Donald Trump został dzisiaj 45. prezydentem USA. Wysłuchałem przemówienia inauguracyjnego - dobre. Wszystkie elementy "by the book". Potwierdza się teza: oldboys to the rescue. Wygląda, że podział jaki ukształtował się w ostatnich dekadach - ten najistotniejszy rów mariański elit Zachodu przebiega między obozem globalistów, którzy zaprzęgli Stany Zjednoczone w rydwan, którym chcą zglobalizować świat według libertyńskich zasad (przy czym gotowi są je zajeździć niczym starą chabetę), a obozem patriotów, którzy nawiązują do "błyszczącego miasta na wzgórzu" - "uznajemy wielość i różnorodność bo i tak jesteśmy najwięksi, nasze idee są najlepsze,inni będą nam zazdrościć i brać z nas przykład".
Globaliści przegrali z "patriotami", bo poszli za szybko i na chama, bez oglądania się na koszty.
Mimo, że w przemówieniu nie padło słowo Chiny, to czuć je było w powietrzu, gdy prezydent mówił o utracie miejsc pracy na rzecz innych krajów. Mamy więc nowy etap; etap, w którym Stany Zjednoczone bynajmniej nie rezygnują z hegemonii, będą jej jednak bronić w bardziej tradycyjny sposób, jak robiły to za zimnej wojny, przede wszystkim zaś zrezygnują demoliberalnego kulturkampfu, jaki globaliści chcieli narzucać wszystkiemu dookoła.
Jak już to wielokrotnie pisałem, otwarcie Ameryki na Chiny, miało w założeniu ostatecznie stworzyć warunki dokooptowania tamtych elit to jednego światowego obozu - tak, żeby wszyscy mogli się spotykać w Bilderbergu…
Program takiej inkorporacji sprawdził się w przypadku elit komunistycznych - nawet moskiewskich, do momentu sanacji podjętej przez narodowców z zakonu KGB. Ekipa Putina dokonała odnowy stwierdziwszy, że jak tak dalej pójdzie, to Rosja straci imperialny status rozebrana przez mniej lub bardziej nierosyjskich oligarchów.
Do podobnych "sanacyjnych" wniosków doszła część elity, której frontmanem jest Trump; że jak tak dalej pójdzie to USA siądą na zadku i implodują. Do lamusa odchodzą więc zawołania że kapitał nie ma narodowości, zastępuje je hasło "kupuj amerykańskie", "zatrudniaj Amerykanina".
Co z tego wynika, dla nas w Kanadzie? Na razie bieda, bo nie ma u nas komu rozmawiać z amerykańskim Odnowicielem. Nasz premier z pewnością jest ładniejszy, ale na tym kończy się możliwość porównywania.
Co z tego wynika dla Polski? Cóż to złożony problem. najpierw wypadałoby bowiem zidentyfikować głównych graczy nadwiślańskich i ustalić swobodę ich ruchów - ale o tym innym razem.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!