Atak na Polskę trwa
Pomimo huraoptymistycznych deklaracji polityków polskiej partii rządzącej oraz przyklaskujących im dziennikarzy, „Wspólna deklaracja premierów Netanjahu i Morawieckiego” niczego praktycznie nie załatwiła, a oskarżenia Polaków i narodu polskiego „o holokaust” mnożą się jak grzyby po deszczu. Tymczasem polskie władze zdecydowały się opublikować wspomniany komunikat we wszystkich głównych gazetach świata zachodniego, na koszt własny, co przedstawiane jest jako opinia zagranicznej prasy.
W „Times of Israel” historyk Yehuda Bauer w tekście zatytułowanym „Czy porozumienie izraelsko-polskie oznacza obronę prawdy czy zdradę historii?” stwierdza wprost, że większość Polaków (nie wszyscy – podkreśla, ale większość) albo zagrabiła żydowską własność, albo własnoręcznie zabiła Żydów, albo też przekazała ich w ręce „polskiej policji”, która natychmiast przekazywała ich Niemcom, „a o tym nie ma ani słowa w oświadczeniu”. Stwierdzenie Bauera o „polskiej policji” wprost implikuje, że to polskie instytucje maczały w tym palce.
Jak widać, deklaracja niczego nie załatwiła, prócz pokazania, że polscy posłowie w tych sprawach są jak chłopcy na posyłki, można na nich gwizdnąć, a podpiszą co trzeba, nie czytając do końca.
Czy polska ustawa o IPN z marca br. była dobra? Możemy się o to spierać. Ale nie z Żydami, jeśli mamy nadal zachować pozory suwerenności jako państwo.
Tymczasem możemy się spodziewać w najbliższym czasie kubłów pomyj w związku z rocznicą zamordowania Żydów w Kielcach. Tu znów interpretacja rozpowszechniana przez stronę żydowską nie pozostawia żadnej wątpliwości – to „brutalni, chamscy, prymitywni Polacy, zazdrośni o to, że Żydzi odbiorą im zagrabione podczas okupacji mienie, zamordowali kieleckich Żydów”. Fakt, że była to prowokacja NKWD, nikogo nie zainteresuje...
***
Aby z kimś wojować, trzeba mieć czym. Najwyraźniej premier Kanady Justin Trudeau o tym nie wie i zamiast dogadywać się z obecną administracją Trumpa, by protekcjonistyczne zabiegi USA miały w Kanadzie jak najmniej szkodliwe następstwa, oddaje się raz buńczucznej, raz ugodowej retoryce, najwyraźniej na falach iście „szekspirowskiej” huśtawki emocjonalnej.
Jeżeli Waszyngton wprowadzi wobec Kanady cła, o których mówi, no to będziemy mieli duży kłopot. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że gros kanadyjskiej gospodarki to są amerykańskie inwestycje, a nikt normalny nie strzela sobie samemu w stopę.
Andrzej Kumor
Postmodernizm, czyli myślenie (nadal) boli! „Pochwała głupoty”
Na jednym z osiedli spotkałem wymowne graffiti: „Myślenie boli!”. Rosjanie do dzisiaj używają przysłowia: „Kto wie – tego wiodą w łańcuchach, kto nie wie – śpi w poduchach”. Uznałem, że są to całkiem dobre inspiracje, by podzielić się rozważaniami w formie kilku esejów nad zagadnieniami: w jakim żyjemy społeczeństwie i – choć na ogół nad tym się nie zastanawiamy – jak się ono szybko zmienia. Wcześniejsze okresy historyczne charakteryzowały się bardzo wolnym tempem zmian; współcześnie istotne przeobrażenia zachodzą za życia jednego pokolenia. Skupię się przede wszystkim na ostatnich stu latach, gdy pewne charakterystyczne procesy przybrały już formy dojrzałe, choć nie będzie to sztywna cezura. Będę w swoich rozważaniach poszukiwał wiedzy, odsiewając mniemania, posługując się m.in. stałym zestawem pytań: co? (znaczy użyte pojęcie), kto? (odniósł korzyść – był sprawcą), kogo? (dotknęły skutki), jak? (to się stało), gdzie? (to się stało) i kiedy? (to się stało). Stawiając właściwe pytania – uzyskujemy informacje, które połączone z kontekstem wydarzeń, dają wiedzę.
Za swoisty etyczny punkt odniesienia wybrałem książkę, która ukazała się w 1509 roku. Wtedy to Geert Geerts (Gerhard Gerhardson, czyli Erazm z Rotterdamu) wydał rozprawę filozoficzną pod tytułem „Pochwała głupoty”. Była to ostra satyra na istniejące wówczas stosunki społeczne okresu renesansu oraz szereg feudalnych instytucji tego czasu. Wzbudziła bardzo ożywioną dyskusję, książkę publicznie palono, a na jej autora posypały się gromy, anatemy oraz oskarżenia o herezję. Dlaczego? Oburzenie m.in. wzbudziła celna krytyka, jako że Gerhardson wskazywał, że postępowanie wielu osób publicznych, których życie powinno stanowić przykład dla społeczeństwa, jest sprzeczne z deklarowanym systemem wartości („Kiedy słowa przeczą czynom, a czyny przeczą słowom”). Erazm zastosował jako „pedagogiczne” narzędzie – żartobliwe oraz groteskowe ujęcie przedstawianego przezeń ostrego kryzysu moralno-kulturalnego. Śmiechem i satyrą dezawuował ludzkie zdrożności i niedoskonałości istniejącego porządku społecznego. Geerts, zwany księciem humanistów, wybitny filozof, filolog, reformator i pedagog, przewrotnie dowodził, że źródłem wszelkiej ludzkiej szczęśliwości jest… głupota! Za to mądrość, według niego, doprowadzała człowieka do cierpień oraz przedwczesnej śmierci. Notabene to przeciwstawienie może wskazywać, że tzw. głupota przypuszczalnie jest swoistym rodzajem mądrości, pozwalającym na przeżycie pomimo niesprzyjających okoliczności. Wywieść z tego można fundamentalny cel funkcjonowania (często nieuświadamiany) jednostki ludzkiej: istnieć, być. Analogicznie, celem społeczeństwa czy narodu jest być całością zdolną do istnienia, trwania i rozwoju. Cenione społecznie wartości są pochodną tego zasadniczego celu: powinny umożliwić sprawne funkcjonowanie i sprzyjać zapewnieniu ciągłości istnienia. W takim przypadku mówimy o funkcjonalnych systemach aksjologicznych – w przeciwnym razie mamy do czynienia z dysfunkcjonalnymi systemami wartości. Sytuacje takie (w ramach formułowanych ocen jakościowych), jako zagrażające istnieniu danego społeczeństwa, będą diagnozowane, łącznie z ukazaniem ich negatywnych konsekwencji dla funkcjonowania zbiorowości jako całości. Sam zabieg odwrócenia systemu wartości nie przeszkodził Erazmowi w dokonaniu wielu ponadczasowych, głębokich refleksji o ludzkiej naturze, np. uważał, że człowiek jest stworzony do życia w pokoju, a wojna niszczy prawa moralne, zasady religijne oraz wartości kultury; krytykował przekupstwo, hipokryzję, rozwiązłość, porzucenie ewangelicznej prostoty w życiu oraz nauczaniu; uważał, że szkoła i nauka powinna być dla dziecka przyjemnością, sprzeciwiał się surowemu traktowaniu uczniów przez nauczycieli. Warto dodać, że cenił sobie rozsądek, szczerość, uczciwość, wiarę oraz pokój w relacjach międzypaństwowych. Żywił niechęć do gwałtu i przemocy. Pragnął powrotu do ewangelicznych źródeł moralności oraz kultury inspirowanej antycznym piśmiennictwem. Nietuzinkowa intelektualna odwaga Erazma w myśleniu, przełamanie dominującego wówczas paradygmatu rozumowania, spowodowała, że stał się mentalną inspiracją niniejszego eseju.
Minęło ponad pięćset lat od opublikowania „Pochwały głupoty”, której autor zastosował odwrócone pozycjonowanie systemu wartości. Dzisiaj w funkcjonowaniu tzw. społeczeństwa postmodernistycznego, czy też ponowoczesnego – zauważamy, że dochodzi do faktycznej inwersji społecznie cenionych wartości. Proces jest rozciągnięty w czasie, co oznacza, że obok tradycyjnego systemu standardów moralnych – upowszechnia się zmetamorfizowany, np. w miejsce rodziny składającej się z kobiety, mężczyzny oraz dzieci – lansuje się jako małżeństwa związki osób o jednakowej płci. Generuje to szereg sytuacji konfliktowych oraz powstanie anomii, to jest niepewności, jakie normy obowiązują, lub powstanie przestrzeni społecznych, gdzie brak jest wiążących norm etycznych.
Gdy zapytamy: czym jest postmodernizm – odpowiedź jest szokująca! Okazuje się, że jest to stan głębokiego kryzysu cywilizacji, nauki i kultury europejskiej, trwający od co najmniej stu lat. Jego genezy niektórzy doszukują się nawet dwa – trzy wieki wcześniej. Odzwierciedla on upadek dotychczasowego powszechnie podzielanego przekonania w racjonalny, liniowy, kauzalistyczny (przyczynowo-skutkowy) i uniwersalny obraz świata. W formie Nowego Porządku Świata (NWO, New World Order) bywa przypisywany celowej działalności masonerii. Istnienie i funkcjonowanie postmodernistycznego społeczeństwa związane jest z zaawansowanymi próbami kształtowania „nowego” człowieka, który jest intelektualnie infiltrowany i „tresowany” pod względem poprawnego myślenia. Podlega on systematycznemu oddziaływaniu tzw. antykultury. Jest też i kontekst polityczno-społeczny. Współtworzą go rywalizacja i walka mocarstw mających dominującą pozycję na oceanach (m.in. USA, W. Brytania, Japonia, Australia, N. Zelandia) z potęgami lądowymi (np. Chiny, Rosja, Niemcy, Iran, Turcja). Imperializm w późnej fazie globalno-korporacyjnego kapitalizmu operuje najczęściej brutalną, gołą przemocą – już rzadko, a jeśli – to na krótko, maskowaną aksjologicznym uzasadnieniem mogącym mu pozyskać przychylność otoczenia zewnętrznego i/lub wewnętrznego (tj. własnego społeczeństwa). Zacięta walka toczona jest o globalną hegemonię, o zdominowanie kolejnych obszarów złożonej rzeczywistości gospodarczo-społecznej oraz regionów świata m.in. poprzez demograficzny drenaż, migracje, zapewnienie dostępu (oraz jego monopolizację) do strategicznych zasobów (którymi są m.in. woda, żywność, surowce energetyczne, metale rzadkie, bazy danych, nowe technologie itd.), destrukcję tradycyjnych systemów wartości oraz rozbijanie więzi społecznych.
