W przededniu „wydarzeń marcowych”
Podejrzewam, że na odprawie, na którą Nasza Złota Pani wezwała przewodniczącego PO pana Schetynę i prezesa PSL pana Kosiniaka-Kamysza do Ambasady RFN w Warszawie, musiała nie tylko udzielić im niezłej obsztorcówy za spartolenie kombinacji operacyjnej w grudniu ubiegłego roku, ale w dodatku zabroniła politykowania na własną rękę.
Ale jakże tu nie politykować i jednocześnie udowadniać opinii publicznej swoje istnienie? Toteż nic dziwnego, że wypadek, jakiemu w ubiegłym tygodniu uległa pani premier Szydło w drodze do domu przez pechowy Oświęcim, został przez Umiłowanych Przywódców z PO i Nowoczesnej uznany za prawdziwy dar Niebios, na który rzucili się z zapamiętałością wygłodniałych hien.
Incydent zdominował programy telewizyjne na kilka dni, przy czym stacje ubeckie rozhuśtywały emocjonalnie swoich wyznawców w jedną stronę, podczas gdy telewizja rządowa rozhuśtywała swoich w drugą. Ale na rozhuśtywaniu się nie skończyło i były minister sprawiedliwości w rządzie premierzycy Ewy Kopacz, Wielce Czcigodny Borys Budka, publicznie zaczął się stręczyć 21-letniemu Sebastianowi K., który swoim fiatem seicento zajechał drogę autu pani premier. Sebastian K. początkowo przyznał się do sprawstwa wypadku, ale kiedy poczuł wsparcie takich potężnych protektorów, rewokował zgodnie z ich prawdopodobnymi pouczeniami. Defensorowie Sebastiana K. nie ograniczyli się do udzielania mu zbawiennych rad i pouczeń, ale zorganizowali też zbiórkę na zakup nowego fiata.
Jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć, kiedy do akcji włączy się „Jurek Owsiak” ze swoją „czerwoną orkiestrą”, a Sebastian K. zostanie autorytetem moralnym na podobieństwo pani Anety Krawczykowej i w takim charakterze otrzyma rozmaite propozycje – na przykład, żeby został przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa, albo przynajmniej parlamentarzystą Nowoczesnej.
A przecież nie tylko on jeden doznał męczeństwa ze strony kaczystowskiego reżymu. Męczennikiem reżymu został właśnie niejaki „Hoss”, wynalazca metody oszustwa „na wnuczka”, którego niezawisły sąd niedawno wypuścił za kaucją 300 tys. złotych, nakazując meldowanie się na policji.
„Hoss” jednak natychmiast zachorował, niezależna prokuratura wszczęła postępowanie wobec sędzi, która go wypuściła, wobec czego niezawisły sąd w innym składzie nakazał „Hossa” aresztować. Jeśli go złapią, to pewnie trafi do aresztu, chyba że Wielce Czcigodny Borys Budka i jemu nastręczy się ze swoimi usługami. Wtedy i przed „Hossem” otworzyć się mogą perspektywy politycznej kariery i status autorytetu moralnego. W kogoż bowiem inwestować, jeśli nie w męczenników kaczystowskiego reżymu? A przecież w kolejce czeka jeszcze pan Mateusz Kijowski, Wielka Nadzieja Naszej Młodej Demokracji. Nawiasem mówiąc, lepsze jest wrogiem dobrego, więc jeśli nawet defensorzy demokracji w osobie Wielce Czcigodnego Borysa Budki i działaczy jeszcze drobniejszego płazu za bardzo się zaangażują w protegowanie męczenników demokracji, to pan Mateusz Kijowski może zacząć odczuwać kłopoty z realizacją różnych faktur, od czego święta sprawa obrony demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju może ucierpieć.
