W 2010 roku w Rumunii powstał film "Portretul luptatorului la tinerete" (Portret młodego wojownika). Można go było zobaczyć na Festiwalu Filmowym w Berlinie, ale niestety do polskiej dystrybucji nigdy nie trafił. Może dlatego, że w swoim kraju wywołał falę protestów lewicy i organizacji praw człowieka? Reżyser, Constantin Popescu Jr., z rozmachem stworzył, bardzo rozbudowany (150 min) i przekonujący obraz rumuńskiej partyzantki.
Pokazał ludzi, którzy poświęcili swoje życia, kariery i rodziny, aby stawić opór nowej komunistycznej władzy. Główną osią filmu są losy Iona Gavrila Ogoranu, przywódcy jednej z "leśnych band", operującej na górzystym karpackim terenie. Wielu z Was za pewne zna historię Józefa Franczaka "Lalka", ostatniego wyklętego, który ukrywał się przed bezpieką aż do 1963 roku. Ogoranu dał się złapać dopiero w 1976 roku, ukrywając się przez ponad 29 lat od czasu rozbicia jego grupy! Choć wcześniej zaocznie skazano go na karę śmierci, więzienie opuścił już po 6 miesiącach, ponieważ jego "przestępstwa" uległy przedawnieniu. Umarł w 2006 jako wolny człowiek.
Powojenne losy Polski i Rumunii są niemal bliźniacze, zajęcie kraju przez Armię Czerwoną, utrata części terytorium na rzecz ZSRS, sfałszowane wybory, kolektywizacja rolnictwa, wreszcie stalinowski terror. To wszystko musiało wywołać opór. W całym kraju powstało kilkadziesiąt grup partyzanckich, które likwidowały działaczy komunistycznych, konfidentów i oficerów bezpieki. Dzięki dużemu wsparciu lokalnej ludności, ostatnie z oddziałów prowadziły realną walkę jeszcze w latach 60. Wielu żołnierzy liczyło na rychły wybuch wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Jeden z takich oddziałów był dowodzony przez Ogoranu Carpatin Fagarasan. Historycy szacują, że liczył w szczytowym okresie 200 osób.
Najdłużej funkcjonującą grupa antykomunistycznego oporu nosiła nazwę Haiducii Muscelului, została rozbita przez Securitate, czyli rumuńską bezpiekę, dopiero w 1961 roku.
Film o żołnierzach wyklętych
"Portret…" to przede wszystkim film o niezłomności i poświęceniu. Jego bohaterowie toczą walkę, która zdaje się być z góry skazana na przegraną. Swoją uwagę koncentrują na uniknięciu zasadzki i aresztowania, znacznie częściej przychodzi im się bronić, niż atakować. Temat rumuńskiego ruchu oporu znam bardzo powierzchownie, zatem nie mogę ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że film w detalach wiernie odpowiada rzeczywistości. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy używana broń czy metody walki wyglądają na ekranie tak jak 70 lat temu w karpackich lasach, ale z drugiej strony, widać, że twórcom tego filmu zależało na tym, aby to wszystko wiernie oddać. Podoba mi się również duży realizm charakterologiczny bohaterów, reżyser unika patosu, bardzo często pokazuje ich strach i bezsilność. Dzięki temu ich heroizm staje się dla widza o wiele bardziej przekonujący, niż gdyby podrasowano ich w hollywoodzkim stylu. Wraz z rozwojem fabuły zaczynamy sobie zadawać pytanie, w jakim celu ci ludzie podejmują swoją beznadziejną walkę? Znamy dobrze ten dylemat, w naszym kraju często dyskutuje się nad istotą i sensem Powstania Warszawskiego czy walką Żołnierzy Wyklętych. Popularna jest opinia, że te wydarzenia były bezsensowne, ale ich uczestnikom za męstwo i bohaterstwo należy się cześć i chwała. Constantin Popescu zdaje się polemizować z tą "bezsensownością", jeden z młodych wojowników wypowiada zdanie, które jest najlepszą puentą całego filmu:
– Wiesz dlaczego tu jestem? Bo wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy nasz kraj będzie wolny i mój syn zapyta mnie: – Tato, gdzie Ty byłeś w tamtych czasach ? Co robiłeś?
I co mam mu wtedy odpowiedzieć?
Marcin Białasek
marcinbialasek.com
PS Film z angielskimi napisami można znaleźć na YouTubie.
