Od kilku dni jestem już w Polsce. Jest już lipiec. Przyjechałam na miesiąc. Na sierpień znów jadę do Niemiec, gdzie zarabiam, opiekując się ludźmi starszymi. W naszym miasteczku na zachodzie Polski olbrzymie bezrobocie.
Napisałam na jakimś blogu, że "Polska jest piękna, jako ziemia i jako naród" i jakiś bloger się do mnie przyczepił z komentarzami, że jestem na pewno z Tuskolandu, bo tak wychwalam Polskę. Co się dzieje w tej Polsce? Jestem szczęśliwa po przyjeździe do Polski i zawsze za nią tęsknię, gdy jestem daleko, w Niemczech.
Dzisiaj kupiłam dużo wiśni i dla każdego domownika starczy na pewno. Wiśnie już tańsze od czereśni, ale poznikały kolejki po owoce na targowisku, pewnie ludzie nie mają pieniędzy.
Pani starsza niemiecka zadzwoniła wczoraj do mnie z Hamburga. Będzie jechać na wczasy regeneracyjne do Kołobrzegu, chciałaby, żebym do niej przyjechała. Mąż jest już od maja w domu opieki w Hamburgu. Byłam u nich dwa razy. Ostatni raz w lutym tego roku. Odmówiłam, bo niedawno przyjechałam, nie na długo i za kilka dni przyjadą synowie moi kochani. Już nie mogę się ich doczekać.
W mieście spotkałam koleżankę. Jej siostra, która uczyła na moim miejscu pracy w szkole, już ma teraz coraz mniej pracy. Już uczy teraz tylko w jednej szkole. Młodzieży coraz mniej, klas coraz mniej. Mojej koleżance też nie udało się gdzieś zatrudnić. Pracowała kilka lat u dawnej koleżanki, w jej sklepie. Teraz już sytuacja inna, koleżanka musi sama wcześnie wstawać i swój towar sprzedawać.
Coraz trudniej jest zarobić w Polsce, coraz trudniej o pracę. O jakąkolwiek pracę. Mieszkamy w małym mieście, gdzie miała rozwinąć się turystyka. PGR-y zostały w swoim czasie zlikwidowane, okoliczni ludzie nie mają pieniędzy na autobus, żeby dojechać do miasta np. do lekarza. Z każdej rodziny chociaż jedno dziecko pracuje i mieszka od kilku lat w Anglii, Irlandii czy Holandii.
Kupiłam też prawie kilogram płotek, czyli rybek małych, złowionych na pewno w naszych jeziorach. Rybki były trzy razy tańsze od ryb morskich, były oczyszczone i bez łusek. Kupiłam, bo lubię je jeść, a także, żeby uszanować pracę tego kogoś, kto tak starannie te rybki oprawił.
Mąż robi teraz a la gołąbki, czyli wszystko tam jest, jak w prawdziwych gołąbkach, ale nie są zawinięte w liście kapusty. Idę smażyć rybki.
Wczoraj zadzwonił do mnie niemiecki Turek, który nas, czyli mnie i panią starszą niemiecką, zawiózł do domu. Było to w kwietniu, gdy byłam w Niemczech. Stałyśmy wtedy, z zakupami, czekając na autobus, ale były ferie i autobus nie przyjechał. Dałam mu mój telefon, gdyby taka sytuacja znów się powtórzyła.
Dawno już o nim zapomniałam, a on podobno dzwonił miesiąc temu, ale ja wtedy wyjechałam i mąż albo syn odebrał.
Zaprosił mnie wczoraj z rodziną na wrzesień lub październik. Ma dom nad jeziorem w Turcji i dużo owoców w ogrodzie. Morze blisko. Teraz jest tam razem z żoną swoją, z córką i z córki koleżanką – Polką. Zaproponował, że odebrałby nas z lotniska.
Dlaczego ja i dlaczego do mnie dzwoni? Bo ze mną można porozmawiać i tego mu brakuje. To miłe, ale jak możemy pojechać do całkiem obcego człowieka?
