Mówię tutaj o środowisku postpeerelowskim wywodzącym się jeszcze z postkomuny, a który ostatnio świetnie symbolizowała Platforma Obywatelska.
I jeżeli te dwa elementy zostałyby zrealizowane, to w moim głębokim przekonaniu, dopiero czekałby nas najważniejszy moment – realizacja trzeciego elementu, a mianowicie zmarginalizowanie, czy też odebranie realnej władzy ludziom, których nie widać, którzy są w tle, którzy pociągają za wiele sznurków, o których wiele osób nie ma nawet świadomości, że istnieją, ludziom opartym na służbach specjalnych, głównie wojskowych, choć nie tylko, wywodzących się jeszcze z tego układu peerelowskiego, a które to osoby doskonale współpracują ze swoimi odpowiednikami z GRU w Rosji.
I to też oczywiście nie jest cała ta układanka, bo ona ma jeszcze wiele innych odniesień, i na Zachodzie, i nie na Zachodzie. Ale od czegoś trzeba zacząć.
A jak to wygląda? Ja analizowałem różne sprawy, które miały miejsce jeszcze na przełomie lat 80. i 90. w okresie tego przesilenia. Zacząłem od sprawy FOZZ.
Niesamowita historia, jeżeli się w nią wniknie naprawdę głęboko, widać tam rozmaite gry służb, ale na takim poziomie, że w takiej rozmowie trudno powiedzieć.
– Czy to jest poziom tylko Polski?
– Nie, nie tylko Polski. Widać, jak ta sprawa była zakamuflowywana, jak wielkimi pieniędzmi tam obracano, jak olbrzymie struktury były tam uruchomione. Ta sprawa, jak wiemy wszyscy, zakończyła się, generalnie rzecz biorąc, niczym. Wytransferowano z Polski gigantyczne kwoty, stanowiące dziś odpowiednik prawdopodobnie miliardów dolarów. Te środki – to była pierwsza wielka operacja – stały się zarzewiem kolejnych wielkich operacji, bo na bazie tych środków powstało to, co później nazwano mafią paliwową. Nastąpiły wielkie tzw. prywatyzacje. Na przykład ta, w której wielkie interesy robili polscy oligarchowie, typu Kulczyk, który obracając nie swoimi pieniędzmi, bo nie wyłożył tam ani jednej złotówki, w operacji nazwanej przez służby "Zielone Bingo", czyli prywatyzacji Warty, w ciągu kilku dni potrafił zarobić – jeżeli mogę użyć tego słowa, chociaż ono nie jest adekwatne do sytuacji – 180 milionów dolarów. Albo na innej operacji 825 milionów w ciągu kilku miesięcy. A przecież Kulczyk był tylko jedną z emanacji tego systemu. Prywatyzacja Warty to była jedna z wielu operacji służb tajnych wywodzących się jeszcze z PRL-u z bardzo, bardzo wielu, która niczym w pigułce pokazywała, jak Polaków w 89 roku oszukano.
Ci ludzie później mogli wchodzić z dużymi pieniędzmi w pewne przedsięwzięcia, być filantropami. Jest takie powiedzenie, które mówi, że nie ma lepszej odskoczni do filantropii niż nieczyste sumienie. Nie chcę tu mówić o sumieniu pana Kulczyka czy jemu podobnych, zwłaszcza że on nie żyje, ale jeżeli ktoś, powiedzmy, w takich sytuacjach, nie ruszywszy nawet palcem, potrafił ot, tak sobie zarobić 180 milionów dolarów czy 825 milionów dolarów w innej operacji, to jaki dla niego problem był rzucić na przykład środowisku artystycznemu milion, dwa czy pięć i udawać wielkiego filantropa.
Patrzyłem na pogrzeb pana Kulczyka. Byli tam wszyscy, wspaniali polscy aktorzy, Jan Englert, elita polskich scen, elity wielu środowisk prawniczych, medycznych, politycznych.
– Pieniądz kupuje.
