Wyrósł on na przystojnego młodzieńca. Miał około 185 cm wzrostu, ciemnoblond włosy, a przy tym był inteligentny. Ojczym chciał, aby Heniek zaczął pracę jak najszybciej po ukończeniu szkoły. Nawet oferował pomoc w uzyskaniu zatrudnienia w fabryce, w której pracował, gdzie był brygadzistą i miał dobrą opinię. Heńkowi jednak nie podobała się taka perspektywa. Chciał się trochę wyrwać z uwięzi, jaką tworzyła szkoła i dość wymagający ojczym. Oświadczył, że chce studiować. Wybrał filię uczelni lubelskiej, która mieściła się w sąsiednim mieście. Faktycznie, ukończył pierwszy rok czteroletnich studiów, ale już na drugim roku więcej czasu spędzał poza uczelnią. Dochodziło do coraz częstszych kłótni z ojczymem. Kilkakrotnie ojczym zdzielił go pięścią w twarz. Pozostała nawet mała rana na rozciętej skórze czoła. Ojczym był dobry dla matki i siostry Heńka. Jego samego natomiast coraz mniej tolerował. Pozostało tylko jedno rozwiązanie. Matka Heńka porozumiała się ze swoimi rodzicami, aby ci zabrali go do siebie.
Nie mieszkali oni już od kilkunastu lat w Polsce, lecz w Kanadzie. Kiedy dziadek Heńka uzyskał emeryturę, zabrał swoją żonę i trochę oszczędności, które posiadał, i wyjechali do Kanady. Jakim sposobem uzyskali tu pobyt stały, Heniek nie wiedział. Faktem było, że emerytowany w Polsce dziadek jeszcze przez osiem lat pracował fizycznie w jednej z fabryk w Toronto. Jego żona nigdy nie pracowała, zajmowała się domem. Wynajmowali jednosypialniowe mieszkanie. Po dziesięciu latach pobytu w Kanadzie i przekroczeniu siedemdziesięciu lat, oboje dostali renty socjalne od państwa. W Polsce nadto odkładała się w banku pełna emerytura dziadka.
To do nich przyleciał pewnego dnia ich dwudziestodwuletni wnuk z dwumiesięczną wizą turystyczną. Na początku zamieszkał u nich. Dziadek miał już wówczas ponad osiemdziesiąt lat, a babcia siedemdziesiąt pięć. Dziadek, dzięki swoim znajomościom, załatwił mu pracę malarsko-remontową. Była zima, a więc praca w pomieszczeniach zamkniętych nie była za bardzo uciążliwa.
Prowadził tę firmę Polak, który dzielił rok na dwie części: jesienno-zimową i wiosenno-letnią. W tej drugiej części zajmował się pielęgnacją zieleni wokół droższych rezydencji w żydowskiej dzielnicy Toronto. Miał dobrą opinię, tak więc uzyskiwał kontrakty z roku na rok. Wraz z nim podążał też Henryk. W zimie malowanie i układanie kafelków, do której to pracy został szybko przyuczony, a w lecie praca na świeżym powietrzu. Odpowiadało mu to. Wprawdzie od tych prac fizycznych jakby trochę się zgarbił. Jakby ten wzrost mu przeszkadzał. Plecy mu się zaokrągliły i głowa była prawie ciągle pochylona. Upodobnił się tą sylwetką do Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II. Ale tylko na tym kończyło się podobieństwo. Bo prawdę mówiąc, Heniek był ateistą.
To i inne względy spowodowały, że po roku pobytu w Kanadzie wyprowadził się od dziadków. Wynajął samodzielne, jednosypialniowe mieszkanie w tym samym budynku, w którym zamieszkiwali jego dziadkowie. Dawało to mu swobodę działania, a jednocześnie dawało argument w sprawie imigracyjnej. Rodzina bowiem ustaliła, po konsultacji z agentką imigracyjną, że jedynym argumentem Heńka w sprawie o uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie może być to, że musi się on opiekować leciwymi dziadkami.
Po roku pobytu w Kanadzie zapłacił agentce kilkaset dolarów za wypełnienie dokumentów imigracyjnych. Nie był przez kolejny rok niepokojony przez władze imigracyjne. Co kilka miesięcy dzwonił do agentki, pytając o postęp w jego sprawie, i zawsze uzyskiwał odpowiedź, że sprawa jest na dobrej drodze. Wierzył tej pani, uchodzącej i uważającej się za najlepszą w swoim zawodzie.
Po dwóch latach pobytu Heńka w Kanadzie, pewnego wieczoru pojawiło się w drzwiach jego mieszkania dwóch rosłych mężczyzn, którzy przedstawili się, że są oficerami imigracyjnymi. Poprosili Heńka o jego paszport. Dał im i jeden z nich, po przejrzeniu tego dokumentu, schował go do kieszeni. Oświadczyli Heńkowi, że go zabierają ze sobą. Skuli go kajdankami i przywieźli do aresztu imigracyjnego. Tutaj kontynuowali przesłuchanie.