Ponoć Chińczycy (choć niektóry twierdzą, że byli to Grecy, Anglosasi lub starozakonni Żydzi) pod adresem swoich wrogów używali życzenia-klątwy: – Obyś żył w ciekawych czasach! Choć nie jesteśmy ich adwersarzami, niemniej żyjemy właśnie w takim okresie, zaś eseje są próbą uświadomienia negatywnych konsekwencji inwersji społecznych systemów wartości dla funkcjonowania zbiorowości jako całości.
Postmodernizm: nieprzejrzystość oceanu informacyjnego, czyli „post-truth”
„Naszym celem jasne cele!” Tak ponoć mawiał towarzysz Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, ksywka Stalin, gdy po zwycięskiej rewolucji październikowej (która notabene miała miejsce w listopadzie…) „stalową” ręką rządził Sowiecką Rosją. Rzecz jasna chodziło mu o Łubiankę, gdzie mieściły się budzące powszechną grozę katownie KGB/NKWD. Tam, w specjalnych warunkach człowieka można było dogłębnie poznać, dokonać wiwisekcji, rozpracować jego charakter, zrozumieć jego motywy, znaleźć właściwy paragraf, sprawić, by się odpowiednio zachowywał. My, współcześni, nie mamy jasności co do faktycznych celów wielu działających na scenie polityczno-historycznej podmiotów: kto, kiedy, po co i dlaczego podejmuje dane działanie. Zwykli ludzie, gdy podejmują swoje decyzje (np. wyborcze), nie mają dostępu do wielu istotnych informacji; zyskują go najczęściej ze znacznym opóźnieniem. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że grupy dysponujące władzą oraz zajmujące się dystrybucją komunikatów do otoczenia celowo zatajają ważne informacje. Gdy uświadomimy sobie, że cechują się one odmiennymi standardami moralnymi od reszty społeczeństwa, co z etycznego punktu widzenia nieraz bywa określane m.in. jako: nieuczciwość, hipokryzja, makiawelizm itd., to otrzymamy istotny atrybut funkcjonowania tzw. społeczeństwa postmodernistycznego. Zdecydowana większość ludzi nie ma czasu, danych oraz umiejętności, czyli praktycznie możliwości, by na bieżąco weryfikować serwowany im bełkot komunikacyjno-informacyjny (tzw. nieprzejrzyste morze informacyjne), który ich non stop otacza. Do tego dochodzi intelektualna standaryzacja, zaszczepiana w procesie edukacji, oraz, nazwijmy to roboczo, umysłowe lenistwo. Gdy mniej więcej rok przed inwazją „nachodźców” na Unię Europejską na jednym z tematycznych seminariów przedstawiłem scenariusz masowej migracji (jako preludium do konfliktu globalnego), moje wystąpienie zostało przyjęte przez (było nie było) specjalistów z, delikatnie mówiąc, sceptycyzmem oraz jawnie okazywanym niedowierzaniem. Dominowało przeświadczenie, że jest pokój (w relacjach międzypaństwowych), spokój (w relacjach społecznych) i nic nie wskazuje, by miało to ulec zmianie. Półtora roku później gratulowano mi „genialnej” diagnozy! Ta mentalna inercja jest mniej więcej od ćwierć wieku na Zachodzie celowo wykorzystywana przez tzw. zarządzanie percepcją (perception management). Jego istota z grubsza polega na tym, by otoczenie nieświadome rzeczywistych zamiarów działającej organizacji – skłonić do określonych działań i zachowań, których by nie powzięło, gdyby znało rzeczywisty jej cel.
Przypadek pierwszy. Odtajniony niedawno w Wielkiej Brytanii dokument rządowy o sygnaturze FCO 30/1048 z kwietnia 1971 r. wprost stwierdzał, że gabinet Jej Królewskiej Mości powinien utrzymywać przez około 30 lat brytyjską opinię publiczną w niewiedzy co do rzeczywistych konsekwencji członkostwa w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, a później Unii Europejskiej. Miano przekonywać obywateli, że spotykają ich korzyści w postaci bezpieczeństwa regionu, swobody podróżowania oraz wolnej i otwartej przestrzeni wymiany kapitałów, dóbr oraz usług. O utracie narodowej waluty, suwerenności, czy też wprowadzeniu prawa europejskiego miano nie mówić. Oznacza to, że o faktycznym celu: powstaniu ponadnarodowego państwa oraz, pozostającej poza jakąkolwiek kontrolą, unijnej biurokracji, prowadzącej politykę zagraniczną, obronną, fiskalną, jak też walutowo-gospodarczą – obywatelom brytyjskim nie powiedziano! Albowiem ich sentyment do splendid isolation, tj. niezależnej polityki zagranicznej, cechującej się niechęcią wchodzenia w stałe sojusze i zachowaniem dominującej pozycji Zjednoczonego Królestwa w brytyjskiej sferze wpływów, funta oraz Imperium obejmującego jedną czwartą świata, ciągle jest silny. Oczekiwano, że wyborcom blisko 30 lat zajmie zrozumienie tego, co się dzieje, i wtedy będzie zbyt późno, by móc z Unii Europejskiej wyjść. Dodam jeszcze, że nikt z polityków brytyjskich za udział w zbiorowym oraz celowym wprowadzaniu społeczeństwa w błąd nadal nie poniósł jakichkolwiek konsekwencji prawno-karnych.
Sytuacja druga. Stany Zjednoczone. 21 października 1990 roku 15-letnia dziewczyna z Kuwejtu, Nayirah, złożyła przed Senacką Komisją Praw Człowieka zeznania. Rzekomo była wolontariuszką w szpitalu, w którym iraccy żołnierze dokonali mordów na znajdujących się w inkubatorach noworodkach. Krętactwo tego przedstawienia może by się wydało, gdyby ją wzięto w krzyżowy ogień pytań lub gdyby ktoś zwrócił uwagę, że doskonale posługuje się językiem angielskim. Jednak nie po to powołano Komisję, która miała tylko przyjąć i uwiarygodnić zeznanie cudem odnalezionego świadka tych drastycznych scen, by rzecz zdemaskować. Ta sprawa, odpowiednio nagłośniona, tak bowiem poruszyła amerykańską opinię publiczną, że, o ile ta uprzednio była niechętna inwazji na Irak, to teraz gremialnie poparła ten pomysł. Drugim argumentem za wojną w Zatoce Perskiej, lansowanym przez kręgi rządowe oraz część służb specjalnych, miało być posiadanie przez reżim Saddama Husajna broni masowego rażenia. Ci funkcjonariusze amerykańskich służb, którzy prezentowali sceptyczne podejście do tego „faktu”, byli dymisjonowani lub zwalniani. Jakiś czas po podboju Iraku, zrabowaniu jego bogactw i zniszczeniu jego gospodarki, rozlicznych mordach na bezbronnej ludności cywilnej dokonywanych m.in. przez najemników BlackWater (dodajmy: którzy pozostali całkowicie bezkarni), fiasku odnalezienia broni masowego rażenia oraz utworzeniu powolnych okupantom władz – film z przesłuchania przed Komisją obejrzał specjalista od komunikacji niewerbalnej. Szybko zdiagnozował, że dziewczyna kłamie oraz że została specjalnie przeszkolona. Alians dziennikarzy śledczych ostatecznie ustalił, że Nayirah to faktycznie Nijirah Al-Sabah, członkini rodziny królewskiej, córka Saud Al-Saud Nasser Al-Sabah, ambasadora Kuwejtu w USA i Kanadzie. Więcej, opisanej przez nią sytuacji nieludzkich zachowań żołnierzy irackich w określonym czasie i miejscu nie mogła widzieć, gdyż: 1) nigdy się one nie wydarzyły (było to kłamstwo); 2) znajdowała się wtedy zupełnie gdzie indziej. Dowiedziano się też, że została przeszkolona m.in. pod kątem umiejętności aktorskich przez specjalistów działających na zlecenie londyńskiej korporacji PR-owej Hill&Knowlton, która wcześniej przeprowadziła specyficzne badania opinii publicznej w USA. Dzięki nim zidentyfikowano, że największe oburzenie u ludzi wywołuje mordowanie niewinnych, małych dzieci. Stąd ta właśnie konfabulacja stanowiła centralny punkt składanych zeznań.
Dodatkowo, by zatrzeć ślady, za usługi te zapłaciła kuwejcka rodzina królewska. Ją też obwiniano, gdy sprawa się wydała. Jednak, gdy uwzględnimy, że wszystko to działo się pod kontrolą służb specjalnych, a oba preteksty były całkowicie zmyślone, to hipokryzja grup rządzących okazuje się porażająca. Prezydent oraz administracja amerykańska, wyłoniona w wyborach, oszukali z premedytacją swoich obywateli, światową opinię publiczną, międzynarodowe instytucje i organizacje, media oraz rządy innych krajów. Stany Zjednoczone, współuczestnicząc w realizacji militarnych interesów oraz koncepcji „Wielkiego [Imperium] Izraela”, łamiąc prawo międzynarodowe – najechały na kolejny kraj na Bliskim Wschodzie, pogłębiając geostrategiczną destabilizację tego regionu. Nie poczuły się też później zobowiązane do uiszczenia reparacji wojennych za bezpodstawne zniszczenie i rabunek Iraku. Nie stanęły, jak III Rzesza w Norymberdze, za zbrodnie wojenne przed międzynarodowym trybunałem. Co więcej, nie odpowiedziały za ludobójstwo cywilów. Jak również nikogo nie przeprosiły. Skandaliczne oszustwo amerykańskich elit rządzących pozostało bez konsekwencji prawno-karnych, faktycznie bez jakiejkolwiek kary.