– Tak. Rzeczywiście tak było. Za tymi ludźmi, którzy byli forpocztą, w tle stali inni ludzie, których nazwiska nigdy nie przebiły się na pierwsze strony gazet, którzy umożliwiali robienie tych, nazwijmy to interesów. I to się odbywało od 89 roku na gigantyczną skalę.
Bronisław Komorowski był, w ostatnich latach jako prezydent Polski, jednym z ważniejszych elementów tej całej parabandyckiej – bo tak to trzeba nazwać – rozgrywki, polegającej na okradaniu państwa polskiego na niebywałą skalę.
Komorowski to, moim zdaniem, postać szczególna, dlatego że poprzez to, że był prezydentem, był przez parę lat najważniejszą postacią w Polsce, a wiele osób do dziś nie wie, w jak ciemne sprawy był zamieszany. Nie wiedzą ludzie o tym, że współpracował z fundacją, która nie była żadną fundacją, tylko międzynarodową organizacją przestępczą, która doprowadziła do śmierci – to co mam udokumentowane – przynajmniej siedemnastu osób, do wytransferowania z Polski co najmniej kilku miliardów złotych na Cypr, potem do Rosji. A mam świadomość, że ja także dotknąłem tylko wierzchołka góry lodowej działalności Komorowskiego.
Temat-rzeka, pokazujący, jak strasznie nas w 89 oszukano, jak to oszustwo do dziś trwa i jak ciężko ten cały potężny układ zniszczyć.
To, co się stało w maju, uważam za początek. Ale tylko początek.
http://www.goniec24.com/wywiady-gonca/item/5580-twierdz%c4%99-%c5%bce-co%c5%9b-si%c4%99-budzi-goniec-rozmawia-z-wojciechem-sumli%c5%84skim-dziennikarzem-%c5%9bledczym-badaj%c4%85cym-mafijny-uk%c5%82ad-w%c5%82adzy-iii-rp#sigProIdd0db1a1c39
– No właśnie, zawsze mi w uszach pobrzmiewa komunistyczne hasło: władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. Czy ten układ, który dysponuje tak olbrzymimi pieniędzmi, wpływami, bo jest w stanie kupować zwykłych ludzi, dla których to są niewyobrażalne pieniądze; czy ten układ w ogóle jest do ruszenia na normalnej drodze, tzn. wyborów demokratycznych, działania instytucji państwowych, które w tym układzie przecież też w jakimś sensie funkcjonują?
– Bardzo, bardzo chciałbym odpowiedzieć, że jest. Jest takie powiedzenie, które ja sobie zapamiętałem, jako człowiek złamany, doprowadzony do załamania, że nadzieja umiera ostatnia. A jeden z kapłanów, którzy mnie wydobyli z mojego dna rozpaczy, powiedział: Nie wierz w to, że nadzieja umiera ostatnia, uwierz w to, że nadzieja z Panem Bogiem nie umiera nigdy. Ja sobie zapamiętałem te słowa i próbuję je traktować jako pewien drogowskaz.
Czyli jakby tak po ludzku mierzyć, to być może warto byłoby opuścić ręce, bo po prostu niejeden mógłby powiedzieć: szkoda życia na kopanie się z koniem. To nie ma najmniejszego sensu. I to bym powiedział, wierząc w to, że nadzieja umiera ostatnia.
Ponieważ jednakowoż wziąłem sobie do serca te słowa, że nadzieja z Panem Bogiem nie umiera nigdy, to dzisiaj odpowiem tak: ja mam nadzieję. Ja mam nadzieję, chociaż racjonalnych przesłanek za dużo nie mam.
Mamy nowego prezydenta. Wierzę, że po październiku coś się w Polsce zmieni mocniej. I jest parę testów, które ja będę chciał zobaczyć.
Dla mnie takim testem będzie na przykład to, co się stanie z Aneksem. Czy my go zobaczymy, czy opinia publiczna zobaczy ten Aneks.
Innym będzie dla mnie sprawa, moim zdaniem bardzo ważna, wyjaśnienia wszystkich okoliczności śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Do dzisiaj wszystkie jakby enklawy polityczne bardzo płynnie omijają ten temat z wielu względów, bo jest on bardzo niewygodny.
