farolwebad1

A+ A A-

Częściowy sukces

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

aresztimigracyjnyNielegalni imigranci to głównie osoby, które uciekają przed biedą ze swoich rodzinnych krajów, do krajów bardziej zamożnych. Carlos i Anzelmo urodzili się na jednej z karaibskich wysp, w kraju hiszpańskojęzycznym, a ich przodkowie to byli koloniści hiszpańscy. Nie wymieszali oni krwi ani z czarnoskórymi, ani z czerwonoskórymi, tak więc obaj nasi bohaterowie byli czystej krwi białymi. Obaj okołodwudziestopięcioletni, średniego wzrostu, raczej szczupli. W kraju swojego pochodzenia pokończyli szkoły średnie, zaczęli jakieś prace, które dawały możliwość przetrwania, ale nic więcej.
Ich wyspiarski kraj stawał się coraz bardziej atrakcyjny dla turystów z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Spędzali oni tam tydzień lub dwa urlopu, bawiąc się szampańsko, a nawet zaczęli kupować co atrakcyjniejsze tereny na hotele, pensjonaty i prywatne domy. To wszystko aż kłuło w oczy miejscowych, którzy zostali zepchnięci do ról usługowych dla tych bogaczy z kontynentu.


Obaj młodzi mężczyźni, nie znając się wzajemnie, mniej więcej w tym samym czasie przybyli do Kanady. Podali się za uciekinierów politycznych. Wprawdzie w ich kraju rodzinnym nie było jakichś gwałtownych konfliktów plemiennych, rasowych lub religijnych, ale papier wszystko przyjmie. Zostali wypuszczeni na lotnisku torontońskim z urzędu imigracyjnego z poleceniem kontaktowania się z władzami imigracyjnymi, które wszczęły formalne postępowanie w ich sprawie. Ale ci młodzi ludzie wiedzieli swoje. Ani myśleli kontaktować się z władzami, które w każdej chwili mogły ich wydalić z Kanady. A oni wszak tu przybyli, aby zarobić trochę grosza na dalsze życie.


Poznali się na budowie, gdzie obaj byli zatrudnieni. Właściciel oczywiście wiedział, że są "nielegalni", i z tym wiązało się ich niższe wynagrodzenie. Ale nie narzekali. Było to ciągle dużo więcej niż w ich rodzinnym kraju. Nawet po opłaceniu kosztów utrzymania, mieli możliwość coś tam odłożyć. Po trzech latach niezakłóconego pobytu w Kanadzie przyszedł ten feralny dzień. Zostali aresztowani na budowie i zawiezieni do aresztu imigracyjnego.
Początkowo jeszcze myśleli o walce o wyjście na wolność za kaucją. Ale kiedy dwie próby się nie powiodły, zaczęli przemyśliwać o innej możliwości. Ale nie wybiegajmy za szybko do przodu. W czasie swojego pobytu w areszcie poznali wielu osobników z podobnymi do ich życiorysami. Po kilku tygodniach weszli w bliższy kontakt z węgierskim Cyganem.


Teraz prześledźmy jego drogę do tego "gościnnego" domu rządowego. Był on w podobnym wieku jak jego nowo poznani koledzy i przez niemal taki sam czas przebywał w Kanadzie. Poznali więc wszyscy trzej język angielski na tyle dobrze, że potrafili się dobrze porozumieć. Stephen pochodził z małego miasteczka na Węgrzech. Edukację zakończył na obowiązkowej szkole podstawowej. Był zdolny, a więc mógł się kształcić dalej, ale przynależność plemienna gnała go za życiem łatwiejszym. Skorzystał on faktu tej przynależności, aby przedstawić oficerowi imigracyjnemu w porcie torontońskim tragiczny obraz prześladowań jego pobratymców na Węgrzech. Sam też się podał za ofiarę tych prześladowań, wyciągając jakieś zmyślone przykłady. Nawet okazał jakąś szramę po ranie zadanej nożem. Nie podał oczywiście, że został zraniony w czasie burdy wywołanej przez członków gangu cygańskiego, do którego należał. Podobnie jak jego koledzy został wypuszczony na lotnisku na teren Kanady i wsiąkł w podziemie. Pędził w Kanadzie życie prawdziwie cygańskie. A wiadomo, Cygan nie orze, nie sieje, ale zbiera. Przefarbował włosy na jasnoblond, zaplótł na wzór murzyński w długie strąki, które wiązał na karku w duży węzeł. Aresztowany został zupełnie przypadkowo przez patrol policyjny i odstawiony do aresztu imigracyjnego.


