Kończy się złota polska jesień, więc nic dziwnego, że i nad premierem Tuskiem gromadzą się czarne chmury. Jakby mało było afery taśmowej, afery złotego bursztynu (Amber Gold), afery lotniczej z udziałem uczciwego syna, dwóch afer trumiennych i afery parasolowo-stadionowej, to w kolejce czeka kolejna afera trumienna, bo okazało się że w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie pochowany jest nie były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, tylko ktoś inny. Kto? Tego jeszcze nie wiadomo, bo mówi się na mieście, że prokuratura "nabrała wątpliwości" jeszcze w dwóch przypadkach.
Jak tak dalej pójdzie, to premier Tusk nie tylko wyspecjalizuje się w przepraszaniu, ale kto wie – może będzie osobiście pocieszał rodziny. W przeciwnym razie musiałby delegować do tego swoich urzędników, ale to też nie wydaje się bezpieczne, bo ci urzędnicy, nawet jeśli zostali delegowani do obsługiwania, a ściślej – do obstawiania rządu przez UB, mogą mówić różne rzeczy, oczywiście wszystkiemu zaprzeczając – ale z mnóstwa różnych zaprzeczeń inteligentny słuchacz może bez trudu odtworzyć sobie zupełnie odmienne potwierdzenie.
Tymczasem premier Tusk nie może sobie na takie ryzyko pozwolić, bo – podobnie jak Salon i jego luminarze – jest skazany na kurczowe trzymanie się wersji, którą byłemu ministru Milleru podyktowała generalina Anodina. Tymczasem gdyby tak pozwolił wygadywać się ubekom, to tylko patrzeć, jak wszystko by się wydało, a wtedy – ręka noga mózg na ścianie!
To znaczy – tak pewnie myśli sobie premier Tusk, jako że strach ma wielkie oczy, a on właśnie sprawia ostatnio wrażenie trochę wystraszonego. Może jeszcze nie tak, jak podczas wybuchu afery hazardowej, kiedy to zobaczył, jak spuszczona z łańcucha sfora dziennikarzy mediów głównego nurtu wyrywa z zezwłoku posła Zbigniewa Chlebowskiego kawały żywego mięsa, a ten, na oczach całej Polski, wytapia z siebie tłuszcz – ale zawsze.
W takim stanie ducha człowiekowi nie w głowie żadne figle, toteż, chociaż niezwykle urodziwa ministra Mucha oddała się premieru Tusku w związku z aferą parasolowo-stadionową, to znaczy, żeby było jasne – oddała mu się "do dyspozycji" – premier Tusk ofiary nie przyjął. No i słuszna jego racja, bo po co mnożyć niepotrzebne ofiary, skoro już na samym początku "Stokrotka", przesłuchując wezwanego w trybie nagłym do TVN szefa Narodowego Centrum Sportu Roberta Wojtasa, powiedziała mu, że "gdyby była premierem", toby go "natychmiast zwolniła". Czy w takiej sytuacji pan premier Tusk ośmieliłby się postąpić inaczej? Ależ skądże, wcale nie; przecież jeszcze lepiej od nas wszystkich wie, że skoro "Stokrotka" tak mówi, to znaczy, że odpowiednie rozkazy zostały już wydane, a sprzeciwianie się rozkazom zdecydowanie odradza mu instynkt samozachowawczy.
W takiej sytuacji i ministra Mucha, której daremnej ofiary premier Tusk nie przyjął, wspomniany rozkaz wykona. Bądź co bądź nadchodzi kryzys, a w Narodowym Centrum Sportu dygnitarze zarabiają od 18 do nawet 27 tysięcy złotych na miesiąc. Ani to dużo, ani mało, ale raczej sporo, więc nic dziwnego, że argusowe oczy bezpieczniackich watah obróciły się również na te alimenty.
Kto będzie miał udział w spółce "Inwestycje Polskie", ten już na pewno założy starą rodzinę, bo nawet z kurzu, jaki podnosi się przy przeliczaniu takich pieniędzy, można wykroić kilka niezłych fortun – ale przecież to są alimenty dla wybranych i zasłużonych, obok których są również bezpieczniacy drobniejszego płazu. Oni wprawdzie starych rodzin może sobie i nie założą, ale kryzys, nie kryzys – a żyć trzeba, nieprawdaż? Jak pisze w swoim "Dzienniku 1954" Leopold Tyrmand, zwracając uwagę, że w komunizmie trzeba się tłumaczyć z tego, że się żyje pisze, że "ten głęboki, bogaty półton więcej wyjaśnia, niż mówi".