Chociaż była kiedyś taka sytuacja. Było to w 2006 roku chyba. Człowiek poznany przez Internet zaprosił nas do Sztokholmu. Nie zdecydowaliśmy się na mieszkanie u niego, chociaż zapraszał. Wynajęliśmy sobie jakieś w miarę tanie lokum. Byliśmy tam pięć dni, ale ten pan codziennie rano już u nas był i był wspaniałym przewodnikiem. Bez niego byśmy zginęli w tym wielkim mieście i pięciu poziomach czy piętrach kolejki podziemnej. Po wycieczce panowie – mąż z nim – pili sobie razem piwo.
Mąż mnie wygania z kuchni, najpierw chce swoje gołąbki robić, a dopiero moje ryby będę mogła smażyć. Śmieszny on jest, przecież można obok siebie wszystko robić. Kuchenka ma cztery palniki.
Śmieszny, bo przypominają mi się ś.p. teściowie, którzy zawsze rano się kłócili w kuchni o miejsce na kuchennym stole do robienia kanapek do pracy. To pewnie teść potrzebował przestrzeni życiowej. Był jedynakiem.
Jak kupił dzieciom kolejkę na Mikołaja, to sam się nią bawił, a oni mogli tylko patrzeć. Potem kolejkę zamykał na klucz. Kiedyś mężowi z bratem udało się raz pobawić tą kolejką, jak dorobili kluczyk do szafki. Następnie teść kolejkę sprzedał koledze z pracy.
Teść mi zawsze opowiadał kawały, jak do nich przyjeżdżałam. Wesoło wtedy było.
Moje miasto jest piękne i miłe. Szkoda, że nie ma w nim dla nas pracy. Trzeba było pilnować swoich miejsc pracy i się nie przeprowadzać tam, gdzie powietrze lepsze. Przeprowadzać się trzeba było do Warszawy najlepiej, bo oni tam mają więcej możliwości do zarobku, i to do większego zarobku. Przeprowadzka zawsze kosztowała pieniądze. Myślałam, że zawsze będę miała pracę chemika tutaj, a tu nauczyciele porobili sobie studia roczne podyplomowe. Uczą więc chemii, doświadczenia żadnego nie potrafią zrobić.
Miejsca pracy w szkole są już planowane na kilka lat wcześniej, na zapas. Ktoś z rodziny ważnej osoby idzie na studia i ma zarezerwowane po cichu, że w tym roku wróci, już po studiach. Przyjmuje się więc osoby na dwa lata, potem znów inną na dwa lata, żeby przeczekać ten okres. Teraz tylko znajomości się liczą.
Syn najmłodszy wrócił z plaży nad jeziorem. My też powinniśmy pojechać. Syn jeździ z kolegami. My też powinniśmy jechać. Drugi syn się izoluje i traktuje nas jak obcych. Ma jakieś zaburzenia psychiczne i boreliozę. Niedawno mu sprzątaliśmy i znów ma bałagan w pokoju.
Babcia powinna wreszcie do nas przyjechać. Chcę ją wreszcie zobaczyć. Tymczasem, od czasu rozprawy o majątek mojego ojca, którego to majątku nie widać, siostra nie chce mamy do mnie puszczać.
Byliśmy nad jeziorem. Mąż się kąpał, ja nie. Plaża nad jeziorem przechodziła w różne ręce kolejno. W latach 80. zbudowany został ładny, jak na tamte czasy, budynek – to Ośrodek Doskonalenia Kadr – partyjny, warszawski. Potem plażę ogrodzono i miała być płatna i nie dla każdego. Poleciały wtedy dwie piękne brzozy. Teraz jest to własność Caritasu, przyjeżdżają biedne dzieci na wakacje i kąpią się grupami w wodzie. Oj, sporo jest wtedy hałasu. Siostry zakonne moczą sobie nogi, siedząc na pomoście.