Bardzo będę chciał zobaczyć, czy jesienią tego roku uda się z tym coś zrobić, a to jest ostatni rok, aby z tym fantem coś zrobić, dlatego że Andrzej Witkowski, prokurator, który dwukrotnie prowadził śledztwo w tej sprawie, dwukrotnie odsuwano go w kluczowym momencie, który ma taką wiedzę na temat tej zbrodni, jakiej nie ma nikt, jest absolutnie – w moim głębokim przekonaniu – pierwszą, ostatnią i jedyną osobą, która może tę sprawę wyjaśnić, bo był przez kilkadziesiąt lat pewnego rodzaju zwornikiem wiedzy – do niego docierały informacje z rozmaitych źródeł, on te informacje niejako zbierał, weryfikował, kumulował – publicznie zadeklarował, że w tym roku odchodzi w stan spoczynku.
Jeżeli tego śledztwa nie przywróci mu się tej jesieni, to wszystko wskazuje na to, że prawda o tej zbrodni i o wszystkim, co się z nią wiąże, nie ujrzy światła dziennego – bo to nie chodzi tylko, jak już mówiłem, o sprawę księdza Jerzego, ale o cały mechanizm, który był związany z tą sprawą. Zamordowanie księdza, zawieranie układów z tymi, którzy doprowadzili do tego, z eliminowaniem świadków, także w tak zwanej wolnej Polsce. To był cały potężny układ, którzy przetrwał ten okres III RP. I Andrzej Witkowski może ten cały układ pokazać. Jeżeli przywróci mu się to śledztwo, to wierzę w to, że tak się stanie, i poznamy zupełnie nową odsłonę najnowszej historii Polski. Pytanie, czy rządzący krajem, po październiku, będą mieli dość odwagi i determinacji, aby do tego doprowadzić. To będzie dla mnie drugi test.
Takich testów mam jeszcze kilka i będę sobie patrzył, jak ta sytuacja wygląda, czy to, co się będzie działo w Polsce po październiku, doprowadzi do pokazania tej rzeczywistości, jaka jest.
– Czy to jest głęboka zmiana, czy tylko nowe rozdanie.
– Czy to jest głęboka zmiana, czy nowe rozdanie, czy jest to tylko coś powierzchownego...
Następna sprawa, historia pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, byłego na szczęście. Ja w książce "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego" zarzucam wielokrotnie byłemu prezydentowi – ale zarzucałem mu to, gdy jeszcze prezydentem był – że jest wielokrotnym przestępcą, że współpracował z mordercami, że odpowiada albo współodpowiada za wielomiliardowe defraudacje. Namawiałem pana Komorowskiego, by wytoczył mi proces sądowy, publicznie, także teraz, przy tej kamerze namawiam, żeby wytoczył mi proces sądowy. W trybie wyborczym go namawiałem. Mógł to zrobić w trzy dni. Dlaczego mi na tym tak zależało? Dlatego, że ja w książce nie ujawniłem pewnych nagrań, dokumentów, chociaż się wahałem, dlatego że miałem pewne obawy, iż może to zostać zablokowane, zwłaszcza w trybie wyborczym. Pewne sprawy zahaczają o klauzulę "ściśle tajne", i że to może być pretekst do prokuratury, żeby mi to wszystko zablokowała i nie dowiemy się niczego, ale gdybym został pozwany do sądu, to ja przed sądem wszystko to pokażę.
Ja się nie boję konfrontacji z panem Komorowskim.
Sytuacja jest kuriozalna, dlatego że ja, zwykły, szary dziennikarz, nazywam prezydenta – kiedy nim jeszcze był – wielokrotnym przestępcą, wskazuję na fakty przestępcze z jego działalności. Tymczasem Bronisław Komorowski mnie unika.