Tu dygresja istotna dla polskiego społeczeństwa znajdującego się na tzw. płyciźnie informacyjnej związanej z faktycznie funkcjonującym embargiem komunikacyjnym. Ekipa rządząca Polską na początku lat 90. XX wieku bezkrytycznie przyjęła zapewnienia o posiadaniu broni masowego rażenia przez Irak – głoszone przez amerykańską administrację, ponoć reprezentującą państwo demokratyczne i najwyższe standardy, oraz działającą zgodnie z prawem amerykańskim oraz prawem międzynarodowym. Polska jako koalicjant wysłała kontyngent wojskowy, by wziął udział w bezprawnym napadzie na inny kraj. Gdy zostały ujawnione informacje o więzieniu CIA w Starych Kiejkutach oraz stosowaniu w nim tortur, a także o przekazaniu polskim służbom 15 mln dolarów (w kartonach, gotówką, tak bowiem rozlicza się transakcje w krajach afrykańskich, republikach bananowych, tak uiszczają rachunki mafie np. narkotykowe…) – urzędujący wówczas prezydent A. Kwaśniewski oraz premier L. Miller wyjaśniali, że są zobowiązani do tajemnicy, która ma status Cosmic Top Secret, i nie jesteśmy z tego zwolnieni. Pojawia się aksjologiczno-prawny problem: komu faktycznie podlegali, skoro zgodnie z prawem ich najwyższym zobowiązaniem jest lojalność oraz służenie jedynemu suwerenowi, jakim jest Naród Polski?! A prokuratura, która w niezawisłym i praworządnym kraju jest z urzędu zobowiązana do wszczęcia śledztwa w sprawie gigantycznej amerykańskiej łapówki dla polskich służb – nie zrobiła NIC! Za takie pieniądze można nie tylko uchwalić cały pakiet stosownych ustaw (tu uwaga: jesteśmy tani, gdyż przeprowadzenie takiego aktu w polskim sejmie kosztowało podówczas 1 milion dolarów), zmienić urzędujący gabinet (czyli obalić rząd!), ale i wykreować w wyborach całkowicie nowy układ sił politycznych (co zapewne kilka razy już robiono). Wracając po tym dopowiedzeniu do rzeczy/naszych baranów (ad rem lub revenons à nos moutons) – media wydawane i/lub edytowane na terenie Polski w stosownym czasie praktycznie rzecz biorąc nie pisały o obu przytoczonych przykładach manipulowania anglosaską opinią publiczną. Pewne informacje o tych sytuacjach można znaleźć w polskojęzycznych mediach dostępnych w Internecie oraz komunikatorach środowiskowych. Stan taki wskazuje, że Polacy są systemowo odcięci od istotnych bieżących informacji. Bezsprzecznie media rządowe oraz opozycyjne w szczególności służą układowi rządzącemu do intelektualnego niewolenia społeczeństwa oraz, m.in. poprzez utrzymanie zrębów istniejącego układu politycznego, do zachowania przez konglomerat agentur oraz służb pozycji siły monopolizującej zarządzanie i eksploatację polskiego (tak to należy zakwalifikować) protektoratu. Wskazuje to na: 1) półkolonialny status Polski w globalno-komunikacyjnym obiegu informacji, a co za tym idzie, na umowno-fasadowy charakter tzw. demokracji parlamentarnej; 2) Państwo Polskie, jego struktury oraz liczne podległe mu instytucje i organizacje są opanowane przez rotacyjnie wymieniające się kompradorskie grupy, układy, kliki i koterie, których ośrodki wysługują się interesom obcych mocodawców kosztem polskiego społeczeństwa. Potwierdza to w całej rozciągłości najnowsza afera informacyjna związana z uchwaleniem amerykańskiej ustawy JUST 447. Jedynie nieliczni publicyści byli „głosem wołającego na puszczy” (J 1, 23, przekł. ks. J. Wujka). Za to, generalnie rzecz ujmując, media funkcjonujące na terenie Polski, zarówno rządowe jak i „nierządne”, mainstreamowe (tak zwane głównego koryta/ścieku), jak i alternatywne, nawet (do pewnego momentu) o sprawie się NIE zająknęły, zaś rząd RP nie zrobił NIC, by zapobiec instytucjonalno-prawnej materializacji niebezpieczeństwa zagrabienia całego majątku narodowego przez „przedsiębiorstwo Holokaustu”. Dzielnie i do końca walczyła tylko część amerykańskiej Polonii.
Większość polskich polityków (którzy sprawowali oraz PiaStują ważne urzędy) była i jest absolwentami organizowanych – co ważne: to Amerykanie zawsze sami dobierali uczestników kursów! – przez Departament Stanu USA szkoleń „The International Visitor Leadership”, które są zlecane fundacji amerykańskich Żydów.
Uświadomiwszy to sobie – należy zadać pytanie: 1) czy zaciągnęli oni zobowiązania (jakie?; wobec kogo?; na czym polegające?, itd.), których konsekwencje są istotne dla polskiego społeczeństwa, i wobec kogo są lojalni?; 2) czy na naszych oczach nie następuje instalowanie urzędów i instytucji POLIN w strukturach organizacyjnych Państwa Polskiego? Funkcjonuje już, zakazana w czasach II RP za agenturalną i antypolską spiskową działalność, bardzo wpływowa i piekielnie bogata międzynarodowa masońska B’nai B’rith (Żydowskie Stowarzyszenie B’nai B’rith w Rzeczypospolitej Polskiej, B’nai B’rith – loża Polin). Jej „ramieniem operacyjnym” jest Anti-Defamation League – główna organizacja przemysłu Holokaustu. Istnieje też bardzo silne lobby żydowskie w Polsce, powiązane z agenturą Mosadu. Notabene wkrótce ma powstać w Polsce jego wielka centrala na całą Europę. Instalują się struktury agencji bezpieczeństwa Shin Bet, sił wojskowych oraz policji. Są to wyniki wieloletniej globalnej ofensywy przedsiębiorstwa Holokaustu, które spektakularnie spotwarzyło Naród Polski i Państwo Polskie, oraz ostatniej wizyty szefów Mosadu, agencji bezpieczeństwa Shin Bet, sztabu IDF (Israel Defence Forces) sił zbrojnych Izraela i policji izraelskiej. Pseudobadacze otrzymują bogate granty na eksplorację problematyki „wtórnego polskiego antysemityzmu”. Organizacje kulturalno-muzealne hojnie sponsorowane m.in. przez Państwo Polskie, opluwają Naród Polski za – jak twierdzą – „język nienawiści” oraz antysemityzm. W Warszawie odbyła się dwudniowa konferencja Rady Rabinów z Rabbinical Centre of Europe, którzy otwarcie radzą nad tym, jak społeczność żydowska ma w Polsce rosnąć w siłę, na Wawelu obradował Kneset, a spadochroniarze izraelscy (operacja Swift Response-18) zajmują lotnisko wojskowe w Mirosławcu. Funkcjonariusze Mosadu, afiszując się bronią, bez przeszkód, paradują po Krakowie; widać, że są pewni siebie, że czują się jak u siebie. Żydzi w Izraelu, nie znając języka polskiego, tysiącami otrzymują polskie paszporty. Liczni biznesmeni, którzy są ścigani przez polski wymiar sprawiedliwości m.in. za „nieprawidłowości” przy prywatyzacji wielu polskich przedsiębiorstw, chronią się przed ujęciem i deportacją w Izraelu. Media w Polsce, tak jak na Zachodzie, są zdominowane przez Żydów. Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz szereg centralnych urzędów rządu polskiego w znacznym stopniu są obsadzone i kontrolowane przez Żydów. Polakom od lat „Gazeta Wyborcza” (tu dodam, że akronim G.W. bywa wykorzystywany do oddania zawartości jej szpalt poprzez nawiązanie do tzw. trzeciego stanu prawdy) nachalnie serwuje „pedagogikę wstydu”. Co dalej? Jak jeszcze można Polaków bardziej upodlić i zepchnąć do stanu grabionej ludności służebnej – siły roboczej – niedotykalnych (w hindi dalit, haridźan) pariasów? Polacy, jako jedyny naród w tak wielkiej liczbie uratowali Żydów podczas II wojny światowej! Zapewne w nagrodę przedsiębiorstwo Holokaustu chce zagrabić nasz majątek narodowy wyceniony przez Światową Żydowską Organizację ds. Restytucji Mienia (WJRO, World Jewish Restitution Organization) na 300 miliardów dolarów. A żydowski ruch roszczeniowy otwarcie wzywa do jak najszybszego odebrania mienia żydowskiego z rąk władz administracyjnych w Polsce, nawet za cenę tzw. specjalnego wynagrodzenia, tj. przekupując polskich polityków. Jakby tego było mało, rząd polski wspiera dyplomatycznie Izrael np. na forum ONZ i, wbrew wspólnemu stanowisku Unii Europejskiej, wstrzymuje się w głosowaniach nad środkami ochrony dla masowo mordowanych przez izraelskich snajperów Palestyńczyków. Więcej, w bulwersujący sposób, jako że przebieg procesu legislacyjnego brakiem dyskusji oraz szybkością procedowania przypominał sejm niemy z 1717 roku oraz sejmy rozbiorowe z 1773 i 1793, znowelizował w polskim parlamencie ustawę o IPN. Wygląda to na symboliczne zrzeczenie się suwerenności w 100. rocznicę odzyskania niepodległości… Czy rzeczywiście ma być tak, jak chcą np. Ignacy Karpowicz lub John le Carré, piszący, że: – Każdy dobry uczynek (prędzej czy później) będzie należycie ukarany?! Warto zauważyć, że wskutek nieadekwatnej do potrzeb i nieskutecznej polityki zagranicznej Polska znalazła się w stanie geopolitycznego podporządkowania i krytycznego zagrożenia dla istnienia Państwa poprzez uległość wobec roszczeń oraz wielu innych niebezpieczeństw płynących szczególnie z zależności niemiecko-brukselskich oraz amerykańsko-żydowskich. Ustawa 1066 o „bratniej pomocy” nie tylko nie została anulowana, ale jej nowelizacja stworzyła możliwość pobytu obcych wojsk podczas pokoju np. w celu ochrony istniejącego reżymu oraz ewentualnego militarnego przeciwdziałania próbom odzyskania pełnej niepodległości. W takiej sytuacji specyficzny kontekst tworzy nowy projekt przepisów o posiadaniu broni palnej, która faktycznie prowadzi do niemal całkowitego rozbrojenia polskiego społeczeństwa. Oby dowcip z pierwszych miesięcy urzędowania „dobrej zmiany”: – Gdzie leży Polska? NIGDZIE! Za to stoi dumnie wyprostowana! – nie nabrał złowróżbnego znaczenia!
Jak podobno zwykł mawiać pewien amerykański polityk, działający na początku XX wieku, Hiram Johnson, Prawda jest zwykle pierwszą ofiarą. Postmodernizm, dekadencki stan głębokiego kryzysu moralności, cywilizacji, nauki i kultury europejskiej, trwający od co najmniej stu lat, metamorfizuje społeczne systemy wartości. Skażeni nim ludzie preferują w sferze komunikacji społecznej posługiwanie się przede wszystkim postprawdami (post-truth), czyli fałszem, dezinformacją, zmyśleniami, manipulacją i kłamstwem, i traktuje tę sytuację jako coś oczywistego i normalnego. Prowadzi to w konsekwencji do toksycznego skażenia moralnego i etycznego zanieczyszczenia środowiska komunikacyjnego człowieka nieprawdą, zatarcia aksjologicznych granic wartości i rozmywania wzorców postępowania. Ks. Józef Stanisław Tischner w książce pod tytułem „Historia filozofii po góralsku” zgodność faktów z rzeczywistością w ujęciu komunikacyjnym usystematyzował w trzech formach: stadium podstawowe – prowda, jakościowo wyższe stadium, poparte zapewnieniem, poniekąd certyfikowane – scyro-prowda, oraz stadium zaprzeczenia, falsyfikacji, zanegowania – g...wno-prowda. Niestety, to co w mediach współczesnych dominuje, i jest w sposób ciągły serwowane jednostce oraz społeczeństwu, to informacyjna papka, trzeci stan prawdy, czy, jak ostatnio dowcipkują w europarlamencie w nawiązaniu do niemiecko-francuskiego tandemu i podziału na równych i równiejszych, gdzie ci pierwsi, manipulując drugimi, z faktów robią non stop scheiße and merde. Tym podsumowaniem kończę ten nieco obszerniejszy esej, będący próbą uświadomienia negatywnych konsekwencji podmieniania i inwersji społecznych systemów wartości dla funkcjonowania zbiorowości jako całości, oraz zapraszam do lektury przyszłego tekstu.
