Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach... I dlatego ich świat przeminął.
Taka jest smutna prawda. Dlatego dzisiaj zacznę od pieniędzy. Oto bowiem od czasu do czasu odbieram telefony, dlaczego zamieszczamy reklamę tych, a nie tamtych, albo dlaczego reklamujemy X, skoro on razem z Y źle mówił o drogich nam sprawach.
Odpowiedź jest prosta. Polega to wszystko na tym, że wiele osób sądzi, iż niektóre rzeczy biorą się z powietrza lub jak manna z nieba od Pana Boga i – po prostu - powinny być. Tymczasem – też nad tym ubolewam – Fenicjanie wynaleźli kiedyś pieniądze, a Żydzi do perfekcji doprowadzili obrót nimi i niestety za większość rzeczy trzeba płacić.
Przykre jest natomiast to, że ludzie, którzy nas popierają "ustnie" i zgadzają się "po linii i na bazie" z tym, co publikujemy – jakoś nie widzą związku własnych poglądów z tym, na co wydają pieniądze. Niestety, we współczesnym świecie jest to związek zasadniczy.
Zanim więc, Drogi Czytelniku, zadzwonisz do nas ze świętym oburzeniem za drukowanie tej czy tamtej reklamy – zadaj sobie pytanie – w jaki sposób ostatnio nas wsparłeś. Bo znam takich, którym szkoda $1.50, "skoro mogą przeczytać od kolegi"...
To jedna sprawa, druga bezpośrednio z nią związana, to że warszawskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w którego gestii są teraz wielomilionowe środki na pomoc dla Polonii, będzie na naszym podwórku dofinansowywać "media".
Ujął to w prostych słowa wiceminister spraw zagranicznych p. Cisek. Cytuję za Der "Dziennikiem": "Chcemy zmian w mediach polonijnych. Jedną z nich ma być konsolidacja tytułów tak, by te małe zostały wchłonięte przez większe. (...) Zamiar zmian w mediach polonijnych jest konsekwencją analizy medioznawczej na ich temat zleconej przez MSZ. (...) W zamian za dofinansowanie MSZ będzie jednak domagać się realizacji przez wspierane media celów wyznaczonych w resorcie. Chcielibyśmy wspierać te podmioty, które rokują realizację określonych celów polskiej polityki zagranicznej i (…) doprowadzić do sytuacji, w której media – jeśli otrzymują na swoją działalność pieniądze – będą realizować nieco szerszy zakres zadań" – dodał Cisek.
Jak więc widzisz, Drogi Czytelniku, jeśli sam sobie nie zapłacisz, będziesz jadł z ręki tym, którzy płacą, wymagając jedynie "realizacji nieco szerszego zakresu zadań". Wybór należy do Ciebie...
Tyle o pieniądzach.
Z "Gońcowej" strony liczymy (liczyć każdy może) na to, że wysokość przekazywanych przez resort spraw zagraniczny środków, jak również lista adresatów będą jawne. Miło byłoby też by poszczególne "podmioty" w ramach tzw. transparentności informowały ile środków i na realizację jakich zadań dostają od MSZ.
No ale zdaje się za dużo wymagam... Dzisiaj zwykłych Czytelników nikt już poważnie nie traktuje.
•••
Podczas spotkania z Grzegorzem Braunem (jak zwykle palce lizać, kolejne 9 listopada) – padło ciekawe pytanie, jak to się dzieje, że polskie elity, czyli – było nie było kiedyś normalni ludzie, z którymi chodziliśmy do podstawówki – dzisiaj gotowe są za byle grosz utopić Ojczyznę; działać przeciwko najbardziej podstawowym interesom Polaków.
Odpowiedź jest w zjawisku internacjonalizacji elit.
Tak jak ojczyzną elit bolszewickich była komunistyczna partia ZSRS, tak dzisiaj ojczyzną elit demoliberalnych jest ta czy inna loża lub luźno zorganizowana koteria. Widać to zwłaszcza na przykładzie państw biednych i aspirujących jak Polska, gdzie co bardziej rozgarnięci synowie i córy są w mig rozpoznawani, a następnie wsysani przez ponadnarodowy "klub".
Łatwo to zrobić właśnie w krajach "neokolonialnych", w których "tutejsi", nawet ci bardziej wykształceni, mają pełną gamę kompleksów i zahamowań, na dodatek – jak to ma miejsce w Polsce – wyrastają często z pokolenie migracji wieś-miasto, niepewnego własnego wychowania i wartości.
Dla takiego Janka czy Zenka fakt wpuszczenia do przedpokoju imperatora stanowi tak duże kopnięcie zaszczytem, że plotą w zmieszaniu trzy po trzy.
A tak na poważniej, to zjawisko rozrywania się tkanki i elityzacji społeczeństwa, gdzie ci na górze manipulują tymi na dole, coraz bardziej nimi gardząc, zaostrza się również w USA (polecam "Coming Apart. The State of White America" Charlesa Murraya).
Chodzi o to, że o ile jeszcze kilkadziesiąt lat temu biedni i bogaci, wpływowi i bezsilni mieszkali w tych samych okolicach, posyłali dzieci do tych samych szkół i od czasu do czasu spotykali się w jednym kościele; dzisiaj zaś mieszkają w bąblach, odizolowani tak skutecznie, że o problemach maluczkich wiedzą z CNN. Co innego jedzą, oglądają, co innego kupują i inaczej świętują – są ludźmi z innej planety.
W Polsce tę sytuację ilustruje zlikwidowanie elit ziemiańskich. Dawniej dwór – jakikolwiek by był – jednak czuł się odpowiedzialny za wieś, która na niego pracowała. Dziedzic znał swoich chłopów, wiedział, co u kogo i kto kogo; interesował się, był blisko, często siedział w tym samym kościele i kładł kości na tym samym cmentarzu.
To tworzyło w naturalny sposób poczucie wspólnoty. To sprawiało, że w człowieku, który był przedmiotem naszej władzy, widzieliśmy właśnie konkretnego chłopa, konkretną osobę, a nie barachło – jak dzisiaj.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!