farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Sympatyczna para

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Nie przytoczę ich faktycznych imion ani nie posłużę się zastępczymi. Nazywajmy ich: Ona i On. Przybyli obydwoje z dużym wyprzedzeniem czasowym, aby odbyć wspólnie lot do Stanów, a konkretnie do Dallas. Bo prosto z samolotu mieli udać się do domu kuzynów tam zamieszkujących, jako że zostali oboje zaproszeni na ślub ich córki. Po trzydniowych uroczystościach mieli udać się do stałego miejsca zamieszkania w Alabamie.

Oboje pochodzili z Pakistanu, a konkretnie z Karaczi. Mieli "miejskie" maniery, ubrani po europejsku. Pochodzili ze średnio zamożnych rodzin urzędniczych, a więc byli w tej samej "klasie" społecznej. Mieszkali w sąsiedztwie i kiedy ona miała 14 lat, a on 16, zaczęli ze sobą "chodzić". Obie rodziny, uważające się za nowoczesne, nie miały nic przeciwko tej sympatii nastolatków. Uważano nawet, że bez tradycyjnego pośrednictwa swatki można będzie zaakceptować ten przyszły związek. Oboje uczęszczali do szkoły średniej.


Trwało to dwa lata. Wtedy to jej rodzice zdecydowali się na emigrację. Do władzy dochodziły coraz bardziej radykalne elementy islamskie, co jakiś czas wybuchały bomby, zabijając przypadkowych ludzi. Pogranicze z Afganistanem w ogóle wymknęło się spod kontroli rządu. Kwitło łapówkarstwo i trudno było o obiektywną ocenę postaw i pracy. Jej ojciec odczuł to na własnej skórze, kiedy zmieniło się kierownictwo instytucji, w której pracował. Zawsze musiał dbać o przychylność szefów, ale po pewnych zmianach, nowi szefowie domagali się pełnej służalczości i łapówek. Niedwuznacznie dano mu do zrozumienia, że powinien pozyskiwać te środki od swoich klientów, czyli obywateli, którzy przychodzili do niego, jako architekta, po zezwolenia na budowę, rozbudowę, remonty itp.


Najpierw rodzina przeniosła się na Bliski Wschód. Jej ojciec dostał pracę na podrzędnym stanowisku, ale i tak byli w lepszej sytuacji niż większość przybyszy z Pakistanu, Indii czy Bangladeszu, którzy wpadli w ręce arabskich pracodawców i urzędników. Większość z nich traktowana była jak półniewolnicy. Wytrzymali tam trzy lata.


Młodzi utrzymywali kontakt listowny. On dostał się na studia. Pasją jego były komputery, a więc wybrał kierunek inżynieria komputerowa. Ona zdążyła ukończyć szkołę średnią, kiedy rodzice uzyskali prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Cała procedura trwała dalsze kilka miesięcy, aż w końcu wylądowali w Alabamie, gdzie już mieszkali ich krewni, którzy obiecali im pomóc w "miękkim lądowaniu" w nowym dla nich kraju. Jak każdy nowy imigrant przeżyli pewien szok kulturowy, ale nie tak głęboki jak wielu ich ziomków, którzy przenosili się do kraju o kulturze zachodniej. Otóż nie byli oni ortodoksyjnie religijni, nie przywiązywali wagi do zachowania obyczajów związanych z przestrzeganiem Koranu i chodzenia w tradycyjnych strojach. Tak jej matka, tak i Ona zachowały zwyczaj noszenia tradycyjnych sukienek hinduskich tylko na uroczystości rodzinne, np. wesela. Na co dzień ubierały się, nie odróżniając od innych amerykańskich sąsiadów.
Tak rodzice, jak i Ona znali nieźle język angielski. Ojciec dość szybko dostał pracę w biurze architekta pochodzenia pakistańskiego, który zdobył już wykształcenie w tym kierunku w Stanach. Jej ojciec wnosił do nowoczesnych projektów tego biura elementy tradycyjnie pakistańskie i arabskie. Wielu klientów sobie to ceniło.


Ona poszła do college'u. Wybrała marketing. Dwuletnia szkoła pozwoliła jej na poznanie dość dobrze obyczajów amerykańskich. Natychmiast po szkole dostała pracę w jednej ze stacji benzynowych, należących do dużej firmy posiadającej takie stacje w całej Alabamie. Po dwóch latach została awansowana na stanowisko kierownika tej stacji. Była samodzielna finansowo, ale ciągle mieszkała z rodzicami.
W środowisku etnicznym już zaczęła być uważana za starą pannę. Miała kilku starających się o jej rękę, ale nie zdecydowała się na małżeństwo. Rodzice nie naciskali, choć, jak sama czuła, byliby szczęśliwi, gdyby ich najmłodsza córka (miała jeszcze starszego brata i siostrę, którzy pozakładali rodziny), wyszła za mąż.


