Wciąż coś robię, chociaż nie muszę tego robić
Panie Ostojanie, nie zgadzam się z panem, Polak już nie pijak. Polaka nie stać na alkohol, na papierosy także. Tylko jeszcze na piwo niektórych stać, bo są takie, które kosztują niecałe 2 złote za pół litra.
Niemcy mają piwnice win i wódek, Niemcy sobie popijają codziennie wieczorem, ale po trochu- kielich, kieliszek. Wreszcie mi pan wyjaśnił te żaby. Cicho siedzą, a prawie codziennie tamtędy przechodzę.
Mój syn
Uczyłam i uczę nadal. W Polsce- matematyki, w Niemczech – smażenia kotletów schabowych.
Mój syn, który stara się zarobić w czasie wakacji na następny rok studiów w Polsce... Pracuje w angielskim zakładzie, a przełożoną ma Polkę. I wie Pan co, Panie Janie? On musi zwracać się do niej tylko po angielsku. Ona tego sobie życzy.
Noch ist Polen nicht verloren – to było odkrycie. Tyle lat pracuję w Niemczech, a żadna Niemka, czy Niemiec nie powiedzieli mi o tym, że mówią tak do siebie, gdy coś się nie udaje, a powinno się udać... Słówko – noch, znaczy po niemiecku – jeszcze. To było dla mnie bardzo ważne i to wyszło dopiero w liście pana Niemca, i dlatego nawet część listu zacytowałam. Mogłam go trochę obciąć z przodu, trochę z tyłu, ale spieszyłam się, bo ja tu jestem w pracy i ciągiem pisać nie mogę, chyba, że w nocy.
Opiekuję się niemieckim dziadkiem, jego wnukiem i usychającym drzewkiem
Wszystko wokół mnie jest niemieckie. Przesadziłam drzewko iglaste, jest to chyba świerk. Musiałam ciąć, obcinać jego korzenie, aby drzewko się zmieściło. Potem je ciągnęłam po trawie za uszy, już bez donicy. I strumień wody podlewający tuje skierowałam na moje drzewko. Podlewałam ziemię pod nim i wokół niego i krople wody poszły na gałęzie, które tak chciały żyć. Co przyjeżdżałam, to drzewko wypuszczało przeróżne końcówki, aby się ratować.
Wnuk dziadka wziął się za sprzątanie lodówki i wiele rzeczy wyrzucał do kosza, a ja z powrotem, jak moja babcia, która ze śmietnika przynosiła dziurawą patelnię i dziurawe garnki. Wszystko mogło się kiedyś przydać. Tak teraz robię. Wielką gruchę wyciągnęłam i umyłam, dwa banany uratowałam przed wyrzuceniem. Ja lubię takie stare banany, są słodkie, a nie takie piękne, jasnożółte. Co jeszcze? Trzy wielkie pomidory, bez skazy, wyciągnęłam je i przyglądałam się im. Nie im nie brakowało, dla dziadka w sam raz na jutro na śniadanie. Różnego rodzaju wyrzucane sery nie obchodziły mnie. Jednak wiem, że gwarancja nie była przekroczona.
Gwiazdy na niebie i gwiazdy na ziemi
Przyjechałam do Niemiec, dotarłam na miejsce. Tam, gdzie poprzednio, do Hamburga. Ciężko było jak nigdy. Może to przez ten upał, a w Hamburgu jeszcze większy niż w Szczecinie.
Jechałam autobusem z panią, która okazała się Niemką, która przyjechała tutaj leczyć sobie zęby. Nocowała w hotelu, a przedwczoraj usunięto jej osiem zębów. Szczęśliwa – mówi, że wreszcie może się uśmiechać. Za zęby zapłaciła 1800 złotych. Tyle ją kosztowała cała wizyta, razem ze sztuczną szczęką. Podała mi nazwę kliniki w Szczecinie – zapamiętałam tylko, że ma cztery litery, wśród których jest dwukrotnie litera h. Ona sobie ją wypatrzyła w Internecie. Blondynka, w minidżinsowej spódniczce, ponad 50 lat, opalona, bo niedawno była w Egipcie. Zachwalała Egipt, mówiła, że wspaniale było. Do Tunezji radzi nie jechać, bo tam poklepują kobiety po plecach i niebezpiecznie. Do tej kliniki potem pojedzie jeszcze raz, gdyż ta proteza jest tymczasowa. Wtedy też zapłaci za następną 1800 euro i to będzie już wszystko.
My, Polki, mamy ładne nogi
Wróciliśmy z miasta. Mąż robi obiad, ja piszę. Zazwyczaj ja robię obiad, ale dzisiaj wyjątkowo on.