Jedna pani zadzwoniła do Radia Maryja i powiedziała jedno słowo, że w jej przekonaniu, wydaje jej się, że Bronisław Komorowski jest zdrajcą. I prokuratura w Toruniu z urzędu wytacza tej pani postępowanie karne zagrożone karą pozbawienia wolności. To, co ja mówię o Komorowskim, to jest to, co powiedziała ta pani, do setnej potęgi. Wszyscy mnie omijają, nikt mnie nie chce nigdzie wezwać, pozwać, żebym wyłożył jak w pasjansie karty na stół.
W tej nowej Polsce liczę na to, że znajdzie się jakiś prokurator, który mnie wezwie, powie: panie Sumliński, tyle rzeczy pan mówił o panu Komorowskim, karty na stół. A z drugiej strony usiądzie pan Komorowski i ktoś mu zada pytanie: proszę pana, co pan na to? Bo na razie mamy sytuację, powiedziałbym, anormalną.
Z jednej strony, ktoś zarzuca prezydentowi, kiedy nim jeszcze był, mówię cały czas o Komorowskim oczywiście, że jest wielokrotnym przestępcą, sam indagowany milczy, w ogóle się nie odnosi, a wszystkie instytucje państwowe, które są zobligowane do obrony wizerunku prezydenta, udają, że sprawy nie ma.
Dla mnie kolejnym testem będzie to, jak w tej nowej Polsce podejdzie się do tej sprawy. Jeżeli dalej będą wszyscy udawać, że to, co napisałem, to nie istnieje, to też będzie dla mniej kolejny istotny test, pokazujący, w jakim punkcie jesteśmy.
Takich testów mam kilka. Po tych testach, gdybyśmy rozmawiali za parę miesięcy, to mógłbym powiedzieć – oczywiście subiektywnie, bo kim ja jestem, zwykłym dziennikarzem, który próbuje coś pokazać, w co wierzy, że odkrył, a jest przekonany, że opinia publiczna także powinna o tym wiedzieć – więc gdybyśmy rozmawiali za kilka miesięcy, to mógłbym powiedzieć z całym przekonaniem, czy to, co ja widzę, w moim subiektywnym odczuciu idzie w dobrą stronę, czy też dalej trwa taka zabawa w gonienie króliczka, ale w niedogonienie.
Na dzisiaj, tak jak mówię, próbuję mieć nadzieję, że jesień tego roku będzie ważnym okresem i że być może będzie to początek jakiejś trwałej zmiany. Czy tak będzie, tego nie wiem, ale z Panem Bogiem nadzieja nie umiera nigdy, więc mam nadzieję.
– Wracając do tej sprawy przetransformowywania się czy transformacji tych koterii, tych mafii, czy dostrzegasz tam nowe pokolenie? W końcu sporo czasu minęło, ci starzy gangsterzy siłą rzeczy, jak Kulczyk, odchodzą na drugą stronę, idą do Pana Boga pod sąd. Czy młode pokolenie przejmie ten sam sposób działania, czy jest tak samo agresywne jak poprzednie? Bo może tu jest jakaś szansa, że to nowe pokolenie, wychowane już w dobrobycie, w koronkach, to nie są już tacy gangsterzy, którzy się po szczękach targają, tak jak ich rodzice. Że może tu będzie szansa na wciśnięcie nogi w drzwi.
– Z jednej strony, muszę powiedzieć, że w pewnym sensie te mechanizmy nie rdzewieją. To nie jest tak, że ojciec pana Kulczyka, powiązany ze służbami specjalnymi PRL, wziął się znikąd i znikąd wziął się jego syn, i to tak idzie sobie przez pokolenia.
To się przenosi z pokolenia na pokolenie, ale jednakowoż tutaj bym się z tobą zgodził, że to nowe pokolenie to jest pokolenie, które już jakby patrzy z punktu widzenia takich ludzi, w cudzysłowie, "nowoczesnych Europejczyków" czy "nowoczesnych światowców". Jachty, pieniądze itd. Wielkie pieniądze, jak wiadomo, lubią ciszę. Wiadomo, że jakieś elementy rozgrywek, które były bardziej widoczne w latach 90. czy w okresie późniejszym, nie są tym ludziom na rękę.
