Nieczekanie
Najwyraźniej ludzie złej woli dłużej czekać nie chcą. Gdzie im tam do wyborów zwlekać. Wtedy mogłoby być za późno, skutkiem czego nic nigdy już nie byłoby takie jak dawniej. Więc: niedoczekanie. Czy tam nieczekanie.
Się wzięli, się zmówili. Na szóstego maja. Wcześniej siedli do kiełbas, do karkówek, do schabów. Drew w ogień wrzucili. Przy grillach strategię dawaj potwierdzać, taktykę wódką popijając obficie. Już nie jak ze szklanek bimber, o wódce mówię, nie z tak zwanego gwinta, co to ojcowie ich potrafili zażywać gdziekolwiek pod czerwoną gwiazdą dotarli, a choćby na pancerzach sowieckich T-34 siedząc, które nad Wisłę ich przywiozły. I dawaj za Balcerowiczem Leszkiem rozprawiać o „czystości moralnej Jarosława Kaczyńskiego” (tak było).
Pytanie do imć Merkel
Pytanie do imć Merkel
Czy nie lepiej było dać wolny wjazd Polakom, Ukraińcom i Rosjanom, a nie tym wszystkim Arabom, Murzynom itd.?
Okaleczeńcy
Czytam oto zapowiedź, że ledwie za kilka tygodni, w czerwcu dokładnie, unijne biurokractwo „osiągnie kompromis” w sprawie reformy prawa azylowego, w tym – w obszarze „obowiązkowej relokacji imigrantów” (w oryginale wciąż „uchodźców”).
Fascynująca zaiste, taka umiejętność trafnego przewidywania. Z drugiej strony, o ile dobrze pamiętam, inklinacje profetyczne przejawiał już niejaki Pędziżon Anatol, mawiając, że przyszłość jawi się znakomicie, ale nie dla wszystkich. Prorok normalnie, znamienitszy od Wernyhory Mojseja. Czy tam od Jackowskiego Krzysztofa. Ho-ho, tak-tak: prorocy niekoniecznie mają rację, ale przepowiednie Mistrza Pędziżona notują sto jeden procent trafień. Także ten, tego.
Dla równiejszych
2 maja to Dzień Polonii. Wspólnota Polska odmówiła załatwienia mi wejścia na uroczystości do Belwederu z udziałem prezydenta Dudy, więc drodzy czytelnicy, nie mogę Wam dostarczyć info, co tam było dla wybrańców.
Po przegranej…
Marine Le Pen nie zdobyła pierwszego miejsca w niedzielę i ma za dwa tygodnie stanąć w oko w oko nie tyle z sympatycznym panem Macronem, co całym na lewo od siebie elektoratem i, jak zapowiadają media, dostanie nie więcej niż 40 proc. głosów. Na jej miejscu wystąpiłbym w TV i powiedziałbym Francuzom: Boleję, nie mam takiego poparcia, jak bym chciała, i zapewne, mimo swych wysiłków i wysiłków mych zwolenników, w II turze przegram. Dlatego drodzy obywatele, postanowiłam wam oszczędzić sporo pieniędzy i wycofuję swą kandydaturę z drugiej tury, czyli gratuluję panu Macronowi zwycięstwa i życzę, by był najlepszym w historii kraju prezydentem. Taki postąpienie zaskarbiłoby multum poparcia dla niej i jej partii w nadchodzących wyborach parlamentarnych, choć są tacy, którzy twierdzą, że przed wyborami Trump miał gorsze notowania i zwyciężył.
Taktyka przedprocesowa
Kiedyś to byli sędziowie co się zowie. Weźmy niejakiego Salomona z X wieku przed Chrystusem. Czy tam Iwona z Bretanii (wiek XIII), prezbitera i świętego Kościoła katolickiego, patrona prawników.
A dzisiaj? Dzisiaj mamy Żurka sędziego Waldemara, potem zaś nic już nie mamy – prócz śmiechu przez łzy. Nic, powiadam, może prócz kpiny. Proszę sobie tylko przypomnieć: Giertych Roman zabawiał się, przedprocesowo, w gangstera, proponującego ukręcenie łba sprawie poprzez zablokowanie przygotowywanej do druku publikacji (obnażającej to i tamto z życia tych i owych), tymczasem sędzia Żurek harcuje sobie między członkami własnej rodziny z tego samego powodu (to jest z powodu taktyki zwanej przedprocesową). „Sędzia pozwał córkę, żeby oddała mu alimenty” – krzyczał niedawno „Super Express”, dodając, że była żona sędziego złożyła nań skargę do Krajowej Rady Sądownictwa, której pan Żurek sędzia Waldemar jest aktualnym rzecznikiem prasowym.
Wielkanoc (16/2017)
Tego roku była ona nie tylko późna, ale wspólna, bo obchodzili ją katolicy i wszelkie odmiany prawosławnych.