W mieście kupiliśmy wiśnie, czereśnie, na naszym ryneczku. Cena – po 7 złotych za kilogram. Wiśnie nie są rasowe, nie są duże, ale są typowo wiśniowe, jak to kiedyś bywały. Tutaj można było się nimi najeść, bo rosły na przydrożnych drzewach, wiśnia za wiśnią, albo i mirabelka za mirabelką. Niemcy sadzili je, bardzo mądrze, aby żołnierze z bunkrów mogli się najeść. Po żołnierzach niemieckich zaczęły z nich korzystać polskie dzieci, bo to Ziemie Odzyskane. Często się chodziło na te wiśnie. Były niczyje, ale miały wielu amatorów, więc trzeba było się nieźle natrudzić, nawyciągać, ciągnąć za gałąź, aby zerwać wisienkę, dojrzałą, aż bordową. Te dzisiejsze są czerwone, czereśnie kupiłam u pani, która swoje skarby ogródkowe rozłożyła na murku.
Napotkani u nas Niemcy
Wczoraj na ławce sąsiedniej siedzieli Niemcy, a to Polska, moje miasteczko na ziemiach odzyskanych. Siedzieli sobie i głośno gadali.
Ja z sąsiadką wracałam z miasta. Mąż pojechał do Szczecina, stara się o rentę, był więc w tamtejszym ZUS-ie. ZUS wzywa, trzeba jechać. Nie wziął komórki, więc nie mogliśmy porozmawiać. Zawsze bierze ze sobą komórkę, jak idzie gdziekolwiek. A tu taki ważny wyjazd, jedzie sam i zapomniał. Za to rano wyładowywał zmywarkę, całkiem niepotrzebnie, bo byłam w domu i ja, i syn, i nie musiał tego robić. To są jego przyzwyczajenia.
Trzy dni w Kaliszu
Do lekarza w Kaliszu, gościnnie u kuzynki męża. Jesteśmy w pociągu, który jeszcze stoi, ale zaraz rusza. Jedziemy do Kalisza. Nie ma tu Internetu, więc pozostaje mi tylko popisać.
To trzeci nasz pociąg, czwartego nie będzie, bo przyjedzie po nas rodzina. To fajnie, to nas cieszy. Pociąg jest ładny, przedtem musiał być inny, bo ludzie się dopytują, czy to na pewno nasz pociąg. Na sąsiednim torze ruszył właśnie pociąg do Berlina, na pewno drogi ecc. My jesteśmy jeszcze w Poznaniu. Zwiedziliśmy szybko galerię, mnóstwo sklepów, które łączą dworzec kolejowy z autobusowym.
Kiedyś były chatki…
Moje spodnie – na przestrzeni lat
Moje spodnie. Byłam w mieście z koleżanką i jej mamą. Weszłyśmy do sklepu dużego, gdzie teraz są delikatesy. Było to za socjalizmu i do naszego małego miasteczka mało co trafiało z ubrań dla młodzieży. Np. takie dżinsy. Więc w tym sklepie zaczęłyśmy je przymierzać. Były po 120 złotych, ja zawsze pamiętam ceny. Ceny wszystkiego. Nie wiem, dlaczego. Pamiętam, ile stotinek kosztowały pomidory w Bułgarii, za pierwszym razem gdy tam byliśmy – w Warnie, za drugim – na kempingu koło Warny.
Jestem w Polsce – idzie ku nowemu, a na targu są już truskawki
W Hamburgu, na dworcu autobusowym, były, siedziały na naszej ławce Ukrainki. Matka z córką i starszy pan, ale on do nich nie pasował, bo one duże i grube, a on drobniutki. Gadaliśmy trochę po rusku, trochę po niemiecku. One już są w Berlinie od 14 lat. Za Ukrainą nie tęsknią, tam wojna… tęsknią za rodziną. Jadą tam ubrane wyzywająco jakoś i wymalowane też. Łuki brwiowe na czarno, usta czerwone.
Niemki raczej się nie malują, styl tam sportowy i naturalny. Polki malują się, ale widzę, że Ukrainki jeszcze mocniej od Polek.
Pytały się, ile się w Polsce zarabia, po przeliczeniu na euro. Mówiły, że na Ukrainie 40 euro. Ja mówię, że jakieś 300, 400, a niektórzy 500, 600 euro zarabiają. Oj, pokiwały głowami, że tak dużo. Na Ukrainie wszystko jest, ale niedobrej jakości. W Niemczech te tańsze produkty też są dobrej jakości.
Przede mną bez...
Przede mną bez, jedna gałązka urwana z krzaku sąsiada, która chyli się w naszą stronę.
Jak dzisiaj szłam do miasta, w czasie moim wolnym, a mam tego dwie godziny... przechodziłam szeroką ścieżką przez park, to z naprzeciwka leciał w moją stronę piękny gołąb. Był ciemnosiwy i miał trochę też białego. Leciał na wysokości mojej głowy i w kierunku mojej głowy, co najważniejsze. Jak podlatywał do mnie, to podniósł się do góry i poleciał dalej. Rzadko się zdarza, aby ptaki tak sobie żartowały, ale ile to lat temu?… Chyba dziesięć lat temu dojeżdżałam do pracy ze 30 km. I zawsze przed lasem widać było samotnego jastrzębia. Kiedyś, jak jechaliśmy w kilkoro w samochodzie, to zachował się identycznie. Leciał w stronę samochodu, wzdłuż szosy, między drzewami po bokach szosy, i w ostatniej chwili się podniósł.