Przedpiekle
Rzeczywistość nie jest jednolicie czarna albo biała. Jednolicie szara również bywa nieczęsto. Wszelako nieodłączną częścią rzeczywistości, poza uroczymi, białymi nocami, są też koszmarne, czarne sny.
Przy czym czarowne białe noce to już bezpowrotnie utracona przeszłość, tymczasem złowieszcze, nocne koszmary, powiedzieć można: nadciągają ku nam w podskokach, w tryumfie kiwając łapką. Mało tego. Dajmy na to papież Franciszek utrzymuje, że wojna światowa już trwa, a nie zaledwie nadciąga, chociaż póki co trwa jedynie „w kawałkach”.
W Mińsku (48/2016)
W Mińsku
Po kilkunastu dniach wracam do domu obciążony polską prasą, którą w niedzielę rozdaję w kościele na polskiej mszy. Gdzieś od Baranowicz śnieg i koło zera. W mieście ludzie ubrani zwykle w pikowane kurtki niesięgające kolan, a panie w buty do kolan i prawie zawsze w spodnie. Na głowach zaś czapki wełniane.
Kołchoźnik zaprosił do siebie dziennikarzy z Moskwy i prawie dwie godziny tokował. Jest to sygnał, że chce, by opinia publiczna Rosji go popierała, bo Putin ma chyba go dość.
Zaplątanie jaźni
Tak właśnie ciągnie się to co najmniej od czasów Sokratesa: jedni rodzą się wielkimi, inni w pocie czoła do wielkości przychodzą, a jeszcze innych wielkość sama z siebie szuka i znajduje. Niestety, niektórych dopada bez ostrzeżenia.
Może z tego powodu Maziarski Wojciech nie zauważa, jak niemiłosiernie krzywdzi go jego własny umysł? Modlić się o zdrowy rozsądek dla tego pana to chyba za dużo wymagać od Najwyższego. Próbować wszelako można: komuś, kto kompromituje się w tak odrażający sposób, na pewno nie zaszkodzi modlitwa i odrobina współczucia.
Wreszcie
Wreszcie
18 listopada odbędzie się wielka i doniosła uroczystość. Będzie Intronizacja Pana Jezusa na Króla Polski, której nie dokonano w 1939 r. Dzięki niej Polska ma wyjść obronną ręką z kataklizmu, jaki niedługo ma nastąpić na świecie. Ze smutkiem dodam, że śp. Artur Górski co Intronizację w Sejmie forsował, od kilku miesięcy nie żyje.
Rozmowy „Gońca”: Tę szansę powinna Polska wykorzystać - Andrzej Kumor rozmawia ze Stanisławem Michalkiewiczem
Andrzej Kumor: Panie Stanisławie, jest nowa sytuacja światowa, bo prezydent Trump coś nowego obiecuje, Stany Zjednoczone są głównym sojusznikiem Polski. Co to zmienia w tym całym rachunku dla naszego kraju?
Stanisław Michalkiewicz: Myślę, że jeszcze tego nie wiemy i za wcześnie o tym mówić, dlatego że Donald Trump dosłownie kilka dni temu został wybrany na prezydenta. Jako prezydent elekt, już od następnego dnia, to znaczy od 9 listopada, jest wprowadzany przez wojsko i przez tajne służby amerykańskie w rozmaite tajne projekty, o których wcześniej nie mógł wiedzieć, w związku z tym obraz świata, jaki miał w głowie w czasie kampanii wyborczej, może w ciągu tych dwóch miesięcy, które dzielą go od objęcia urzędu prezydenckiego, ulec jakimś zmianom. I myślę, że tak naprawdę o zamiarach Donalda Trumpa się dowiemy z takiego inaugurującego przemówienia.
Dużo też można będzie wydedukować z personelu, który sobie dobierze, współpracowników, przede wszystkim sekretarza stanu. Mówi się, że sekretarzem stanu ma być Newt Gingrich. To jest polityk bardzo doświadczony w polityce międzynarodowej, więc myślę, że tu takie oskarżenia czy podejrzenia, jakie się w związku z wyborem Donalda Trumpa pojawiły – niestety również w polskiej prasie – że to jest człowiek absolutnie nieprzewidywalny, po prostu nie są prawdziwe. Rudolf Giuliani, który również ma być w ekipie Donalda Trumpa, też pokazuje, że kurs wobec przestępców zostanie zaostrzony. Giuliani pokazał to jako burmistrz Nowego Jorku, i co więcej, miał sukcesy na tym polu. Taka najbardziej uciążliwa przestępczość dla zwykłych ludzi, uliczna, została jednak w znacznym stopniu opanowana przez niego.
Nad Polską krucze skrzydła, albo zbrodnia założycielska
Jest rodzaj rozpaczy,
Którego żadne słowo nie wypowie –
Pieśń – która w sercu
krwawą bruzdę znaczy,
Nie na papierze...
Czy wolno w sposób uprawniony utrzymywać, że państwo popełnia grzech? Otóż wolno. Co więcej: w tym kontekście traktat ryski jawi się jako grzech śmiertelny Rzeczypospolitej, odradzającej się po zaborach.
