http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/3291-anna-german-andrzeja-rozbickiego#sigProId52031d6322
***
Przygotowując z myślą o tej wielkiej pieśniarce i kompozytorce Wielki Galowy Koncert: "Anna German Viva Carnival" – maestro Rozbicki przeszedł tym razem samego siebie: na scenie w Christian Performing Arts Centre pod jego batutą stanęło 250 wykonawców! Cztery chóry: dwa ukraińskie, włoski i Mississauga Choral Society, oczywiście 56-osobowa Celebrity Symphony Orchestra, dalej 35-osobowy balet dziewcząt polskich, ukraińskich i rosyjskich z Father John Redmond School of Art, no i finaliści ogłoszonego przez Maestro konkursu na przeboje Anny German. Pisaliśmy już, że na konkurs zgłosiły się 64 osoby, by swym śpiewem uczcić niezapomnianą, wciąż poruszającą struny naszych serc artystkę o fenomenalnym głosie. Taka liczba uczestników na obczyźnie stanowi miarę niegasnącej jej popularności. Wybrane wcześniej przez jury 10 finalistek też stanęło na estradzie, by wspólnie wykonać jedną z piosenek Anny, a trzy laureatki konkursu: Era Chorna, Julia Dembowska i Stella Rezgo w drugiej części koncertu pięknie zaśpiewały z orkiestrą: "Wróć do Sorrento"...
***
O oddanie głosu i repertuaru legendarnej bohaterki tego wieczoru pokusiły się zaproszone przez Rozbickiego dwie wybitne śpiewaczki z Warszawy i Odessy, a było to zadanie niełatwe. Słuchaliśmy na żywo słynnych przebojów Anny German w wykonaniu Justyny Reczeniedi i Vladyslavy Vdovychenko. Gościem specjalnym koncertu była druga z wymienionych, solistka Odeskiej Opery Narodowej i Filharmonii, którą prywatne losy łączyły z German, o czym wzruszająco mówiła z estrady, nawiązując niemal do swego okresu prenatalnego, gdy matka Vladyslavy Vdovychenko, będąc z nią w ciąży, osobiście poznała Annę German, zaprosiła ją do swego domu i była nią zafascynowana. Widocznie tę fascynację przekazała córce, która rozsławia repertuar Anny na Ukrainie, w Polsce i w Rosji... Głos Vladyslawy, dzięki niebywałemu podobieństwu wokalnemu, najbardziej przypomina śpiew Anny. Już po śmierci German jej mąż, Zbigniew Tucholski, zaproszony przez Vdovychenko na koncert poświęcony swej ukochanej zmarłej żonie, nie mógł wprost uwierzyć w tak wielkie podobieństwo głosów – wzruszony ofiarował Vladyslavie rodzinną pamiątkę po babce i matce Anny – bursztynową broszkę. Tę broszkę Vdovychenko nosi jak talizman i miała ją również przypiętą do kolejnych kreacji podczas wszystkich wystąpień wokalnych na omawianym koncercie...
Pisaliśmy, że Vdovychenko stworzyła cykl koncertów poświęconych Annie German pn. "Być może gdzie indziej" i w 2013 roku wystąpiła z nim w Polsce z Królewską Orkiestrą Symfoniczną oraz że użyczyła swego niezwykłego głosu aktorce, Joannie Morro, odtwarzającej w 10-odcinkowym serialu, stworzonym przez Rosjan, a emitowanym w ubiegłym roku przez polską telewizję, postać niezapomnianej piosenkarki. Podczas wieczoru Vladyslava Vdovychenko niezwykle ciepło i sugestywnie,chwilami, rzekłabym, porywająco, śpiewem przypominającym do złudzenia głos Anny, wykonała takie przeboje German, jak np. "Echo lubwi", Nie goworitie mnie"... Wiele utworów Anny German śpiewała w języku rosyjskim, co podnosiło ich niezwykły liryzm i przejmującą śpiewność. Wykonała też ukraińskie narodowe pieśni, a po rosyjsku zaśpiewała urokliwą piosenkę z okresu wojny:"Nadieżda" w aranżacji Isajasa Garcii – młodego, bardzo utalentowanego kompozytora kanadyjskiego pochodzenia argentyńskiego, który jest serdecznym przyjacielem i wychowankiem Andrzeja Rozbickiego, a obecny był na koncercie. Widać maestro zaszczepił Garcii do tego stopnia miłość do Polski, że po katastrofie smoleńskiej Isajas skomponował przepiękny utwór żałobny na cześć Lecha Kaczyńskiego, a obecnie, Garcia wygrał konkurs Etobicoke Symphony Orchestra dla młodych kanadyjskich kompozytorów utworem "Polish Rhapsody".
***
A w kraju interesującą wykonawczynią przebojów Anny jest druga wspomniana solistka tego wieczoru, primadonna Warszawskiej Opery Kameralnej, Justyna Reczeniedi, która również występuje w Polsce wraz z Vladyslavą Vdovychenko w owym cyklu koncertów "Być może gdzie indziej". Reczeniedi – sopranistka, skrzypaczka, doktor sztuk muzycznych w dziedzinie wokalistyki, wykonała ów sztandarowy "Człowieczy los", a także m.in. "Jesteś moją miłością". Skomponowane przez Annę German słynne "Tańczące Eurydyki" może mniej były w stylu tej zjawiskowej wokalistki, ale ów przebój Anny ze szczęśliwych jej lat (przed tragicznym wypadkiem) i podbojów we Włoszech zawsze wywołuje wrażenie. Niektóre przeboje Vdovychenko i Reczeniedi wykonywały razem i wtedy nabierały one szczególnego blasku, jak chociażby "Sumierki", "Zorba i ty"...
