Instytut Frasera czarno na białym pokazał w swym najnowszym raporcie, że daliśmy się zrobić rządzącym liberałom w bambuko, i ich program „czystej” energii będzie kosztował nas wszystkich nie tylko bajońskie sumy przy kasie za prąd, ale przede wszystkim utratę miejsc pracy i dalsze pogorszenie konkurencyjności ontaryjskiej gospodarki.
W zamian zaś nie otrzymaliśmy nic, nawet rzekomych oszczędności w opiece medycznej związanych z poprawą jakości powietrza. Dzieje się tak m.in. dlatego, że rządzą nami politycznie poprawni agitatorzy, a nie ludzie roztropni, mądrzy i wykształceni. Nawiasem mówiąc, słuchałem niedawno w radiu debaty na temat energii, podczas której okazało się, że pan ekspert z finansowanej przez podatnika instytucji do spraw czystej energii nie wiedział, co to takiego skruber. Myślał, że chodzi o filtry na kominach elektrowni.
Chodzi mianowicie o zawarte we wspomnianym raporcie Instytutu Frasera informacje na temat zawartości mikrocząstek – czyli pyłu w powietrzu. Autorzy raportu mówią, że zamykanie elektrowni węglowych jest bez sensu, bo a) produkują prąd bardzo tanio, i b) da się je „wyczyścić”, między innymi poprzez zastosowanie skruberów w spalinach. Radiowy ekspert dowodził, że wyłapywanie pyłu to nie wszystko, bo elektrownie emitują gazy, które następnie w atmosferze uczestniczą w tworzeniu mikrocząstek, jakie wdychamy. Problem w tym, że skrubery służą właśnie do wyłapywania gazów, a to dzięki stosowaniu różnego rodzaju zraszaczy wtryskujących płyny reagujące chemicznie z gazem. W latach 80. projekt pilotażowy na ten temat prowadziła w nieistniejącej elektrowni Lakeview w Mississaudze grupa polskich inżynierów pod kierunkiem inż. Bogdana Prażmowskiego. Pozwolono im na jednym bloku energetycznym podpiąć swój skruber, by móc oceniać skuteczność wyłapywania CO2. Polacy chcieli produkować z uzyskiwanego w ten sposób „błotka” nawozy sztuczne. Wyniki były rewelacyjne. Mimo to państwowy operator zakładów nie zainteresował się projektem. Prawdopodobnie już wtedy wiadomo było, że elektrownia jest do kasacji – psuła widok, a na nadbrzeżne grunty ostrzyli sobie zęby deweloperzy – jedni z głównych dobrodziejów naszych radnych i polityków prowincyjnych.
W ten sposób elektrownia, która przy odrobinie inwestycji mogła zacząć pracować w trybie zero emisji, poszła do piachu, hucznie wysadzona w powietrze na oczach rozweselonej gawiedzi. Później zaś rządzący liberałowie wyrzucili do błota ponad miliard naszych dolarów na nieudaną próbę budowy i relokację nieukończonych inwestycji dwóch elektrowni gazowych w Mississaudze i Oakville. My wszyscy na to patrzymy i kiwamy głowami. Zachowujemy się jak pasażerowie autobusu, którzy wolą patrzeć w bok na ładne widoczki przez okna, mimo że z przodu trwa balanga, a upalony trawą kierowca nie za bardzo zdaje sobie sprawę, dokąd jedzie.
Zatem przyjemnej jazdy – i radzę zapiąć pasy, bo przygoda dopiero się zaczyna.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!