Trzej "muszkieterowie", kiedy podjęli decyzję o ucieczce, zaczęli badać stan zabezpieczenia budynku, jak również działania strażników. Stwierdzili, że najlepsza droga ucieczki prowadzi przez okno wychodzące na plac przed aresztem. Wprawdzie ich pokoje mieściły się na drugim piętrze, ale już na wstępie postanowili wykorzystać do spuszczenia się na dół powiązane prześcieradła.
Problemem było otwarcie okna. Stwierdzili, że najpierw trzeba wykręcić śruby mocujące pierwszą, plastikową szybę. Śruby miały specjalne łebki, tak więc nie można ich były otworzyć zwykłym śrubokrętem. Carlos postanawia zdobyć narzędzie do odkręcania tych śrub. Zgłasza strażnikowi, że chce obciąć włosy. Zostaje sprowadzony do izolatki i dostarczony mu zostaje sprzęt fryzjerski, w tym dwie pary nożyczek. Po zakończeniu strzyżenia Carlos oddaje sprzęt, ale sprytnie ukrywa w rękawie jedną parę nożyczek. Szpice tych nożyczek posłużą mu do wykręcenia śrub.
Zabrało mu to dwa tygodnie. Musiał być ostrożny. Po wykręceniu każdej śruby zaczął robić z silikonu, którym były obramowane szyby, jakby imitacje główek śrub. Mocował je w miejsca wykręcanych. Tak więc, kiedy strażnicy rutynowo kontrolowali stan zabezpieczenia okien, nie stwierdzili, aby brakowało śrub. W dniu ucieczki Carlos, który był głównym planistą całej tej akcji, wyjął plastikową szybę z obramowującego ją silikonu i ukrył pod materacem.


Na dany sygnał dwaj pozostali konspiratorzy wbiegli do pokoju Carlosa. Po drodze Stephen wyrwał telefon tak, aby strażnik nie mógł szybko powiadomić o ich ucieczce innych strażników. Zamknęli drzwi i zabarykadowali je ciężkim biurkiem-szafką, na której stał telewizor. Jeden z aresztantów krzyknął do strażnika, że ktoś ucieka. Kiedy strażnik nadbiegł, to nie mógł otworzyć zabarykadowanych drzwi, nie mógł też szybko powiadomić o ucieczce swoich zwierzchników. Uciekinierzy to skrupulatnie wykorzystali.
Nogami drewnianego krzesła wybili dwie szyby w oknie, z którego wyjęta została wcześniej pierwsza szyba plastikowa. Przywiązali linę z prześcieradeł do nogi stołu, przeciskali się przez okno, w którym ciągle tkwiły resztki szkła, i spuszczali się na dół. Najpierw przechodził Anzelmo i rozorał sobie szyję na dziesięć centymetrów. Stephen rozorał sobie rękę, ale płytko. Wychodzący ostatni Carols doznał tylko drobny podrapań przedramienia. Na dole przeskoczyli niewysoki, drewniany płot.


Na parkingu czekał na nich otwarty samochód Carlosa z kluczykami w stacyjce. Podstawił go kolega Carlosa i sam zniknął, nie chcąc mieć z tą sprawą więcej nic do czynienia. Samochód prowadził Carlos. Dwaj pozostali zawiązywali broczące krwią rany. Odjechali kilka kilometrów i udali się do znanego im baru, gdzie cały wieczór sowicie zakrapiali swój sukces. Potem pojechali na "melinę", do jednego z kolegów Carlosa. Na drugi dzień odłączył od nich Stephen, który oświadczył, że znika z Toronto i udaje się do swoich współziomków do Vancouveru.
Carlos postanowił odzyskać dwa tysiące dolarów, które winien był im ich były pracodawca. Zadzwonił do niego. Ten był zdziwiony, że Carlos jest na wolności, bo wiedział o jego aresztowaniu. Carlos poprosił go, aby zapłacił mu należność za jego i Anzelma pracę na dwa tygodnie przed aresztowaniem. Pracodawca (pochodzący z Południowej Ameryki) najpierw coś kręcił, ale na nalegania i żądania Carlosa zgodził się z nim spotkać w znanej obu kawiarni na drugi dzień.


Carlos przybył tam o umówionej porze, zamówił kawę i czekał. Niedługo. Po pięciu minutach z sąsiedniego stolika podniosły się dwa osiłki, przedstawili się jako oficerowie imigracyjni, chwycili Carlosa pod ręce, wyprowadzili z lokalu, założyli mu kajdanki i zawieźli go do więzienia. Dla Carlosa było oczywiste, że wydał go jego były pracodawca.
Jako uciekinier z aresztu imigracyjnego nie kwalifikował się już do powrotu do tego, nie dość dobrze zabezpieczonego przed ucieczką miejsca.
W więzieniu oficerowie imigracyjni starali się wyciągnąć od Carlosa maksimum informacji o planowaniu i realizacji ucieczki. Szczególnie zależało im na ustaleniu, jak wykręcił śruby. Do końca nie przyznał się do posiadania nożyczek. Dopiero po kilku dniach w areszcie stwierdzono ich brak i sprawa narzędzia, którym wykręcono śruby, stała się jasna.


Oficerowie imigracyjni starali się też wyciągnąć od Carlosa informację, gdzie przebywają dwaj pozostali uciekinierzy. Nie podał im tego, choć dokładnie wiedział, gdzie przebywa Anzelmo. Nie pozwalano mu kontaktować się telefonicznie ze światem zewnętrznym. Tak więc nie wiedział, w jakim stanie jest jego kolega. Dopiero na lotnisku, w czasie eskortowanie go do samolotu, zdołał się do niego dodzwonić i dowiedział się, że rana się nie goi, ale że Anzelmo boi się udać do jakiegokolwiek lekarza. Tak więc wylatywał z Kanady z dużym niepokojem o dalszy los kolegi.
Wielka ucieczka, oczywiście na skalę aresztu imigracyjnego, zakończyła się więc częściowym sukcesem, albo, zależnie jak kto na to patrzy, częściowym fiaskiem.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 25 styczeń 2013 22:45
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.