Nie jest z nami tak źle, jak można by przypuszczać na podstawie przedwyborczych deklaracji ugrupowań opozycyjnych, ani też tak dobrze, jak twierdzą przedstawiciele koalicji rządowej, z panią premierzycą Ewą Kopacz, popularnie zwana "koparą", na czele.
Oto w ostatnią niedzielę ("Ta ostatnia niedziela...") "naród polski", na mocy art. 4 konstytucji w roku 1997 sprawujący w naszym nieszczęśliwym kraju "władzę zwierzchnią", a więc będący rodzajem suwerena, uchylił się od statystowania w widowisku, którego pomysłodawcą był pan Paweł Kukiz, a wykonawcą – spanikowany do nieprzytomności perspektywą przegrania wyborów pan prezydent Bronisław Komorowski. Mam oczywiście na myśli referendum, do którego pytania – jak to w niepojętym przypływie szczerości ujawnił opętany przez Żydów biłgorajski chłop, czyli pan Henryk Wujec, zatrudniony przez pana prezydenta Komorowskiego w charakterze Doradcy Doskonałego – przygotowane były w nocy i w dodatku – na kolanie.
Toteż zaledwie około 7 procent pofatygowało się do urn wyborczych, tym bardziej że – jak pisałem w poprzednim tygodniu – Senat odrzucił wniosek pana prezydenta Dudy o urządzenie kolejnego referendum 25 października, a poza tym cały naród śledzący wydarzenia w Grecji, mógł się przekonać, gdzie Umiłowani Przywódcy mają "suwerena" i jego deklaracje, gdy przychodzi do konfrontacji demokracji z plutokracją.
Jak pamiętamy, w greckim referendum tamtejszy grecki naród, też ma się rozumieć, zażywający reputacji "suwerena", większością 61 procent głosów opowiedział się za odrzuceniem żądań wierzycieli tego państwa. I co się stało? Wzięty w Brukseli na konwejer przez Naszą Złotą Panią i francuskiego filuta Hollande'a, podczas gdy Donald Tusk stał przy drzwiach na świecy, grecki premier Cipras puścił farbę i przyznał się do wszystkiego, a następnie grecki parlament w osobach tamtejszych Umiłowanych Przywódców z podkulonym ogonem przyjął wszystkie żądania wierzycieli. No to w jakim celu naród polski miałby fatygować się do urn, zwłaszcza że i pytania były tak postawione, by nikogo nie zobowiązywały do niczego?
Teraz słyszymy, że pan prezydent Duda odgraża się, iż zażąda jeszcze jednego referendum – pewnie żeby zapytać naród polski, czy chce, by nasz nieszczęśliwy kraj został mocarstwem od morza do morza, a każdy obywatel był młody, zdrowy, bogaty i piękny. Obawiam się wszelako, że pan marszałek Borusewicz, podobnie jak cała Platforma Obywatelska i PSL, również ten wniosek odrzuci, dopatrując się w pytaniu treści sprzecznych z konstytucją, według której Rzeczpospolita Polska jest "demokratycznym państwem prawnym", w dodatku "urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej". Przekładając ten skomplikowany opis na język ludzki, zwłaszcza używany przez marszałka Józefa Piłsudskiego, można powiedzieć, że mniej więcej znaczy to: "burdel i serdel", który z żadną mocarstwowością na pewno nie ma nic wspólnego. W tej sytuacji argumentacja pana marszałka Borusewicza wyjątkowo nie byłaby pozbawiona sensu.
Ale nie te materie zaprzątają w "dniach ostatnich" uwagę opinii publicznej w Polsce, bo jakże tu przejmować się jakimiś demokratycznymi sabatami, kiedy południowe granice Europy trzeszczą, a nawet pękają pod naporem tak zwanych uchodźców z Syrii, Iraku, Afganistanu, Libii, Egiptu, Libanu, a nawet Tunezji, chociaż, jak wiadomo, "Tunezji nikt nie zji" – a więc z krajów na skutek amerykańskich "operacji pokojowych" i "misji stabilizacyjnych", a także francuskich prób ustanowienia kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego, wtrąconych w stan krwawego chaosu? Nawiasem mówiąc, warto zwrócić uwagę, że ten krwawy chaos ogarnął kraje uważane do niedawna, mniejsza o to – słusznie czy niesłusznie – za potencjalne zagrożenie dla bezcennego Izraela. Ale bezcenny Izrael nie tylko zamknął swoje granice przed "uchodźcami", ale w dodatku zapowiedział budowę muru – tym razem na granicy z Jordanią. Najwyraźniej Izrael nie spocznie, dopóki nie otoczy się murami, a przynajmniej – kolczastymi drutami. Widocznie dopiero w takim otoczeniu mieszkańcy Izraela mają odpowiednie warunki rozwoju. Mniejsza zresztą o to, bo ważniejsza jest wędrówka ludów – czwarta już w dziejach świata – tym razem znowu napierających na Europę.