Dlatego wracam do piosenki popularnej w naszym nieszczęśliwym kraju za Józefa Stalina, której refren powtarzał zbawienne pouczenie, że „czuwać musi żołnierz” – oczywiście nad rozmaitymi głupimi cywilami, którzy nawet demokracji nie potrafią bronić w sposób nie tylko odpowiedzialny, ale przede wszystkim – skuteczny. Z obfitości serca usta mówią, więc chociaż przygotowania do kolejnej kombinacji operacyjnej, mającej wreszcie doprowadzić do przesilenia politycznego w naszym nieszczęśliwym kraju otoczone są głęboką tajemnicą, to stacja TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, zaczyna puszczać farbę. Od jakiegoś czasu przeniosła celownik z prezesa Kaczyńskiego na znienawidzonego ministra Antoniego Macierewicza. Ten złowrogi minister Macierewicz nie tylko anulował kontrakt na dostawę helikopterów „Caracal”, które Polska zakupiła dla naszej niezwyciężonej armii po cenie dwukrotnie wyższej od płaconej za nie przez inne państwa, w związku z czym nie można wykluczyć kłopotliwej sytuacji, w której trzeba będzie oddawać łapówki – a jakże tu oddawać, skoro pieniądze zostały już dawno wydane? – ale w dodatku poddał naszą niezwyciężoną armię kuracji przeczyszczającej, w następstwie której odeszła z niej grupa generałów, a inni podobno już przebierają nogami. W związku z tą sytuacją pani red. Justyna Pochanke wezwała do TVN na przesłuchanie generała dywizji w stanie spoczynku, pana Bolesława Balcerowicza. Pan generał na pytania odpowiadał prawidłowo, podobnie jak goście pani Ireny Dziedzic w „Tele-Echu”, którzy odpowiedzi na pytania musieli podobno uczyć się na pamięć, co pokazuje, że świadoma dyscyplina wśród wojskowych mundurowych jest postawiona na znacznie wyższym poziomie, niż w środowisku tajnych współpracowników Wojskowych Służb Informacyjnych. Ale – jak wspomniałem – z obfitości serca usta mówią – toteż i panu generałowi wyrwało się spod serca gorejącego krzepiące spostrzeżenie, że „dłużej klasztora, niż przeora”. Pan generał – jak to generał – wprawdzie „w stanie spoczynku”, ale przecież jeszcze nie wiekuistego, więc coś tam musi wiedzieć. Wygląda zatem na to, że w łonie naszej niezwyciężonej armii zapanował nastrój wyczekiwania. Na co? A na cóż by innego, jeśli nie na kolejną kombinację operacyjną, w której wiodąca, „przewodnia rola” przypadnie już nie żadnym głupim cywilom, żadnym panienkom, co to własnymi piersiami – i tak dalej, tylko wypróbowanej kadrze, co to wprawdzie nie zna już samego Stalina, ale przygotowała i przeprowadziła stan wojenny i każde zadanie, również i to, które Nasza Złota Pani postawi przed nią w ramach kombinacji operacyjnej, potrafi wypełnić, jak to się mówi – „z honorem” – co pan generał Balcerowicz wielokrotnie z naciskiem podczas wspomnianego przesłuchania podkreślał.
Zatem znowu wszystko się zazębia. Pani redaktor Anita Werner przypomniała w TVN, że Komisja Europejska nadal prowadzi wobec naszego nieszczęśliwego kraju procedurę sprawdzania stanu demokracji, w ramach której jeszcze w lipcu postawiła rządowi ultimatum w postaci tzw. „zaleceń” do wykonania, a 21 grudnia ub. roku wystosowała „rekomendacje”, na które rząd ma odpowiedzieć „jeszcze w lutym” – co Naszej Złotej Pani miała obiecać pani premier Szydło. Nietrudno się domyślić, że ani wykonanie „zleceń” – o ile rząd w ogóle zechce je wykonać, ani odpowiedź na „rekomendacje” – o ile rząd w ogóle zechce jej udzielić – nie zostaną uznane za zadowalające, a w tej sytuacji kolejna kombinacja operacyjna – tym razem już z udziałem naszej niezwyciężonej – będzie logiczną konsekwencją, tym bardziej że nowy niemiecki prezydent Walter Steinmeier wydaje się zdeterminowany, by mimo odmiennych preferencji Waszyngtonu, na pozycji lidera sceny politycznej w naszym bantustanie ponownie osadzić polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego. Wygląda zatem na to, że w marcu przeżyjemy kolejne „wydarzenia marcowe”.
Stanisław Michalkiewicz
W rozum trącony
„Odpowiedzialność przedsiębiorców za Polskę” – tak zatytułowano toruńską konferencję naukową z ubiegłej niedzieli, zorganizowaną przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej oraz Instytut im. św. Jana Pawła II „Pamięć i Tożsamość”.