On, po skończeniu studiów, dostał zatrudnienie w firmie elektronicznej, świadczącej usługi dla dużego banku. Początki nie były łatwe, a i wynagrodzenie za pracę raczej było marne. Po dwóch latach nabierania doświadczenia zawodowego uznał, że jedyną szansą dla niego jest poszukanie nowego miejsca do życia poza rodzinnym krajem. Myślał o Stanach, ale wiedział o barierach nie do pokonania dla siebie, przy zamiarze osiedlenia się tam na stałe. Wybrał Kanadę.


Przyleciał tu po odnowieniu kontaktów ze starszym o kilka lat sąsiadem, który miał już prawo stałego pobytu w Kanadzie. Po przylocie do Toronto zamieszkał u niego i on też pomógł mu znaleźć pracę w firmie komputerowej. Konkretnie naprawiał komputery i inny sprzęt elektroniczny, głównie wykonywał usługi gwarancyjne. Szybko też, za pośrednictwem agenta imigracyjnego, zwrócił się do władz kanadyjskich o przyznanie mu statusu stałego rezydenta. Dostał prawo do pracy i ubezpieczenie. Ale już po kilku miesiącach dostał odmowę.
Tuż po przybyciu do Kanady zadzwonił do Niej, informując, gdzie jest i jakie są jego zamiary. Po miesiącu przyleciała do niego i tak zaczął się ich romans. Sympatia nastolatków zmieniła się w dojrzałą miłość. Oboje już mieli po dwadzieścia parę lat i uznali, że powinni zalegalizować swój związek. Odbyło się to w Toronto tylko w obecności kilku jego znajomych i jej rodziców. Tak więc kompletnie odstąpili od tradycji nakazującej urządzenie hucznego wesela, do której nie przywiązywali zbyt wielkiej wagi, a co zostało też przyjęte ze zrozumieniem przez dalszą część rodziny. Byli oni racjonalni, uważając, że najważniejszy jest skutek, w postaci utrwalenia związku kochających się młodych ludzi. Obiecywali sobie, że duże przyjęcie odbędzie się po przybyciu obojga młodych do Alabamy.


Ona miała prawo stałego pobytu w Stanach, a on już pierwszą odmowę z kanadyjskiego urzędu imigracyjnego. Zdecydowali, że jedynym wyjściem jest wspólne zamieszkanie w Stanach. Legitymując się świadectwem małżeństwa, Ona wystąpiła o sponsorowanie swojego męża do władz amerykańskich. Cała procedura trwała prawie rok. Ale w końcu nadszedł stosowny dokument, odpis którego wysłała do kanadyjskich władz imigracyjnych.
Przerwany został proces jego starań o pozostanie na stałe w Kanadzie. Skutkowało to m.in. tym, że nie wszczynano w stosunku do niego procedury deportacyjnej. Natomiast wszczęto procedurę uzyskania dla niego wizy pobytowej w Stanach. Stosowne dokumenty rozrosły się do sporej paczki. Ale w końcu wszystko było gotowe. Ona kupiła bilety dla obojga na ten sam samolot odlatujący z Toronto do Dallas. Przesłała je do kanadyjskiego biura imigracyjnego. Tam przygotowano wszystkie niezbędne dokumenty. Na tydzień przed odlotem przyleciała Ona do Niego do Toronto. Był to już jej trzeci tu pobyt. Zajęli się więc mniej zwiedzaniem, a bardziej sobą i likwidacją jego mieszkania. Większość rzeczy rozdali jego znajomym, a to co zabierał ze sobą, zmieściło się w jednej walizce. Oczywiście zabierał ze sobą laptop najnowszej generacji, licząc na to, że znajdzie zatrudnienie w swoim zawodzie. Ona wykazywała w tym zakresie więcej rozsądku, hamując jego zapędy i doradzając mu, aby zaczął od odpowiednich kursów, poszerzających jego wiedzę w zakresie niezbędnym na rynku amerykańskim. Wspierali ją w tym jej rodzice, oferując pomoc finansową, jeśli taka będzie potrzebna.


Miło było patrzeć na tych dwoje ludzi, którzy odnaleźli się po latach, dojrzeli w swoich uczuciach, przekuwali je na rozsądne decyzje. Dostrzec można było jednak, mimo nasiąknięcia już kulturą Zachodu, pozostałość pewnych tradycyjnych zachowań kulturowych. Mimo że to Ona miała ustabilizowaną sytuację pobytową w Stanach, to ona go sponsorowała i finansowała, to jednak poddawała się jego kierownictwu, nawet w czasie załatwiania formalności na lotnisku. Widać, że było jej z tym dobrze, że ktoś zajmował się Nią i ich wspólnymi sprawami w zakresie, w którym musiała dotychczas radzić sobie sama.
Była szczęśliwa i wiozła swoje szczęście do domu rodzinnego i środowiska krewnych i znajomych, którym po raz pierwszy miała przedstawić swojego męża.



Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.