•••
Szanowni Państwo!
Z prawdziwą przyjemnością polecam Państwu lekturę wybitnej i wyczerpującej pracy profesora Włodziemirza Wilowskiego "Czy zen może być chrześcijański? Studium z filozofii porównawczej religii".
Na początku tej ważnej książki umieszczone są aż trzy przedmowy: ks. prof. Władysława Kowalaka, ks. dr. hab. Aleksandra Posackiego oraz s. Michaeli Pawlik OP.
(...) Przedmiotem głębokich, merytorycznych analiz autora jest zen, japońska odmiana buddyjskiej szkoły mahajanistycznej, która rozwinęła się w Chinach na skutek styku taoizmu z buddyzmem; można go określić mianem niedogmatycznej parareligii ukierunkowanej na samorealizację i całkowite przebudzenie (oświecenie), które osiągnął Budda po okresie intensywnych ćwiczeń medytacyjnych. Na skutek orientalizacji Zachodu stał się wielce poczytny również w naszym kraju. Autor skoncentrował swoją uwagę na akcentowanej przez zen doniosłości osobistych doświadczeń, a także bezużyteczności rytualnych praktyk i intelektualnej analizy doktryny jako dróg prowadzących do satori (oświecenia) w relacji do zachodniej medytacji i chrześcijańskiej mistyki oraz na możliwości przejęcia niektórych komponentów w praktyce i liturgii Kościoła w świetle nauki Soboru Watykańskiego II, dokumentów posoborowych oraz autorytetów, znawców zagadnienia. Według autora, taka możliwość nie istnieje.
W polskiej literaturze przedmiotu jest to dzieło jedyne i wyjątkowe, stanowiące dojrzałą i – trzeba przyznać – udaną próbę obszernej analizy zen w relacji do chrześcijaństwa. Szczególnym walorem dzieła jest jego aktualność z punktu widzenia informacyjnego i praktycznego. (...)
Niejasny problem demonologii w buddyzmie
Problematyczne jest w tym kluczu nie tylko usuwanie rozumu oraz problemu dobra i zła (pod hasłem niedualistycznego odrzucenia przedmiotowości), ale też generowanie w sobie pojęcia, a następnie doświadczenia pustki. Tak rozumiana "medytacja bezprzedmiotowa" (pozbawiona "zabezpieczeń" zarówno Rozumu, jak i Objawienia, czyli dogmatycznej Wiary – inaczej niż medytacja ignacjańska), może być formą mediumizmu(złej pustki, otwarcia), otwierającego na opętanie diabelskie. Niepokoi w tym świetle obecność mediumizmu na najwyższym szczeblu buddyjskiego nauczania, czyli podczas wyboru Dalajlamy. Korzysta się tam z wyroczni, czyli medium, przez które przemawia Neczung, osobisty opiekun Dalajlamów od setek lat. Z chrześcijańskiego punktu widzenia mediumizm radykalnie sprzeciwia się prawdziwej mistyce. Mamy więc kolejny problem.
Niepokojący jest także – w świetle powyższego – stosunek buddyzmu do złych duchów czy demonów (chodzi o symbole zła). Buddyzm zen również posiada swoje doświadczenie tego, co demoniczne, a nawet rozwija swoistą demonologię. Wydaje się wszakże, że występuje w tradycji buddyjskiej swoista akceptacja, afirmacja, a nawet kult złych duchów (właściwy dla pogaństwa), który oczywiście może być różnie interpretowany, co jednak i tak ciągle niepokoi, choć dla wielu nie ma to żadnego znaczenia. Czy opis pewnych zaburzeń w praktyce zen, zwanych też "stanami demonicznymi", w jakimś sensie może nawiązywać do doświadczeń opętania, opisywanych przez ks. Malachi Martina cytowanego przez Autora? Jak pisze Wilowski, te ostatnie są interpretacją chrześcijańską możliwych stanów, natomiast nie negując ich istoty, mistrzowie zen wskazują, że demoniczne maky są oznaką wskazującą na to, iż adept znalazł się na błędnej drodze do oświecenia. Wizje są czasami tak mocne i trwałe, że adept nie jest w stanie uwolnić się od nich, nie jest mu w stanie pomóc także prowadzący go mistrz.