Nie bez przyczyny na mafię została wykreowana w Polsce organizacja przestępcza, która mafią nigdy nie była. Mówię o tzw. mafii pruszkowskiej. Czyli grupa regularnych gangsterów, którzy strzelali do siebie i innych ludzi, wysadzali samochody, ale nigdy tak naprawdę nie mieli realnego wpływu na władzę. Mieli wpływ oczywiście na jakieś transfery czy transporty związane z narkotykami, czy haracze, czy napady na tiry, czy inne tego typu przestępcze działania, ale gdy próbowali wyjść wyżej, wyjść właśnie na ten poziom, o którym my w tej chwili mówimy, to nie dano im.
– To była prawdziwa mafia.
– To była prawdziwa mafia. I parę razy się o tym przekonali, na przykład w sytuacji, gdy próbowali założyć loterię pod nazwą "Zielone Bingo". Były dwa "Zielone Binga", jeśli można tak powiedzieć. Pod tą nazwą służby specjalne PRL doprowadziły do prywatyzacji Warty, ale swoje "Zielone Bingo" realizował Pruszków, który próbował organizować taką loterię. Jeździły po Katowicach tramwaje pomalowane na zielono, w Spodku zorganizowano koncert dla ośmiu tysięcy ludzi, było wielkie otwarcie. I wtedy natychmiast usiadł tuż za nimi Urząd Ochrony Państwa, rozpoczęły się aresztowania, panowie z Pruszkowa zrozumieli, że to nie jest ich liga, że muszą wycofać się do haraczy, tirów, narkotyków itd., bo to jest już zabawa dla ludzi, którzy operują miliardami wręcz, a nie milionami.
Więc jest tak rzeczywiście, że te mechanizmy – wracając do pytania – one nie rdzewieją. To się przenosi jakoś z pokolenia na pokolenie, ale to się też troszkę przekształca. I kto wie, co z tego wyniknie. Być może rzeczywiście jest to – tak jak słusznie powiedziałeś – jakaś luka, która może spowodować, że nastąpi tu jakieś rozwarstwienie.
– Że mafia nie dopilnuje swego interesu.
– Że mafia nie dopilnuje swojego interesu i być może to jest jakaś szansa na to, że ten układ nie będzie tak skonsolidowany, jak do tej pory był.
– Moja nadzieja jest też w tym, że zmiana pokoleniowa następuje w instytucjach państwa polskiego, że są tam ludzie o nowych doświadczeniach, ludzie, na których nie ma haków.
– Tak, i także w młodych ludziach. Muszę powiedzieć, że jeżdżę ze swoimi książkami od kilku lat, od pięciu – sześciu lat tak intensywnie, i nie przesadzę, jeśli powiem, że są to setki spotkań rocznie, dlatego że rok ma oczywiście tylko trzysta sześćdziesiąt kilka dni, natomiast ja mam takie miesiące, gdy odbywam po dwa – trzy spotkania dziennie, więc na pewno jest to więcej niż sto spotkań rocznie, a w tym roku miałem już w tym momencie więcej niż dwieście spotkań, a nie jest to przecież koniec roku. I w oparciu o te spotkania, w kraju i za granicą, twierdzę z całym przekonaniem, że coś się zmienia, coś się budzi.
Pamiętam, że kilka lat temu na moich spotkaniach byłem jednym z ich młodszych, jeżeli można tak powiedzieć, uczestników. Dzisiaj na wiele z nich – można je znaleźć w Internecie, jak w Szczecinie i w wielu innych miejscach – gdzie przychodzi po czterysta – pięćset osób, z czego siedemdziesiąt – osiemdziesiąt procent to są ludzie znacznie młodsi niż ja, mający po dwadzieścia kilka lat, po trzydzieści, albo nawet po naście.