Z Obserwatorium Społecznego przy EUR (Erasmus Universiteit Rotterdam):
John van der Zant
Polskie reparacje wojenne, sojusze, pakty i inne
27 czerwca 2018 roku w trybie ekspresowym polski parlament znowelizował ustawę o IPN. Za głosowało 388 posłów, przeciw było 25, a pięciu wstrzymało się od głosu. Wcześniej Sejm odrzucił wszystkie poprawki zgłoszone przez opozycję. Tą opozycją była głównie partia Kukiz’15.
Rządowa nowelizacja ustawy o IPN – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu oraz ustawy o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary była rozpatrywana w trybie pilnym.
Zakładała uchylenie w całości m.in. art. 55a uchwalonej w styczniu przez Sejm noweli o IPN; przepis ten stanowił, że każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne – będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech.
Zgodnie z art. 55a, taka sama kara grzywny lub więzienia groziła za „rażące pomniejszanie odpowiedzialności rzeczywistych sprawców tych zbrodni”.
Projekt noweli w środę wpłynął do Sejmu. Zmiany uchylają także art. 55b ustawy o IPN, który głosił, że przepisy karne mają się stosować do obywatela polskiego oraz cudzoziemca – „niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia czynu”.
Trzeba tu przypomnieć, że pierwotna nowelizacji ustawy o IPN została uchwalona 18 stycznia 2018 roku i zakładała karanie tych, którzy oskarżają Polaków o zbrodnie holokaustu.
Po nowelizacji ustawy kar za obrzucanie błotem Polski już nie ma.
Po uchwaleniu ustawy, po jej podpisaniu przez prezydenta Andrzeja Dudę, wspólną deklarację ogłosili premier Mateusz Morawiecki i premier Izraela Benjamin Netanjahu (deklarację publikujemy na str. 12 – red.).
Po jej przeczytaniu można zadać pytanie obu premierom, czy aby o czymś nie zapomnieli? A gdzie się podziało 300 miliardów dolarów, o których cały czas mówiono i dla wyegzekwowania których Kongres USA uchwalił ustawę numer 447, która to zobowiązuje rząd USA do wymuszenia na Polsce wypłaty reparacji dla Żydów? Już ponad tydzień minął od czasu nowelizacji ustawy o IPN i o tych olbrzymich pieniądzach żaden z przedstawicieli rządu polskiego się nie wypowiada.
Ksiądz Bronisław Bozowski jest autorem takiego powiedzenia, które stało się bardzo popularne, że „Nie ma przypadków, są tylko znaki”. A jakie są to znaki? Ja bym powiedział, że niecałe dwa miesiące temu rząd polski z radością przyznał największemu na świecie bankowi inwestycyjnemu JPMorgan na szybkie zainstalowanie się w Polsce 20 mln zł. Bank JPMorgan zajmuje się zarządzaniem pieniędzmi. Również od marca bieżącego roku spada wartość złotówki wobec głównych walut światowych, takich jak euro, dolar amerykański, frank szwajcarski. Jeśli miałoby być tak, że usytuowanie się banku JPMorgan w Polsce spowodowałoby zwiększony napływ inwestycji do Polski, czyli walut innych krajów, to w efekcie napływu tego zagranicznego kapitału złotówka winna drożeć, a nie tanieć. Wobec tego można przypuszczać, że ulokowanie się banku JPMorgan w Polsce jest w innym celu. Ulokował się on w Polsce, żeby zarządzać pieniędzmi wypłaconymi przez rząd Polski w ramach reparacji wojennych dla Żydów, które z kolei oficjalnie nazywane są odszkodowaniami w ramach mienia bezspadkowego.
My nie wiemy, na jaką kwotę reparacji zgodziła się Polska teraz w ramach tej aktualnej tury wypłat, bo przecież już raz zapłaciła Żydom odszkodowanie w latach sześćdziesiątych. Dziesięć lat temu rząd PO i premier Donald Tusk zgodzili się, by nadawać Żydom w trybie przyspieszonym polskie obywatelstwa, by ci z kolei mogli w Polsce na drodze sądowej dochodzić swoich własności. Wcześniej Polska zwróciła Żydom mienie, które było własnością organizacji religijnych.
Mamy więc kolejną już, trzecią turę wypłat reparacji. Niewątpliwie są to reparacje bardzo duże.
Gdyby były małe, to nie pojawiłby się w Polsce bank inwestycyjny JPMorgan, nie spadłaby wartość złotówki, wreszcie zapewne polski rząd nie bałby się ujawnić uzgodnionej kwoty odszkodowań. Mamy więc do czynienia z kwotą znaczną, ukrytą za jakimś tajnym protokołem.
Czekam więc na interpelację poselską Partii Kukiz’15 lub ze strony grupy posłów niezależnych. Polacy mają prawo wiedzieć, ile tym razem zapłacą. Dlaczego? Dlatego że biorąc pod uwagę powtarzalność roszczeń żydowskich, można założyć, że następne na pewno powtórzą się w perspektywie 10, 20 lat, i tak dalej. Te byłe i te kolejne wypłaty powinny być potraktowane przez przeciętnego Polaka jako forma zastrzyku uodparniającego przed następnymi tego typu roszczeniami, aż do momentu kiedy następne roszczenia, kiedyś w przyszłości, ze strony Żydów nie będą robić żadnego już wrażenia.
Ale to nie wszystko. Ukrycie kwoty wypłat reparacji dla Żydów i wagi nacisków ze strony USA przed Polakami powoduje, że ci ostatni nie mają prawidłowej oceny co do skutków uczestniczenia Polski w II wojnie światowej po stronie koalicji antyhitlerowskiej.
Okazuje się bowiem, że fakt uczestnictwa Polski po stronie Aliantów, łączący się z poniesieniem olbrzymich strat w ludziach i w kapitale materialnym, nie ma znaczenia. To z kolei powinno wzbudzić pytanie o to, czy Polska powinna uczestniczyć w przyszłości w jakichkolwiek koalicjach i wojnach? Polska, wychodząc z założenia, że uczestnictwo w koalicji z USA da jej jakąś wzajemność i ochronę ze strony Stanów, nic nie otrzymała. Polska zapłaci za uczestnictwo w koalicji, w czasie konfliktu stając po stronie USA, i zapłaci również już po konflikcie, tak jakby była po przeciwnej stronie USA. Ustawienie się przez Stany wyraźnie po stronie mniejszości etnicznej dawnych obywateli Polski, stawia pod znakiem zapytania sens zawierania umów partnerskich z USA, ale nie tylko USA, bo i układów z każdym innym dużym krajem, który może się odwrócić i przyjąć stanowisko korzystne dla mniejszości etnicznej.
Innym aspektem reparacji wojennych dla Żydów jest kwestia mniejszości etnicznych. Otóż wymówką dla Niemiec hitlerowskich, w celu zajęcia Czech i później wojny z Polską, było uciskanie mniejszości niemieckiej mieszkającej w Polsce. Kiedy Roosevelt, Churchill i Stalin rozmawiali na kolejnych konferencjach pokojowych o granicach państw europejskich już po zakończeniu II wojny światowej, mieli na uwadze to, że przyczyną rozpoczęcia wojny światowej była wymówka dotycząca obrony mniejszości etnicznych, wobec tego zadecydowano o utworzeniu państw narodowych, w efekcie czego nastąpiło olbrzymie przemieszczenie ludności. Dzisiaj Niemcy, którzy najlepiej powinni wiedzieć, co było przyczyną drugiej wojny światowej, są największymi specjalistami od przyjmowania i rozmieszczania imigrantów w Europie. I znowu Niemcy najbardziej krzyczą w obronie mniejszości. Są ich obrońcami. Paradoks.
Żydzi, dzięki decyzji premiera Tuska, otrzymali prawo nabywania obywatelstwa polskiego tak zwaną przyspieszoną ścieżką. Historia się może powtórzyć i mniejszości mogą stać się wymówką do nowych konfliktów. Są tworzone nowe precedensy prawne i nowe fakty co do wypłat odszkodowań dla mniejszości etnicznych, pomimo tego że Żydzi byli obywatelami polskimi i powinni być traktowani na równi z pozostałymi etnicznymi Polakami, tubylcami. Aktualna wypłata odszkodowań dla Żydów ustanawia paradoks, że mniejszości etniczne zamieszkałe na terenie Polski czy jakiegokolwiek innego kraju europejskiego mają większe prawa niż etniczni mieszkańcy danego kraju, w tym wypadku Polacy. Wobec tego ważne jest, by Polacy byli poinformowani o wszelkiego rodzaju umowach ze stroną żydowską, ponieważ tego typu umowy mogą być wykorzystywane i przez inne mniejszości, i grupy imigrantów.
I znowu tutaj pojawia się pytanie o to, jakie prawa, jaką politykę należy ustanowić i prowadzić w świetle napływających nowych grup imigrantów? Czy wobec tego nie należałoby znaleźć odpowiedzi na pytanie, czy nie lepiej byłoby kosztem mniejszego wzrostu gospodarczego ograniczyć przyjmowanie imigrantów, żeby zabezpieczyć się przed ewentualnymi negatywnymi skutkami dla danego kraju, które mogą pojawić się w perspektywie kilkudziesięciu lat?
Skutki przyjmowania dużych grup imigrantów mogą zagrozić egzystencji danego kraju. Jeśli tajne porozumienia i ustalenia między rządem polskim a rządem izraelskim nie będą ujawnione, to indywidualni wyborcy nie będą mogli podejmować prawidłowych, świadomych decyzji w czasie wyborów, będą zgadywać, polityka krajowa będzie zgaduj-zgadulą.
My wiemy, że decyzja o reparacjach została podjęta w warunkach przymusu, ponieważ z drugiej strony Niemcy wymuszają na Polsce przyjęcie waluty euro. Polski wyborca nie wie więc, co może być dla Polski gorsze, czy przyjęcie waluty euro z konsekwencją kontroli Niemiec nad polskim systemem finansowym, czy też opłacanie się USA i Izraelowi za ochronę przed Niemcami i Rosją ze wszystkimi tego konsekwencjami, których część dyskutowana była powyżej. Przy tym nie wiemy, czy i tak Niemcom nie uda się wymusić na Polsce przyjęcia euro.
Uczciwa informacja o skali reparacji dla Żydów jest wyborcy polskiemu niezwykle potrzebna.