Przeciwstawić się ideologizacji nauki i psychologizmowi
W tym kontekście praca prof. Włodzimierza Wilowskiego wydaje się głosem długo oczekiwanym i potrzebnym. Autor zadaje niezwykle odważne pytania, a ich liczba oraz jakość – nawet jak na znawcę tematu – jest czymś zadziwiającym. Wilowski ma odwagę przeciwstawić się nie tylko poprawności politycznej, ale też związanej z nią ideologizacji nauki, idącej od czasów oświecenia w kierunku materializmu, jako swoistego antymetafizycznego dogmatyzmu czy nihilizmu ontologicznego.
Ów ponowoczesny dogmatyzm otwiera drogę dla ekspansji redukcyjnego i profanicznego zarazem pokantowskiego psychologizmu (np. jungizmu), gdy chodzi o interpretację zjawisk religijnych i duchowych. Ten błąd odrzucił właśnie, także w odniesieniu do jungizmu (do którego odnosi się aż na trzech stronach), dokument watykański na temat New Age z 2003 r. Również tradycja prawosławna mylenie duchowości z psychologią określa jako prelest'. Jest to ponadto forma błędu messaliańskiego, który ciągle powraca w rozmaitych kontekstach. Nie sposób więc lekceważyć zasad rozeznawania obecnych w duchowości chrześcijańskiej, do których odwołuje się też Autor.
Rozeznanie duchowe a Zbawienie
W tym kontekście fundamentalną kwestią jest stosunek do rzeczywistości zła i cierpienia, który w buddyzmie zbliża się do religii gnozy (ks. prof. T. Dajczer). Łączy się to ze swoistym rozumieniem kwestii fundamentalnej, jaką jest sprawa zbawienia wiecznego. Gnoza akcentuje samopoznanie, ale jako samozbawienie i samowystarczalność pelagianizmu (te aspekty wymienia dokument watykański na temat New Age jako negatywne).
Nieprzypadkowo buddyzm (podobnie jak hinduizm), który doskonale odpowiada wszystkim zachodnim ezoterykom (nawet jeśli go upraszczają i deformują), miał silny wpływ na ideologie masońskie (w lożach są często wykłady na temat buddyzmu). Miał też fundamentalny wpływ na poglądy głoszone przez H. Bławatską (związaną z ruchami spirytystycznymi i masonerią) i jej Towarzystwo Teozoficzne, które P.G. Gramaglia określił jako jedną z najbardziej antychrześcijańskich organizacji ostatnich czasów.
(...) Ważne jest więc stawianie pytań, które wskazują, że różnice mogą być w tej sytuacji większe od podobieństw. Prezentowana książka może wnieść w tym kontekście wiele światła, ze względu na kompetencje Autora w omawianym temacie, który ponadto konfrontuje On z teologią chrześcijańską, także w sposób krytyczny, czego się dzisiaj raczej nie robi lub robi bardzo rzadko. (...) mistrzowie zen reklamują go jako medytację, która "jest przed myśleniem i przed religią", więc każdy może praktykować zen i być przez to "lepszym katolikiem, judaistą, muzułmaninem, buddystą" itp. Równie wielu myślicieli powoływało się na daleko idące zbieżności pomiędzy praktyką zen i mistyką chrześcijańską, przypisując zen rolę cudownego leku na duchowe niedomagania ludzi Zachodu. Na jakiej podstawie formułowano tego typu sądy?
W niniejszej pracy prof. Włodzimierza Wilowskiego znajdziemy wyczerpującą odpowiedź na powyższe pytanie. Podziwiam Autora za wielostronną oraz wnikliwą analizę literatury i poglądów różnych myślicieli oceniających wartość praktyki zen. Przyznam, że nie spotkałam równie obiektywnego podejścia do tego zagadnienia. Liczni piszący na temat ćwiczeń zen w jakimś sensie albo je reklamują, albo dyskwalifikują. Tu Autor jest bezstronny.
Chcąc dać odpowiedź na pytanie: "Czy zen może być chrześcijański", owe rozmaite opinie na temat zen dogłębnie przeanalizował i porównał z klasyczną mistyką chrześcijańską, by w jej świetle, niezależnie od swoich przekonań, wniknąć w jedną i drugą duchowość. W efekcie tych zabiegów wyciągnął wniosek, że jednak nie da się pogodzić obu duchowości – co zgadza się też z prawami logiki, zgodnie z którymi dwa zdania ze sobą sprzeczne nie mogą być jednocześnie prawdziwe.
Marcin Dybowski