Z tej okazji, na łamach tygodnika „Do Rzeczy”, Warzecha Łukasz skomentował wystąpienie prezesa PiS podczas wspomnianej konferencji. Ja zaś wysłuchałem toruńskiego Jarosława Kaczyńskiego, uważnie i w całości, a następnie przeczytałem uważnie toruńskiego Warzechę Łukasza, raz i drugi. Również w całości. I zaraz po lekturze pomyślałem sobie tak: czemuż to Warzecha sprawia wrażenie, jakby go ktoś w rozum butem pod stołem trącił? Jak człowiek złej woli, wobec którego do rozstrzygnięcia pozostaje zaledwie, czy w tejże woli istotnie więcej zła, czy raczej wścieklicy zwyczajnej?
Z Mińska (06/2017)
Z Mińska
Zima jak za cara, no może nie aż taka ostra, ale takiej jeszcze tu nie widziałem. Co jednak mnie niepokoi, to przepowiednia, że po ostrej długiej zimie Chińczycy ruszą na Rosję.
Moja Matka mówiła, że pewnie Pan Bóg nie tylko Noemu powiedział, by budował arkę, ale tylko on ją zbudował. Pewnie jak ją budował, był pośmiewiskiem, ale on z rodziną przeżył, a ci, co się śmiali, zginęli.
Dobrze i jeszcze dobrzej
Gospodarska wizyta, jaką złożyła w Warszawie Nasza Złota Pani, przypadła w momencie szczególnym, bo prawie w dwa miesiące po załamaniu się kombinacji operacyjnej, która miała doprowadzić do przesilenia politycznego w naszym nieszczęśliwym kraju. O inspirację, jeśli nie o autorstwo tej kombinacji podejrzewam Niemcy, nie tylko zgodnie z zasadą is fecit cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał, a przynajmniej – chciał skorzystać, ale również ze względu na poszlaki. Oto kiedy w warszawskim Sejmie część opozycyjnych parlamentarzystów podjęła próbę zablokowania ustawy budżetowej – co wywoływałoby już skutki prawne w postaci pojawienia się możliwości skrócenia kadencji Sejmu – przewodniczący Komisji Europejskiej Jan Klaudiusz Juncker wyznaczył w trybie pilnym, poświęcone Polsce posiedzenie Komisji na 21 grudnia – zapewne w celu podjęcia stanowczych decyzji wobec naszego nieszczęśliwego kraju, którego rząd, mimo upływu wyznaczonego na 27 października terminu, nie tylko nie wykonał „zleceń” Komisji Europejskiej, ale nawet na nie nie odpowiedział.
O projekcie Maluch plus i innych durnotach
Nie wiem, czy jest jakaś durnota, której nie popełnił albo gotów jest nie popełnić rząd pani premier Beaty Szydło. Mam nadzieję, że jest. Ale czy aby na pewno, skoro pani premier wraz z panią minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Elżbietą Rafalską, zapowiedziały program Maluch plus. Jak czytam na stronie ministerstwa, „to program wspierający rozwój instytucji opieki nad dziećmi w wieku do lat 3 – żłobków, klubów dziecięcych i dziennych opiekunów, w ramach którego można otrzymać dofinansowanie nawet do 80 proc. kosztów projektu”.
Widać rząd po zagonieniu w kozi róg Włodzimierza Putina, odzyskaniu Krymu dla Ukrainy, przywitaniu wojsk amerykańskich na festynach, zaproszeniu prezydenta Donalda Trumpa do Polski i w ogóle po uszczęśliwieniu nas „dobrą zmianą”, nie ma już nic do roboty, jak tylko martwić się, co rodzice zrobią z małymi dziećmi. Ja tam bym wolał, aby tacy rodzice mogli w Polsce uczciwe zarobić tyle pieniędzy, żeby sobie matka, czy tam ojciec, jak tam chcą, mogli bez biedowania siedzieć w domu przez pierwsze lata życia swojej latorośli i niańczyć ją, bawić się, wychowywać, jak sobie tego życzą. Ale widać rząd pani premier Beaty Szydło uważa inaczej.
Ludzie spiorunowani
Ależ ta nasza opozycja potrafi troszczyć się o demokrację. Szapopabą, mówiąc wprost, chociaż niedokładnie. I choć tak naprawdę czapek z głów zdejmować przecież nie trzeba, same spadają. Rzec można: piorunem.