Jedenasty listopada, a więc wolność, po dwunastu dziesięcioleciach niewoli. Z odrobinę innej perspektywy: po pogrzebaniu czterech pokoleń, poddawanych presji zaborców. Oraz po odejściu z historii pokolenia żyjącego w zakłamanej niby-wolności, kiedy to sześć milionów obywateli Rzeczypospolitej znikło bez śladu pod bombami i w mdłych dymach krematoriów, a ocalałych z zawieruchy zdziesiątkował sierp z gwiaździstą rękojeścią i uśmiechem towarzysza Stalina na ostrzu. Ci, którzy doczekali roku 1989, musieli się jeszcze zmierzyć z siniakami powstałymi od kantów okrągłego stołu. Tak było, czyli raczej ciężko, i pominę w tym miejscu opis eksplozji marksizmu kulturowego, po którym do dziś nie możemy wydobyć się spod cuchnących anomią farfocli, spadających na Polskę gradobiciem nonsensów od paru dziesięcioleci.
Pisane spod biurka
Nie ma już Unii Europejskiej i nie ma NATO, tylko strach powiedzieć o tym Europie. W takim razie co jest? Jest bieg w kierunku przełomu.
W każdym razie napinanie mięśni rzuca się w oczy. Taka Turcja na przykład, ponownie lewituje w stronę tradycji Imperium Osmańskiego – z tą różnicą tym razem, że potrafiła chwilowo dogadać się z Rosją.
Sytuacja na Starym Kontynencie destabilizuje się z miesiąca na miesiąc. Gdy zdestabilizuje się w wystarczającym stopniu, zacznie decydować siła, jak zawsze w historii. I wtedy każdy zechce załatwiać swoje interesy właśnie siłą. Kiedy jednak powtarzam, że konfrontacja militarna na niewyobrażalną skalę znowu czai się tuż za rogiem, mój rodzony brat śmieje się ze mnie, dopytując o szczegóły: kto, kiedy, jak, czym i do kogo będzie strzelał. I wtedy ja mam ubaw. Ale zacznijmy, wiadomo: od Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Kolejna nagroda
Po raz czwarty wręczona została nagroda Towarzystwa Patriotycznego stworzonego przez Janka Pietrzaka.
Tym razem odbyła się wielka gala w Teatrze Narodowym, którą zaszczycił wicepremier Gliński oraz szef MON Macierewicz. Główną nagrodę dostał Kornel Morawiecki, obecny poseł senior, a za komuny twórca i szef Solidarności Walczącej. Gala była uświęcona występami Chóru Chłopięcego przy Akademii Muzycznej im. F. Szopena oraz piosenkarki Natalii Niemen.
Notatki o tym ewenemencie nie zamieściła prasa, a jedynie mniejsze portale internetowe.
Trump wpieriod
Nie wiem, czy mam się czym chwalić, ale przeczytawszy w 1978 r. książkę Donalda napisałem do niego list sugerujący, by stanął do walki o prezydenturę USA.
Pisałem już, że go wyżej cenię niż „prawdomówne dziewczę”, i co ciekawe, okazuje się, że jego babka walczyła o Lwów i nawet była tam dwa razy ranna. Z kimś założyłem się, że wygra, a już dwa razy podobne zakłady wygrałem, czy i tym.
Widziane od końca: Is he against the System?
Robi się naprawdę ciekawie, kandydat republikanów na prezydenta Stanów Zjednoczonych otwartym tekstem mówi o tajnym związku, który rządzi światem/Ameryką i tłumaczy, że są to wybory ostatniej szansy; ostatnia taka możliwość, by obywatele odwojowali kraj dla siebie.
Na mojego nosa takiej szansy nie ma dzisiaj jeszcze bardziej niż jej nie było w latach 60., kiedy to z niemal identycznym tekstem o tajnych związkach wyjechał John F. Kennedy. Już wówczas sprawy zaszły tak daleko, że napomknięcie o odwrocie uznane zostało przez kierowników systemu za zdradę - co dla JFK skończyło się wiadomym skutkiem. A wtedy Ameryka była u szczytu nowej dynamiki wzrostu, zaś jej obywatele mądrzy przejściami II wojny światowej, pewni swego, rozgarnięci i świadomi. Dzisiaj takich jest mniejszość. Mimo olbrzymiego skoku technologicznego przeciętny poziom rozeznania w świecie jest mniejszy niż wtedy, a społeczeństwo coraz bardziej rozdarte przez upadek klasy średniej, likwidację sektora produkcyjnego, ogłupione sądownie narzuconą polityczną poprawnością, nastawione na państwowe rozdawnictwo, pozbawione oparcia w tradycyjnych rodzinach i zinfantylizowane.
To społeczeństwo jeszcze nie całkiem zapomniało jak było i jak być powinno, jeszcze coś tam usiłuje robić, gdzieś tam podskakiwać, jednak przeciwko sobie ma potężny elitarny związek, który nauczył się manipulowania na globalną skalę, i który dysponuje wszystkimi środkami dostępnymi na tej planecie. Starał się o to od dziesięcioleci.
