W latach 30. ubiegłego wieku Aldous Huxley przedstawił wizję nowego szczęśliwego społeczeństwa – ostatecznej fazy rozwoju cywilizacji.
"Nowy wspaniały świat" opowiadał, jak to prokreacja jest oddzielona od seksu; państwo pobiera jaja od dziewczynek, by następnie w inkubatorach produkować na ludzkich fermach nowe pokolenie. W zależności od potrzeb, ludzi dzieli się tam na alfa, beta, gama itd., według zdolności umysłowych. Najniżsi "delta" mają wycinane pół mózgu, aby mogli być zadowoleni, morderczo tyrając w kopalniach.
Seks jest czynnością rekreacyjną; rodziny nie istnieją, ludzie spółkują ze sobą na zasadzie wszyscy ze wszystkimi, oceniając ciała kobiet pod względem "pneumatyczności", jędrności – dyskryminacja w tych sprawach jest niemile widziana i raczej nie odmawia się prośby o odbycie stosunku, kobiety nie rodzą dzieci, naczelną zasadą jest spokój społeczny i równowaga świata zawiadywanego przez jeden rząd. Normalni ludzie – wyspy oporu – przetrzymywani są w rezerwatach, niczym w dużych ogrodach zoologicznych, dokąd organizuje się wycieczki.
Jeśli mimo powszechnej propagandy szczęśliwości ktoś ma jakieś egzystencjalne szmery, problem załatwia soma, narkotyk powodujący przypływ fali zadowolenia.
Starców nie ma, ponieważ osoby nieprodukcyjne "odchodzą" w miłych okolicznościach, a materiał organiczny, jaki pozostawiają, jest ponownie zagospodarowywany.
"Nowy wspaniały świat" to najciekawsza wizja futurystyczna XX wieku, ponieważ jej wcielone w życie elementy dostrzegamy dookoła.
Mówi się nawet, że nie była to wizja, lecz plan, co może być o tyle bliskie prawdy, że Huxley był masonem wysokiego stopnia.
Plan, nie plan, w naszej kanadyjskiej rzeczywistości bardzo łatwo zauważyć mechanizm, który w krótkim czasie niespełna jednego – dwóch pokoleń pozwolił na dokonanie przebudowy społecznej i zmiany ogólnie uznawanych wartości.
Wytrychem jest orzekanie przez Sąd Najwyższy o konstytucjonalności ustaw. W rezultacie nowelizacji kanadyjskiej ustawy zasadniczej w 1982 roku wprowadzono Kartę praw i swobód, która każdemu gwarantuje prawa polegające m.in. na wolności od dyskryminacji. Na straży tych praw stoi sąd złożony z 9 niewybieranych sędziów, mianowanych przez premiera i pełniących funkcję dożywotnio. To właśnie gremium zafundowało nam wszystkie nowinki – aborcję na żądanie do momentu urodzenia dziecka – jako prawo kobiety; "małżeństwa" i "rodziny" homoseksualne", jako wolność homoseksualistów od dyskryminacji, legalizację prostytucji, jako ochronę praw kobiet, a obecnie eutanazję, jako "prawo do godnej śmierci".
Zmiana istotnych zasad, samej kanwy społeczeństwa odbywa się poza parlamentem, bez żadnych referendów czy odwołania się do demokracji – przeprowadza ją po bolszewicku, narzucając swe poglądy, grupa "niezawisłych sędziów", a w rzeczywistości aktywistów politycznych.
Jednocześnie wszystkim nam tłumaczy się, że jest to jak najbardziej w porządku, bo tak działa świat, i kto przeciwko takiemu urządzeniu spraw się buntuje, jest antypaństwowym warchołem, by nie powiedzieć terrorystą.
Przyglądamy się więc jak cielęta, gdy przed naszymi szeroko otwartymi oczami ktoś stawia na głowie to, co znaliśmy do tej pory. Tłumaczy się że to demokracja, a my czujemy, że coraz mniej od nas zależy; że świat zmienia się jednokierunkowo, niezależnie od tego, czy głosujemy na tych z prawa, czy tych z lewa.
Eugenika, eutanazja i inne pseudoteorie, które legły u podstaw najbardziej zbrodniczych systemów politycznych, jakie wydała ludzkość, znów stają się popularne, znów wraca ochota, by wykreować "nowego człowieka", lepszego, pozbawionego wad, szczęśliwego na tym świecie, znów pojawia się straszna pokusa budowy raju na ziemi, bo przecież wystarczy pogmerać tylko trochę przy genetyce, wystarczy rozwinąć bionikę, a może będziemy nieśmiertelni, to znaczy wszyscy nie mogą, ale może niektórzy; może "alfa".
Elementem tego "raju" jest więc oswajanie nas z mordowaniem ludzi, najczęściej tych bezbronnych – nienarodzonych, tych niepełnosprawnych, no i tych starych.
Nie tylko tych, którzy mają stąd dwa kroki do wieczności, ale także osoby przygnębione, w depresji, niepełnosprawne.
Wszystko jest na tapecie, ubrane w piękne słowa, o ulżeniu niepotrzebnie cierpiącym, o "aborcji postnatalnej" (uśmiercaniu niepełnosprawnych dzieci już po urodzeniu).
Na razie nie mówi się tego wprost, ale sugeruje, że większość wydatków medycznych pochłaniają osoby w ostatnich dniach życia, i ile można byłoby zrobić, gdyby środki te były dostępne na leczenie, walkę z rakiem etc.
Coraz wyraźniejsza jest presja, by tych, którzy za dużo kosztują, "strącać ze skały", by lekarzy, którzy do tej pory byli obowiązani do ratowania życia, uczynić selekcjonerami życia i śmierci, wybierających, komu dać jeszcze pożyć, "a kto pójdzie do gazu".
Zmiana dokonuje się bez naszego udziału, w zasadzie została już podjęta i obecnie tak się ją przedstawia, by była do przełknięcia, by stworzyć podstawy zinstytucjonalizowania zabijania, podobnie jak to ma miejsce w przypadku nienarodzonych dzieci; gdzie przychodnie aborcyjne działają jako zakłady usługowe, a kobietom w zagrożonej ciąży nikt nie przedstawia alternatywnych rozwiązań, gdzie nie mówi się o strasznych skutkach aborcji, o wpływie na zdrowie psychiczne i fizyczne matki. No bo po co, skoro mamy do czynienia z dochodowym zakładem usługowym zarabiającym na każdym "ciachnięciu" konkretną kwotę?!
Być może eutanazja zostanie za jakiś czas również wyprowadzona poza szpitale – przecież podanie trucizny nie jest znów aż tak bardzo skomplikowane, a można przyjemnie umierać przy miłej muzyce... Problem w tym, że czasami jest to śmierć w mękach, o czym – notabene – można się dowiedzieć z opisów wykonywanych w USA wyroków śmierci.
A więc witaj Czytelniku w Nowym Wspaniałym Świecie, nasze dzieci nie będą już nawet wiedziały, że istnieje jakiś inny.
Chyba, że...
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!