się jeszcze raz określenie, które leży u podstaw definicji market value. Dom jest tyle wart, ile ktoś jest skłonny za niego zapłacić.
Kontrdziałaniem wobec wstrzymywania ofert są coraz częstsze bully offers, określane również jako pre-emptive. Jak to działa? Często gdy dom jest wystawiony na sprzedaż za na przykład 599.000 dol. i oferty są wstrzymywane – pojawia się zainteresowany kupiec, który oferuje na przykład 100.000 dol. ponad cenę wywoławczą i jego oferta jest ważna tylko 24 godziny. Taka znacznie „zawyżona” oferta często jest odrzucana, ale w wielu wypadkach zasiewa ona niepokój i pytanie u sprzedających. „A może warto?” Wówczas, według obowiązujących zasad, wszyscy agenci, którzy mieli okazję już pokazać taki dom, muszą być poinformowani, by mieli szansę zareagować. Ta metoda jest coraz bardziej popularna i niestety ponownie prowadzi do wojny cenowej i wyższych cen.
Nie są to łatwe czasy dla kupujących i osobiście widzę wiele frustracji i często desperacji. Wielu ludzi, zanim sprzeda swój dom, chce najpierw coś kupić. To oczywiście prowadzi do tego, że podaż jest minimalna, bo każdy się boi sprzedać swój dom. Na normalnym rynku w Mississaudze było zawsze około 2000-3000 freeholds na sprzedaż. Dziś jest ich tylko 310. Do 750.000 dol. tylko 46 freehold nieruchomości jest na sprzedaż!!!!!!! To jest absolutnie za mało. Są to też niezwykle trudne czasy dla agentów real estate. Jest nas kilka tysięcy w tym mieście. Przy każdej ofercie mamy wielką konkurencję. My nie zarabiamy, jak nie sprzedamy. Ostatnio ktoś mi powiedział: macie żniwa! Czy aby na pewno?
Zatrudnienie w Kanadzie jest w obecnym prawie imigracyjnym bardzo pomocne w otrzymaniu kanadyjskiej stałej rezydencji w klasie tak zwanych imigrantów ekonomicznych. Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala na imigrację w różnych programach, jednak wśród imigrantów polskich kanadyjskie zatrudnienie i, co się z tym wiąże, możliwości imigracji ekonomicznej są bardzo popularne. W listopadzie przepisy niestety zmieniły się na niekorzyść, dlatego że posiadanie opinii rynku pracy LMIA, o jakie ubiega się pracodawca, nie jest już specjalnym bonusem punktowym, który praktycznie gwarantował pobyt osobom nieposiadającym rekordu kryminalnego i/lub poważniejszych problemów zdrowotnych.
Nadal jednak otrzymanie wizy pracy otwiera drzwi do korzystania z kanadyjskich programów, istnieje bowiem szansa otrzymania stałej rezydencji w tak zwanym programie Canadian Experienced Class, Federal Skilled Worker oraz w licznych programach prowincyjnych.
Pisałam o tym już kilkakrotnie, ale niestety muszę ponownie wrócić do tematu braku znajomości języka angielskiego wśród polskich kandydatów na pobyt stały. Zgłaszają się do mnie osoby, które kwalifikują się na pobyt stały, jednak jedyną brakującą rzeczą jest możliwość zdania angielskiego na odpowiednim poziomie. Egzaminy z języka angielskiego nie są łatwe, przynajmniej dla przeciętnego imigranta, który nie miał kontaktu z językiem wcześniej. Muszę przyznać, że zdałam sobie sprawę z trudności wymaganych egzaminów dopiero wtedy, kiedy zgłosił się do mnie imigrant z Litwy, pracujący w Kanadzie jako stolarz meblowy. Mam rzadko okazję rozmawiać z klientami po angielsku, ale ten młody mężczyzna z Litwy mówił naprawdę bardzo dobrze po angielsku, całą konsultację odbyliśmy w języku angielskim. Imigrant mieszkał i pracował w Irlandii 10 lat, więc nic dziwnego, że mógł dobrze opanować angielski. Wyznał mi, że już był na egzaminie osiem razy i nie może go zdać, podejrzewam, że przez test gramatyczny lub może wymóg napisania wypracowania na odpowiednim poziomie.
Nie wiem, czemu wymaga się od wielu wykwalifikowanych pracowników zagranicznych, by oprócz komunikacji werbalnej, zdawali oni testy z gramatyki i pisania na dość wysokim poziomie, ale wymóg istnieje i bez niego wiele osób zostanie zdyskwalifikowanych.
