Felieton • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 21 grudnia 2015
Kto powierza pieniądze Głównemu Cadykowi Rzeczypospolitej – oczywiście III Rzeczypospolitej? Zanim odpowiemy na to pytanie musimy wyjaśnić pochodzenie Głównego Cadyka Rzesz... to jest pardon – jakiej tam Rzeszy – oczywiście Głównego Cadyka Rzeczypospolitej, czyli Aleksandra Smolara. Otóż jest on dzieckiem przedwojennego działacza komunistycznego żydowskiego pochodzenia, członka KPZU, KPZB, wreszcie – wszystkiego co kazał Stalin – bo to był taki „cyrk Stalina” w którym w charakterze klaunów występowali sprytni Żydowinowie, przedstawiając, a to rewolucjonistów peruwiańskich, a to malajskich, a nawet polskich – no i stąd ten „Grzegorz”. Wspomina o tym Leopold Tyrmand, nawiasem mówiąc, też Żyd, ale polarny, więc z tymi stalinowcami specjalnie się nie kumał. W „Dzienniku 1954” odnotowuje przypadek doktora Dobrzańskiego, który zresztą tak naprawdę też nazywał się inaczej – ale mniejsza o to. Otóż pewnego razu wezwano go do hotelu sejmowego w którym zasłabł grecki rewolucjonista Apostolos Grozos. Kiedy doktor Dobrzański przybył na miejsce, na piętro, na którym znajdował się pokój zajmowany przez pacjenta, zaprowadziła go nadzorczyni o posturze i manierach ruskiego generała (wiem, co to znaczy, bo razu pewnego uczestniczyłem w kolacji z udziałem takiego generała, który, kiedy Grzegorz Braun zaczął wygłaszać pod adresem ruskich szachistów rozmaite uszczypliwości, odezwał się w te słowa: „ilu żołnierzy liczy polska armia?” Odpowiedziałem, że nasza niezwyciężona armia liczy około 100 tysięcy urzędników, dla niepoznaki poprzebieranych w wojskowe mundury. Na to on – że armia rosyjska zabiła w Czeczenii „250 tysięcy bandytów – i co!?” - Odpowiedziałem, że my wiemy, iż armia rosyjska jest zdolna nie tylko do tego, ale i do znacznie gorszych rzeczy – ale w tym momencie przytomna interwencja kolegi Józefa Białka zapobiegła eskalacji napięcia i wszystko skończyło się, no, może nie wesołym oberkiem, ale w każdym razie – spokojnie) – więc kiedy już nadzorczyni doprowadziła doktora do pacjenta, próbował go zapytać, co właściwie mu dolega. Zapytał go po francusku – ale pacjent po francusku nie rozumiał. Po angielsku też nie, więc doktor Dobrzański zapytał go po rosyjsku. Grecki rewolucjonista rzucił okiem na ubecką nadzorczynię i po rosyjsku też nie rozumiał. Zawezwano tedy rewolucjonistkę z Argentyny, co znała wszystkie języki świata i ona zwróciła się do Greka w narzeczu, które doktor Dobrzański świetnie pamiętał z warszawskich Nalewek. Wszystko się wyjaśniło, doktor zrobił pacjentowi zastrzyk przeciwko niestrawności i pożegnał go życzliwym: „a giten cześć!”.
Otóż Główny Cadyk III Rzeczypospolitej jest potomkiem Hersza Smolara, który niekiedy nazywał się „Grzegorzem” i Walentyny Najdus, która – Bóg, to znaczy – jeden Jehowa wie, jak naprawdę się nazywała. Otóż Walentyna Najdus najsampierw była propagandystką, ale podczas wojny, pod wpływem Pantelejmona Ponomarienko, „porzuciła dziennikarstwo i stała się naukowcem”. Tak w każdym razie przedstawia to Wikipedia, więc nie wypada nam zaprzeczać, chociaż oczywiście skłania to do postawienia pytań o charakter wpływu Pantelejmona na Walentynę Najdus, no i oczywiście – w jaki sposób człowiek, a zwłaszcza kobieta, w jednej chwili z propagandysty staje się „naukowcem”. Tajemnica to wielka, więc taktownie powstrzymamy się od pytania, co na to Hersz – chociaż i bez tego możemy się domyślić, że Herszowi nie trzeba było tłumaczyć, by lepiej nie czynił pochopnego użytku ze spostrzegawczości.