Janusz Niemczyk
Pokazano Polakom ich miejsce
Przedstawianie ingerencji Izraela w polskie prawo jako zwycięstwa polskiej polityki to miara tego, czym dzisiaj jest Polska i jaka jest polska podmiotowość, to potwierdzenie tych szczerych opinii, że to ch-d- i kamieni kupa. W komentarzach gazet żydowskich przegłosowana w trybie stachanowskim nowelizacja ustawy o IPN przedstawiana jest jako zwycięstwo Netanjahu i sukces Izraela; „Polska się ugięła pod naszym naciskiem; Polska nie będzie nam mówić, co możemy, a czego nie”.
Polska została upokorzona. Można to ubierać kwiatami i okraszać morzem ładnych słówek, ale taka jest prawda. Pokazano Polakom gdzie ich miejsce.
Każde zwycięstwo ośmiela i zachęca by iść za ciosem, teraz na tapecie będzie kolejna ustawa (a może jest to już ustawka), która odda organizacjom żydowskim „mienie bezspadkowe” – w naturze i w gotówce.
Sprawa nie jest tutaj prosta, bo w końcu Żydzi to nie monolit i o pieniądze można się nieźle pokłócić. Będą więc negocjacje, ile wezmą polscy, ile amerykańscy, jak to będzie ułożone. A że będzie, to w tej chwili nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Podwieszenie polskiej polityki pod amerykańsko-żydowską hegemonię skutkuje właśnie tym. Zero geopolitycznego lewarowania, zero szacunku dla własnego narodu.
Patrząc na styl, w jakim poprawka została przeprowadzona, można odnieść wrażenie, że w bantustanach było lepiej, więcej pozorów suwerenności.
Posłowie zostali zignorowani, pokazano im, gdzie ich miejsce.
Śmieszne jest w tym i to, że polska ustawa była wzorowana na podobnych ustawach izraelskich, które zabraniają podważania oficjalnej wersji przebiegu zagłady Żydów. Ustawy takie obowiązują też (za sprawą Żydów) w wielu krajach Europy, na przykład w Austrii. Tam to właśnie przez 13 miesięcy (z trzyletniego wyroku) siedział w więzieniu Brytyjczyk David Irving, za to że zaprzeczał holokaustowi. Jak widać, w takich przypadkach „swoboda badań naukowych” nie obowiązuje i tutaj kara więzienia nie wzbudza protestów.
Smutne to wszystko i żałosne.
Jakże daleko od naszych aspiracji i marzeń odbiega to, co w Polsce dzisiaj się dzieje. Jakże smutne jest to, że tak mały odsetek Polaków ma ochotę na to, by Polska była niepodległa i podmiotowa, by kształtowała politykę w swoim regionie; reszcie wystarcza pełna lodówka, dobry szef w pracy, fajny niemiecki samochód i ewentualnie jeszcze częste wypady do ciepłych krajów. Bo czegóż więcej od życia wymagać?
Są jeszcze jakieś inne problemy?
***
No proszę, wreszcie zlikwidowano to napięcie, które przecież tak bardzo szkodziło nastrojowi przy grillu. Ale wiadomo, to Putin chciał nas skłócić, rozbić „Rzeczpospolitą przyjaciół”. To dzięki naszym kolegom Żydom każdy Polak w Polin będzie wielkie panisko, a robić na niego będą imigranci ze Wschodu.
Aż się dziwię, że prezydent Duda nie chce zapisać w konstytucji wiecznej przyjaźni między naszymi bratnimi narodami...
Z pewnością przyjdzie jeszcze na to czas.
Andrzej Kumor
Dał nam przykład Kossakowski jak blagować mamy
To straszne, jak historia naszego nieszczęśliwego kraju się powtarza! Ale jakże ma się nie powtarzać, skoro od ponad 300 lat jest on rządzony przez agentów? Zaczęło się to wkrótce po „potopie” szwedzkim. Trwał on zaledwie pięć lat, ale doprowadził do dewastacji kraju porównywalnej z II wojną światową. W rezultacie pojawiła się w Polsce warstwa społeczna, której przedtem nie było, to znaczy – szlachta-gołota. Byli to ludzie pozbawieni wszelkich środków utrzymania, ale posiadający prawa polityczne, które bardzo szybko nauczyli się komercjalizować. Na tej pożywce „jak grzyb trujący i pokrzywa” rozwijał się jurgielt, czyli agentura, gotowa za pieniądze wynająć się każdemu. Korzystały z tej sposobności ościenne mocarstwa gwoli utrzymania w Polsce anarchii, która w końcu doprowadziła do rozbiorów. Przed II rozbiorem, z inspiracji imperatorowej Katarzyny, w 1792 roku jurgieltnicy w miasteczku Targowica ogłosili konfederację, pod hasłami obrony wolności, zagrożonej przez Konstytucję 3 maja. Chodziło między innymi o to, że jedna z uchwał Sejmu Czteroletniego pozbawiała szlachtę-gołotę prawa głosowania na sejmikach, czyli prawa wybierania posłów. Gwarantką przywrócenia wolności mianowała się Katarzyna, co targowiczanie skwapliwie uznali, a wyrazem tych gwarancji było „wkroczenie” wojsk rosyjskich. Od tamtej pory Rosja nigdy już na Polskę nie „napadła”, tylko zawsze do niej „wkraczała” – ostatnio 17 września 1939 roku. „Wkroczywszy” Rosjanie zlikwidowali wszystkie utworzone przez konstytucję z 1791 roku organy państwowe, a do Targowicy – bo taka nazwa ustaliła się już wtedy – przystąpił król Stanisław August. Do Petersburga udała się specjalna delegacja, by podziękować Katarzynie za udzieloną pomoc i poprosić o ustanowienie strategicznego partnerstwa Rosji z Polską. Ustanawianie tego partnerstwa Katarzyna rozpoczęła od zawarcia w styczniu 1793 roku traktatu podziałowego, na mocy którego zachodnie województwa Rzeczypospolitej przypadły Prusom. Katarzyna zaś zwołała do Grodna Sejm, który zatwierdził traktat podziałowy, dokonując jednocześnie na rzecz Rosji cesji polskiego terytorium, obejmującego 250 tysięcy kilometrów kwadratowych. Niektórzy posłowie mieli moralne skrupuły, bo wcześniej złożyli uroczystą przysięgę, że nie oddadzą „ani cząsteczki” polskiego terytorium, ale uspokoił ich i niejako rozgrzeszył ksiądz biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski, tłumacząc, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo przecież Rosja nie domaga się jakichś „cząsteczek”, tylko ogromnych kawałów polskiego terytorium, a przysięga o takich wielkich obszarach nie wspominała.
Ta perswazja księdza biskupa Kossakowskiego jest bardzo podobna do propagandy sukcesu, jaką rozpętali rządowi klakierzy pod dyktando pana premiera Mateusza Morawieckiego po środowej nowelizacji wcześniejszej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Przypomnijmy, że ustawa ta została uchwalona w 1998 roku, a na sugestię „strony żydowskiej” Sejm wprowadził do niej art. 55, przewidujący kary za tzw. kłamstwo oświęcimskie, to znaczy – wszelką próbę podważania zatwierdzonej przez Żydów wersji historii II wojny światowej. Nikt wtedy przeciwko temu nie protestował, nie twierdził, że przepis ten zagraża swobodzie badań naukowych, czy wolności słowa. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, bo wkrótce nastąpiła ścisła koordynacja żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, w następstwie czego Polska została uznana za zastępczego winowajcę tak zwanego holokaustu. Pojawiły się tak zwane przejęzyczenia o „polskich obozach zagłady”, i to nie tylko w prasie, ale nawet w przemówieniu prezydenta USA Baracka Obamy. W tej sytuacji przedstawiciele obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm w styczniu br. przeforsowali nowelizację ustawy o IPN z 1998 roku, dodając do niej art. 55 A, przewidujący kary za używanie określenia „polskie obozy zagłady” i temu podobne sformułowania.
Nowelizacja ta – jak przyznał wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki – była konsultowana z izraelską ambasadą – ale kiedy ustawa została już uchwalona, właśnie izraelska ambasadoressa krzyknęła: „gewałt!”. Skoro ambasadoressa krzyknęła: „gewałt!”, to „gewałt!” krzyknął cały Izrael. Jak Izrael krzyknął: „gewałt!”, to cała diaspora też krzyknęła: „gewałt!” – a skoro diaspora tak krzyknęła do Departament Stanu USA, też krzyknął: „gewałt!” – zarzucając Polsce brutalne dławienie swobody badań naukowych i wolności słowa. Słowem – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie i strona żydowska postanowiła położyć kres próbom naruszenia swego monopolu na kreowanie historii świata, a wykonanie zleciła Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, który podjął się tych czynności w podskokach. Senatorowie i kongresmani podpisywali listy protestacyjne, Departament Stanu ostrzegał Polskę, że jak się nie posłucha, to narazi na szwank swoje interesy strategiczne, prezydent Trump podpisał ustawę 447 JUST, na podstawie której USA przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by żydowskie roszczenia majątkowe zostały zrealizowane do ostatniego centa, słowem – poruszone zostały Moce niebieskie i piekielne. Ale rząd się ociągał, więc w końcu głos zabrało Międzynarodowe Stowarzyszenie Adwokatów i Prawników Żydowskich. Stało się jasne, że żarty się skończyły, toteż na 27 czerwca zostało wyznaczone nadzwyczajne posiedzenie Sejmu. Miało być ono poświęcone holokaustowaniu śmieci, ale z inicjatywy premiera Morawieckiego zostało poświęcone nowelizacji niedawno znowelizowanej ustawy o IPN. Sejm uchwalił tę nowelizację w tempie stachanowskim, przeprowadzając trzy czytania i głosowanie w ciągu niecałych dwóch godzin, Senat ekspresowo ją zatwierdził, a prezydent Duda w podskokach podpisał. Nowelizacja polegała na wykastrowaniu art. 55 A z wszelkich kar, więc premier Morawiecki wyjaśnił, że teraz będziemy się chandryczyć na drodze cywilnej. Pośpiech zaś wynikał stąd, że Nasz Strategiczny Przyjaciel, a już wkrótce – być może Lord-Protektor – czyli Beniamin Netanjahu, zawiadomił, że wspólną konferencję z tubylczym premierem Morawieckim może rozpocząć nie później niż o godzinie 18.00. Na takie dictum wszyscy dostali wzmożonego popędu, bo pojawiły się pogłoski, że jak zdążą, to prezydent Duda zostanie dopuszczony do pocałowania prezydenta Trumpa, i to nawet w rękę. Z takiego zaszczytu nie pozwala nam zrezygnować przyrodzona godność narodowa, no i oczywiście – racja stanu. Dzięki temu Żydzi będą mieli realizację roszczeń i monopol na kreowanie historii, a prezydent Duda – przyjemność ze zrobienia... no, mniejsza z tym.