Piękne głosy trzech zwycięskich laureatek konkursu zabłysły w przeboju Anny: "Być może" oraz w śpiewanym przez nią niegdyś utworze Bulachowa "Gori, Gori"... Osobiście bardzo wzruszył mnie anielski sopran 15-letniej Julii Dembowskiej, gdy sama zaśpiewała polską pieśń o pięknie ojczystej ziemi z refrenem zaczynającym się od słów: "Być może gdzie indziej są ziemie piękniejsze...".
***
Koncert otworzył walc z "Maskarady" Chaczaturiana, bowiem mamy karnawał i nurt karnawałowy przewijał się przez całe widowisko. Dwóch znanych tenorów o silnych, wręcz fenomenalnych głosach: Michael Nasato i Stanisław Vitort (zwycięzca konkursu Luciano Pavarottiego sprzed trzech lat) wykonywało najpiękniejsze melodie neapolitańskie, takie jak m.in. finałowe: "Funiculi, Funicula". Oprócz polskiej czy ukraińskiej muzyki bliskiej nastrojowi karnawału pojawiła się włoska i rosyjska, a to dlatego, że Anna German tak bardzo związana była z Włochami, a tak uwielbiana w Rosji. I, nawiasem mówiąc, sama śpiewała w siedmiu językach.
Słowa: widowisko użyłam świadomie: nastrojowość tego wyjątkowego koncertu podnosiła przepiękna oprawa plastyczna, owe wielkie, wciąż zmieniające się pejzaże natury w tle sceny, nad orkiestrą, a także gra światła i dźwięku. Były poruszające momenty widowiskowe, jak chociażby w II części: jeden z chórów podążał ku sali estradowej w procesji z zapalonymi świecami w rękach, a dodatkowy akcent wniosły trzy ekrany – pojawiła się na nich jak żywa wielka nieobecna – Anna German w przepięknym wideo na samym początku koncertu, a potem jej twarz jaśniała nie raz na ekranie, gdzie również podczas wykonywania swych partii pokazywali się śpiewacy...
***
A my mieliśmy okazję głęboko, ale pogodnie zadumać się nad ludzkim losem, bo przecież o nim śpiewała i układała teksty swych piosenek Anna German, żeby przypomnieć choćby: "Człowieczy los", a nadzieję określiła w piosence pod takim właśnie tytułem naszym "ziemskim kompasem" i "gwiazdą przewodnią". I zawsze, nawet już chora, mówiła o "tęczowym moście uśmiechu" – to niełatwe, warto spróbować jednak wcielać w życie przesłanie Anny, gdy tak wciąż "przeskakujemy czas" w naszej rozpędzonej cywilizacji nieustannego pośpiechu...
Mieliśmy też okazję zaznać żywiołowego temperamentu karnawału, zwłaszcza w drugiej części koncertu – w wykonaniu wszystkich wymienionych śpiewaków. W najpiękniejszych ariach z operetek Lehara czy Verdiego Justyna Reczeniedi najbardziej odnalazła siebie, swój styl i ukochany repertuar, podobnie jak wymienieni dwaj znakomici tenorzy.
– A co jest lepszego od jednego tenora? – pytał dowcipnie Andrzej Rozbicki, mrużąc oko do publiczności. Oczywiście odpowiedź z jej strony padła właściwa: – Dwóch tenorów.
Można było podziwiać maestro Rozbickiego, pod batutą którego całość się rozgrywała – za jego niezwykłą, wspaniałą energię, umiejętność panowania nad tą rzeszą artystów – śpiewakami, czterema chórami i baletem dziewcząt, dalej za lekkość, z jaką nawiązywał kontakt ze wszystkimi, także z publicznością, no i za to jego poczucie humoru... Ma on prawdziwy dar zjednywania sobie młodzieży, z którą pracuje – w pewnym momencie przywołał na estradę orkiestrę z Bishop Marrocco – szkoły, w której wykłada od lat. Jedna ze studentek zagrała wówczas na fortepianie Chopina, a potem był krótki występ saksofonistów z tej szkoły...
Chyba na obczyźnie nie było dotąd wypadku, żeby na jednym koncercie wystąpiły obok siebie cztery chóry czterech narodowości: Polacy, Włosi, Ukraińcy, Rosjanie – i żeby dyrygował tym wszystkim Polak!!! Andrzej Rozbicki od lat łączy te grupy etniczne w Kanadzie – i za to mu chwała! Potężnie zabrzmiały cztery połączone chóry i soliści w najpiękniejszych utworach operowych Verdiego, Lehara, Pucciniego... Trudno się dziwić, że finał koncertu – to było prawdziwe wielkie "grand finale", podniesione do potęgi przez rewelacyjne głosy obu tenorów słynną arią "Nesun dorma" z "Turandot" Pucciniego i "Funiculi, Funicula" Denza i Vrtacnika. Publiczność nie szczędziła oklasków i na koniec dała owację na stojąco.
Wracaliśmy do domów pełni dobrej energii, podśpiewując i jakby lekko "na rauszu", ale był to "rausz", rzekłabym, duchowy. Bo sztuka potrafi wprawić nas w stan euforii stokroć bardziej niż jakikolwiek alkohol. I chyba to miał na myśli jeden z największych poetów modernizmu, Baudelaire, gdy mówił: "Bądźcie zawsze pijani: winem, miłością lub śpiewem".
Winem to może nie – ale miłością lub śpiewem – tak...
Krystyna Starczak-Kozłowska