Tegoroczne wybory prezydenckie rozgrywają się bliżej mojego płota, tak się złożyło, że kilku kandydatów znam osobiście, a z Andrzejem Dudą mamy kilku wspólnych psorów z liceum Sobieskiego. Notabene, małżeństwo państwa Dudów to krakowska klasyka; on z Sobka, ona z wiecznie konkurującego Nowodworka.
Zacznijmy od tego, że wybory w RP to tylko szminkowanie podskórnego układu. Jego rozpoznanie nie jest bardzo trudne – wystarczy choćby przeczytać kilka książek Wojciecha Sumlińskiego, żeby zobaczyć, kto rządzi nieprzerwanie od trzech dekad. Skrótowo mówiąc są to służby. Te lokalne i te lokajskie, czyli agentura. Jest to system, który podzielił się Polską, czyniąc z niej republikę okrągłego stołu. Obalenie jej leży w interesie narodowym Polaków – jak to kiedyś słusznie zauważył Robert Winnicki z Ruchu Narodowego, ale wywrócenie układu sił przy pomocy kartki wyborczej jest w RP niemożliwe. Władzę nominalnie sprawować będą ludzie z prawa czy z lewa, ale pobłogosławieni przez system. A system, dysponując pieniędzmi, instytucjami państwa i mediami, tanim kosztem może rozdawać role.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!