Oglądałem w telewizorze fragment programu Elżbiety Jaworowicz, w którym to pokazano reportaż, jak to człowiek dzięki sfałszowanemu testamentowi został właścicielem ziemi wartej, o ile dobrze pamiętam, jakieś 30-40 mln. I to w Polsce, od 25 lat wolnej, jak zapewniał prezydent Bronisław Komorowski, "demokratycznym państwie prawa", w samym środku Unii Europejskiej, tej ostoi dobrobytu i praw człowieka, w którym to urzędnicy mieli chodzić i prosić się, aby ludzie przyjmowali dotacje, choćby z ociąganiem.
Reportażu całego nie oglądałem, więc mogę coś pomylić. Ale zdaje się, że wyglądało to tak. Zmarła kobieta, która posiadała ziemię w bardzo atrakcyjnym miejscu. A skoro tak, to w urzędzie, czy jakiejś prokuratorze, czy jakimś sądzie, nie pamiętam dokładnie, pojawił się człowiek i tam dostał klucze do domu, w którym nieboszczka mieszkała. A gdy już wszedł do tego domu, to natychmiast znalazł testament, w którym to zmarła przepisała mu cały majątek. Sąd ustalił, że co prawda świętej pamięci właścicielka fortuny ani nie napisała, ani nie podpisała testamentu, ale ze względu na to, że nie wiadomo, kto napisał i podpisał, to wszystko jest w porządku i właścicielem jest ów osobnik wskazany w sfałszowanym testamencie.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!