Kanadyjski premier federalny Justin Trudeau przeprosił w imieniu rządu kolejną pokrzywdzoną w myśl dzisiejszej wrażliwości grupę, tym razem homoseksualistów w służbie publicznej, którym to robiono prawne i służbowe przykrości.
Generalnie rzecz biorąc, państwo kanadyjskie chce im wynagrodzić te złe czasy, umilając starość naszymi pieniędzmi – premier zafundował tymże ludziom 100 mln dolarów. Ten świąteczny podarek nie wiadomo jeszcze, jak zostanie rozpakowany, ale mogę się założyć, że gros otrzymają sprytni profesjonalni znawcy prawa, którzy zawsze przy tego rodzaju imprezach muszą wziąć działkę.
Przy okazji jednak nie obeszło się bez tego co zwykle, Trudeau w swej politycznej sprawności przekracza bowiem często barierę dźwięku i choć grzmot jest duży, to jednak większość „ludzi mediów” kładzie uszy po sobie, żeby się nie narażać na nieprzyjemności. Otóż pod koniec swej tyrady premier... zwrócił się do dzieci, które słuchają go po domach (ciekawym, ile dzieci przedłożyło sprawozdanie parlamentarne nad tele-cartoons?), a pośród których „są i takie, które boją się odrzucenia ze względu na swoją orientację seksualną, tożsamość płciową i jej wyrażanie”, a także „wszystkich tych, którzy są podenerwowani, zalęknieni, ale może również podekscytowani tym, co niesie przyszłość”.
– Mam dla was przesłanie miłości oraz szacunku – powiedział premier – niezależnie od tego czy odkryjecie prawdę o sobie w wieku lat 6, czy 16, czy 60, jesteście ważni dla nas!
Odkrywanie prawdy seksualnej o sobie przez sześcioletnie dzieci może się wydać jednak przesadne. Tymczasem nasza własna Julka zademonstrowała przywiązanie do płci, stwierdzając stanowczo podczas próby jasełek, że jest archaniołem Gabrielą, a nie żadnym Archaniołem Gabrielem...
I nie mam pewności, czy w obecnej sytuacji powinienem się z nią wykłócać...
Przy okazji tych politycznie poprawnych inscenizacji w kanadyjskiej Izbie Gmin, podobnie jak kiedyś w sowieckiej Radzie Deputowanych Ludowych, dochodzi do scen komicznych. Otóż podczas wspomnianego wystąpienia zakończonego owacją posłów na stojąco (również z Partii Konserwatywnej) okazało się, że jeden, David Tilson, nie wstał. Usprawiedliwiał się później nerwowo, że miał skręconą nogę w kostce. Osobiście uznałbym to za zbyt błahy powód, aby wymigiwać się od tak ważnej rzeczy...
Jak widzimy, atmosfera polityczna w naszym kraju jest ciepła i przyjemna.
Ten świąteczny nastrój trochę jednak koliduje z doniesieniami prasowymi, jakoby rząd ostatnio zaczął sobie szukać bunkra przeciwatomowego. Podczas okresowych narad przyznano, że „gdyby Ottawa stała się miastem niezdatnym do zamieszkania”, potrzebny jest jakiś atomowy schron. Dwa takie zostały wyznaczone i odkurzone z zimnowojennej patyny. Jak widać, nasi przywódcy potrafią jednak myśleć konkretnie i zdroworozsądkowo, zerkając z niepokojem na Koreę Północną i rozważając możliwe reperkusje ewentualnej wojny.
Chociaż moim zdaniem, „nawet północni Koreańczycy kochają Kanadę” i jeśli u nas spadnie jakiś atom, to tylko przez to, że czegoś nie doczytali w przekazywanych im dokumentach, oczywiście tych technicznych, a nie dyplomatycznych.
Gdy zaś już sobie tak mówimy o sprawach tego świata geopolitycznie ważnych, jedną z rzeczy również przypominających okres sowieckiej propagandy jest stosowana dziś powszechnie zasada reductio ad Putinum – cokolwiek nam się nie podoba, jest nie tak, to winien jest przeciwnik miłujących wolność narodów, imperialny rewanżysta Władimir Putin.
On ingeruje we wszystkie sprawy tego świata, rzucając nam kłody pod nogi, i to co złe się dzieje, od niego pochodzi.
Taka jest mniej więcej zasada wyjaśniająca bieg wypadków, a niedługo również klęski żywiołowe mogą być w ten sposób tłumaczone. Pamiętam, jak w PRL wszystko co złe tłumaczono Reaganem, a mój oddziałowy, przekazując mi w więzieniu paczkę żywnościową, przy każdym wyjmowanym artykule krzyczał „Reagan”; patrz Gienek, Reagan mu przysyła...
Dzisiaj zasada ta stosowana jest z powodzeniem w coraz bardziej psychiatrycznej debacie polskiej polityki, gdzie trudno nie spotkać ludzi, którzy nie byliby agentami Putina. Totalna opozycja, Tusk, „Gazeta Wyborcza” o bycie agenturą oskarża rząd PiS-u. PiS oskarża o to samo opozycję i wszystko, co jest na prawo od niego, posługując się przy tym różnego rodzaju mniejszymi pudłami rezonansowymi.
Tak więc wydaje się, że jednak coś wisi w powietrzu, bo jak tak dalej pójdzie, to bez leczenia się nie obejdzie.
Na razie żyjemy świętami, trudno ich nie zauważyć, skoro zaczęły się już w listopadzie, co jest o tyle denerwujące, że robienie zakupów żywnościowych w Walmarcie przy dźwiękach „dżingle bells” i miłej jesiennej listopadowej pogodzie stwarza wrażenie schizofrenii, ale być może to właśnie schizofrenia jest kluczem do poznania naszego dzisiejszego świata.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!