Jak zwykle moc rodaków przyszło święcić dary do kościołów. Ja byłem z córą w naszym parafialnym kościele, tzw. czerwonym, bo wykonany jest z nieotynkowanej czerwonej cegły, w śródmieściu Mińska, gdzie co pół godziny kościół zapełniał się wiernymi ze sporej wielkości koszykami.
Wiosenna Warszawa
Drzewa są już zielonawe, a nawet mirabelki zakwitły. Jest Niedziela Palmowa, ale niewiele ludzi chodzi z palmami, choć widać, że wiele palm pochodzi z Wilna, gdzie są naprawdę pięknie robione.
Pan Sommer, wydawca tygodnika „Najwyższy Czas”, zorganizował Targi Książek Patriotycznych w sali Biblioteki Rolniczej na Krakowskim Przedmieściu, tej sali, gdzie w lutym 1919 roku zebrał się pierwszy Sejm Wolnej Polski pod batutą najstarszego posła, księcia Ferdynanda Radziwiłła. Tam starsi panowie z wrażenia płakali.
Czy Macierewicz polegnie za prawdę?
Du sublime au ridicule il n`y a, q`un pas – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności tylko krok.
Podobnie jest w innych sprawach, na przykład – z fortuną. Fortuna variabilis – mawiali starożytni Rzymianie, kiedy jeszcze, jako poganie, pogrążali się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, więc kiedy się nawrócili, dodawali – Deus mirabilis, co razem się wykłada, że szczęście zmienne, a Bóg wszechmocny. W tym miejscu nie mogę powstrzymać się od zacytowania majora Czeżowskiego ze Studium Wojskowego UMCS w Lublinie, który każdą kwestię, bez względu na to, czegokolwiek by dotyczyła, zwykł kończyć uwagą: „tak samo i w wojsku”. Kto by pomyślał, że ta rutynowa uwaga po 50 latach nabierze takiej aktualności?
Ale incipiam. Po piekielnym jazgocie nazwanym debatą nad konstruktywnym wotum nieufności wobec rządu pani Beaty Szydło, w której w charakterze kandydata na premiera objawił się pan Grzegorz Schetyna, zapadła chwila ciszy, jako że zgodnie z przewidywaniami wniosek upadł, zaś jazgoty odpryskowe rozgorzały na tle sporu o przywództwo opozycji. Sprytny pan Rysio dopiero poniewczasie pojął, że poparcie przez Nowoczesną wniosku PO z panem Schetyną, jako kandydatem na premiera, było równoznaczne z poddaniem Nowoczesnej pod komendę PO – więc dla starych kiejkutów może to być dodatkowy argument, by tę całą Nowoczesną rozmontować, podobnie jak Komitet Obrony Demokracji, z którego, jak się wydaje, nie pozostała już nawet mokra plama.
No bo jakże tu wywijać na oczach całej Europy sztandarem praworządności, jeśli sztandar ten miałby dzierżyć aferzysta w rodzaju pana Mateusza Kijowskiego, a przygrywać do kicania w obronie demokracji miałby muzykant, właśnie oskarżony o handel kobietami, które podobnież w ramach zorganizowanej grupy przestępczej sprzedawał do włoskich burdeli? Nic, tylko jak najszybciej rozgonić tę hałastrę i zatrzeć w pamięci widok, jak to za panem Kijowskim, w rytmie majufesa rzępolonego przez muzykanta, podrygiwały autorytety moralne i najtęższe filary praworządności naszego bantustanu. Nie na darmo przysłowie przestrzega, że kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży – a cóż dopiero w towarzystwie starych kiejkutów?
