Propaganda medialna oraz przyczyny jej praktycznie nieokiełznanego wpływu na odbiorcę przekazu medialnego, to żadna magia. Propagandowe mechanizmy nie są bardziej skomplikowane w działaniu od, powiedzmy, zakładania kapci.
No dobrze, przesadziłem odrobinę: nie od zakładania kapci, ale od serwowania ziemniaków purée. Wystarczy przyswoić sobie odpowiednią wiedzę oraz dobrać odpowiednie narzędzia – oczekiwany efekt to będą już tylko konsekwencje stosownych poczynań przeprowadzanych w stosownej kolejności.
Oto jeden ze skuteczniejszych sposobów (na skuteczną propagandę, nie na ziemniaki purée czy wzuwanie bamboszy): na wstępie definiujemy precyzyjnie, co chcemy osiągnąć. Precyzyjnie, znaczy tu: po aptekarsku. Następnie chwytamy za warkocz panią statystykę, prowadzimy brankę pod mur i tu ściskamy za gardło. Mocno. I jeszcze mocniej, dla pewności.
Teraz nadchodzi właściwa pora na kilka intencjonalnych pytań. Z jakim efektem? Otóż pani statystyka ma to do siebie, że gdy ją odpowiednio przycisnąć, przyzna się nam do wszystkiego.
Potem pozostaje jedynie zaprezentować, tak zwanemu odbiorcy, tak zdobyte zeznania, w najlepszym czasie antenowym oraz w jak największej liczbie stacji telewizyjnych – i po sprawie. Pozamiatane. Albowiem współczesny człowiek staje się tym, co się mu pokazuje – o ile tylko "całą prawdę" pokazuje mu się dostatecznie sprytnie oraz dostatecznie często. Jak to ujmował Marshall McLuhan: "Prawda jest tylko i wyłącznie kwestią sprawnego montażu". Jeśli przez półwiecze coś się w tym zakresie zmieniło, to nie na lepsze, nie na lepsze.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!