Swoją drogą, czy powinniśmy zarzucać Ukraińcom, że budują tożsamość narodową tak, jak zdaje im się, że ją budują? To znaczy na zbrodniczej ideologii banderyzmu, to jest na nienawiści?
Kochać swoich wrogów to przywilej ludzi świętych, a nie grzesznych katolików en masse. To po pierwsze.
Po drugie, można kochać ludzi, nienawidząc tego, co czynią wspierając zło. Po trzecie wreszcie, pogarda dla nikczemności nie wydaje się nieuzasadniona. Bo jeśli byłaby taka, to czemu?
Ludzie usiłujący zajrzeć w kulisy na kilkanaście miesięcy przed wrześniem 2001 i atakiem na USA, ostrzegali: „Oni tutaj są, a my nie wiemy, z czym walczymy” („Oni” to był Mohamed el-Amir Awad el-Sayed Atta i jego żołdacy). Parę miesięcy przed zniszczeniem wież World Trade Center, Amerykanie nie wiedzieli, z czym walczą coraz bardziej. Ale proszę bardzo: minęły niemal dwie dekady i historia dostaje czkawki: współczesna Polska dzień po dniu coraz bardziej nie wie, co z nią wyprawia postęp z nowoczesnością, przebrane w kubraczki „Dobrej zmiany”. Zmiany czego, że tak nachalnie a tradycyjnie już zapytam, na co? Dla przykładu: można się oburzać, że dla Ukraińców nie istnieje dziś kwestia ludobójstwa na Wołyniu. Niemniej oburzenie znacząco zmaleje, gdy tylko uświadomić sobie, dla ilu Polaków istnieje dziś kwestia konsekwencji po traktacie ryskim. Żeby nie było niedomówień: konsekwencji sowieckiego ludobójstwa. Na Polakach.
Swoją drogą, czy powinniśmy zarzucać Ukraińcom, że budują tożsamość narodową tak, jak zdaje im się, że ją budują? To znaczy na zbrodniczej ideologii banderyzmu, to jest na nienawiści? Z czego bierze się moja wątpliwość? Z tego, że w roku 1989 przekonano nas, by odbudowywać tożsamość narodową w oparciu o przebaczenie. Żeby „łączyć Polaków”, a nie dzielić, choć 1989 rok to powinna być właśnie cezura, oddzielająca przyzwoitość od zaprzaństwa, a Polaków prawdziwych od ludzi obcych i połamanych, to jest od sowieciarzy czy to z pochodzenia, czy to z charakteru. Po stokroć warto dziś pytać, gdzie ona dzisiaj jest, ta nasza tożsamość? Urosła cośkolwiek?
Niespecjalnie, pewnie dlatego widzę ją w działaniach „Dobrej zmiany” i prezydenta Rzeczypospolitej wyłącznie przy pomocy lupy. Czy tam przy pomocy lornetki. Czy innego urządzenia optycznego. Z początku sądziłem, że to tylko wiek i wzrok coraz słabszy, ale to niekoniecznie o jakość wzroku chodzi, czy tam o wiek, skoro tak wyraźnie dostrzegłem tożsamość tę, urośniętą że hej, i troskę o nią pana prezydenta Rzeczypospolitej, przy okazji Marszu Żywych, upamiętniającego ofiary holokaustu. Stała sobie ta nasza tożsamość w drugim rzędzie, zaraz za plecami ambasador Azari i prezydenta Riwlina.
Jeszcze raz: w takim razie może to nie jest dobry sposób na budowanie tożsamości, skoro nie sprawdza się nic a nic, mimo upływu dziesięcioleci? Przynajmniej spróbujmy samych siebie skonfrontować z tą wątpliwością. Tymczasem Jarosław Kaczyński o „wspólnej” deklaracji premierów Polski i Izraela mówi, że: „(...) w deklaracji nie ma mowy o sprawach związanych ze zwrotem mienia. Deklaracja nie dotyka tego tematu. I to również jest dla nas korzystne”.
Nie napiszę, że przeżyłem szok, przeczytawszy powyższe, ponieważ ostatnio przeżywam ich tyle, że zdaniem pewnego kardiologa, każdy dodatkowy może być tym najważniejszym w moim życiu. Tak, że ten, tego. Nie będę pomelizował z lekarzem, czy tam polemizował, i powiem tyle: w domu wisielca też nie rozmawia się o sznurze, mimo to nie sądzę, by ktokolwiek z dotkniętych tragedią odważył się zająć stanowiska tożsame ze stanowiskiem prezesa PiS. Jeśli nie rozmawiam ze swoją Szanowną Właścicielką o kształtach damskich, ponętnych, acz nienależących do rodziny, to nie znaczy, że ponętne kształty damskie do rodziny nienależące, nie istnieją. Rozumiem: jest polityka, jest kształtowanie przestrzeni wspólnej i są rzeczy, zbyt ogromne dla misiowych rozumków Polaków, które jedną dziurką wciąga jedynie nasz ukochany i niezastąpiony prezes, ale bez przesady, bez przesady.
Przesadził też Czarzasty Włodzimierz (Czarzasty to ów człowiek nadwiślański, o którym nie wiadomo, czy to, co mówi, mówi sam, czy też to jego swetry przez niego przemawiają. Więc). Więc, od czasów, gdy żółty sweter, czy tam czerwony, skomentował niegdysiejszą kondycję powyborczą Sojuszu Lewicy Demokratycznej słowami o „robocie dla każdego” (precyzyjnie rzecz ujmując, Czarzasty rzekł, cytuję: „Jesteśmy w tak głębokiej dupie, że dla każdego robota się znajdzie”); Czarzasty więc, czy tam Czarzastego sweter, całkiem niedawno, zauważył, że gdyby w Polsce było normalnie, to nie trzeba byłoby apelować do różnych ludzi za granicą. Coś w ten krzaczek powiedział w każdym razie. Czy tam w ten deseń. Zasadne pytanie brzmi: czyżby Czarzasty nie rozumiał, że tego rodzaju indukowany nacisk oznacza ingerencję niezgodną z wolą narodu, wyrażoną w wyborach? Ależ nie takie rzeczy ogarniają marynarki Czarzastego. Czy krawaty. Czy tam Czarzastego swetry. A więc? A więc stara lewica kły wyostrza.
I nawet jeśli to tylko kły protezowane, to i tak wieloletnie, pookrągłostołowe zaniechanie Polaków (czyli nigdy niezrealizowane „wszyscy won!”) może teraz wszystkich nas drogo kosztować. Bardzo, bardzo drogo. Im dalej w las, tym drożej. Można nawet odnieść wrażenie, że na pierwszy z szeregu sprawdzianów – wybory samorządowe – swetry Czarzastego czekają z niecierpliwością, aż śliniąc się z ukontentowania. Ergo: nie jest dobrze, ale rzecz w tym, że będzie jeszcze bardziej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!