Heniek, już niezłą angielszczyzną, prosił ich o skontaktowanie się z jego agentką imigracyjną. Odmówili, mówiąc, że to jest jego sprawa. Dla nich był on nielegalnym imigrantem. Problem się komplikował, bo dziadek, rześki staruszek, wybrał się w tym czasie w odwiedziny do córki, do Polski. Babcia była bezradna. Kiedy Heniek zadzwonił do biura swojej agentki imigracyjnej, to dowiedział się, że przebywa ona na dwutygodniowym urlopie.
W areszcie dowiedział się, że może prosić o wyjście na wolność, jeśli ktoś z jego krewnych lub znajomych wpłaci za niego kaucję gwarancyjną. Najpierw Heniek zaczął wydzwaniać do kolegów. Ci jednak jakoś nie palili się do wyłożenia kilku tysięcy dolarów. W czasie kolejnej rozmowy z oficerem imigracyjnym Heniek zdołał zredukować żądaną kaucję z czterech do dwóch tysięcy dolarów. Zadzwonił do swojego pracodawcy. Ten zgodził się na bycie gwarantem Heńka, ale nie za swoje pieniądze.
Heniek wykonał kolejny telefon do babci, prosząc o pożyczkę tych pieniędzy. Kiedy przyjechał do niej pracodawca Heńka, to okazało się, że ma ona „w skarpetce” tylko półtora tysiąca dolarów. Przyjechał do aresztu z tymi pieniędzmi. Powiedziano mu jednak, że kaucja wynosi dwa tysiące dolarów i że ma to być wpłacone nie w gotówce, ale poprzez dokument bankowy. W czasie godzin widzenia spotkali się i Heniek prosił swojego pracodawcę, aby ten dołożył brakujące pięćset dolarów i potrącił mu to z najbliższej wypłaty. Ten się zgodził i po dwóch dniach pobytu w areszcie Heniek był wolny, przy czym w dokumencie zwalniającym było wyraźnie zaznaczone, że nie może pracować. Oczywiście nie zamierzał respektować tego zastrzeżenia.
Pobyt w areszcie Heniek odczuł bardziej niż wielu innych aresztantów. Czuł się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Ciągle był w ruchu, ciągle kręcił się wokół telefonu, wydzwaniał, klął i narzekał na system, w którym on, pragnący być opiekunem starych dziadków, jest tak podle traktowany.
Po uzyskaniu decyzji o zwolnieniu, ale jeszcze przed wyjściem na wolność zwierzył się swojemu współlokatorowi z aresztanckiego pokoju, z pochodzenia Ukraińcowi, że jego celem są Stany Zjednoczone. Jeśli tylko uzyska stały pobyt w Kanadzie, to machnie tu na wszystko ręką i wyjedzie na południe. Na pytanie, a co z dziadkami, którymi jakoby miał się opiekować, odpowiedział, że są oni tak żywotni, że i bez niego dadzą sobie radę. Rozumiał, że raczej był dla nich utrapieniem niż ostoją i pociechą. Nie wykazywał choćby odrobiny wdzięczności za przygarnięcie go, gdy miał problemy z ojczymem w Polsce, za to, że był na początku na ich utrzymaniu.
Szybko zrozumieli oni, że problemy z ojczymem to nie tylko wina tego ostatniego. Ich wnuk wykazywał głęboką oziębłość emocjonalną. W stosunku do nich również. Obserwowali też ten jego egoizm w kontaktach z kolegami.
To była chyba przyczyna, że żaden z nich nie wykazał chęci udzielenia mu pomocy, kiedy Heniek znalazł się w areszcie. Dziadkowie myśleli, aby go tu ożenić z którąś z córek czy wnuczek ich znajomych. Zaczęły do nich jednak docierać informacje, że ich wnuk nie jest mile widziany w miejscach, gdzie go na początku zabierali, aby pochwalić się tak przystojnym wnukiem, a jemu ułatwić kontakty.
Zaczął zdobywać opinię łowcy „łatwych” dziewcząt, co mu utrudniło możliwość skorzystania z szans pozostania w Kanadzie, gdyby ożenił się z dziewczyną posiadającą stały tutaj pobyt.
Jako ostatni argument pozostali więc mu dziadkowie. Ale czy on wystarczy? Może tak, a może nie. Może po kilku miesiącach zostanie poproszony o opuszczenie Kanady. Oby nie. Ale nie był to najlepszy wzorzec najnowszej generacji Polaków pragnących powiększyć Polonię kanadyjską lub amerykańską.
Aleksander Łoś