Rozmowa z Jackiem Śliwińskim - wieloletnim prezesem Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii.
- Polonia nowozelandzka należy nadal do najmniej znanych na świecie...
- Jej dzieje doczekały się kilku publikacji. Wspomnę tu m.in. prace napisane w NZ przez: dr Teresę Sawicką z Uniwersytetu Victoria w Wellingtonie oraz Jerzego Pobóg-Jaworoskiego. Są też monografie napisane poza NZ – m.in. w Polsce.
- Emigracja polska do Nowej Zelandii rozpoczęła się jeszcze w XIX wieku...
- Byli to głównie mieszkańcy Polski północnej znajdującej się wówczas pod zaborem pruskim. Na takich też paszportach przybywali do Nowej Zelandii. Przyjmuje się, że do końca XIX wieku osiedliło się tu 700-800 rodaków.
- Byli też Żydzi z Polski...
- W latach dwudziestych i trzydziestych oraz kilka lat po zakończeniu II wojny światowej przybyło do Nowej Zelandii ponad ośmiuset Żydów urodzonych na ziemiach polskich.
- Potem były ofiary II wojny światowej...
- W roku 1944 dotarły tutaj tzw. "dzieci perskie". Były to sieroty, których rodzice i krewni zginęli w łagrach i więzieniach sowieckich, a które dzięki działaniom rządu emigracyjnego w Londynie i rządu Nowej Zelandii zostały tu zaproszone. Potem przybyli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz ich rodziny.
- Kolejną grupę przybyłą do Nowej Zelandii stanowili ludzie okresu Solidarności i stanu wojennego...
- W latach 1981-1983 przybyło tu 297 Polaków. Na stałe zostali jednak tylko nieliczni. Większość, już na paszportach nowozelandzkich, wyjechała do Australii w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Byli i tacy, którzy wrócili do ojczyzny.
Emigracja z Polski do Nowej Zelandii trwa nadal, choć już na zdecydowanie mniejszą skalę. Polska stała się krajem demokratycznym, w którym nie prześladuje się ludzi ze względów na poglądy polityczne.
- Był Pan wielokrotnie wybierany na stanowisko prezesa Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii. Takie zaufanie daje satysfakcję ale też zobowiązuje...
- Wybierano mnie, nie dlatego że jestem taki dobry, lecz dlatego iż brakuje ludzi chcących pełnić społecznie funkcje organizacyjne. Nasza Polonia to dziś przeważnie ludzie starsi, którzy mają za sobą wiele lat działalności organizacyjnej i ze względu na swoje lata - wolą siedzieć w domu, choć nadal chętnie uczestniczą w spotkaniach klubowych z okazji świąt i rocznic narodowych.
- Stowarzyszenie, któremu Pan przewodniczył przez wiele lat obejmuje swym zasięgiem znaczny, ale nie cały obszar Nowej Zelandii...
- Obejmowało dawniej swym zasięgiem całą Wyspę Południową - oraz południową i środkową część Wyspy Północnej - a więc ponad 3/4 powierzchni naszego kraju. Pozostała część wyspy należała dawniej do drugiego Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii mającego siedzibę w Auckland. Dziś jest zupełnie inaczej. Na terenie NZ działa wiele stowarzyszeń polonijnych.
- Jakie zadania stoją dziś przed Waszym Stowarzyszeniem?
- Moim zadaniem była koordynacja działalności polonijnej i reprezentowanie naszych interesów na zewnątrz. Szczególnie ważne było i jest nadal utrzymanie Domu Polskiego, który zakupiony został ze składek Polonii. Dziś natomiast działają przy nim liczne ogniwa Stowarzyszenia.
- A co z troską o dalszy rozwój Stowarzyszenia?
- Z wielką przykrością muszę stwierdzić, że naszym zadaniem jest utrzymywanie tego co posiadamy. Działamy bowiem ciągle w tej prawie samej społeczności. Nowych emigrantów jest coraz mniej.
- Ilu Polaków mieszka w stolicy i okolicznych miastach?
- Liczbę tę oceniam na około 1,5 - 2,5 tys. W naszym zaś Stowarzyszeniu jest dziś 350 członków. Pamiętać przy tym jednak warto, że każdy prawie nasz członek ma rodzinę i dzięki temu nasz krąg oddziaływania jest odpowiednio większy.