To jest rzecz, której ja wcześniej nie zaobserwowałem, a na pewno nie na tę skalę. Ale wielu z nich co mówi? I myślę, że to jest wielkie ostrzeżenie, i naprawdę zetknąłem się z tym na wielu spotkaniach. Że uwierzyli, że mogą coś, że ich to obchodzi, to co dzieje się w Polsce, że to jest ich kraj. Oni uwierzyli, że mogą ten kraj traktować jako swój i mogą mieć wpływ na to, co się dzieje. Jeżeli zostaną oszukani tym razem, to nigdy już nie zajmą się tym. Zajmą się po prostu sobą.
– To jest ten sam mechanizm, który w każdym pokoleniu działał, że ludzie są ideowi, zaczynają coś tam robić, no i później albo mają do wyboru cynizm, albo zdają sobie sprawę, że zostali wykorzystani i nic od nich nie zależy – i pojawia się bierność.
– Dokładnie. Podczas wiosennych spotkań miałem takich deklaracji naprawdę bardzo dużo i ja je traktowałem z wielką nadzieją, a jednocześnie z pewnego rodzaju niepokojem, bo pomyślałem sobie, że jeżeli to pokolenie budzące się, w moim przekonaniu, do jakiejś aktywności zostanie cynicznie, tak jak wiele innych pokoleń właśnie, wykorzystane, nabrane na różne górnolotne hasła, no to konsekwencją tego może być rzeczywiście to, że wielu spośród nich wyjedzie, inni pójdą na coś w rodzaju imigracji wewnętrznej, a jeszcze inni się po prostu zajmą tylko zarabianiem pieniędzy i nie będą się w ogóle zajmowali tym naszym wspólnym dobrem, jakkolwiek by to szumnie zabrzmiało czy patetycznie, którym jest nasza ojczyzna Polska.
– Która nadal jeszcze jest.
– Która nadal jeszcze jest.
– Przyjeżdżasz tutaj ze swoją jedną książką, a jaką masz książkę w rękopisie?
– Przyjechałem z książką "Niebezpieczne związki Komorowskiego", która miała premierę ładnych parę miesięcy temu, bo w kwietniu, jeszcze przed wyborami.
Planowałem przyjechać wiosną do Kanady, w której ostatnio jestem systematycznie, z czego bardzo się cieszę, bo naprawdę bardzo dobrze się tu czuję. Poznałem tu wspaniałych ludzi i uważam, że jest to dla takich ludzi jak ja świetne miejsce do pewnego rodzaju naładowania akumulatorów. Ja się tu jakby regeneruję, nabieram sił i mogę, myślę, jakiś wzmocniony wracać do kraju. Nie udało się przyjechać wiosną, przyjechałem teraz z książką, o której od wielu ludzi wiem, że już ją tu, w Kanadzie, przeczytali, bo mówiono mi o tym na Dniu Polskim w ostatnią niedzielę, gdzie sporo osób do mnie podchodziło, mówiąc, że czytali moją książkę, że przysłali im znajomi z kraju albo sami podczas pobytu w kraju kupowali tę książkę. Więc wiem, że ta książka jest tu już obecna, jednakowoż pewną liczbę egzemplarzy przywiozłem ze sobą na jedno spotkanie autorskie, które mam w najbliższy piątek o godzinie 19.00.
Natomiast rzeczywiście w rękopisie mam kolejną książkę, która jest preque-lem do tej książki, a więc gdyby miała rzecz wyglądać chronologicznie, to ta książka, którą już wydałem do druku w Czechach, ona powinna być przed "Niebezpiecznymi związkami Bronisława Komorowskiego". Taka formuła nazywa się właśnie prequelem. Jest to książka o być może dziwnym, zaskakującym dla wielu tytule, "Czego nie powie »Masa« o polskiej mafii". "Masa", najbardziej znany świadek koronny, który w Polsce ma status celebryty i nikomu nie trzeba go przedstawiać. Skąd się wziął ten tytuł? Ja byłem pierwszym dziennikarzem w Polsce, który w roku 2003 ujawnił ściśle tajne akta, ich fragmenty, z zeznań świadka koronnego Wiesława Sokołowskiego, który opowiadał o związkach tzw. mafii pruszkowskiej z politykami wtedy rządzącymi, a byli to panowie z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Większość tych zeznań zmarginalizowano, schowano, one się nie przebiły do świadomości opinii publicznej. Mnie próbowano wtedy, pierwszy raz, zamknąć do więzienia prokuratury w Płocku, która to prokuratura prowadziła postępowanie w sprawie mojego materiału, który ukazał się w tygodniku "Wprost". Zagroziła mi karą do ośmiu lat pozbawienia wolności, jeżeli nie ujawnię, skąd uzyskałem te materiały.