Na terenie tego ośrodka jest boisko do piłki siatkowej. Moi synowie, jak przyjeżdżają, zawsze są tam z kolegami wpuszczani, ale za to muszą w czymś pomóc, np. rozstawiali ostatnio wielki namiot.
Trzeba przyznać, że Caritas dba o ośrodek, Tak piękny nigdy nie był. Widać robotę ogrodników.
Potem markety, butle wody, bo tak się u nas zmieniło, że nawet wodę kupujemy. Dla mnie ta z dwutlenkiem węgla.
Ja kupiłam sobie loda i jem zawsze przed dojściem do kasy. Papierek oczywiście leży na zakupach, pan ochroniarz troszkę niespokojny. Patrzy, czy na pewno będzie zapłacone za tego loda. Ten dzisiaj nie był dobry, bo w środku miał kawałki czekolady. I po co to?
Pojutrze rodzina mojego męża będzie jechała nad morze. Zajadą do nas. Cieszę się, że ich zobaczę.
I problem z pracą córki. Ona ma 19 lat, pojechała miesiąc temu na wyspę Rugię do Niemiec. Pracuje w restauracji jako kelnerka. Wszyscy pracownicy otrzymali już wypłatę, tylko one nie. Patrzyłam, w umowie brak wzmianki o tym, kiedy pensja miesięczna będzie wypłacana.
Porozumiewamy się tylko za pomocą smsów. Córka wcześniej nie chciała, żebym zadzwoniła do firmy polskiej, która pośredniczyła w ich zatrudnieniu. Ale jutro będę musiała się dokładnie wypytać. W umowie niemieckiej jest napisane, że mieszkanie będzie do dyspozycji. W umowie polskiej jest wzmianka, że za mieszkanie będą płacić. Niedużą sumę, ale płacić.
Poza tym miały wziąć ze sobą czarne buty, jako dodatek do ubrania roboczego kelnerki, firma polska o tym nie wspomniała. I pieniądze, które dałam jej, żeby tam miała, musiała wydać na te buty. Jeszcze ktoś wysłał dzisiaj córce smsa , że ta firma oszukuje, że nie płaci. Ona ma umowę z restauracją niemiecką.
Mama odwiedzi nas w niedzielę. Dawno jej nie widziałam.
Od rana się martwię naszą sytuacją. Może ludzie okoliczni w Polsce mają jeszcze gorzej, bo wpakowali się w długi. I w bankach, i są zadłużeni w spółdzielni mieszkaniowej, bo nie płacą za czynsz. Nie mają czym płacić.
Ale my, my nic nie mamy, tylko to mieszkanie. Samochód już stary, z roku 1995. Dobrze, że mamy dobrego mechanika. Ale fotel ktoś dał w tym samochodzie sportowy. Trzeszczy w czasie jazdy, na pewno jest poluzowany. Już dawno powinniśmy kupić normalny fotel kierowcy. Pytaliśmy tu i tam, i nie było tego rodzaju na szrotach.
Pracy tu nie mamy i coraz mniej nas z Polską łączy. Polskę kochamy, za Polską tęsknię, ale środowiska pracy już tutaj nie mam. Bo nie mam tu pracy. Z dawnymi koleżankami czasem się porozmawia.
Ale losy ich też są różne. Jedna, co dorobiła się majątku, pracując w ubezpieczeniach, wybudowała sobie domek i rzadko się ją spotyka, bo mieszka na peryferiach. Inna znów, wesoła dziewczyna w szkole, załamała się po śmierci męża i podobno z domu nie wychodzi. Myślałam, że jako pielęgniarka wyjechała gdzieś do pracy za granicę. Powinnam mieć tu pracę, był czas, że szkoły do mnie do domu dzwoniły z propozycjami pracy. Dzieci wtedy były małe. Potem przyszedł rok 2000, gdy zgłosiłam za namową adwokata nieuczciwą pracownicę, za niewypłaconą pensję. Potem byłam inwigilowana, bo nie chciałam się zgodzić na umorzenie sprawy. Za ważną osobę poruszyłam, za ważny zakład. Politycznie ważny. Szkoda, bardzo lubiłam uczyć w szkole.