- W jakich więc agendach i kołach pracują członkowie Stowarzyszenia?
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/616-polacy-z-aotearoa#sigProId325fc0238e
Jest wreszcie Klub Brydżowy i biblioteka polska oraz trzy szkoły sobotnie i radiowa audycja polska. Nie zapominamy też o chorych i starszych członkach Stowarzyszenia. Nasza Sekcja Charytatywna opiekuje się wszystkimi będącymi w potrzebie. Odwiedzamy ich w szpitalach i domach starców.
- Jest też duszpasterstwo polskie...
-Jest polski ksiądz i dwa kościoły polskie - jeden w Wellington, drugi w Lower Hutt. Ksiądz po odprawieniu mszy w Wellington jedzie szybko do Lower Hutt. Mamy też Komitet Pomocy Duszpasterskiej. Polski ksiądz jest dla nas wszystkich osobą bardzo ważną. Kościół skupia bowiem nadal wszystkich rodaków - bez względu na ich polityczne poglądy.
- Czy wszyscy Polacy chodzą dziś do kościoła?
- Praktykowanie jest tu w Nowej Zelandii, od dawna, sprawą indywidualną. My w to ingerować nie możemy i nie chcemy.
- Czy między Polakami zamieszkującymi Wellington i sąsiednie miasta wyczuwa się rywalizację?
- Współzawodnictwo między Wellington a Lower czy Uper Hutt istniało zawsze. Nie zawsze jednak miało zdrowy charakter. Zapominaliśmy czasami, że wszyscy jesteśmy Polakami i powinniśmy ze sobą współpracować - a nie współzawodniczyć.
Spór dotyczył m.in. siedziby naszego Stowarzyszenia. Byli ludzie, którzy chcieli ją przenieść poza stolicę. Dom Polski w Wellington ma jednak dużą salę koncertową, bibliotekę, inne pomieszczenia, kuchnię, w której można przygotować okolicznościowy posiłek.
- Przyjechał Pan do Nowej Zelandii w okresie Solidarności...
- Moja historia jest trochę nietypowa. W Polsce bowiem poznałem swoja obecną żonę urodzoną w Nowej Zelandii w polskiej rodzinie. Ania przyjechała do kraju na kurs tańca, na którym byłem choreografem. Uczyłem ją tańców polskich - tak dobrze, że została moją żoną. Potem wyjechaliśmy w roku 1981 z kraju.
- Czy rząd Nowej Zelandii pomaga w utrzymaniu Domu Polskiego lub w działalności organizacyjnej?
- Żadnych dotacji na działalność Stowarzyszenia nie otrzymujemy. Inaczej jest w sąsiedniej Australii, gdzie nauczyciele w szkołach polskich opłacani są przez państwo. Nowa Zelandia jest jednak biedniejszym krajem i na coś podobnego pozwolić sobie nie może.
- Czy oznacza to, że macie złe kontakty z rządem Nowej Zelandii?
- Nie. Tego tak rozumieć nie można. Prawo tego kraju nie przewiduje takiej pomocy. Tylko organizacje maoryskie są finansowane przez państwo. Gościmy natomiast często przedstawicieli rządu czy parlamentu na naszych imprezach w Domu Polskim. Niedawno też, kiedy obchodziliśmy w Pahiatua jubileusz przyjazdu polskich dzieci do Nowej Zelandii, wśród zaproszonych gości znalazł się premier kraju, kilku ministrów, przedstawiciele opozycji oraz ks. kard. Thomas Williams - katolicki arcybiskup Wellington.
- A jak widzi Pan przyszłość Polonii w Nowej Zelandii?
- Niezbyt optymistycznie. Polonia starzeje się. Mamy coraz mniej ludzi do pracy społecznej. W Auckland jest trochę inaczej. Tam w ostatnich latach zamieszkało sporo Polaków.
- Czy Pana dzieci rozmawiają po polsku?
- Oczywiście wszyscy rozmawiamy w domu po polsku. Teraz, gdy dzieci chodzą do szkoły, ich pierwszym językiem staje się angielski. Do mnie jednak zawsze odzywają się po polsku. Tak ich nauczyliśmy z żoną.
- Dziękuję za rozmowę.
Leszek Wątróbski
Szczecin