Do tego stopnia dbać potrafi, znaczy ta nasza opozycja o tę naszą demokrację, że już nie tylko oblicze opozycji piana szpeci, ale i skapuje z ust opozycjonistek i opozycjonistów, bardzo obficie, prosto na opozycyjne krawaty. Na krawaty czy tam na dekolty, co to damy opozycyjne to i owo sobie na nich wieszają. Weźmy opozycyjne liderki po powrocie z rozmaitych Mader czy innych Karaibów. Czy tam Karaibów.
Huzia na Trumpa
Po przegraniu Kłamczuchy była względna cisza, ale rozgorzała wojna po objęciu przez niego władzy. Cokolwiek zrobi, to jest źle, a ostatnio była nagonka na Ivankę Trump, za to że kupiła sobie drugą długą suknię na jakiś inny występ za 5000 zielonych. Nie wiem, czy ktoś tępiący ją zastanowił się, co się stało z tą forsą i ilu ludzi z tego żyje, bo przecież ktoś musiał ją zaprojektować i ktoś musiał ją uszyć itd.
Lech Wałęsa w gaciach
Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po spektakularnym sfajdaniu się wybitnych przedstawicieli opozycji – zarówno tej parlamentarnej w osobie sprytnego pana Rysia, czyli przewodniczącego Nowoczesnej Ryszarda Petru, który w kulminacyjnym momencie blokady sejmowej mównicy, w towarzystwie swojej zastępczyni Joanny Schmidt poleciał na Maderę – oczywiście „w sprawach partyjnych” – jak przytomnie skłamała pani posłanka Katarzyna Lubnauer, w związku z czym niedawno została rzecznikiem prasowym partii – jak i opozycji pozaparlamentarnej w osobie pana Mateusza Kijowskiego, który z pozostawania „na utrzymaniu żony” jednym susem przeskoczył na utrzymanie konfidentów oraz pożytecznych idiotów z Komitetu Obrony Demokracji – kiedy okazało się, że krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych właśnie przedstawił liczącą ponad 200 stron ekspertyzę stwierdzającą ponad wszelką wątpliwość, że tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”, to były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa.
Zanim jeszcze kierownictwo IPN ogłosiło te rewelacje na specjalnie zwołanej konferencji prasowej, Lech Wałęsa nie tylko zakwestionował tę opinię, ale w dodatku wyraził przekonanie, że „żaden grafolog” nie potwierdziłby tego „bez przymusu”. Najwyraźniej musi uważać, że reżym Jarosława Kaczyńskiego podłączył pracowników krakowskiego Instytutu do prądu o wysokim napięciu – a wiadomo, że człowiek poddany takiemu eksperymentowi podpisze wszystko, czego oprawcy od niego oczekują. Ale to jeszcze nic w porównaniu z zapowiedzią, że rozważy poddanie całej sprawy ocenie niezawisłego sądu – ale dopiero wtedy, gdy sądy znowu będą działały „normalnie”, najwyraźniej uważa, że obecnie sądy normalnie nie działają.
Wołając o godne upamiętnienie... czyli dwa pogrzeby jeden Krzyż
Niedawno w świetle reflektorów wszystkich mediów na Powązkach Wojskowych w Warszawie odbył się pogrzeb rzecznika prasowego partii postkomunistycznej (SLD) Tomasza Kality, znanego głównie z tego, że z racji swojej choroby zabiegał o legalizację marihuany do celów medycznych.
W pogrzebie wziął udział osobiście Prezydent RP Andrzej Duda, który ponadto wyróżnił pośmiertnie Tomasza Kalitę wysokim odznaczeniem, tj. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w działalności publicznej”.
Dziś na innym cmentarzu w Warszawie, na Wólce Węglowej, pochowany został płk Stanisław Dronicz, z którym miałem zaszczyt siedzieć w więzieniu na ul. Rakowieckiej w latach PRL.
Prawo do tęsknoty
Gdy zniechęcony bądź zmęczony, a ostatnio zniechęcenie dopada mnie dużo częściej niż zmęczenie, więc kiedy zniechęcony, podniosę głowę znad klawiatury, zaraz wzrokiem uderzam w mapę Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Po czym natychmiast wracam ze zniechęcenia do siebie. Niemal dosłownie do siebie. Wspomniana mapa to bodaj najważniejszy z gadżetów, zajmujących miejsce nad biurkiem, przy którym pracuję, a ukazuje granice Rzeczypospolitej Obojga Narodów z pierwszej połowy XVII wieku. Granice mojego Kraju, mojej Ojczyzny. Kolebkę moich Przodków, przez co źródło, znad którego wyrastają korzenie moje i mojej progenitury.