Mąż stracił pracę rok temu, zakład przeniesiono do dużego miasta. Pracują w nim teraz rodziny po trzy pokolenia tych rodzin, bo babcia, matka i wnuczka. Pracują politycy, którzy chwilowo czekają na swój politycznie aktywny czas. Z dawnych pracowników ostała się tam tylko garstka ludzi, którzy ze sobą pili. To bardzo niesprawiedliwe, bo pili przez wiele lat w pracy i nic nie robili. To był dobry zakład. Szkoda mi męża, on tak tęskni za pracą. W domu już robi teraz wszystko. Sprząta, gotuje, po zakupy, z psem. Jak jestem w Niemczech, to wiem, że mogę na nim polegać, że wszystko w domu będzie dobrze. Dobrze nie będzie, bo tęsknimy za sobą.
Z pracy w Niemczech nic nie mam. Pracuję na umowę zlecenie. Jak przyjeżdżam do Polski, to rejestruje się na ten miesiąc w Urzędzie Pracy jako osoba bezrobotna. Teraz jednak przyjechałam i wyznaczono mi wizytę dopiero za tydzień, bo mają dużo osób do rejestracji. W ten sposób wiszę. Nie jestem ani pracująca, ani niepracująca. A państwo może wykazać się zmniejszonym bezrobociem. Jak się pójdzie do urzędu, to ludzi tam mało. Kolejek żadnych.
A jakie ładne teraz te urzędy, jakie dofinansowane. Na pewno znajdują tam pracę rodziny ważnych osób.
No to nic nie mamy, pracy tu nie mamy i boję się, że moje dzieci nie będą miały na chleb. Od października zostanie z nami jeden najmłodszy syn. Córka pójdzie na studia.
Miała nadzieję na jakieś dofinansowanie państwa do jej kierunku inżynieryjnego, ale wygląda na to, że państwo chce ratować uczelnie, które już powinny zbankrutować. Gdyby poszła na taką uczelnie, to miałaby potem trudności z dostaniem pracy. Pracodawcy cenią niektóre uczelnie, innych nie.
Wybrana przez nią uczelnia nie postarała się chyba o takie dofinansowania dla swoich studentów, bo studentów ma pod dostatkiem. Nie musi ich ściągać.
Byłam sama na spacerze z psem, siedziałam na ławce i czytałam umowę mojej córki.
Umowa dotyczy jej pracy w Niemczech, na wyspie Rugia, jako kelnerki. Umowa nie jest przetłumaczona na j. polski, jest po niemiecku.
Dopiero teraz, gdy reszta pracowników restauracji dostała pieniądze, a one nie, to zaczynamy się martwić i o wszystkim myśleć.
Była to umowa, w której pośredniczyła firma polska, ale ona wyszukała tylko pracowników firmie niemieckiej i miała nie brać pieniędzy, bo to w ramach jakiegoś programu.
Tymczasem firma polska przysłała im umowę między dziewczynami, a ta firma, tłumacząc, że to tylko po to, żeby się zorientowały, jak będzie wyglądać umowa niemiecka, którą podpiszą już w Niemczech, z niemieckim pracodawcą. Tam było napisane, że każda z nich będzie płacić 80 euro miesięcznie za pokój. Potem pani przysłała umowę niemiecką, przykładową. I tam było, że pokój jest do ich dyspozycji i nic o zapłacie nie ma mowy.
Dodatkowo Niemka, która też pośredniczyła, w ramach swojej firmy, ona ma teraz nieczynny e-mail. To już się nie podoba. No i dziewczyny dostały tam sms, nie wiadomo od kogo, że firma, w której pracują, oszukuje i nie wypłaca pieniędzy.
Więc jesteśmy zaniepokojeni. Dziewczyny chcą tam dalej pracować, jeszcze do końca sierpnia. Nie chcą, żebym działała za ostro.
Wanda Rat
Polska
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!