Warto może od razu przygotowywać się do egzaminu, nie czekając na ostatnią chwilę i pamiętając, że dobra znajomość języka angielskiego w mowie nie jest wystarczająca.
Izabela Embalo
licencjonowany
doradca imigracyjny
tel. 416-5152022
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Oziębłość emocjonalna
Napisane przez Aleksander ŁośHeniek urodził się przed dwudziestoma pięcioma laty w Polsce „B”, czyli w południowo-wschodniej jej części. Na tle „zapieczonej” biedy w tym rejonie, w miasteczku, w którym się on urodził, wiodło się ludziom stosunkowo dobrze. Było to za sprawą fabryki łożysk tocznych, która produkowała na potrzeby wojska, ale nadwyżka szła też na rynek cywilny. Ojciec Heńka pracował w tej fabryce, a mama była sprzedawczynią w sklepie spożywczym, co dawało rodzinie gwarancję lepszego niż innym zaopatrzenia w czasach, kiedy o wszystko było trudno.
Przez pierwsze dwanaście lat Heniek był jedynakiem, rozpieszczanym i rozbrykanym. Kiedy urodziła mu się siostrzyczka, zaczęły się problemy. To nie on już był pępkiem świata. Nadto, po roku od jej urodzenia, ojciec jego zmarł na skutek ran odniesionych w wypadku w pracy. Marne odszkodowanie wystarczyło tylko na pierwszy rok wdowie, aby zapewnić jaki taki poziom życia dwójce dzieci. Po trzech latach od śmierci męża wyszła ponownie za mąż, też za pracownika tej samej fabryki, w której pracował jej zmarły mąż. Wyglądało na to, że wszystko ułoży się bez problemów w tej nowej rodzinie. Tak było do czasu ukończenia przez Heńka szkoły średniej.
W każdej starszej dzielnicy miasta widać mnóstwo budowanych nowych domów. Dlaczego się tak dzieje i czy to się opłaca?
Całe GTA zagęszcza się z roku na rok. Brakuje domów w stosunku do liczby mieszkańców. Odczuwalne jest to zwłaszcza w centrum w ciągu ostatnich trzech lat. Ci, co mieszkają na peryferiach, skazani są na uciążliwe dojazdy do pracy. W tym samym czasie istniejąca struktura miejska nie jest wykorzystana w pełni. Powstające nowe jednostki mieszkalne w obrębie istniejącej tkanki miejskiej stają się normą. Rząd prowincyjny wręcz popiera to, co się dzieje obecnie, czyli intensyfikację zabudowy. Zmieniane są przepisy urbanistyczne na ułatwiające kupowanie pojedynczych działek i dzielenie ich na dwie mniejsze. Jest to najprostsza metoda, by „zagęścić miasto”. Miasto, które przez dziesięciolecia powstawało na zasadzie ekspansji, nie na zasadzie planowania.
Często innym powodem budowy nowych domów na „starych“ działkach jest fakt, że dziś ludzie (szczególnie z pieniędzmi) oczekują innych standardów. Jedna łazienka na dom, niskie sufity czy małe pomieszczenia – nie są już akceptowalne. Można oczywiście robić renowacje, ale renowacje mogą tylko chwilowo poprawić sytuację.
Osoby przebywające w Kanadzie bez ważnej wizy czy osoby zatrudnione bez autoryzacji pracy powinny z góry zabezpieczyć się przed przykrą sytuacją imigracyjnego aresztowania.
W kanadyjskich imigracyjnych więzieniach zamyka się cudzoziemców, którzy w pewien sposób naruszyli prawo imigracyjne, oraz tych, którzy unikają deportacji. Powodem aresztowania imigranta może być na przykład donos „życzliwej” osoby, przewinienie karne i zgłoszenie imigranta przez policję, jakakolwiek sytuacja wylegitymowania (to się zdarza rzadko), otrzymanie decyzji negatywnej (to także sytuacja relatywnie rzadka i czasami staje się po dość długim czasie). Aresztowanie może się zdarzyć także na granicy, nie tylko na terenie Kanady, i tu także jest wiele powodów zatrzymania. Np. podejrzenie o nielegalne zatrudnienie, brak funduszy czy gwarantora, rekord kryminalny itp. Uwaga, osoby, które napisały nieprawdziwe informacje w swoim podaniu o elektroniczne zezwolenie na wjazd do Kanady (eTA), mogą być zatrzymane na granicy, o ile urząd ustali, że podróżujący dokonał popełnienia fałszerstwa. Posiadanie eTA nie jest też gwarancją wlotu.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że urząd kanadyjski nie musi przyłapać kogoś na gorącym uczynku, to znaczy w sytuacji pobierania wypłaty, samo miejsce przebywania (budowa), spracowane ręce czy robocze ubranie może być już przyczyną zatrzymania. Tłumaczenia, że się pomaga komuś za darmo lub przyucza się do zawodu, rzadko brane są pod uwagę jako wiarygodne argumenty.