Teoretyczną motywacją "uchodźców" jest pragnienie bezpieczeństwa, ale możemy to – podobnie zresztą jak każdą oficjalną motywację – spokojnie włożyć między bajki. Oto bowiem gdy Serbia zaoferowała im gościnę, by zasiedlić w ten sposób tereny wyludnione wskutek czystek etnicznych, żaden "uchodźca" tej propozycji nie przyjął, bo wszyscy pragną dotrzeć do Niemiec, ewentualnie – do Anglii lub Szwecji, gdzie jest najwyższy socjal. Ponieważ żaden z Umiłowanych Przywódców nie dopuszcza do siebie myśli o zlikwidowaniu, a nawet o zmniejszeniu socjalu i już prędzej zamachnęliby się na demokrację, to w związku z falą "uchodźców" doznali w końcu potężnego dysonansu poznawczego. Zgodnie z indiańskim porzekadłem, że jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich, padł rozkaz, by "imigrantów" (bo z chwilą dotarcia do pierwszego bezpiecznego kraju przestają oni być "uchodźcami", a stają się "imigrantami") witać wylewnie i serdecznie.
Toteż zarówno w Austrii, jak i w Niemczech opętane propagandą multi-kulti bandy idiotów rzucają się "imigrantom" na szyje, całują ich w otwory gębowe twarzy i nawet gdzie indziej – a te obrazy z szybkością światła docierają następnie do Syrii i innych, pogrążonych w chaosie, albo zwyczajnie – biednych krajów, mobilizując następnych amatorów europejskiego socjalu. Zatem przewodniczący Komisji Europejskiej Jan Klaudiusz Juncker obwieścił, że aktualnie trzeba przyjąć 160 tys. "imigrantów", ale każdy wie, że to dopiero początek, bo jeśli zostanie przyjętych 160 tysięcy, to na granicach pojawi się następne pół miliona, których też trzeba będzie przyjąć, a wtedy pojawi się kolejny milion albo i półtora – i tak dalej – tym bardziej że Unia Europejska respektuje prawo do łączenia rodzin. Nasza Złota Pani apeluje o "solidarność", w ramach której wyznaczyła naszemu nieszczęśliwemu krajowi kontyngent co najmniej 11 tysięcy gości. Problem między innymi w tym, że ponieważ chcą oni przedostać się do Niemiec, Polska musiałaby założyć dla nich "polskie obozy koncentracyjne" i wtedy inspirowane przez Żydów "media międzynarodowe" mogłyby pisać o nich codziennie bez obawy narażenia się na przykrości, nie mówiąc o protestach. Ta atmosfera udzieliła się nawet Jego Świątobliwości papieżowi Franciszkowi, który zaapelował, by każda parafia, każda wspólnota zakonna i każde seminarium wzięło do siebie chociaż jedną rodzinę. Warto zwrócić uwagę, że sam papież Franciszek nie wziął żadnej rodziny do Domu Świętej Marty, w którym mieszka, przezornie poprzestając na ofercie dwóch "watykańskich" parafii. Ale na ten apel natychmiast odpowiedział JE abp Stanisław Gądecki, ten sam, co to w naszym nieszczęśliwym kraju promuje Dni Judaizmu – żeby każda parafia – i tak dalej. W popieranie tej akcji bardzo zaangażowała się żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Michnika, a środowisko wokół niej skupione, nieubłaganym palcem dźga tubylczych katolików w chore z nienawiści oczy, przypominając im o nakazie miłości bliźniego swego.
Próżno niektórzy próbują im tłumaczyć, że przykazanie to nakazuje miłować bliźniego swego "jak siebie samego", a więc nie doprowadzać na skutek tej miłości do własnej zguby albo do zguby swego narodu czy państwa. Na próżno dowodzą, że chrześcijaństwo, a zwłaszcza – rzymski katolicyzm – jest religią bardzo racjonalną. Nic nie pomaga, tym bardziej że tym argumentom dają odpór przedstawiciele duchowieństwa postępowego w rodzaju przewielebnego ojca Tomasza Dostatniego OP, który nie chce nawet słyszeć o takich herezjach. Jako znany liberał, ani nie chcę, ani nie mogę przewielebnemu ojcu Dostatniemu zabronić zakwaterowania w swojej celi nawet kilku muzułmańskich rodzin, podobnie zresztą, jak nikomu innemu – ale uważam, że dla bezpieczeństwa Bogu ducha winnych podatników, każdy taki gościnny obywatel powinien najpierw złożyć notarialne zobowiązanie, że przyjętą przez siebie rodzinę będzie na własny koszt utrzymywał, kwaterował, odziewał i leczył w chorobie aż do momentu, gdy jego goście sami z tej opieki zrezygnują – bez możliwości jej wcześniejszego wypowiedzenia z jego strony. Jestem pewien, że surowe egzekwowanie tego warunku przez władze publiczne nie tylko znakomicie przyczyniłoby się do uspokojenia euforycznych nastrojów, ale w dodatku sprzyjałoby prawidłowej ocenie rozmaitych kwestii teologicznych nie tylko przez absolwentów akademii pierwszomajowych, ale i przez rozdokazywanych przedstawicieli duchowieństwa.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!