Proces demokratyczny, jaki zaistniał w USA, kraju zbudowanym przez uchodźców z Europy, został po kawałku przejęty przez coraz bardziej hermetyczne elity. Nominalnie nic się nie zmieniało, tylko poszczególne instytucje demokracji pozbawiane były dotychczasowego znaczenia, a realną władzę wyprowadzano w inne miejsce. Dzisiaj nawet nie bardzo się jest po co z tym kryć. Coraz więcej ludzi i tak nie wierzy w demokrację, choć jeszcze, jakby siłą rozpędu, w niej uczestniczą. Potężne organizacje “pozarządowe” finansowane przez dziwne pieniądze są w stanie odmienić bieg wydarzeń nie tylko w dowolnym państwie „zewnętrznym”, ale również w sercu imperium. Służy temu manipulacja medialna, służą podstawieni agenci wpływu, służą mass-medialne marionetki, celebryci, etc.
Jeśli Donald Trump jest autentyczny, to zdaje sobie z tego sprawę. Mówi, że nie są to zwykłe wybory, lecz rozstaje, po których Ameryka pójdzie jedną albo drugą drogą bez odwrotu. Ludzie systemu nie zawahają się przed działaniami w skali makro. Oni od dawna idą na całość, bo mają planetarne ambicje. W tym sensie, nawet Ameryka i dobrobyt jej obywateli nie są w tej układance najważniejsze; USA są jedynie narzędziem do zrealizowania tych ambicji, na tym etapie narzędziem trudnym do zastąpienia.
Cała historia globalizacji nabrała rumieńców (choć projekt istniał długo wcześniej) po II wojnie światowej, kiedy to postęp technologiczny dał do ręki nowe bronie o zasięgu globalnym, a świat spolaryzował się dwubiegunowo. Próbując pokonać Związek Sowiecki, którego elity miały - przynajmniej teoretycznie - inny projekt “internacjonalistyczny”, w USA podjęto decyzję o otwarciu na Chiny i zaangażowaniu niechętnych Sowietom, komunistów Kraju Środka, którzy czerwoni byli przecież i tak tylko z wierzchu. Projekt udał się aż za dobrze, ale miał skutki uboczne. Tradycyjne podejście do nowych elit polegające na ich skorumpowaniu, unurzaniu w luksusach kapitału i dokooptowaniu nie przyniosło oczekiwanego rezultatu (choć później udało to w przypadku elit środkowo-europejskich oraz rosyjskich - do czasu Putinowej sanacji). Chiny ze swoją mentalnością i imperialną historią ograły zachodnich globalistów, montując przy pomocy dostarczonych technologii i środków sprawną maszynę gospodarczą, państwową i militarną, a także uzależniając globalny system finansowy, jaki od lat siedemdziesiątych konstruowano na bazie rezerwowej funkcji USD, od ciągłego kupowania amerykańskiego długu. Gdy Stany Zjednoczone, zajęte marginalnymi sprawami, ocknęły się z letargu, było już za późno - smok wstał i rozwinął skrzydła.
Co prawda, ówczesna sekretarz stanu Hilary Clinton, usiłowała ad hoc opanować sytuację, jeździła z resetującym guzikiem na Kreml, a potem straszyła chińskich towarzyszy zdankami w rodzaju we rise or fall together, ale już wówczas brzmiało to, jak zgrana melodia. W Moskwie i w Pekinie już wtedy wiedziano, że stawka jest o wiele wyższa, niż ta z jaką chcą siadać do stolika Amerykanie; że Chiny ze swym potencjałem ludnościowym, a coraz bardziej i tym technologicznym oraz wojskowym mają szansę na zajęcie miejsca głównego hegemona. To zaś oznaczałoby pogrzebanie planów kierowników systemu na urządzenie planety według „zachodniego” projektu, z nimi samymi w roli głównej.
To prowadzi dzisiaj USA do gwałtownych i szybkich ruchów, jak próba storpedowania konkurencyjnych inicjatyw mocarstwowych; budowy nowego jedwabnego szlaku czy otoczenia Chin nowym wianuszkiem sojuszy gospodarczych. Stąd tak szybko zmontowane TPIP oraz TPP; stąd rozgrywki z Moskwą, która widząc do czego to wszystko zmierza, nie chce się tanio sprzedać, deklarując przy jednej ze stron. Wszak dobra strategia nakazuje by przyłączyć się dopiero do wygrywającego.
Jak się do tego wszystkiego ma Donald Trump? Ano tak, że wie, iż Ameryka jest dzisiaj za słaba, aby wygrać świat dla siebie i dlatego kontruje kierowników systemu, którym nie przeszkadza coraz wyższy koszt konfliktu; Trump chce zebrać klocki, uporządkować i budować od początku, godząc się na mniejszą skalę. To jest nie do przyjęcia dla tych, którzy w rzucie Ameryki na taśmę widzą ostatnią szansę na pokonanie przeszkód na drodze nowego porządku wieków. Oni nie spauzują tak łatwo, bo posunęli się za daleko.
Andrzej Kumor