Skoro tedy "żyć trzeba", to nic dziwnego, że i premieru Tusku udało się pokazać, że panuje nad własną partią. Tak w każdym razie z uznaniem cmokają klakierzy, chociaż 14 posłów PO głosowało wbrew oczekiwaniom premiera Tuska. Chodziło rzecz jasna o głosowanie nad projektem złożonym do tzw. laski przez Solidarną Polskę, w którym była propozycja zakazania aborcji tzw. eugenicznej, to znaczy – zabijania przed urodzeniem dzieci podejrzanych o chorobę.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że oprócz tego, co w nim zapisano, projekt ten miał jeszcze i inne cele; na przykład – przelicytowania PiS w zabieganiu o poparcie Kościoła, ale również zmuszenia Episkopatu do poparcia inicjatywy Solidarnej Polski, bo wiadomo, że wobec tak poważnej zastawki Episkopat nie może pozostać obojętny. Widać, że i Zbigniew Ziobro, chociaż zachował fizys cherubina, to przy Jarosławie Kaczyńskim nauczył się intrygi. Ale intryga – intrygą – a zabijanie przed urodzeniem dzieci ze względów eugenicznych to druga sprawa. Zatem o ile podczas pierwszego głosowania nad projektem Solidarnej Polski za skierowaniem projektu do komisji głosowało 40 posłów PO, to teraz – już tylko 14.
Okazało się, że premier Tusk wytłumaczył im, że tu nie chodzi o żadne sumienie – bo podobnież mieli takie wzruszające wątpliwości. Najśmieszniejsze było, że do "sumienia" odwoływała się również pani Joanna Kluzik-Rostkowska, jakby nie wiedziała, że skoro już ktoś politykuje, to jego sumienie politykuje też. Natomiast żadnych wątpliwości natury duchowej nie miał poseł Niesiołowski, który zarzucił nawet obrońcom życia, iż tak naprawdę wspierają... Palikota. Widać, że nazbyt długie przebywanie w Sejmie w końcu każdemu musi paść na mózg tak, że nie jest w stanie postrzegać świata w innych kategoriach niż przepychanki wśród Umiłowanych Przywódców.
A one też obfitują w niespodzianki. Oto w Unii Europejskiej trwa debata nad budżetem na następną siedmiolatkę 2014–2020. Nasza Złota Pani Aniela wraz ze swoim francuskim kolaborantem kombinują, żeby strefa euro miała osobny budżet, a reszta hołoty – osobny. Premier Tusk odgrażał się, że na to nie pozwoli, ale wiadomo, że w poważnych sprawach, ani on, ani inni jemu podobni nic do gadania nie mają, skoro państwa poważne postanowią inaczej. Zresztą – dlaczego miałoby być odwrotnie, skoro taka, dajmy na to, Nasza Złota Pani przecież wie, że nasz nieszczęśliwy kraj w końcu postąpi tak, jak go pokieruje Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Ruskie – bo wskutek stopniowego eliminowania wpływów Stronnictwa Amerykańskiego – te dwa stronnictwa w tubylczej bezpiece dominują. Toteż chociaż premier Tusk twierdził, że żadnego odrębnego budżetu eurolandu nie będzie, a to dzięki jego poważnej zastawce, jaką przedstawił podczas dwóch godzin ostrej kłótni – ale oczywiście plecie jak Piekarski na mękach, bo wiadomo, że "zdolności fiskalne" strefy euro będą ustalane jak najbardziej. Wprawdzie rzeczywiście – nie nazywają się one budżetem – i pewnie to właśnie premieru Tusku udało się załatwić – ale jak zwał, tak zwał...
Teraz tylko wszyscy trwają w niepewności, ileż to Nasza Złota Pani ze swoim francuskim kolabem i Angielczyków rzeszą bladą preliminują dla naszego nieszczęśliwego kraju. Mówi się o 300 miliardach euro; że to niby: 300 miliardów – albo śmierć – ale wydaje się, że przy takim postawieniu sprawy raczej będziemy śmierdzieć, podobnie jak ten napadnięty, od którego w ciemnej ulicy bandyci zażądali: "pieniądze, albo śmierć!". – No a ty co? – pytają już po wszystkim napadniętego przyjaciele. – A co miałem zrobić? Śmierdziałem!
Zanim jednak nastąpi to ostateczne rozwiązanie kwestii budżetowej, nie tylko bezpieczniacy, ale nawet prezes Kaczyński zamierza premieru Tusku odpuścić. Pewnie obawia się, że w przeciwnym razie wszystko byłoby zwalone na niego. Zresztą i tak będzie, bo premier Tusk na widok kłębiących się nad nim czarnych chmur chyba też jest świadom, że egzekucja jest już postanowiona, a tylko odroczona do czasu ostatecznego rozwiązania kwestii budżetowej.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!