Nie jestem zwolennikiem PiS-u. Za dużo zaszłości; za dużo niepewności, za dużo różnych fellow travellerów podczepionych pod ciągnących wózek; za dużo – moim zdaniem – polskich mitów i złudzeń. Mimo to kibicuję z całego serca tej formacji, bo widzę, że jednak coś usiłuje robić, że chce odzyskać Polskę dla Polaków, że kopiuje w dużej mierze udane rozwiązania węgierskie.
Kibicuję z całego serca, bo wiem, że mają przeciwko sobie nie tylko pożytecznych i usłużnych idiotów polskich, nie tylko sprzedawczyków i szabrowników rodzimego chowu, ale również zagraniczne "służby tajne i bezpłciowe"; również międzynarodową soldateskę globalistycznych gangsterów; starych wyjadaczy, którzy na niejednej kolonii zęby zjedli i którzy mają w Polsce bandę zaufanych kompradorów.
Ponieważ ludzie ci grają według sprawdzonych wzorców, uruchomili:
po pierwsze, mechanizm uliczny – owe osławione i coraz bardziej komiczne protesty "obrońców demokracji",
po drugie, mechanizm propagandowy – opluwania Polski za granicą i zastosowania wewnątrzunijnych mechanizmów nacisku politycznego,
po trzecie, może najgroźniejsze, działają poprzez system podskórnej presji finansowej. Tutaj mają całą gamę narzędzi, od obniżania ratingu polskiego zadłużenia, a co za tym idzie, zwiększenia kosztów jego obsługi, po atak na walutę. Te instrumenty mogą znacznie podrożyć koszt reform, wywrócić budżet, wywołać falę niezadowolenia społecznego, którą "kodziarze" nakierują przeciwko rządowi.
Sytuacja nie jest łatwa, oczywiste, że PiS będzie popełniał błędy i powoli się wypalał, jednak ważne jest, aby ludzie "na ulicy" poczuli, że coś rzeczywiście się zmienia; ważne, by nowemu układowi władzy udało się przekonać Polaków do Polski, zmobilizować społeczeństwo. Mobilizacja pozwoli ograniczyć wpływ środków ataku antypolskiego.
Oceniając protestujących dzisiaj "obrońców demokracji" po twarzy, można odnieść wrażenie, że są to "leśne dziadki", wszyscy ci, którym na mocy magdalenkowego kontraktu zagwarantowano kapitalistyczne korzyści w twardej walucie za poprzednie peerelowskie wpływy... Po drugiej stronie widać za to w większości młodzież. No i to cieszy.
Martwi natomiast to, że PiS-owy hardcore zdaje się nie rozumieć znaczenia uwolnienia gospodarczej energii zwykłych obywateli i skupia się na fiskalizmie, a nie rozmontowywaniu układu wpływów polityczno-gospodarczych, który był i jest fundamentem III RP.
Owego dużego UKŁADU, w którym różne kulczykopodobne spółdzielnie poubeckie zarządzały kawałami państwa jak własnym folwarkiem.
Inną zasadniczą rzeczą jest rezygnacja z mikrozarządzania – bo nie od tego jest premier, by interweniować w sprawie wodociągów w Pcimiu Dolnym – i wprowadzenie reform odchudzających polską administrację.
Polska nadal jest przeżarta przez pasożytujące hordy urzędników, którzy nie pozwalają żyć normalnym ludziom. Jest to smok, z którym wielu już usiłowało się zmierzyć, ale padło w boju. To właśnie jest hamulec fenomenalnej wręcz przedsiębiorczości Polaków, którzy mimo tych wszystkich zmór, nadal działają.
Uproszczenie podatków, uproszczenie wydawania pozwoleń, likwidacja koncesji – tu jest potrzebna wola działania i tu są potrzebne zdecydowane kroki. Wrogowie Polaków wiedzą, jak zacisnąć finansowe pętle i jak wywrócić banki; wiedzą, jak Polsce dorobić faszystowską gębę. Nic jednak nie mogą poradzić na oddolną samoorganizację – również gospodarczą.
"Polska urzędnicza" jest zbudowana na siatce politycznych synekur. Traktując państwo jako łup, wynagradzano wiernych posadami. Jeśli chcemy Polski wielkiej, a nie trzecioświatowej, to musi się skończyć.
Przywrócenie etosu służby publicznej to kolejne zadanie.
I właśnie dlatego, mimo że nie jestem zwolennikiem PiS-u, pojechaliśmy "silną grupą pod wezwaniem" na demonstrację do Ottawy organizowaną przez Kluby Gazety Polskiej, a konkretnie p. Wacława Kujbidę (któremu wielkie dzięki, bo kto choć raz próbował cokolwiek zorganizować wie, ile to pracy, ile zachodu).
Była nas tam spora gromadka ludzi z różnych stron, było nas widać na ulicy. Dobrze – choć przyznajmy – znaczenie protestu można uznać za symboliczne. Powinno nas tam być tysiąc i więcej. Dlaczego nie było więcej?
Z kilku powodów.
1. Demonstracja została ogłoszona za późno, było mało czasu, by ją rozreklamować i przygotować wyjazd. Wiele osób nie wiedziało, że coś takiego w ogóle ma miejsce, wiele dowiadywało się za późno lub po fakcie.
Sprawa była wielka i "klubowe wici" to za mało, myślę, że szereg osób, którym nie całkiem po drodze jest z PiS-em czy nie należą do Klubów Gazety Polskiej, chętnie poparłoby protest przeciwko ingerencji Niemiec i Unii w polskie sprawy. Nadając szeroką formułę protestowi, można było wiele uzyskać.
Niestety, organizatorzy tego nie zrobili, a teraz mają pretensje do organizacji polonijnych, które przecież nie od dzisiaj działają z szybkością rączych misiów koala.
2. Kolejna sprawa – sam przebieg protestu – zepsuło się nagłośnienie, jakiś głośniczek postawiony na stołeczku, który miał być bezprzewodowo połączony z mikrofonem. Tak jakby nie można było wypożyczyć (albo kupić i oddać potem do sklepu) dwóch silnych bullhornów na baterie. Za mało skandowaliśmy, za mało rozdawaliśmy ulotek przechodniom, wyjaśniając, po co i dlaczego. No i jeszcze mały drobiazg – że jak się demonstruje na chodniku przed budynkiem, to się nie zastawia demonstracji własnym samochodem.
3. Trzecia sprawa, demonstracja to miejsce na silne hasła, a nie przegadane opowiastki. Demonstracja jest od demonstrowania, a nie odczytywania przemówień. Argumenty merytoryczne nadają się na ulotki, które trzeba było wydrukować w domu, pociąć w Kinko i rozdawać...
Piszę to wszystko, bo na pewno będzie następny raz. Wrzucam więc trzy grosze, nie po to by smędzić, tylko byśmy się wzmacniali i lepiej organizowali. Było dobrze, będzie lepiej!
A zatem do następnego razu!
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!