Rządowi klakierzy otrąbili kolejny sukces, uzasadniając go podobnie, jak to ongiś robił ksiądz biskup Kossakowski, wychwalając pod niebiosa pana Mateusza Morawieckiego, który prawdopodobnie został wytypowany przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego na premiera rządu, by sprawnie przygotował nasz nieszczęśliwy kraj do żydowskiej okupacji. Zgodnie z przepisem na gotowanie żywcem żaby, wszystko trzeba robić powoli, a wtedy delikwent, wszystko jedno – żaba, czy cały naród – niczego nie zauważy, no a potem będzie już za późno.
Stanisław Michalkiewicz
Strachy na Lachy. Nie z nami takie numery! (felieton optymistyczny)
Polacy nigdy politycznie strachliwi nie byli. Przeciwnie, często podejmowaliśmy niepotrzebne, wydawałoby się, ryzyko, gdy obiektywnie patrząc, realnych szans na osiągnięcie sukcesu nie było. Dotyczyło to jednak zawsze działań obronnych. Przykładem są nasze powstania z warszawskim włącznie.
Przekonywali się o tym nasi zaborcy, szczególnie Rosjanie. „Poliaki buntowszczyki” mówili. Po wojnie, kiedy nasi pożal się Boże zachodni „sojusznicy” sprzedali nas cynicznie Stalinowi, też nie siedzieliśmy cicho. Wyklęci żołnierze, wypadki poznańskie (byłem tam wtedy) w 1956 roku w czerwcu, a potem przewrót w październiku, dały nam więcej wolności po ponurym dziesięcioleciu tzw. stalino-komuny. Gomułka cieszył się (niezasłużonym, niestety) zaufaniem, jako były więzień stalinowców. Śpiewano mu nawet spontanicznie „Sto lat!”. Cierpliwości dzięki temu starczyło aż do marca 1968. Jak poprzednio odesłano do Związku Sowieckiego tzw. doradców wojskowych, tak w marcu przyszedł czas na pozbycie się Żydów z eksponowanych stanowisk, które wciąż zajmowali. To spowodowało ich dobrowolny exodus z Polski.
Potem przyszły wypadki na Wybrzeżu, za które „człowiek honoru” Jaruzelski nigdy nie został rozliczony, Radom 1976 i wybuch „Solidarności” w roku 1980. Stan wojenny (Jaruzelski – jak wyżej) i w końcu zwycięstwo, choć połowiczne, w Magdalence. Od września 1939 do roku 2015, przez ponad 70 lat, mimo kolejnego opanowania Polski przez zachodnich i wschodnich najeźdźców, spokoju z nami nie mieli. Straszenie nas i represje ducha narodu nie potrafiły osłabić. Pewna swoboda była.
Czasy się zmieniły na lepsze, ale obce nam i nieprzyjazne siły działają i obecnie, tyle że w białych rękawiczkach. Niemcy, którzy rządzą w Unii Europejskiej, opanowali polskie media (kapitał) i próbują z Polski zrobić swój folwark gospodarczy. Oczywiście tym razem nie przy pomocy czołgów (podobno już się prawie wszystkie Bundeswehrze rozsypały!), ale pod hasłem obrony liberalizmu, wolności obywatelskich (którym przecież nie zagraża) i zapobieganiu „dyktatorsko-faszystowskim” rządom prawicy. To znaczy z użyciem nielegalnych wpływów lewactwa z UE, którym posługuje się nasz zachodni sąsiad. A wschodni, choć aktualnie ma dość ograniczone oficjalne możliwości, też próbuje mieszać, jak może, m.in. strasząc swoim imperializmem, który jest niestety bardzo konkretny.
Żenujące jest też, jak odsunięte przez legalne wybory siły zwane dziś opozycją, próbują raz po raz zawracać Wisłę kijem. Obecne władze są gorsze od komunistycznych, oświadczył „Bolek” na spotkaniu z niepełnosprawnymi. Słusznie zaproponowano mu materac i przyłączenie się do politycznej hucpy, bo świetnie by do tego niepełnosprawnego towarzystwa pasował! Na szczęście, protest, jak się „spontanicznie” zaczął, tak nagle w mgnieniu oka się zakończył. Na czyj rozkaz (bo taki musiał paść) hucpę zakończono? Ot, jeszcze jedna próba zaszkodzenia PiS-owi. Bo przecież nie o los niepełnosprawnych chodziło. Co dla nich zrobiła za swoich ośmioletnich rządów dzisiejsza łamiąca ręce nad ich losem tzw. totalna opozycja? Niewiele. Cynicy.
***
Strachom nie ma końca. Teraz na agendzie jest polski wyssany z mlekiem matki antysemityzm, uporczywie przez Żydów rozdmuchiwany jako przygrywka do wyciągania przez żydowską diasporę w USA ręki po mienie tzw. bezspadkowe. Racje, prawo, prawda nie mają tu żadnego znaczenia. Jak żydowskie lobby nie dostanie iluś tam milionów odszkodowań, to spowoduje wycofanie wojsk amerykańskich z Polski, nie mówiąc już o zastosowaniu, o Boże, wobec nas presji biznesowej, ekonomicznej. Na szczęście wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby Izraelici wjechali do nas na czołgach. Szykują się na Iran. Czy zamiast ww. dzieci, przed ich czołgami pójdą Amerykanie?
Ale i tak, oceniając klimat nacisków – aż strach się bać! Z kupieckiej Szwajcarii udało się coś „ofiarom holokaustu”, czyli wszystkim Żydom, coś wyrwać, bo tak się lepiej bankierom kalkulowało – ale my nie Helweci! Jakikolwiek rząd polski, np. PiS, który przestraszony bezczelnymi żądaniami poszedłby w tej sprawie na jakiekolwiek ustępstwa, podpisałby na siebie wyrok śmierci. Wystarczająco denerwujące jest dla ludu pracującego miast i wsi subsydiowanie coraz liczniejszych w Polsce miejsc pamięci, muzeów żydowskich, przez polskiego podatnika. Ich miejsca pamięci – niech oni je subsydiują! Na tym odcinku prawica (?) nie bardzo się sprawdza, niestety, co dziwi, bo przecież Żydzi zagraniczni (a w Polsce ich nie ma) w wyborach udziału nie biorą ani na wyborców wpływu nie mają. Zbytnia ugodowość w stosunkach polsko-żydowskich, zdecydowanie PiS-owi szkodzi. Sytuacja ekonomiczna obywateli od czasu zmiany władzy znacząco się poprawiła, ale są ciągle tu i tam braki (nie od razu Kraków zbudowano), a tymczasem miliony z kieszeni polskich podatników idą na Disneylandy dla Żydów!!! To beczka prochu. Co jest grane, Jarosławie Kaczyński? Where is your famous political instinct? Lech też był żydolubem, niestety.
***
Ale „wracam do domu”. Kanadyjskie wybory. Jem kanadyjski chleb, więc trzeba w nich głosować. Tradycyjnie na konserwatystów, bo krótko po przyjeździe tutaj, aby się jak najszybciej uwolnić od resztek oparów i zapachu socjalizmu, zapisałem się do tej partii. I do dziś trzymają mnie za członka. Ford jest dobry, ale myślę, że jego śp. brat byłby jeszcze lepszym ewentualnym premierem Ontario. Był bardziej wyrazisty. Rozmawiałem z kandydatem konserwatystów. Pokazałem mu legitymację i pytał o radę, jak wygrać (!). Nie mam recepty. Kandydat jest... Wietnamczykiem, i jak to się żartobliwie mówi – nikczemnej postury. Mały i uśmiechnięty. Nazywa się Adam Pham. Powiedziałem mu, co „pcham” znaczy po polsku. Pchaj się, miły bracie, po sukces. Skrytykowałem też jego kraj. W czasie wojny zabili 56 tys. żołnierzy USA, żeby się dobić socjalizmu. Ilu Wietnamczyków zginęło – kto policzy? A teraz uciekają, gdzie się uda. Np. w Polsce jest ich sporo (tanie bary, handel odzieżą). To samo we wschodnich landach niemieckiej, dawnej NRD. Moim zdaniem, ta nierozumna walka z demokracją typu amerykańskiego wynikała z różnic w azjatyckiej mentalności. Oni lubią reżimy. Liczy się zbiorowość, a nie jednostka, czego dobrym przykładem są Chiny. Korea Północna? Tu przymus.
Kanadyjskie – ontaryjskie wybory już za nami. Dodam tylko, że gdyby w moim rejonie startował jakiś rodak czy rodaczka, to mimo politycznej afiliacji na nich bym głosował niezależnie od partii. Ale tak nie było. Poparłem pana Phama.
Szkoda Piotra Milczyna. To nie mój okręg, ale on reprezentował Polonię od lat. Szkoda, że liberał. Taka była „stara” Polonia. Dopiero myśmy antysocjaliści, zmieniliśmy tendencje.
Pożyjemy, zobaczymy, jak będzie.
Ostojan
Toronto, 8 VI 2018
Zbrojne ramię partii rządzącej
Coraz więcej pustosłowia i coraz liczniejsze nonsensy w działaniu i decyzjach odnoszących się do dnia dzisiejszego i przyszłości – oto, na co „Dobra zmiana” naraża swoich fanów.
W sumie idzie wytrzymać, mimo iż serce krwawi mocniej niż przed rokiem, a poziom fascynacji „dobrą zmianą” obniżył się do pułapów irytująco, powiedziałbym, niskich. Niemniej, nawet gdy zadufanie do rządzących dobrozmienników nie maleje jeszcze w sposób widoczny sondażowo, bez cienia wątpliwości kurczy się dobra wola rządzonych. Są powody, boć wszystko na tym załganym świecie powinno mieć – i ma, zapewniam – jakieś granice. Tym bardziej załganie. Wystarczy poczekać, a każdy dzban swoje ucho straci.
Diabła tam dzban, bo rzecz jest arcypoważna: otóż wyciągać Polakom pieniądze i finansować za nie działalność ludzi, którzy Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności. Himalaje nieodpowiedzialności, powtarzam, w biegu na Księżyc. Wspólnota odporna na tresurę medialną i nieskażona anomią, takich rządzących, w imieniu wspólnoty dopuszczających się podobnych nieprawości, zmiotłaby ze sceny w tydzień. Najdalej w dwa. Ale po kolei.
Fakt, że Cimoszewicz Włodzimierz, czy tam Tomasz, wypowiadają się publicznie na jakikolwiek temat, zaś media udostępniają im czas antenowy, to jedno. To, że tak wielu Polaków nadal słucha ich i innych cimoszewiczopodobnych, to drugie. To pierwsze dowodzi, że prawo do wolnego słowa często bywa nadużywane i że brak Polakom refleksji, komu i z jakich przyczyn nie powinniśmy udzielać prawa kształtowania przestrzeni wspólnej. To drugie świadczy, że dekady tresury medialnej wypadają efektywnie ponad wytrzymałość ludzi przyzwoitych, zaś era tresury podtrzymującej wciąż trwa, mając się znakomicie.