To był pierwszy taki moment, gdy rzeczywiście poczułem zagrożenie, bardzo realne, pobytu w więzieniu, bo odebrano mi nawet tajemnicę dziennikarską, czyli sąd zdecydował, na wniosek prokuratury, że nie obowiązuje mnie tajemnica dziennikarska i mam wydać swojego informatora. Jeśli go nie wydam, to mam iść pod oskarżenie i wtedy sąd będzie decydował, czy idę do więzienia, czy nie. Trwała taka przepychanka jedenaście miesięcy. Ostatecznie to wszystko nie zakończyło się tym razem zarzutami karnymi. Myślę, że między innymi z tego względu, że, z jednej strony, przeprowadzono pewną rozgrywkę, kombinację operacyjną, w wyniku której w jakiejś mierze zneutralizowano moje materiały, a z drugiej strony, między innymi dlatego, że ja wtedy jakby rzeczywiście nie poszedłem parę kroków dalej, bo wiedziałem, że jeżeli pójdę, to mogę skończyć w więzieniu. W tym momencie idę te parę kroków dalej, znaczy ujawniam to, czego nie ujawniłem wtedy i czego dowiedziałem się w latach następnych, późniejszych. Książka zatem opowiada o prawdziwej polskiej mafii, jaką są służby specjalne, jaką są politycy. Bo mówimy mafia, a tak naprawdę myślimy, w realiach polskich, politycy i służby specjalne. To jest prawdziwa mafia, a nie zwyczajni gangsterzy. Książka będzie zaopatrzona w dokumenty. Czasami mam takie opinie od czytelników, że dlaczego pan nie ujawnia dokumentów. Innym razem, kiedy ujawniałem dokumenty, były wątpliwości, czy w książce, która zawiera czterysta stron, warto publikować sto czy sto pięćdziesiąt stron dokumentów. Nigdy się wszystkim nie dogodzi. Ja w tej książce zdecydowałem się opublikować dokumenty całkowicie nieznane opinii publicznej, nigdy nieujawnione, które będą potwierdzeniem tego, że to co w tej książce piszę, jest prawdą i tylko prawdą. Będą potwierdzeniem tego, że w 89 roku oszukano nas straszliwie.
Będą potwierdzeniem tego, że mafia, ta prawdziwa, oparta na służbach specjalnych wojskowych i cywilnych, ale głównie wojskowych, i na różnych układach politycznych i biznesowych, między innymi na ludziach, o których tu dzisiaj mówiliśmy, i wielu, wielu innych, że ona ma się w Polsce doskonale i że tak naprawdę przetrwała od 89 roku w stanie nieomal nienaruszonym, a wprost przeciwnie, doskonale się rozwinęła. O tym tak naprawdę traktuje ta książka. "Masa" się kojarzy z tym, który ujawnia prawdę o polskiej mafii, a to jest nieprawda. "Masa" ujawnia pewne fragmenty tej rzeczywistości przestępczej odnoszącej się tylko do zwyczajnych gangsterów. Moja książka idzie znacznie, znacznie dalej. Jako pierwsza tego typu pozycja ujawni nie tylko poprzez fakty, ale też przez dokumenty prawdę o prawdziwej polskiej mafii. Myślę, że jest to bardzo ważna książka. Dla mnie na pewno bardzo ważna.
– Na koniec pozostaje mi zadać jedno pytanie, które się samo nasuwa. Nie boisz się?