Aresztowani mogą być także imigranci, których tożsamości nie można ustalić. Podobnie w przypadku osób, które w jakiś sposób stanowią zagrożenie dla kanadyjskiego społeczeństwa i złamały nie tylko prawo imigracyjne, ale także karne.
Aresztowanie i deportacja grozi także osobom posiadającym pobyt stały w Kanadzie, a nawet w bardzo rzadkich przypadkach obywatelstwo. Stała rezydencja jest także odbierana za rekord kryminalny – wykroczenia karne. I tu przestrzegam wszystkich stałych rezydentów, by unikali jakiejkolwiek sytuacji konfliktu z prawem, często pobyt stały anulowany jest na przykład za jazdę w stanie nietrzeźwym. Zezwolenie na stałe zamieszkanie może być zabrane, jeśli ktoś zdobył prawo stałego zamieszkania w nieuczciwy sposób, na przykład poprzez fałszywe zeznania czy nieprawdziwy związek małżeński.
W sytuacji aresztowania należy działać naprawdę szybko. W ciągu 48 godzin można wynegocjować z urzędem imigracyjnym warunkowe uwolnienie na przykład na podstawie wpłaty kaucji pieniężnej. Kaucję powinna wpłacić osoba, która zna aresztowanego i która jest wiarygodna w oczach władz imigracyjnych. Nie jest możliwe, by osoba sama się z aresztu wykupiła lub użyła własnych funduszy.
Władze imigracyjne mogą wymagać kaucji w postaci gotówki (cash bond) lub w postaci obietnicy-gwarancji zapłacenia określonej kwoty na wypadek, jeśli osoba uwolniona z aresztu nie dostosuje się do określonych warunków, na przykład okresowych meldunków, lub nie stawi się w urzędzie podczas finalnej procedury deportacyjnej, o ile taka będzie wymagana.
Jeśli uwolnienie nie nastąpi w czasie dwóch dni, sprawę kieruje się na specjalne przesłuchanie w ciągu 7, następnie 30 dni. Prawnik czy inny reprezentant ma niekiedy prawo do poproszenia o wcześniejsze przesłuchanie, na przykład jeśli ktoś został zatrzymany za brak dokumentów tożsamości, a są one już w jego posiadaniu. Każde przesłuchanie jest jakby nową procedurą, hearing de novo, dlatego w swojej obronie można użyć tych samych i nowych argumentów. Aresztowany cudzoziemiec ma także pewne prawa, na przykład do prawnej obrony i reprezentacji.
Warto też pamiętać, by nie podpisywać żadnych dokumentów, dopóki nie zna się ich zawartości i ewentualnych konsekwencji złożenia na tym dokumencie własnego podpisu. Późniejsze tłumaczenia, że podpisało się dokument w języku angielskim, nie znając jego treści, nie są przez władze respektowane i dzieje się tak, że niekiedy nieświadomi swoich praw czy procedur prawnych aresztowani cudzoziemcy podpisują zgodę pod własną deportacją.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca
tel. 416-5152022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
WWW.EMIGRACJAKANADA.NET
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Ona kontra on
Napisane przez Aleksander ŁośPo co ludzie się pobierają? Bo się kochają i przyrzekają sobie wzajemną pomoc, szczególnie w okresach trudnych dla obojga lub dla jednego z nich. Tak jest na ogół, ale nie zawsze.
Oboje pochodzili z Wielkopolski, z jednego miasta. Ale nie znali się tam. Poznali się dopiero w Kanadzie. Ona przyjechała tutaj w wieku kilkunastu lat wraz z rodzicami, w ostatnim momencie ułatwionej ścieżki imigracyjnej dla Polaków.
Wraz ze zmianami ustrojowymi w Polsce kryteria w stosunku do Polaków są takie same jak w stosunku do innych, pochodzących z innych krajów świata. Kryteria te są ewidentnie dyskryminujące Polaków. Bo nie są oni bogaczami, aby „kupić” sobie prawo stałego pobytu w Kanadzie, inwestując tutaj kilkaset tysięcy dolarów. W większości nie mówili po angielsku, bo uczono ich przymusowo rosyjskiego i dodatkowo raczej niemieckiego niż angielskiego, który był traktowany jako język wrogów ideowych w okresie realnego socjalizmu w Polsce.