Przykłady działań z zakresu tresury podtrzymującej możemy zaobserwować przy okazji ataku medialnego na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, dra Jarosława Szarka, zdaniem którego Instytut stał się „pierwszą ofiarą” nowelizacji ustawy o IPN, nie mając przy tym „wpływu na ostateczny kształt przyjętych rozwiązań prawnych”. Po takim dictum „głowy” prezesa mają jakoby domagać się i premier Mateusz Morawiecki, i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Tymczasem mnie wydaje się, a żadnej weryfikacji do tego nie trzeba, że w istocie chodzi o stanowisko wiceprezesa IPN, szefa Biura Poszukiwań i Identyfikacji, prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który w kwietniu tego roku, występując w czasie konferencji Instytutu zatytułowanej: „Kto już ma swój grób, a kto jeszcze czeka…”, zaznaczył, że przerwanie ekshumacji w Jedwabnem spowodowało, że zbrodnia z 1941 roku nie została wyjaśniona, i że w tych okolicznościach „zawsze będzie wracała”, w związku z czym prace powinny być jak najszybciej wznowione i zgodnie z prawem doprowadzone do końca. Ponoć gdy prof. Szwagrzyk skończył wypowiadać tę kwestię, uda Atlantów podtrzymujących sklepienie niebieskie nad Tel Awiwem aż zadrżały.
Ale to był dopiero początek. Gdy bowiem przed tygodniem mniej więcej, przełożony wiceprezesa Szwagrzyka publicznie podzielił tamtą opinię, dodając, że Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN jest „organizacyjnie i logistycznie gotowe” na wznowienie prac, wspomnianym Atlantom znad Tel Awiwu uda zadrżały ponownie i dużo mocniej, a mówią, że z tego wysiłku parę tamtejszych Kariatyd aż poprzysiadało sobie na piętach.
Nie dziwota, że w takich okolicznościach przyrody nadwiślańskiej, Grabowski Jan, profesor znany z należytego badania historii, siodła konia, którego Polacy wciąż nader grzecznie karmią mu i poją, a następnie dosiada zwierzę, i na nakarmionym i napojonym przez nas koniu, czy tam w siodle, czuje się najpewniej w świecie, oznajmiając, że: „IPN to zbrojne ramię partii rządzącej na terenie historii”. Czyim ramieniem zbrojnym byłby zatem sam Grabowski Jan, czy Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, czy w ogóle środowisko skupione wokół Muzeum Historii Żydów Polskich, czy wreszcie gagatki z nadwiślańskiej wersji „Zakonu Synów Przymierza” – tego pozwolę sobie nie artykułować. Bo przecież nie ramieniem zbrojnym Mosadu? Dla Schudricha choćby: „Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak”. Wątpię, by Mosad był choćby podobnego zdania. Rozstrzygnięcie albowiem, kto zabił, kiedy zabił, gdzie zabito oraz ilu zginęło, a także jakie narzędzia zadawania śmierci przy tej okazji wykorzystano, to dla służb izraelskich były i są kwestie priorytetowe. By tak rzec: najpriorytetowsze.
Powtarzam: wysuszać Polakom portfele, dobra zmiano, finansując za pieniądze polskich podatników działalność person, które Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności w biegu na Księżyc po pierwsze, zaś powód do niechęci, zniechęcenia, a wreszcie i ostracyzmu wyborczego, to po drugie. Źle skończycie, panie i panowie, ponieważ źle postępujecie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Śmierdzi mi
W ubiegłą sobotę płynąłem kajakiem po Credit River, w oparach unoszącego się nad wodą słodkiego zapachu marihuany z pobliskiego festiwalu „ludowego”. Lud, zwłaszcza ten młody, nie czeka na październik, by się publicznie ujarać, no bo wiadomo, że już dzisiaj patrzy się przez palce... Będziemy więc za sprawą naszych dzieciuchów odgrywających „na scenie” parlamentu dojrzałych polityków „rekreować się” marihuaną. Tak jakby mało było kłopotów przed tym krajem, tak jakbyśmy nie mieli większego zmartwienia. Są „w tym temacie” trzy rzeczy:
Pierwsza rzecz, generalnie uważam, że narkotyki powinny być legalne – tylko że nie w tak zdziecinniałym społeczeństwie, gdzie ludzi od małego przyzwyczaja się do nieodpowiedzialności za siebie samych, a kultura masowa propaguje użycie na maksa jako normę zachowania „dzieci i młodzieży”, zaś administracja państwowa nieprzyjemnymi skutkami owego użycia obarcza nas wszystkich. Legalne narkotyki, podobnie jak brak limitu prędkości na autobahnach, są dla dorosłych, dojrzałych ludzi, potrafiących wymagać od siebie i ponosić konsekwencje własnego działania. Niestety, w Kanadzie (i nie tylko) mamy (zwłaszcza w miastach) społeczeństwo dużych dzieci typowe dla gasnącego słońca imperiów „schodzących”.
Druga rzecz, legalizacja ziela, gandzi, trawy, czy jak to tam jeszcze zwano, rzuca nas na głęboką wodę, bo policja nie wie, jak i czym sprawdzać „upalenie” kierowców (i nie tylko), zwłaszcza w przypadku niepalaczy, czyli osób „po spożyciu” napojów, ciasteczek etc., a także co zrobić z biernymi palaczami z drugiej ręki – którzy mają we krwi THC, bo przebywali w zadymionym pomieszczeniu...
Trzecia rzecz to hodowla na własne potrzeby – o ile w domach prywatnych jest wolnoć Tomku w swoim domku, o tyle w blokach mieszkalnych stwarza cały wachlarz problemów „sąsiedzkich”, nie mówiąc już o wykorzystywaniu zryczałtowanej energii elektrycznej czy cieplnej na rzecz marihuanowej „szklarni”. Słowem, zafundowano nam problemy, które dzielni politycy będą teraz rozwiązywać latami, „konsultując” nas społecznie, powołując komisje oraz teamy ekspertów – będą mogli się wykazać i strzyc nas dalej w najlepsze.
Andrzej Kumor
„Oczko misiu się odkleiło”
„Oczko misiu się odkleiło” – tak w filmie Barei komentowano pewien incydent. Tymczasem różne gazety tabloidowe krajowe i zagraniczne używały sobie ostatnio na premierze Kanady Justinie Trudeau w związku z rzekomym odklejeniem brwi podczas konferencji prasowej. Wychodziłoby na to, że premier nasz na pewne okazje wizerunkowe zakłada sobie bardziej krzaczaste brwi „męskie”, a pod nimi ma takie przerzedzone, mało stanowcze, które trudno mu marszczyć. Justin Trudeau nie tyle więc jest premierem Kanady, lecz gra rolę premiera – z lepszym lub gorszym skutkiem, w Indiach na pewno z gorszym...
Podczas konferencji prasowej po szczycie G-7 zdecydował się na stanowczość, co nie przypadło do gustu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Trump stwierdził, że Trudeau jest jak dziecko i przy starszych mówi co innego, a pyskuje, dopiero jak odejdzie na bezpieczną odległość. Wtedy wyżali się i obszczeka.
Nie ma w tym nic dziwnego, po prostu nasz premier raz gra jedną rolę, a raz występuje w innej.
Niestety, nie zawsze dobre aktorstwo szefa kanadyjskiego rządu może nas bezpośrednio dotyczyć. Bo „nielubienie” Kanady w Waszyngtonie przekłada się wprost na gorsze pozycje negocjacyjne. Kanada nie ma wiele możliwości manewru w stosunkach z USA; jesteśmy podpięci do tego misia niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie. Nasz potencjał wojskowy i ekonomiczny w porównaniu z amerykańskim jest nieduży. Trudno nam też pozwolić sobie na lewarowanie amerykańskich wpływów zwracaniem się ku Pacyfikowi, Rosji czy Unii, ponieważ amerykańscy koledzy kontrolują w tym kraju praktycznie wszystko. Możemy ugrać tyle, na ile nam pozwolą z własnej wygody. No, niestety.
A więc, jeśli chce się dla Kanady coś ugrać, to sensownymi negocjacjami, a nie pozami. Bo niestety za groźnymi minami nie stoją konkretne atuty. Wychodzi więc śmiesznie, a nie groźnie. Tymczasem na rynku wewnętrznym owe pozy premiera podpompowały kanadyjskie ego. Z drugiej strony, warto zauważyć, że Trudeau podpadł ostatnio krytyką Izraela, więc możliwe, że ktoś postanowił skrócić mu smyczkę. W maju apelował przecież o przeprowadzenie niezależnego dochodzenia w sprawie użycia przez Izrael „nadmiernej siły” wobec protestujących Palestyńczyków, ostrzeliwanych przez żydowskich snajperów… I to również wbrew amerykańskiemu – zawsze proizraelskiemu – stanowisku.
***
Niebieska fala przeszła przez Ontario i premier Doug Ford będzie mógł pokazać, co potrafi. Szczęśliwie zastosował znany w polityce manewr, który daje mu więcej przestrzeni decyzyjnej; mianowicie zlecił kontrolę finansów prowincji. Podobno są one w o wiele gorszym stanie, niż ujawniali rządzący liberałowie. A więc, w momencie, kiedy okaże się (a z pewnością się okaże), że finanse są tragiczne, wtedy część obietnic nie będzie mogła być spełniona, a przynajmniej nie od razu. Jakoś trzeba sobie z deficytem poradzić, zwłaszcza że nie wygląda na to, byśmy mieli przed sobą jakiś rekordowy wzrost gospodarczy. Będzie więc trzeba „podejmować trudne decyzje”. Na początek Doug Ford mógłby jednak coś dla nas zrobić – na przykład reformę nauczania seksualnego w szkołach. Zobaczymy, czy Ford okaże się politykiem z ikrą, czy też będzie nową fasadą tych samych sił co zawsze. W każdym razie, można się cieszyć, że nie zostaliśmy mięsem armatnim politycznych eksperymentów NDP. A to już plus.
W nowej legislaturze Ontario zasiądą dwie młode Polki z drugiego pokolenia, Kinga Surma i Natalia Kusendova. Gratulujemy i trzymamy kciuki, by nie były tylko figurantami z tylnych ławek.