Jak widzimy, rodowody autorytetów moralnych III Rzeczypospolitej mogą być bardziej skomplikowane, niźli rodowód rodziny „żony Wuera – Wuerzyny”, przedstawiony przez Juliana Tuwima: „Rodzinnych kronik idąc śladem opowiadają ludzie starzy, że B...son R...skiej był pradziadem, zasię wywodził się z karczmarzy. Miał karczmarz B...son wuja Szmula, a Szmul Pinkusa miał i Srula, którego żona Cypa Łaja na mendle sprzedawała jaja. Mendel był nawet synem Łai, złośliwi mówią, że od Szai” - i tak dalej, i tak dalej; całe szczęście, że rodowód nie sięga czasów dawniejszych, tych wszystkich „Azorów” i „Sadoków”. Ciekawe, że rodowód na przykład takiej pani Agnieszki Graff, co to sztorcuje mniej wartościowy naród tubylczy pod kątem postępu obyczajowego – feminismusa i w ogóle - jest całkiem odwrotny, rozpoczyna się od 1990 roku, bo wiadomo, że przed 1990 rokiem nie było u nas życia, co skłania różnych dociekliwców do podejrzeń, że ma ona jakieś wstydliwe zakątki, na przykład w postaci dziadka Kazimierza Graffa, komunistycznego zbrodniarza, oskarżanego o mordy sądowe, między innymi na Stanisławie Sojczyńskim, ps. „Warszyc”, zaś małżonka, Alicja Graff ( nee Fuks) maczała palce w egzekucji generała Emila Fieldorfa. Pani Agnieszka Graff jest córką pana Piotra Graffa, „pochodzącego z żydowskiej rodziny”, której protoplastą był podobnież „Maurycy” - tak samo jak Kazimierza Graffa. Czyżby to był ten sam „Maurycy”, zarazem ojciec Kazimierza, dziadek Piotra i pradziadek pani Agnieszki?
Babrzę się w tym Scheissie nie bez powodu – bo oto rodowodowe towarzycho skupione w Komitecie Obrony Demokracji strasznie się oburzyło na Pawła Kukiza, że wyraził przypuszczenie, iż „obrona demokracji” w naszym nieszczęśliwym kraju jest finansowana przez żydowskiego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa. Na to uroczyście zaprotestowali wszystkie autorytety moralne – a Cadyk wyjaśnił, że to nie grandziarz sypie forsą, tylko Królestwo Niderlandów i jeszcze jacyś płomienni obrońcy demokracji. Całe szczęście, że na pieniądzach nie pisze, że pochodzą od grandziarza, o którym powiadają, że nie tylko sypnął forsą na Majdan w Kijowie, ale w dodatku wynajął snajperów, co to strzelali do wszystkiego, co się rusza. Cikawe, jak to wszystko będzie wyglądało u nas i jak to wszystko będzie swoim mikrocefalom objaśniał redaktor żydowskiej gazety dla polaków Adam Michnik oraz jego cyngle w rodzaju pana redaktora Jarosława Kurskiego – brata Jacka Kurskiego, co to z ramienia prezesa Jarosław Kaczyńskiego ma przeprowadzić kurację przeczyszczającą w niezależnych mediach głównego nurtu.
Inna sprawa, że Fundacja Batorego jest finansowana przez grandziarza, podobnie jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka, w której sekretarzował pan prof. Andrzej Rzepliński – dzisiaj z powodu znanej na całym świecie niezawisłości dokazujący w Trybunale Konstytucyjnym. Wszystko to powoduje, iż podejrzenia, jakoby „walka o demokrację” była w istocie dywersją lobby żydowskiego - obejmującego nie tylko piątą kolumnę w kraju, ale i antypolskie żydowskie organizacje z USA - której celem jest doprowadzenie do zewnętrznej interwencji wojskowej w Polsce, w następstwie której żydowskie organizacje przemysłu holokaustu nałożą na nasz nieszczęśliwy kraj haracz w wysokości 65 miliardów dolarów - że te podejrzenia nabierają ciężaru gatunkowego, nawet jeśli takiej pani Mai Komorowskiej jakiś filut wyperswadował, że z tą całą demokracją to wszystko naprawdę. Dodatkową poszlaką jest okoliczność, że Niemcy najwyraźniej też nie zamierzają przegapić okazji do ostatecznego rozwiązania die polnische Frage – no a Żydzi uwijają się jak w ukropie, żeby dostarczyć im pozoru moralnego uzasadnienia – jak w XVIII wieku. No i potem się dziwią, że palą nimi w piecach.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!