– Ja się boję od lat. Można powiedzieć, że od 2003 roku, od tej pierwszej książki, od pierwszej publikacji, kiedy ujawniłem ściśle tajne dokumenty, później ten strach narastał. W roku 2008, gdy była próba aresztowania mnie i zniszczenia całej mojej rodziny, strach urósł do tego stopnia, że sięgnąłem dna, no bo takim dnem, myślę, dla każdego katolika jest próba samobójcza, czyli zwątpiłem w to miłosierdzie i siłę Opatrzności. To już za mną. Myślę, że wpadłem w taki głęboki tunel, czy też tak głęboką studnię, że wydawało mi się w pewnym momencie, że ona nie ma dna. Słyszałem kiedyś o takiej studni, że człowiek gdzieś idzie, wrzuca monetę, nasłuchuje, nasłuchuje, mija minuta, potem druga, i gdy człowiek już odchodzi, bo wydaje się, że tam nie ma dna, gdzieś, z daleka dochodzi jakiś odgłos, że jednak to dno jest. Myślę, że byłem w takiej studni, bardzo, bardzo głębokiej, ale się okazało, że studnia ma dno. Ja się od tego dna odbiłem z Bożą pomocą, sam bym na pewno nie dał rady. Wyszedłem z takiego przekonania, że miałem umrzeć, nie umarłem, cóż gorszego może mnie spotkać. No i od tamtej pory wyszedłem ze swego okopu i staram się iść do przodu. Wierzę w to, że ma to sens, mimo wszystko, mimo że czasami tak po ludzku upadam i że tej wiary nie zawsze starcza, ale deklaracje wielu ludzi pokazują mi, że oni także uważają, że ma to sens. Ludzi, którzy przychodzą na spotkania ze mną, ludzi, którzy piszą maile, ludzi, którzy w jakiś sposób dają mi wyrazy wsparcia czy poparcia. To wszystko mi pokazuje, że ta praca może mieć większy sens, niż mi się nawet wydaje. I to dodaje mi ducha.
Oczywiście boję się, ale myślę, że moja sytuacja jest troszkę taka jak autora o nazwisku Saviano, nie pamiętam w tej chwili imienia, autora książki "Gomorra" o mafii sycylijskiej, który gdy napisał książkę, ona się ukazała w tysiącach egzemplarzy, nic mu się nie działo. Gdy przekroczyła milion, to musiał uciekać za granicę.
Mieszka tam do dzisiaj pod ochroną. Tak naprawdę ci ludzie, z tego typu kręgów, oni nie lubią rozgłosu. Oni wolą ludzi takich jak ja, dopóki da się, marginalizować, nie niszczyć fizycznie, bo wtedy skupia się na nich uwaga i wtedy po ich książki sięgają nawet ci, którzy w innym wypadku nie sięgnęliby nigdy. Więc w tym widzę swoją nadzieję, że mnie próbuje się cały czas zmarginalizować, mimo że jest to coraz trudniejsze. I wierzę, że tej metody będą się ci panowie trzymać. Będą dalej robić ze mnie oszołoma, przestępcę, ale nie będą mnie niszczyć w jakiś sposób fizycznie. Cokolwiek by było, ja ze swojego okopu wyszedłem, mam obawy, mam żonę, mam dzieci, boję się także o nich, ale mam ich pełne poparcie. Wierzę w to głęboko, że zostaną w Polsce. Bardzo bym chciał, żeby moje dzieci mieszkały w Polsce, że to jest nasz kraj i że tak naprawdę moja praca w jakiejś choćby minimalnej proporcji przyczyni się do tego, że będą się czuły dobrze, jak u siebie, w swoim własnym kraju. Bardzo bym chciał, żeby tak było, i dlatego z tej drogi nie zejdę, dopóki będę miał siły. Każdy z nas ma tu coś do zrobienia. Ja wierzę, że nie przypadkiem zająłem się takimi tematami, i dopóki tylko będę miał taką możliwość, będę się starał pokazywać to, co opinia publiczna ma prawo poznać, co mnie, jako dziennikarzowi śledczemu, dane było poznać wcześniej.
– Dziękuję bardzo, życzę zdrowia i siły ducha.
Rozmawiał Andrzej Kumor