Andrzej Kumor
Zmierzch Amerykańskiego Imperium
Dziennikarze i politycy lubią porównywać Stany Zjednoczone do Imperium Rzymskiego, i pokój, jaki na początku naszej ery gwarantował Rzym i jego armie, zwany, po łacinie, Pax Romana. Natomiast dzisiaj pokój, jaki gwarantują Stany Zjednoczone, lubią nazywać, przez analogię, „Pax Americana”. Pokój rzymski trwał tak długo, jak długo trwało Imperium Rzymskie, czyli od roku 27 przed Chrystusem do roku 1453 po urodzeniu Chrystusa, kiedy to Turcy otomańscy podbili Konstantynopol dzisiaj zwany Istambułem. W tym okresie istniały dwa imperia, zachodnie z siedzibą w Rzymie, które istniało do roku 476 po Chrystusie, i Imperium Bizantyjskie z siedzibą w Konstantynopolu, dzisiaj Istambule. W sumie Imperium Rzymskie i Bizantyjskie zarządzały Europą Zachodnią, Afryką Północną i Małą Azją przez około 1500 lat. Wiele książek napisano na temat, dlaczego Imperium Rzymskie i Bizantyjskie upadło, ale jedną wspólną cechą, która spowodowała upadek tego polityczno-wojskowego i kulturalnego tworu, było, że imperium rozrosło się ponad możliwość strawienia rozległych zdobyczy w postaci ludzi o różnych kulturach i językach mieszkających w odległych krajach, których nie było możliwości kontrolowania z centrali. Trzeba się z tym faktem pogodzić i starać się trzeba, aby zmierzch Imperium Amerykańskiego był bezbolesny, czyli nie skutkiem wielkiej wyniszczającej wojny lub domowej rewolucji na skalę Rosji w roku 1917, czy też zdarzeń, jakie miejsce przy upadku Rzymu i Konstantynopola.
Na gruzach Imperium Rzymsko-Bizantyjskiego zaczęły powstawać inne imperia. Ograniczmy się do tych, które przyczyniły się do europejskich wojen, które pamiętają nasi dziadkowie i my sami, czyli do wieku dziewiętnastego i dwudziestego. Było to Imperium Angielskie, Francuskie, Rosyjskie i Amerykańskie zwane USA. Rozpad Imperium Rosyjskiego zaczął się jeszcze przed pierwszą wojną światową, pogłębił się w czasie wojny, ale na kilkadziesiąt lat jego życie zostało przedłużone przez wynalazek nowej religii zwanej marksizmem-leninizmem i stworzeniem z Rosji carów zlepek zwany ZSRS (Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich). Jak było do przewidzenia, zlepek ten funkcjonował tylko 80 lat i Rosja się skurczyła ponownie, aczkolwiek jej olbrzymie posiadłości azjatyckie i północne (Syberia) zostały nietknięte. Stany Zjednoczone od czasów pierwszej wojny światowej rosły w siłę, a szczególnie dostały zawrotu głowy w momencie załamania się sowieckiego systemu w roku 1989, zapoczątkowanego w Polsce przez ruch Solidarność. Politycy amerykańscy zaczęli wierzyć, że amerykański system zarządzania oparty na dwóch partiach politycznych, zasadniczo niewiele różniących się między sobą, jest powodem wielkości Ameryki, czyli USA. Nie zauważali jednak albo udawali, że nie widzą, że potęga naszego kraju ulega stopniowej erozji.
Stopniowa erozja potęgi amerykańskiej
Po drugiej wojnie światowej tylko dwie potęgi zostały warte zainteresowania. USA i ZSRS. Obydwie miały wbudowany w ich systemy polityczno-ekonomiczne bombę zegarową, coś w rodzaju początków nowotworu. W wypadku ZSRS nowotworem tym był system marksistowsko-leninowski, traktowany jako religia sowieckiego systemu. USA natomiast opierały swój system na ekspansji ekonomicznej i militarnej, popieranej od czasu do czasu wojną poprzez pośredników. Do bezpośredniego konfliktu między mocarstwami nie doszło z powodu śmiertelnego zagrożenia bombami jądrowymi, którymi dysponowali obydwaj szermierze, jeden demokratyczny, drugi komunistyczny. W miarę upływu czasu, jak można było przewidzieć, system komunistyczny, a raczej marksistowsko-leninowski, upadł i można powiedzieć, że wycofał się z pola walki, a raczej z konkurencji o władzę nad światem, zostawiając pole bitwy, czyli resztę świata, Amerykanom. Sukcesem tym zachłysnęły się pewne grupy polityczne w Ameryce, tak zwani neo-konserwatyści, którzy zaczęli głosić teorię, że wiek następny, czyli wiek 2100, jest wiekiem amerykańskim. Taka mocarstwowa megalomania podobała się wielu Amerykanom, którzy wolą nie pamiętać o wojnie w Wietnamie i Afganistanie. Czyli dzisiaj mamy taką sytuację, jaką mamy. Na politycznym horyzoncie nie ma człowieka, który by odważyłby się powiedzieć Amerykanom: „Trzeba żyć z pracy, nie z pożyczek, bo jesteśmy bankrutami”. Był jeden taki, nazywał się Ron Paul, który mówił podobnie, kandydował na prezydenta, ale go wyśmiano.
Przegrana wojna w Wietnamie i jej konsekwencje
Wedle mnie, USA dały się nabrać na iluzję, jaką roztaczali sowieccy marksiści, o wyższości systemu „socjalistycznego” nad kapitalistycznym. Ta iluzja była przeznaczona do użytku wewnętrznego, do otumanienia sowieckich mas, a nie dla amerykańskich polityków, którzy uwierzyli w „teorię domino”, że gdy raz jakiś kraj zostanie zarażony komunizmem, ten już jest na zawsze stracony dla demokracji. Gdyby USA nie dawały się wciągnąć w wojnę w Wietnamie i kolejne wojny w krajach „Trzeciego Świata”, finanse amerykańskie byłyby dużo zdrowsze niż dzisiaj.
Dla Amerykanów wojna w Wietnamie skończyła się 15 sierpnia 1973 roku, trwała 20 lat i kosztowała około 57 tysięcy zabitych Amerykanów, 2 milionów zabitych cywilnych Wietnamczyków i 1,3 miliona zabitych wietnamskich żołnierzy. Ekonomicznie licząc wedle wartości dolara z roku 2011, wojna w Wietnamie kosztowała USA około 1 tryliona dolarów. USA przegrały tę wojnę na trzech frontach, na froncie wojskowym, domowym i ekonomicznym. Pod koniec wojny społeczeństwo amerykańskie, szczególnie młodzież, było na progu rewolucji z powodu niekończącej się wojny, która nie miała poparcia społecznego. Ludzie przestali wierzyć w „teorię domina”. W końcu prezydent Nixon zrozumiał, że dalsze utrzymanie powszechnego poboru do wojska jest niemożliwe, zakończył obowiązkowy pobór 15 sierpnia 1971 roku. Tego samego dnia prezydent Nixon zakończył wymienialność dolara na złoto, nie będąc w stanie spłacać długów zaciągniętych na prowadzenie wojny w złocie. Od tego momentu dolar stał się tak zwaną walutą opartą na zaufaniu do rządu i systemu amerykańskiego, a nie na rzeczywistej wartości. Powstała możliwość nieskrępowanego druku pieniędzy w celu finansowania braków budżetowych związanych z następnymi wojnami. Ta możliwość stała się powszechna i nawet ubrano ją w nową nazwę: „Financial Easing”, czyli łatwość finansowania.
Dolar rezerwowy podtrzymuje imperialne ambicje
Od przegranej wojny w Wietnamie, zapał do dalszych wojen w odległych krajach zniknął na 20 lat, aż do wojny w Afganistanie, która trwa do dzisiaj, czyli 17 lat, i jej koszt jest porównywalny do wojny wietnamskiej, czyli ponad 1 trylion dolarów.
Kontynuacja wojny w Afganistanie jest możliwa z powodu zlikwidowania obowiązkowego poboru do wojska i zastąpienia go lepiej opłacanymi ochotnikami albo bardzo dobrze opłacanymi żołnierzami kontraktowymi. „Wynalazek” dolara jako waluty rezerwowej zezwala na dalsze finansowanie tej wojny, jak i szeregu innych wojen na Bliskim Wschodzie, w Iraku i Libii oraz utrzymanie baz amerykańskich w 140 krajach. Co najważniejsze, „dolar rezerwowy” tak długo, jak nie jest używany w obrocie wewnętrznym w USA, nie powoduje inflacji, jaka miała miejsce w Niemczech po pierwszej wojnie światowej, a dzisiaj w Wenezueli. Trzeba przyznać, że nie wszystkie pożyczone pieniądze idą w USA na wojsko. Z uwagi na pozbycie się miejscowego przemysłu, co spowodowało stały deficyt w handlu zagranicznym USA, od roku 1984, powstało w USA ukryte bezrobocie i wzrost świadczeń socjalnych dla tej grupy ludzi.
Tego rodzaju metoda utrzymania ładu społecznego ma na dłuższą metę skutki uboczne, jakimi są plaga narkotyków i gangów terroryzujących miasta amerykańskie oraz ponad 10 milionów nielegalnych Meksykanów, podejmujących się pracy, jaką pogardzają urodzeni Amerykanie.
Dlaczego jednak żyje się nam tak dobrze, kiedy jest tak źle?
Jednym z nas żyje się bardzo dobrze, innym mniej, ale w porównaniu do krajów Ameryki Południowej czy nawet Chin, stopa życiowa Amerykanów jest większa niż mieszkańców wielu innych krajów. To zjawisko ma miejsce z powodu życia za pożyczone pieniądze. Pieniądze pożyczają nam kraje, które kupują nasze obligacje pożyczkowe, tak zwane Federal Bonds, które wypuszcza rząd amerykański, aby pokryć niedostatki budżetowe. Dlaczego inne kraje kupują te obligacje, które nie mają pokrycia w złocie? Dlatego że jak na razie dolar amerykański stanowi tak zwaną walutę rezerwową, za którą inne kraje mogą kupić sobie ropę naftową, która jest wyceniana w dolarach. Mniejsze kraje, jak Libia i Irak, które chciały w przeszłości podważyć sprzedaż ropy za dolary amerykańskie, doświadczyły bolesnej lekcji i zmuszone zostały do zmiany ich poglądów na temat wyceniania ropy. Dzisiaj jednak sytuacja jest poważniejsza, jako że Chiny, Indie i Rosja zamierzają handlować między sobą we własnych walutach, a podobne intencje ma także Iran. Militarna interwencja w stosunku do Chin i Rosji nie wchodzi w rachubę z powodu ich potencjału nuklearnego. Nikt nie chce wojny nuklearnej, w której nie będzie zwycięzców. Natomiast istnieje jasno widoczna tendencja podważania wartości dolara przez Chiny i Rosję i jeśli im się to uda, to Ameryce będzie groził krach finansowy na miarę roku 1929 albo głębszy.
Czas na konkluzję
Mam nadzieję, że ktoś w USA zdaje sobie z tego sprawę i że istnieje w USA plan na możliwość takiej katastrofy finansowej, w której nasze oszczędności znikną z dnia na dzień. Zwykle imperia, którym grozi upadek i wewnętrzna rewolta, uciekają się do wojny, jako argumentu scalającego społeczeństwo. Zastanawiam się, kogo dzisiaj USA mogłyby względnie bezpiecznie zaatakować? Może... Iran? Ciekawe jest, że upadek Imperium ZSRS odbył się stosunkowo bezkonfliktowo. Może warto wyciągnąć z tego wnioski?
Jan Czekajewski
8 czerwca 2018 r.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…