Jednym prostym gestem Jarogniew ożywił misternie ułożony stos. Wątłe płomienie liznęły suchą korę, rozbiegając wokół drobnych gałązek. Po chwili, obficie dokarmione chrustem, ognisko zapłonęło na dobre.
Mrok otulający polanę wypluł niewyraźną postać. Przybysz niepewnie wkraczał w krąg światła. Na sobie miał przaśną sutannę z kapturem, przewiązaną na wysokości bioder szerokim pasem z tego samego materiału. Bosych stóp nie chroniły choćby sandały.
– Dotarłeś na miejsce! – mężczyzna wzdrygnął się, gdy w jego głowie rozległ się donośny, dudniący głos. Przystanął, pochylił tułów w głębokim skłonie i w tej pozycji zamarł.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!