Więc chwilę ciszy rozdarł komunikat komisji, która pod egidą złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza bada przyczyny smoleńskiej katastrofy, realizując w ten sposób rozkaz prezesa Kaczyńskiego, by „dążyć” do prawdy. Pan dr Wacław Berczyński ogłosił mianowicie, że niezależnie od podstępnego wprowadzania w błąd załogi samolotu wiozącego prezydenta Kaczyńskiego i inne osobistości przez rosyjskich kontrolerów lotu, samolot zaczął rozpadać się w powietrzu, aż wreszcie rozerwała go eksplozja. Co eksplodowało – dokładnie nie wiadomo, ale wszystko wskazuje na bombę termobaryczną. W szczególności – liczba fragmentów samolotu i sposób ich rozrzucenia, a także obrażenia, jakich doznały ofiary katastrofy. Warto dodać, że jednym z dowodów jest film pani red. Anity Gargas, w którym odnotowane jest zeznanie świadka, który twierdzi, że eksplozję widział, a w każdym razie – na pewno słyszał. Jak tam było, tak tam było – ale jeśli w samolocie wybuchła bomba, to trudno i darmo – ktoś ją musiał tam umieścić, i to prawdopodobnie nie w powietrzu, a na lotnisku w Mińsku Mazowieckim lub najpóźniej – w Warszawie, zanim prezydent Kaczyński i inne osobistości do samolotu wsiadły. Bo że wsiadły – to rzecz pewna, a w każdym razie tak to wygląda w świetle filmu, jaki odnalazła Służba Kontrwywiadu Wojskowego. To podważa inną teorię, którą w swoim czasie przez 5 godzin w podróży z Warszawy do Gdańska, wykładał mi pewien jegomość. Według tej teorii, żadnej katastrofy w Smoleńsku nie było; bo wszyscy pasażerowie samolotu zostali zamordowani jeszcze w Warszawie, a na miejscu zaaranżowano katastrofę i podrzucono trupy. W tej sytuacji wykrycie, kto tę bombę do samolotu wpakował, wcale nie wymaga ani sprowadzania wraku, ani zabiegania o współpracę z ruskimi szachistami. Wystarczyłoby podłączyć do prądu kilku najstarszych kiejkutów i poddać ich tak zwanemu krzyżowemu ogniowi pytań, a wtedy nawet z rozmaitych zaprzeczeń można by odtworzyć przebieg zdarzeń. Czy jednak w ramach „dążenia do prawdy” ktokolwiek odważy się na taką konfrontację? To już nie jest takie pewne, zwłaszcza w świetle opinii pani red. Anity Gargas, która uspokajająco wyjaśniła, że nie trzeba bać się hipotezy wybuchu, bo mógł on przecież mieć charakter samoistny. Ha! – Skoro „samoistny”, to znaczy, że nikt z tego tytułu nie ponosiłby winy. Zatem – i wilk syty, i owca cała. Fundament kultu prezydenta Kaczyńskiego, że „poległ” w katastrofie smoleńskiej, byłby w ten sposób ocalony, bo jednak co wybuch, to nie kraksa, a jednocześnie nikomu włos nie spadłby z głowy. To znaczy – nie tyle może „nikomu”, co starym kiejkutom, stanowiącym – jak się okazuje – sól ziemi czarnej. W takiej sytuacji można spokojnie „dążyć do prawdy”, tym bardziej że pan dr Berczyński, zapytany przez pana red. Rachonia, na jakim etapie prac znajduje się komisja, odparł, że „na półmetku”. Może to oznaczać, że wspomniane „dążenie” potrwa jeszcze co najmniej 7 lat.
Tymczasem, kiedy obchody kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej 10. odbywały się w wyjątkowo uroczystej oprawie, przed niezawisłym sądem wlókł się proces o niedopełnienie obowiązków, wytoczony panu Tomaszowi Arabskiemu, jednemu z „trójki klasowej” (Donald Tusk, Tomasz Arabski i Paweł Graś), która podjęła decyzję o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej. Akurat zeznawał książę-małżonek, czyli były minister spraw zagranicznych Radek Sikorski. Najwyraźniej musiał zapatrzyć się w niezawisłych sędziów i niezależnych prokuratorów przesłuchiwanych przez sejmową komisję badającą aferę Amber Gold, bo odpowiadał w stylu: „nie wiem, nie pamiętam”. Ale jakże miałby cokolwiek pamiętać, skoro „logistyczne kwestie odbywają się pięć szczebli poniżej ministra spraw zagranicznych”, który – jak wiadomo – do wyższych rzeczy jest stworzony, a jeśli nawet nie – jak to chyba miało miejsce w przypadku księcia-małżonka – no to tym bardziej nie musi być informowany o sprawach, w których decyzje podjęli starsi i mądrzejsi? Przypomnę, że kiedy książę-małżonek został wystrugany na ministra spraw zagranicznych, w Salonie zapanował jaskółczy niepokój, który żydowska gazeta dla Polaków natychmiast rozładowała wyjaśnieniem, że nie ma powodów do niepokoju, bo bez względu na to, kto akurat jest ministrem, sprawami zagranicznymi kieruje ekipa skompletowana przez „drogiego Bronisława”, czyli prof. Geremka. Z senną atmosferą przed niezawisłym sądem kontrastowała atmosfera konfrontacji, wytworzona przez 150-200-osobową grupę, przez pewnego obłąkanego docenta pretensjonalnie nazwaną „Obywatele RP”. Wykrzykiwali oni: „konstytucja!, konstytucja!” i usiłowali przedostać się w pobliże miejsca, gdzie odbywały się główne rocznicowe uroczystości liturgiczne, ale policja była nieubłagana. Z jakichś zagadkowych powodów „Obywateli RP” intensywnie nadyma żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika. Najwyraźniej redakcyjny Judenrat powyznaczał każdemu funkcjonariuszowi zadania na tym odcinku frontu ideologicznego, na który został rzucony, toteż nawet słynny ptaszek Boży, czyli red. Turnau, obsztorcował arcybiskupa Jędraszewskiego za karygodny przechył na stronę PiS.
Tymczasem w samym PiS rozpoczęła się walka buldogów pod dywanem – prawdopodobnie ad captandam benevolentiam naszej niezwyciężonej armii. W charakterze harcownika wystąpił najpierw pan prezydent Duda, który po obsztorcówie od generała Polko przypomniał sobie, że według konstytucji (ach, ta konstytucja!) jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. A Siły Zbrojne nie tylko zostały poddane kuracji przeczyszczającej, ale w dodatku cierpią z powodu niedopieszczenia, bo złowrogi minister Macierewicz podobnież faworyzuje żandarmerię, no i pana Misiewicza, który po urlopie dostał posadę-perłę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Niezależnie od wszystkiego, taka sytuacja musiała zaniepokoić prezesa Jarosława Kaczyńskiego, bo nie może być dwóch Naczelników państwa, tylko jeden. Tymczasem jeśliby złowrogi minister Macierewicz podporządkował sobie niezwyciężoną armię, a przynajmniej żandarmerię, to cóż mógłby mu wtedy zrobić prezes Kaczyński, niechby nawet z panem Adamem Lipińskim do spółki? Toteż póki sprawy nie zaszły zbyt daleko, prezes Kaczyński „zawiesił” pana Misiewicza w prawach członka PiS i pozbawił posady-perły, a kiedy to piszę, właśnie ze złowrogim ministrem Macierewiczem „rozmawia”. Czy jednak ofiara ze złowrogiego ministra Macierewicza powstrzyma karzącą rękę sprawiedliwości ludowej, gdy Nasza Złota Pani w ramach kombinacji operacyjnej każe dokonać roszady na politycznej scenie naszego bantustanu? O tym przekonamy się już po świętach, podczas których jeszcze zdążymy „ukrajać szyneczki i umaczać w chrzanie”. Czego wszystkim życzę.
Stanisław Michalkiewicz
O strajku czerwonej zarazy w szkołach
W telewizorze powiedzieli, że nauczyciele ze Związku Nauczycielstwa Polskiego, które jeszcze niedawno było pasem transmisyjnym PZPR do mas uczniowskich, a teraz dostało rozkaz, żeby słuchać się PO, wymyślili sobie strajk. Szkoda, że nie strajk włoski, bo może nauczyciele skupieni w związku przeprowadziliby choć jedyną w życiu porządną lekcję, jeżeli przyjąć optymistyczną, choć mało wiarygodną wersję, że takową przeprowadzić by potrafili, tylko wybrali zwykłe łażenie, nudzenie się, plotkowanie, siorbanie kawki. Jak znam to środowisko, to jest to zachowanie dokładnie na ich poziomie i niewiele więcej potrafią, bo przecież książki do łap nie wezmą.
Strajkujący nauczyciele postulują, żeby nie likwidować gimnazjów, bo jest dobrze (nie wątpię, że im jest dobrze, a nawet bardzo dobrze), chcą podwyżek pensji, jakżeby inaczej, a nawet gwarancji zatrudnienia do któregoś tam roku. Inaczej mówiąc, dalej chcą żyć kosztem innych, tylko jeszcze więcej dostawać pieniędzy. Albo jeszcze inaczej, zdobyli koryto, okupują je i chcą więcej i więcej. Jak im się nie podoba, to niech się zwolnią. Dziesięciu na ich miejsce czeka i założę się, że nie mieliby tak wygórowanych wymagań finansowych.
Niekoniecznie w mundurkach
Kilkanaście ofiar śmiertelnych, ponad pół setki rannych. Tym razem dwadzieścia pięter pod ziemią, w metrze, w Petersburgu. Co dalej? Dalej oczekiwanie: „Another bomb goes to...”.
Dzieje się. Znowu. Ludzie złej woli (akurat w tym wypadku to eufemizm; bez eufemizmów: terroryści), więc terroryści, przynajmniej zdaniem autorów raportu powstałego w Generalnym Sekretariacie Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego Francji: „aktywnie starają się wejść w posiadanie broni masowego rażenia”. Też mi nowiny. Czy stając się terrorystą, człowiek przytomny na umyśle czyniłby inaczej?
Wniosek: dziś nie chodzi już o to – czy. Rzecz w tym – kiedy ponownie i gdzie. Wszyscy zaś, którym w głowach nie mieści los Hiroshimy, adaptowanej na, powiedzmy: na trzecią dekadę XXI wieku, ci mają po prostu zbyt małe głowy, by ogarnąć współczesność intelektualnie. Czy raczej: za małe, by tak szatańsko okrutną rzeczywistość w sobie pomieścić.